Dojrzałość wiary

ks. Tomasz Schabowicz

publikacja 17.12.2006 01:11

„Przeto przypatrzcie się, bracia, powołaniu waszemu!” (1Kor 1,26-31) Przypatrywać się sobie... Przenikać tę rzeczywistość, która jest nam zadana dla naszego dobra. Chcieć budować z sensem świat swój w skali mikro, a co za tym idzie nadawać sens światu w wymiarach makro...

Dojrzałość wiary

Jakże to dziś wydaje się nieosiągalne, niemodne, wręcz nawet niemożliwe. Zadziwiające jest jak bardzo człowiek dziś ucieka od refleksji. Jak ucieka na przykład od ciszy, która mogłaby spowodować konieczność refleksyjnego przyjrzenia się sobie, swoim dokonaniom i zapytania o sens tego wszystkiego czym się tak skwapliwie napełniamy. Bo czasy takie, bo trzeba jakoś żyć... Ano właśnie! Jeśli trzeba żyć, to nie jakimiś namiastkami, ale w pełni. By nie sprowadzić swego istnienia do wegetacji, ale żyć jak człowiek. Człowiek, którego istnienie odnajduje się w Bogu i w relacji stworzenia do Stwórcy, syna – dziecka do Ojca. Przypatrując się zaś naszemu wezwaniu, dostrzegajmy go w całym bogactwie treści. Nie zatrzymujmy się nad jednym, wybranym sobie dowolnie i nawet zachwycającym aspektem swojego miejsca w życiu, a właściwie należałoby napisać: w Życiu. Dość łatwo jest bowiem zafałszować sobie obraz Boga i siebie samego wobec Niego. Kiedy zaś ulegnie się tej pokusie ułatwienia sobie życia by było miło, łatwo i przyjemnie, można nie poradzić sobie w zderzeniu własnego ideału z brutalną rzeczywistością ludzkiego świata.

Bóg dał nam siebie. Objawił się przecież na tyle, ile nam potrzeba do wypełnienia swego życia treściami prowadzącymi nas do pełni. Jeśli zatem chcemy podążać ku tej pełni naszego człowieczeństwa w Bogu, trzeba nam pójść nieco dalej niż tylko do okresu dziecięctwa i burzliwej młodości. Trzeba wejść w świat dojrzałości. Można by powiedzieć: dorosłości wierzenia. Ten sam Apostoł zwraca nam uwagę: „Bracia, nie bądźcie dziećmi w swoim myśleniu, lecz bądźcie jak niemowlęta, gdy chodzi o rzeczy złe. W myślach waszych bądźcie dojrzali!” (1Kor 14,20). A zatem dojrzałymi mamy się nie tylko stawać. Mamy takimi być.

I tu znów rodzić się może pozorna sprzeczność. Jak z okresem dziecięctwa i czasem burzliwej młodości wiary, wejść w dorosłość? Bo od razu powiedzieć trzeba, że ukształtowane w nas dziecko powinno być wciąż żywe. Że i okres trudnego dojrzewania nigdy się tak na prawdę nie kończy. Znów i tym razem podstawą pozostaje dziecięce zaufanie wobec Ojca i powierzanie Mu siebie, zachwyt Jego byciem z nami i świadomość możliwości ciągłego odwoływania się do pomocy Kogoś Wielkiego i Mądrego i wciąż gotowego wspierać swoją mocą nieporadność dziecka. Poszukiwania zaś zawsze rodzić będą kolejne pytania i wątpliwości. Wciąż naszym doświadczeniem będą chwile, gdy postawimy jasno kwestie wątpliwości i będziemy wyczekiwać na dosłyszenie odpowiedzi na natarczywe pytanie „dlaczego?”. Święty Paweł rozjaśnia nam sprzeczność. W złym człowiek ma być absolutnym oseskiem, takim co to w niebezpieczeństwie nie zgrywa ważniaka, lecz nie radząc sobie samemu ze sobą powierza się Rękom zdolnym osłonić i wyciągnąć z każdego zagmatwania. W myśleniu zaś, czyli w postrzeganiu rzeczywistości i wyciąganiu z niej wniosków dla własnego dobra, mamy wykazywać się powagą dojrzałego wieku, czyli licząc się z Autorytetem wykorzystywać pojawiające się wątpienia i trudności jako inspirację do rozwoju i nie ustawania w poszukiwaniu.

Pewnie lepiej, bo wygodniej byłoby pozostać nieświadomym dzieckiem. Wygodna beztroska w prawdziwym życiu jednak nie pomaga, a nawet staje się przyczyną przeciętniactwa i niedojrzałości. Trzeba zatem podjąć trud dorosłości wiary z całym balastem, ale i radosnymi doświadczeniami tego okresu.

Samo życie wskazuje nam cechy dojrzałej dorosłości. Przenosząc je na płaszczyznę wiary, spróbujmy wejść we własny świat stając się dojrzałymi. Najpierw więc będzie to myślenie, czyli wykorzystywanie władzy rozumu. Dorosły człowiek nie może być przecież bezmyślny, ale powinien wykorzystywać doświadczenie wynikające ze znajomości rzeczy. To zaś daje zdolność widzenia spraw znacznie szerzej niż tylko to powierzchownie ograniczające się do tego co widać tu i teraz. Dalej, nauczony poprzednimi doświadczeniami, potrafi widzieć perspektywę konsekwencji działań. Umie także dostrzec właściwy wymiar dziejących się spraw, czyli roztropność uchroni przed przysłowiowym „robieniem wideł z igły”. W tym wszystkim wykorzystywać powinien zdolności zapisane w naturze ludzkiej. Zdolności rozwijające się, czyli wciąż patrzące na rzeczywistość rozumnymi oczyma i gromadzące w skarbcu pamięci cenne doświadczenia. Bo z tego właśnie rodzi się widzenie świata i rzeczywistości znacznie szersze niż tylko takie, jak to ironicznie określił wieszcz: „takie widzi świata koło jakie tępymi zakreśla oczy”. W rozwijaniu umiejętności szerokości spojrzenia pomagają, lub przeszkadzają treści, które stanowią dla nas kanwę budowania sobie obrazu świata. „Niech każdy jednak baczy na to, jak buduje. [...] Fundamentu bowiem nikt nie może położyć innego, jak ten, który jest położony, a którym jest Jezus Chrystus. I tak jak ktoś na tym fundamencie buduje: ze złota, ze srebra, z drogich kamieni, z drzewa, z trawy lub ze słomy, tak też jawne się stanie dzieło każdego: odsłoni je dzień Pański...” (1Kor 3,10-13).

Celem naszym ma być jednak właśnie budowanie na owym Fundamencie, o którym pisał Apostoł Narodów. Zatem w rzeczywistości nadprzyrodzonej same, choćby nawet najlepiej rozwinięte, zdolności naturalne nie wystarczą.

Cezurą czasową, od której powinno się rozpocząć budowanie dorosłej naszej relacji wobec Boga jest sakrament bierzmowania. Jak wejście w posiadanie dowodu osobistego, tak pełne wejście do Kościoła rozpoczyna możliwość bycia w dorosłym świecie wiary. I choć tu można by podnosić argumenty, że wymiar lat piętnastu, czy też szesnastu to jeszcze wiek burzliwej młodości, to jednak w rzeczywistości nadprzyrodzonej nie data urodzenia decyduje. Bierzmowanie, a bardziej prawdziwie rzecz ujmując Duch Święty przez ten znak sakramentalny uzdalnia nas do wchodzenia w prawdziwą, a nie jedynie wyznaczoną prawem natury dojrzałość i dorosłość we własnym byciu w sprawach Bożych. Bierzmowanie będąc niejako dopełnieniem sakramentu chrztu, daje właśnie w wymiarze nadprzyrodzoności to wszystko, co daje nam szeroką perspektywę patrzenia. Umacnia w nas to, co pomaga nam rozważnie i roztropnie widzieć siebie w odniesieniu do Boga.

Dary Ducha Świętego, bo to je właśnie przede wszystkim należy tu mieć na względzie, są dla nas pomocą nie do przecenienia. Wiele ze znanych nam nazw owych darów, wydaje się jedynie wyrażeniami bliskoznacznymi, a co za tym idzie równoważnikami tej samej umiejętności z nich wynikającej. Lepiej ich właściwy sens widać w nazewnictwie łacińskim. Najpierw zatem dary mądrości i rozumu. Wydawałoby się pozornie, że dotyczą tego samego. Jednak nie. Rozum bowiem ma każdy, ale nie każdy korzysta z niego do mądrości dochodzi. W języku łacińskim, różne znaczenie tych dwu rzeczywistości jest wyraźniejsze. Łacińskie określenie rozumu jako „intellectus” ma znaczenie raczej czynnego odniesienia do rzeczywistości w sensie rozumienia i pojmowania. Zaś mądrość jako „sapientia” kryje w sobie raczej stałą tendencję do roztropnego – mądrego widzenia. Dalej rada także wydaje się być w tym zakresie umiejętnością rozpoznawania. Łacińskie „consilium” ma szerokie znaczenie narady, posiedzenia, rozważania, konsultacji, decyzji, inteligencji; zdolności osądu, pomysłu. Szeroko więc dar ten rozciąga swe działanie dając z jednej strony zdolność posłuchania rady, jak i z drugiej możliwość znalezienia konkretnego pomysłu na rozwiązanie. Dar męstwa także nie jest prostą odwagą. „Fortitudo” ma znaczenie męstwa i odwagi, ale także siły pozwalającej podejmować wyzwania i z otwartą przyłbicą mierzyć się z tym, co wydawałoby się przekracza nasze skromne możliwości. Umiejętność zaś – „scientia” to także szeroki wachlarz możliwości. Z jednej strony to skarb wiedzy przydający się w rozeznawaniu rzeczywistości, ale to także nieodłączny element sumienności (łac. „constientia” to polskie sumienie), czyli postępowania w poczuciu odpowiedzialności. Pobożność – po łacinie „pietas”, to także nie tylko silenie się na to by zadowolić Pana Boga i siebie jedynie porządnym i perfekcyjnie zgodnym z przepisami spełnianiem praktyk. Tu bowiem kryje się sekret życia po Bożemu. To znaczy takiego, które w Bogu widzi swój cel, ale też przede wszystkim od Niego czerpie siłę by to realizować. I wreszcie dar bojaźni Bożej – „timor Dei”, to zdolność takiej postawy wobec Boga, która nie przestaje pamiętać o zależności sługi od Pana, a co za tym idzie pomaga liczyć się z Bogiem nie w sensie prowadzenia rachunków, lecz uwzględniając zawsze w swoich poczynaniach Jego Obecność i wskazania. Ma to być bowiem bojaźń sługi będącego zarazem dzieckiem Ojca.

Tak więc dary, w które wyposaża nas sam Bóg, pozwalają nam, jak widać nawet z literalnego znaczenia nazw, kształtować siebie w sposób dojrzały. Pomagają wcielać w życie olimpijski ideał zmagań o kształt swego istnienia aż do zwycięstwa – „szybciej – silniej – wyżej”. Należałoby jeszcze może to uzupełnić dodając wyraźnie czwarty element – głębiej. Można by więc rzec, że zostaliśmy wyekwipowani we wszystko, co pomaga nam w osiąganiu dojrzałości wiary. Teraz już tylko staje przed nami alternatywa: rozwijać się wykorzystując, albo pozostając niedorozwiniętym wierzącym nie sięgnąć po te pomoce. Nie bez znaczenia pozostaje także świadomość konsekwencji czekających na końcu każdej z tych możliwości. A w gruncie rzeczy chodzi tu bowiem o wygranie, albo zmarnowanie swojego życia.

Dlatego właśnie mądra życiowo zachęta św. Pawła nadaje się tu najlepiej na zakończenie naszych adwentowych rozważań: „A zatem zachęcam was [...] abyście postępowali w sposób godny powołania, jakim zostaliście wezwani, [...]bo też zostaliście wezwani do jednej nadziei, jaką daje wasze powołanie. [...] aż dojdziemy wszyscy razem do jedności wiary i pełnego poznania Syna Bożego, do człowieka doskonałego, do miary wielkości według Pełni Chrystusa.” (Ef 4,1.4.13)

Niech to wezwanie nie pozostaje w nas w sferze pobożnych marzeń i pięknej aczkolwiek mało realnej rzeczywistości. Niech nas niepokoją i wzywają do wysiłku by swoje życie przeżyć na prawdę godnie. Bo parafrazując treść i napis na niepozornym obrazku przedstawiającym Ukrzyżowanego, należałoby, dodając na obrazku Narodzone Dzieciątko, wołać z wyrzutem pod adresem każdego wierzącego: czyżby to wszystko na darmo?

Tego na koniec adwentowych zamyśleń, na przeżywanie rzeczywistości Boga z nami w Bożym Narodzeniu i w każdym dniu roku, życzę sobie i Wam.