Mój brat mnich

Dobromiła Salik

publikacja 23.03.2008 14:24

Tworzą nietypową rodzinę. Dzieli ich kilkaset kilometrów. Widują się kilka razy w roku. Piotr - teraz brat Marcin - codziennie w modlitwie, wraz ze swymi współbraćmi benedyktynami, pamięta o tacie, siostrze i zmarłej przed rokiem Mamie.

Mój brat mnich

- Marcin bardzo lubił tańczyć i śpiewać. Przez dwa lata śpiewał w zespole „Deus Meus”. Wcześniej należał do zespołu ludowego „Mali Gorzowiacy”. Przetańczył tam pięć lat, ale... za bardzo urósł. Strój był za krótki!
- Mam 194,5 cm. Gdybym był niższy, pewnie dalej bym tańczył. Zawsze lubiłem tańczyć. Byłem w tym dobry. Marzyłem o balecie.
- Marcin jest zawsze dobry w tym, co robi. Jest solidny.
- No i grałem w siatkówkę. W II klasie technikum przeniosłem się do Szczecina i zacząłem trenować w klubie sportowym. I tam zaczyna się historia mojego powołania. Włączyłem się w duszpasterstwo dominikanów. W IV klasie przyszła trudna chwila - musiałem skończyć z intensywnym sportem ze względów zdrowotnych. Poszedłem się wypłakać do duszpasterstwa. Kiedy zapytałem o jakieś rekolekcje, wskazano mi klasztor nad Wisłą, Tyniec. I zacząłem tam systematycznie jeździć. Że „to jest to” - poczułem po maturze. Poszedłem jednak na budownictwo. Ale po roku studiów wstąpiłem do klasztoru...
- Pewnego dnia Marcin wrócił do domu rano, ja akurat wybierałem się do pracy. A on zawrócił mnie: „Tato, nie wyjeżdżaj jeszcze”. I wtedy nam powiedział...
- To było trudne, ponieważ Mama już chorowała i bardzo to przeżywała. Pierwsze dni - to była prawie żałoba. Dopiero potem wszystko obróciło się w radość.
- Byłem wtedy „okrutny”, ale inaczej nie mogłem postąpić... Później Mama przyznała się do swego przeczucia, że kiedyś będę księdzem...
- A jak Marcin powiedział, że idzie do benedyktynów, prosiła go: „Synuś, idź do diecezjalnych, ale nie tam”.
- Nie mieliśmy pojęcia o życiu zakonnym. Klasztor kojarzył nam się z zamkniętą bramą.
- Pamiętam, jak powiedziałem Agnieszce, że teraz, to jeszcze bardziej będę w domu.
- Wtedy mu nie wierzyłam, nic a nic. Ale tak naprawdę jest!
- Nigdy nie żałowałem swojego wyboru...



* * *

- Dzięki decyzji syna cała nasza rodzina bardzo się zmieniła. Teraz mamy inne spojrzenie na Kościół.
- Tak. My, dzieci, chodziliśmy na Mszę, jeździliśmy na oazy, ale z rodzicami bywało różnie...

* * *

- Teraz żyję we wspólnocie Klasztoru Zwiastowania w Biskupowie, na Śląsku Opolskim. Bardzo chciałem, żeby rodzice tutaj przyjechali i poznali to miejsce. Ale Mama nie zdążyła...
- Przeżyłem z żoną 33 lata. Chorowała na niezwykle rzadkie schorzenie - sklerodermię. Umierała zupełnie świadomie. Marcin był przy jej śmierci.
- Życzyłbym każdemu, żeby tak umierał. Odeszła z uśmiechem na ustach. Zawsze mówiła, że będzie umierała w maju. I tak się stało.
- Czasem ludzie denerwowali się, że Mama jest taka dobra. Kiedy już prawie nie mogła mówić, zadzwoniła do niej chora koleżanka z Niemiec. Była przerażona stanem Mamy. A Mama zaczęła ją szeptem pocieszać: „Ty musisz żyć. Nie załamuj się!”. Taka była.
- Chciałem zapytać Mamę, czy nie boi się umierać, ale nie miałem odwagi. Zadała jej to pytanie moja nauczycielka z technikum. Mama uspokoiła ją: „Nie, śmierci się nie boję”...
- Mamy orędowniczkę w niebie. Ilekroć dzieje się coś trudnego, czy w klasztorze, czy w naszym świeckim życiu, od razu zwracamy się do niej.



* * *

- Kiedy byłem w podstawówce, zawsze łaziłem za Agnieszką.
- Mój brat mnich... Kiedy się spotykamy, nie możemy się nagadać. Najpierw rozmawiamy, a potem śpiewamy. Zaczynamy wieczorem, a kończymy... rano!
- Mamy taki ulubiony kanon: „Będę śpiewał Tobie”. Mama też go lubiła. Na ślubach wieczystych Marcina schola nieoczekiwanie zaśpiewała właśnie ten kanon.
- Mieszkamy w dużym oddaleniu, ale duchowo wszyscy troje jesteśmy wciąż blisko siebie.


Tata Wojciech, Agnieszka, br. Marcin
Siostra o bracie: Życzę wszystkim siostrom, żeby miały takich braci, jak mój. Zawsze można na niego liczyć. Dzieli ze mną wszystko. Smutki i radości. Cieszę się, że jest mnichem. To pomaga mi w wielu sytuacjach.

Tata o synu: Dobry syn. Oddany Bogu i rodzinie. Zawsze wspiera mnie w trudnych chwilach, a tych mi nie brakuje. Nieraz mnie „wyprostowuje”.

Dzieci o tacie: Chodził kiedyś na kurs gastronomiczny i ma dyplom „gospodnika”! Lubi kuchnię. Mama była dietetyczką i świetnie gotowała, więc jak była chora, tata bardzo się starał, żeby wszystko jej smakowało. Jest dzielny.