Przyjdźcie i zobaczcie

rozmawiała Alicja Wysocka

publikacja 16.04.2008 22:00

Rozmowa z matką Jolantą Olech, do 2007 roku przełożoną generalną Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego i przewodniczącą Konferencji Wyższych Przełożonych Żeńskich Zgromadzeń Zakonnych w Polsce

Przyjdźcie i zobaczcie

- Na świecie spada liczba powołań do życia konsekrowanego. Czy ten proces dotknął również Polskę?
- W Polsce ten proces wygląda inaczej niż np. w krajach Europy Zachodniej. Nie było u nas w okresie posoborowym załamania podobnego jak na Zachodzie. Co więcej, istnieje powszechne przekonanie, że Polska jest krajem bogatym w powołania. To jest prawda, ale tylko w pewnym sensie. Niewątpliwie fenomenem w skali światowej jest zjawisko licznych powołań do kapłaństwa, przede wszystkim diecezjalnego. Jednakże powołania do żeńskiego życia konsekrowanego nigdy w Polsce nie były liczne, może z wyjątkiem okresu międzywojennego. Ale chyba nawet wtedy nie przekroczyliśmy liczby trzydziestu kilku tysięcy zakonnic, co nie stanowi wielkiej liczby dla katolickiego kraju. Dla porównania - w latach 60. i 70. XX wieku w Hiszpanii było ok. 160 tysięcy zakonnic; we Włoszech ok. 150 tysięcy, nie wspominając już innych krajów! Od kilku dziesiątków lat obserwujemy w Polsce spadek ogólnej liczby zakonnic. Nie ma on charakteru rewolucyjnego, niemniej jest systematyczny. Liczba wstąpień do zgromadzeń zakonnych zmniejsza się, wymierają liczne pokolenia przedwojenne, a więc i ogólne cyfry są mniejsze.

- Jaka jest skala wystąpień z zakonów?
- Nie jest ona wielka. Najwięcej oczywiście jest odejść kandydatek i postulantek. W tym okresie bowiem zarówno dziewczęta przychodzące do klasztoru powinny dokonać rozeznania, czy rzeczywiście jest to ich miejsce, jak też samo zgromadzenie powinno zastanowić się, czy osoba przychodząca powinna kontynuować życie zakonne. Jest to zjawisko potrzebne i prawidłowe. Nie każdy bowiem jest powołany do tego rodzaju życia. W następnych etapach formacji (nowicjat, okres zobowiązań czasowych) ten procent się zmniejsza. Odchodzi też pewien, stosunkowo niewielki procent osób po ślubach wieczystych. Odejścia oczywiście były i będą zawsze. Mówiąc językiem Pisma Świętego, nosimy wielki skarb życia konsekrowanego w glinianych naczyniach…

- Opuszczenie klasztoru w wieku 40 czy 50 lat to z jednej strony życiowy dramat, ale chyba też dowód odwagi?
- Zawsze trzeba przyjrzeć się motywacjom. Każde odejście po ślubach wieczystych jest wielkim dramatem osoby odchodzącej, rodziny zakonnej i Kościoła. Motywacje z reguły są tak skomplikowane, że trudno je jednoznacznie oceniać. Bałabym się klasyfikowania ich w kategoriach “odwagi”, choć może tak być, gdy ktoś świadom swej pomyłki i niemożności życia zobowiązaniami życia zakonnego w końcu decyduje się na radykalne cięcie. Z reguły, gdy jest taka możliwość, a same okoliczności odejścia na to pozwalają, staramy się o podtrzymanie kontaktu. Czasem ludzie wracają, przynajmniej duchowo, po wielu latach, często pozostają w kontaktach przyjaźni z pojedynczymi siostrami. W decyzjach o odejściach bardzo wiele zależy od motywacji przyjścia do zakonu. Dlaczego podejmuję takie życie, czego w nim szukam, czego się spodziewam? Jeśli te motywacje w zasadniczych zrębach są bardzo utylitarne, to i szansa na wierność pozostaje słaba. Na przykład ktoś pragnie zdobyć wykształcenie, pozycję w życiu. Otrzymuje w zgromadzeniu solidne wykształcenie i odchodzi, aby wykorzystać zdobytą szansę ułożenia sobie życia poza klasztorem. Nie są to może częste sprawy, ale istnieją. Proszę pamiętać, że zabezpieczenie materialne w klasztorze nie jest bogate, ale za to solidne. Może to wpływać na motywacje. Mamy tego typu doświadczenia, na przykład z krajów misyjnych.
 

- Czy trudno jest rozpoznać fałszywe motywacje u osób wstępujących do klasztoru?
- Człowiek przychodzi do klasztoru z motywacjami zróżnicowanymi, wielopoziomowymi. Nie można ich nazwać od razu fałszywymi. Często sama kandydatka nie do końca uświadamia sobie, jakie są jej motywacje. Idzie jakby trochę po omacku. To właśnie mądre kierownictwo duchowe przed klasztorem, przedłużony kontakt, a potem solidna formacja wstępna pozwalają zainteresowanej na rozeznanie się w swym wnętrzu, w swych motywacjach, przyjrzenie się codziennemu życiu i pracy. Czas formacji pomaga także zgromadzeniu we właściwej ocenie powołania zgłaszających się. Osobiście czasem lękam się “powołań gitarowych”, podjętych w sytuacjach nadzwyczajnych, na przykład w czasie spotkań czy wspólnych wypraw, gdy razem śpiewamy, rozmawiamy, żartujemy. Może się wytworzyć przekonanie, że całe życie zakonne jest właśnie takie, jest duchową rozrywką. Jest ona potrzebna, czasem służy jako katalizator, ale wszystko musi być poparte solidnym rozeznaniem. Kiedy bowiem przychodzi codzienność, ze swą specyfiką ora et labora (modlitwa i praca) może zrodzić się myśl: “to dla mnie za trudne”. Dlatego czas oczyszczenia i weryfikacji motywacji jest w każdym zgromadzeniu dość długi. Nazywamy to czasem formacji początkowej. Okres przed nowicjatem trwa około 2 lat, potem jest nowicjat - w naszym zgromadzeniu roczny, ale w wielu innych - dwuletni. Potem jeszcze okres ślubów czasowych, który trwa około pięciu lat i dłużej. I dopiero później jest decyzja na czas i na wieczność.

- Wśród osób odpowiedzialnych za formację osób zakonnych coraz częściej słyszy się głosy o zjawisku składania ślubów na próbę.
- Nie ma ślubów na próbę. Nie można Panu Bogu składać zobowiązań “pod warunkiem że…”, albo “dopóki mnie mąż lub okoliczności z klasztoru nie wyprowadzą” - przeczytałam takie sformułowanie kiedyś w jakiejś średniowiecznej formule ślubów. Tajemnica Bożego powołania i ludzkiej wolnej odpowiedzi jest zbyt wielkim i drogocennym darem, aby traktować go jako okazję do wypróbowania. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że jednym z problemów naszej współczesności jest to, że wierność jako wartość w ludzkim życiu przestaje być wartością. Taki sposób postrzegania wierności przynoszą ludzie do klasztorów, jesteśmy przecież dziećmi naszego czasu. Zdarza mi się, że zadaję pytanie młodej zakonnicy: “czy jesteś przekonana do swego wyboru pozostania w klasztorze?”. Często pada odpowiedź: “na teraz tak”. To “na teraz” jest też często znakiem lęku przed zobowiązaniami trwałymi, lęku przed sobą samym, lęku przed tym, czy poradzę sobie w życiu. Gdy przychodzi jakiś trudniejszy moment, często tego “na teraz” już nie ma. Druga sprawa - to zdolność do podejmowania trwałych decyzji. Obserwujemy jakieś znaczące przesunięcie w tej dziedzinie: szybki rozwój fizyczny i intelektualny, spowolnienie rozwoju i dojrzałości psychicznej, społecznej i duchowej. To przesunięcie dotyczy zwłaszcza kobiet. Współczesne badania mówią, że o ile mężczyzna w wieku 25 lat jest zdolny do podjęcia trwałych decyzji, o tyle u kobiety ten wiek przesuwa się na 30 rok życia. Trzeba się nad tym naprawdę zastanowić, także jeśli chodzi o organizowanie formacji w życiu konsekrowanym.
 

- Jak dzisiaj wyjaśniać sens życia zakonnego?
- To trudne pytanie. Tym trudniejsze, że w Polsce, może i w innych krajach też, funkcjonuje w społeczeństwie specyficzny stereotyp zakonnicy, w sumie odstraszający. Często postrzega się zakonnicę jako “biedactwo”, mało rozgarniętą, naiwną siostrzyczkę, zamkniętą w murach, odseparowaną od świata, ubezwłasnowolnioną, przeznaczoną do niskich posług, która musi słuchać, podporządkować się itp. Jest to stereotyp z gruntu fałszywy. Można by pewnie wskazać na przyczyny jego powstania, ale dziś jest on po prostu anachroniczny. Jak go zmienić? Nie wiem. Przede wszystkim pewnie przez życie i postawę samych kobiet konsekrowanych; w rzeczywistości tam, gdzie ludzie mają bezpośredni kontakt z zakonnicami i domami zakonnymi, ten stereotyp zmienia się radykalnie. Niewiele możemy tu liczyć na media. Nawet te katolickie często nie widzą nic interesującego w tej sferze życia Kościoła. Sądzę, że powinnyśmy my same, kobiety konsekrowane, żyć tak i tak pracować, aby pokazać to, co istotne w naszym życiu. Wiele dokonuje się w tej dziedzinie w samym Kościele. Widzę sporo pozytywnych znaków, może bardziej “na górze”: nauczanie Papieża o tożsamości, roli i zadaniach kobiet konsekrowanych, działania np. w ramach Konferencji zakonnych i współpracy na poziomie kraju i diecezji. Na przykład jako przewodnicząca Konferencji Wyższych Przełożonych zostałam dwukrotnie mianowana obserwatorem na Synodach rzymskich, jestem zapraszana przez Księdza Prymasa na zebrania plenarne Konferencji Episkopatu Polski. To znak wielkich przemian i zaszczyt. W tej chwili nie ma prawie ważnych momentów życia Kościoła w Polsce, gdzie brakowałoby obecności zakonów. Natomiast jak to wygląda na dole? Wystarczy uczestniczyć w niektórych spotkaniach i uroczystościach kościelnych, czasem posłuchać komentarzy... Pozostaje wiele do zrobienia.

Wszystkich, którzy chcieliby naprawdę zobaczyć, jak wygląda nasze życie, zapraszam: przyjdźcie i zobaczcie. Nasze domy są otwarte.

- Wiedzę o życiu w klasztorach często czerpie się z sensacyjnych publikacji prasowych. To fałszywy obraz, ale przecież lektura pism pozostawionych przez świętych też nie napawa optymizmem. Wystarczy przypomnieć cierpienia, których doświadczały ze strony innych sióstr św. Faustyna czy Mała Teresa.
- Z reguły jest tak, że o tym, co dobre, rzadziej się pisze i mniej to interesuje innych. Pokonywanie trudności wynikających także z relacji z innymi należy do specyfiki życia. Wspólnoty zakonne nie są wspólnotami świętych “gotowych”, ale ludzi, którzy są w drodze. Może warto byłoby skoncentrować się w lekturze wspomnianych tu biografii nie na tym, ile inne siostry przysporzyły cierpień dzisiejszym świętym, ale na tym, co te święte z tymi trudnościami zrobiły. Może w innych warunkach nie osiągnęłyby tak wysokiego stopnia heroiczności? Czy świętość jest zawsze wielkim heroizmem i cierpieniem? Mnie się wydaje, że są różne drogi do świętości, każda niepowtarzalna. Dzisiaj odpowiada nam bardziej ten typ świętości, o którym często wspominał Jan Paweł II: świętość w szarej codzienności, nadzwyczajna w zwyczajności życia i obowiązków związanych ze stanem, który obraliśmy. Również nasza założycielka, bł. Urszula Ledóchowska, która do takiej właśnie drogi ku świętości zachęcała swe siostry, dzieci i młodzież. Jest to wizja świętości i trudna, i prosta. To po prostu nadzwyczajne zaangażowanie w zwyczajne życie. Oczywiście, że każda droga życiowa wymaga wyrzeczeń i umartwień.

- Dziękuję bardzo za rozmowę.