Miałam ochotę stamtąd uciec…

Wywiad z s. Iwoną Skwierawską, salezjanką, misjonarką w Rwandzie

publikacja 13.03.2008 11:55

Czytałam wiele na temat ostatniej wojny, rzezi, masakr, miałam przed oczyma reportaże, które docierały do nas z okresu wojny. Jako że jestem historykiem z wykształcenia wydawało mi się, że coś wiem, coś rozumiem. Szybko okazało się, jak bardzo się mylę. Do Rwandy przyleciałam 2 kwietnia 2002 r., właśnie rozpoczął się tydzień żałoby narodowej, obchodzony co roku dla upamiętnienia tamtych wydarzeń.

Miałam ochotę stamtąd uciec…


Jak to się stało, że siostra wyjechała na misje?

Od dzieciństwa marzyłam o tym. Miłością do misji „zaraziła” mnie siostra katechetka w I klasie szkoły podstawowej. Miałam na biurku zdjęcie płaczącego dziecka murzyńskiego. To była moja mała afrykańska koleżanka, którą nosiłam głęboko w sercu. Kiedy zdecydowałam się iść do Zgromadzenia, szukałam takiego, które dawało możliwość wyjazdu na misje. Szybko zorientowałam się, że z tym wyjazdem to nie taka łatwa sprawa, ale nigdy nie traciłam nadziei. I Matka Generalna wybrała właśnie moją prośbę o wyjazd na misje, to był jeden z najpiękniejszych momentów w moim życiu. Otrzymałam krzyż misyjny w Gnieźnie i w sierpniu 2000 r. wyjechałam do Rzymu na przygotowanie misyjne.


Rwanda była Siostry osobistym wyborem?

Normalnie w życiu zakonnym rzadko mamy okazje do własnego wyboru, jesteśmy raczej do dyspozycji, gotowi iść tam, gdzie jest największa potrzeba. Matka Generalna osobiście wskazała mi miejsce mojego przeznaczenia.

Pierwsze wrażenia po przybyciu do Rwandy?

Były okropne! Miałam ochotę stamtąd uciec. Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy, to: „Boże, co ja tu robię, chyba oszalałam”. Dlaczego tak? Kiedy jechałam do Rwandy wiedziałam dobrze jaki to kraj, poświęciłam wiele czasu na poznawanie jego historii i kultury. Czytałam wiele na temat ostatniej wojny, rzezi, masakr, miałam przed oczyma reportaże, które docierały do nas z okresu wojny. Jako że jestem historykiem z wykształcenia wydawało mi się, że coś wiem, coś rozumiem. Szybko okazało się, jak bardzo się mylę. Do Rwandy przyleciałam 2 kwietnia 2002 r., właśnie rozpoczął się tydzień żałoby narodowej, obchodzony co roku dla upamiętnienia tamtych wydarzeń. Pamiętam, że padał deszcz, dzień i noc bez przerwy. W telewizji emitowano tylko filmy i reportaże z okresu rzezi, świadectwa osób, które cudem przeżyły, szukano winnych, oskarżano. Wtedy też robiono ekshumacje zwłok, zbierano kości z różnych miejsc i umieszczano we wspólnych mogiłach. Nigdy nie zapomnę stosu kości, które leżały na naszym podwórku (w czasie wojny Czerwony Krzyż zabrał siostrom dom i zrobił tu szpital). Czekaliśmy na specjalny samochód, który miał wywieźć kości do wspólnej mogiły. Nasze dzieci – sieroty wojenne, które niejednokrotnie widziały na własne oczy śmierć swoich rodziców czy bliskich asystowały przy tym. Wpadłam w sam środek tej sytuacji i był to dla mnie chrzest bojowy.

Jaka religia dominuje w tym kraju?

Rwanda to jeden z najbardziej katolickich krajów Afryki. Religią dominującą jest katolicyzm – 40%, choć jest to o wiele mniej niż przed wojną w 1994 r. Na skutek wydarzeń wojennych, wiele osób zmieniło religię. Do rzezi doszło dlatego, że więzy krwi były silniejsze niż więzy religijne i inne. Ewangelizacja okazała się bardzo powierzchowna, sto lat chrześcijaństwa nie wystarczyło, aby uchronić kraj przed bratobójstwem. Wcześniej kościoły były miejscem schronienia dla uciekających przed masakrami, tym razem nie uszanowano żadnego miejsca świętego. Kościoły katolickie dla wielu stały się grobami.

Dużą grupą są też protestanci, adwentyści, baptyści, zielonoświątkowcy. Wzrasta liczba muzułmanów. Na co dzień jednak wszyscy żyją niby spokojnie. Można powiedzieć, że w kraju panuje wolność religijna i wzajemna tolerancja.
Jakie są największe bolączki Rwandy?

Jest wiele problemów, ale trzeba pamiętać, że upłynęło zaledwie 10 lat od zakończenia okrutnej wojny, która pozostawiła po sobie spustoszenie we wszystkich wymiarach życia, ale największe w relacjach ludzkich. Łatwo jest odbudować domy, szkoły, drogi, najtrudniej odbudować zaufanie i wiarę w drugiego człowieka. Myślę, że przeminą pokolenia zanim uleczą się rany. Obecnie bardzo trudną sprawą są sądy GACACA – forma sądu tradycyjnego, który ma pomóc w osądzaniu zbrodniarzy wojennych. Budzi ona wiele kontrowersji, rodzi strach i nieufność, nie pomaga procesowi unifikacji i przebaczenia.

Jak wygląda sytuacja dzieci i młodzieży?

Jest bardzo zróżnicowana, w zależności od tego, gdzie mieszkają. Są to wielkie skrajności. Życie w mieście jest zupełnie inne niż we wioskach. Dzieci bogatych rodziców mają wszystko, ale nie mają ojca i matki. Dzieci w wioskach razem z rodzicami pracują i walczą o przetrwanie. Pracują bardzo dużo, czasem do późnych godzin wieczornych, przynosząc wodę, zbierając chrust, sprzedając np. naftę do lamp.



Kiedy przybyłyśmy do Gisenyi i chciałyśmy zorganizować oratorium w wakacje, rodzice pytali nas, co dzieci będą robić? Gdy dowiedzieli się, że będą się bawić, byli zdziwieni. Dla nich to czas stracony, poszliśmy więc na ugodę, trzy dni dzieci przychodziły do oratorium, a trzy dni pracowały w domu.

O czym najbardziej marzą dzieci i młodzież z Rwandy?

O tym, aby nigdy nie być głodnym, o spokojnym domu, może o tym, by tyle nie pracować. Młodzież marzy o wyjeździe do europejskiego raju, marzy o lepszym życiu.
Czy wszystkie dzieci mają dostęp do szkoły, a potem do studiów i do pracy?

Nie, wielu z nich nie chodzi do szkoły, jedni z powodu sytuacji ekonomicznej, bo rodziny nie stać na kształcenie wszystkich dzieci, inni dlatego, że rodzice - analfabeci nie rozumieją wartości wykształcenia. Chociaż państwo gwarantuje prawo i obowiązek bezpłatnej nauki w szkole podstawowej, rzeczywistość jest zupełnie inna. Nie istnieje bezpłatne nauczanie. Do szkoły średniej uczęszcza tylko 20% młodych ludzi ze względu na wysokie czesne. Jeśli chodzi o uniwersytet to trzeba być albo geniuszem, albo bogatym. Zdolny uczeń otrzymuje bursę na czas studiów, a bogaci mogą studiować gdzie chcą, nawet w USA. Jeśli chodzi o pracę, jest wysoki stopień bezrobocia i nie ma widoków na przyszłość, gdyż przemysł praktycznie nie istnieje.



Jakie dzieła wychowawcze prowadzą siostry salezjanki w Rwandzie?


Pracujemy tu od 23 lat. W czasie wojny nasze placówki zostały zniszczone, siostry musiały uciekać. Rozpoczynałyśmy od nowa. Obecnie mamy 2 placówki. W Kigali, stolicy Rwandy, siostry prowadzą dom dziecka dla sierot wojennych (20 dziewczynek), internat dla 60 dzieci (3-12 lat) z najbiedniejszych rodzin, które w tygodniu chodzą do przedszkola i do szkoły, a w weekendy i wakacje wracają do domów, przedszkole (150 dzieci) i szkołę podstawową (210 dzieci) oraz katechizację przy domu. W Gisenyi otworzyłyśmy misję 31 stycznia 2003 r., by zająć się młodzieżą i dziećmi.
Siostra pracuje w Gisenyi. Na czym tam polega Wasza praca?

Musiałyśmy zorganizować placówkę, tzn. wybudować dom i szkołę oraz je wyposażyć. Budynki stoją, resztę nadal kończymy, ale już w styczniu 2007 r. otworzyłyśmy Centrum Formacyjno-Zawodowe dla dziewcząt i kobiet. Centrum stanowią: 3-letnia szkoła zawodowa (krawiectwo)dla 30 dziewcząt, które ukończyły podstawówkę, ale nie mają możliwości kontynuowania szkoły średniej (w przygotowaniu są kierunki: hotelarstwo, turystyka i ogrodnictwo), 2-letni program alfabetyzacji dla 30 dziewcząt i kobiet analfabetek oraz żłobek i przedszkole dla ich dzieci, 3-letni program uzupełniający dla 40 dziewcząt (16-30 lat), które z różnych powodów nie ukończyły szkoły podstawowej.

W tym roku szkolnym zapisało się 100 nowych uczennic (od 16 lat wzwyż). Niektóre z nich po raz pierwszy w życiu postawiły nogę w szkole. Wiele wróciło do szkoły po paru latach przerwy spowodowanej wojną. Są też sieroty i dziewczęta mieszkające u krewnych albo u obcych, w zamian za pracę. Są służące, są dziewczyny ulicy. Wiele z nich wymaga resocjalizacji. Nie tylko stworzenia im warunków do nauki, ale również pomocy w codziennym życiu, zapewnieniu pracy i godnych warunków mieszkaniowych.


Wielu młodych chce poświęcić część życia pracy na misjach. Co im Siostra powie?

Odwagi, warto podjąć każde poświęcenie, żeby przeżyć tę wielką przygodę. Jest to niepowtarzalne doświadczenie, pozwala zupełnie inaczej spojrzeć na świat i na wszystko, co nas otacza. Jeżeli jednak ktoś uważa, że jest to sposób na ucieczkę od problemów, to się myli. Wasze problemy pojadą z Wami. I jeszcze jedno, interesujecie się pracą misyjną? Rozejrzyjcie się dokoła i zobaczcie, jaka „misja” czeka na Was w najbliższym środowisku.

Ostatnie słowo do naszych Czytelników…

Kochani, dziękuję Wam za pomoc, jaką niesiecie misjom, a zwłaszcza nam, misjonarzom. Może wiele razy nie widzicie konkretnych owoców Waszej pomocy, ale ona do nas dociera i ratuje w wielu trudnych sytuacjach. I proszę – módlcie się za nas, ofiarujcie za nas swoje cierpienia. Wasza modlitwa jest naszym zapleczem i siłą, bez niej jesteśmy bezsilni.

Rozmawiała: s. Grażyna Sikora CMW