Afrykańska misja karmelitanek

Jacek Rasiewicz

publikacja 30.08.2006 10:53

Od 30 lat zakonnice ze Zgromadzenia Sióstr Karmelitanek Dzieciątka Jezus pracują na misji w Burundi - kraju zaliczanym do najbiedniejszych w Afryce. Dwie siostry: Klemensa i Lucyna przyjechały na zasłużony urlop do swojego macierzystego domu w Sosnowcu. Mimo że w kraju nie były ponad trzy lata, także w ojczyźnie włączają się w dzieło misyjne.

Afrykańska misja karmelitanek Siostra Lucyna podczas pracy w szpitalu w Musangati


- Na różnych spotkaniach dzielimy się świadectwem z naszego pobytu w Afryce. Chcemy ukazać, jak trudna jest sytuacja naszych afrykańskich braci w Chrystusie. Czasami sama nasza obecność jest dla nich bezcenna - relacjonuje siostra Lucyna, która podczas jednej z niedziel opowiadała o swojej pracy w sosnowieckiej bazylice katedralnej.

W Polsce siostry zachęcają do ofiarności, a wszelkie środki, jakie udaje im się zebrać, przeznaczają przede wszystkim na zakup jedzenia oraz najpotrzebniejszych środków do szpitala.

Burundi
Jest to maleńki kraj liczący 6 milionów mieszkańców. Graniczy z Rwandą, Tanzanią i Kongiem. Chrześcijaństwo zawitało do Burundi przed prawie 100 laty, kiedy przybyli tu ojcowie biali. Polskie siostry karmelitanki przyjechały w 1973 roku. Dwa lata wcześniej pracę misyjną rozpoczęli karmelici. Polskie misjonarki najpierw korzystały z gościnności karmelitów, a następnie, po wybudowaniu swojej placówki w południowej części kraju, w wiosce Musangati, przeniosły się tam na stałe. Pracują także w innych placówkach misyjnych: w Gakome i Gitega. Jedna placówka misyjna znajduje się w sąsiedniej Rwandzie, w Rugango.

Toczące się przez ostatnie lata wojny wewnątrzszczepowe, głównie o władzę dwóch plemion: Tutsi i Hutu, powodują, że kraj jest w coraz gorszej sytuacji ekonomicznej i nie ma żadnych szans rozwoju. Z powodu wojny ludzie nie mogą spokojnie pracować, całe rodziny przemieszczają się, kryjąc się w buszu. Praca misjonarzy polega także na próbie pojednania skłóconych plemion i zasiewaniu w sercach mieszkańców pokoju i przebaczenia, by wspólnie mogli budować przyszłość.

Misyjne dzieła
Polskie karmelitanki prowadzą szpital oraz szkołę w Musangati. Pomagają im miejscowi pracownicy. Misja mieści się na wysokości 1700 m n. p. m. w górach; do drogi asfaltowej jest 15 kilometrów. Szpital liczy 60 łóżek na oddziale i 20 na porodówce. Jest w nim izba przyjęć oraz poradnia dziecięca. - Dziennie przyjmujemy od 100 do 150 osób na porady, a w okresach epidemii nawet dwukrotnie więcej. Ludzie przybywają z bardzo odległych miejscowości - mówi siostra Lucyna.

Praca w szpitalu nie jest łatwa. Siostry-pielęgniarki wielokrotnie muszą zastępować lekarzy, których na placówkach misyjnych brakuje. Jedynie w nagłych wypadkach chorzy są dowożeni na zabiegi operacyjne do najbliższego szpitala.

Dla siostry Lucyny, która w Burundi spędziła już 25 lat, największą radością jest sytuacja, gdy osoba, która praktycznie nie ma szans na przeżycie, ponieważ choroba tak bardzo spustoszyła organizm, zostaje jednak uratowana. - Mieliśmy na oddziale śmiertelnie wyniszczonego przez chorobę mężczyznę, ojca czworga dzieci, który wcześniej stracił żonę - wspomina zakonnica. - Większość leków nie była już w stanie mu pomóc, więc modliliśmy się, aby nie zostawił swoich dzieci bez opieki. Jakież było moje zdziwienie, kiedy zostałam wezwana do łóżka tego pacjenta, przez sześć dni nieprzytomnego, myśląc, że odszedł do Boga, a zostałam przez niego rozpoznana. Kilka godzin później potrafił wstać z łóżka, a po trzech tygodniach opuścił szpital!

Kolejnym miejscem apostolatu jest szkoła zawodowa. Z powodów głównie materialnych jedynie 50 procent dzieci może się uczyć. Siostry nie kryją podziwu dla wychowanków, którzy z radością przychodzą pobierać naukę, chociaż często przebywają kilkukilometrowe odległości. Dla wielu z nich pokonanie takiego dystansu jest nie lada wysiłkiem, gdyż zdarza się, że przychodzą bez porannego posiłku. Siostry starają się pomagać najgorzej sytuowanym uczniom. Czynią to, znajdując na przykład w różnych krajach, także w Polsce, sponsorów. Osoby te, włączone w akcję „adopcji serca”, zobowiązują się do przysyłania 15 dolarów miesięcznie na edukację jednego dziecka.

Codzienne życie
Wiele jest napadów na domy, zakłady pracy czy podróżnych. - Bardzo boimy się o nasz szpital. Mamy obawy, czy aby zdesperowani rebelianci nie zniszczą nam obiektów. Na razie, dzięki Bogu, nikt na nas nie napadł, chociaż siostry z Gakome przeżyły ten koszmar - podkreśla siostra Klemensa, przełożona wszystkich domów misyjnych sióstr karmelitanek w Burundi oraz w sąsiedniej Rwandzie.

Oprócz wojny domowej największymi wrogami miejscowej ludności są choroby, zwłaszcza AIDS i malaria. Głównym pożywieniem tubylców jest fasola. Chleb uważany jest za rarytas, który można otrzymać przeważnie na misji. Wielką radością dla dzieci są cukierki, które z powodu braku funduszy trafiają do nielicznych i okazjonalnie. Obdarowani potrafią docenić ten dar; zdarza się, że papierki po cukierkach przechowywane są przez kilka dni, bo dzięki temu nadal czuje się ich zapach!

Miejscowa ludność jest bardzo otwarta i toleruje obcokrajowców, a szczególnie osoby duchowne. - Z żalem opuszczam swój dom w Afryce. Czuję, że ludzie doceniają moją pracę, a ja także mam możliwość uczenia się od nich wielu rzeczy. Wywiązała się między nami więź sympatii i wzajemnego poszanowania. W Burundi wszyscy się szanują i nie ma żadnych zadrażnień - podkreśla siostra Lucyna.

Pracujące w Burundi siostry wiedzą doskonale, że aby panowała wzajemność i zrozumienie, należy szanować miejscowe zwyczaje i ewangelizować zgodnie z posoborową nauką Kościoła. - Nie można narzucać niczego w sposób nachalny, bo to przynosi odwrotny od zamierzonego efekt. Tubylcy są na ogół otwarci, więc szanse powodzenia są duże. Gdy już przyjmą katolicyzm, są osobami naprawdę praktykującymi i widać w nich autentyczną wiarę - twierdzi siostra Klemensa.

Ciekawostką jest, że gdy dziecko nie zostanie ochrzczone do piątego roku życia, musi się potem przygotowywać do przyjęcia pierwszego sakramentu jak dorosły.

Siostry karmelitanki poprzez swoją pracę misyjną pragną, by za przykładem św. Teresy od Dzieciątka Jezus rozpalać ogień miłości w duszach ludzkich aż po krańce ziemi. - Wiele osób zadaje nam pytanie, dlaczego zbieramy ofiary na pomoc dla Afrykańczyków, skoro i w naszym kraju jest tak dużo osób ubogich, bez pracy - mówi siostra Lucyna. - Musimy sobie jednak zdać sprawę z tego, że w Polsce nawet najbardziej potrzebujący ma kilkakrotnie lepsze warunki życia niż Afrykańczyk. Tam dzieci umierają z głodu i z wycieńczenia! A w dodatku głód zatacza w Burundi coraz to szersze kręgi...