Młodość wiary

ks. Tomasz Schabowicz

publikacja 09.12.2006 19:54

Często młodemu człowiekowi wydaje się, że jest dorosły i wie o życiu i świecie na tyle sporo, że może sam bezpiecznie decydować o swoim losie, nie chce nawet słyszeć o trosce rodzicielskiej. Ale często też przekonuje się, że ta samodzielność sprowadza nań kłopoty.

Młodość wiary

Odkrycie prawdy o sobie jako ukochanym dziecku Bożym, zależnym we wszystkim od swego Ojca i z Nim złączonym na dobre i na złe, jest doświadczeniem wiary. Doświadczeniem, którego się boimy często w „trosce” (jest to troska z gruntu fałszywa) o swój „nieskazitelny” wizerunek dojrzałego życiowo. To doświadczenie bowiem, przynosi nam pełne widzenie siebie i samorealizację, gdy się mu poddamy i pozwolimy sobie wejść w relację bliskości z Bogiem jak dziecko z Kochającym Ojcem. Pełnia naszego człowieczeństwa nie wynika bowiem z naszej przemyślności i zdolności do „dorabiania” sobie najrozmaitszych możliwości i zdolności, lecz z przyjęcia za swój własny kształtu nadanego nam przez Stwórcę.

Bóg Ojciec chce nas mieć jako swoje dzieci u siebie. I to nie tylko kiedyś w przyszłości. On chce byśmy byli przy Nim i z Nim nieustannie. To bycie – powierzenie się ufne ojcowskiej opiece Boga. realizuje się w naszej codzienności. Powołując nas do takiej wspólnoty ze sobą, Bóg daje nam nieustannie możliwości i wskazania do realizowania tego podstawowego powołania człowieka. Możliwości, które trzeba wykorzystać gdy się chce pozostawać w zasięgu działania Miłości i Troski Ojca. Wskazania, które trzeba wziąć pod uwagę w planowaniu siebie, gdy pragnie się osiągnięcia spójnej pełni swego bycia człowiekiem.

Dane nam powołanie jest nam także zadane. Powinno się rozwijać. Nie może się zatrzymać w miejscu na poziomie „jakiegoś mnie Boże stworzył, takiego mnie masz”. Nie jest możliwe w żaden sposób pozostawanie człowiekiem wierzącym, gdy wiara raz przyjęta pozostaje wciąż jak „talent zawinięty w chustkę i zakopany w ziemi” (por. Mt 25,14nn).

Wiara zatem, bo to ona jednoczy nas z Bogiem w tej przedziwnej i prostej relacji dziecko – Ojciec, ma się rozwijać. My mamy wzrastać, a wraz z nami nasza wiara ma dojrzewać. Tak jak dziecko wzrasta w promieniach ojcowskiej miłości, tak i my, a wraz z nami to wszystko co stanowi już nieodłączną część naszej egzystencji. Dobrze i wygodnie byłoby pozostać zawsze jak dziecko, ale nieuchronnie przychodzi czas dorastania. Idąc bowiem dalej tropem tego obrazu, dziecka i Ojca, dochodzimy do momentu wchodzenia w czas dojrzewania – młodości.

I tu najpierw wyjaśnijmy powstającą pozornie sprzeczność. Mianowicie jak być dzieckiem dorastając w wierze? Otóż fundamentem na którym buduje się wzrost, pozostaje wciąż to dziecięce zaufanie pozwalające powierzyć siebie Bogu, w Nim znajdując zawsze pewne oparcie. A i jeszcze doświadczenie pomaga nam zaprzeczyć, jakoby pozostawanie dzieckiem Boga kłóciło się z dorastaniem i dojrzewaniem. Często młodemu człowiekowi wydaje się, że jest dorosły i wie o życiu i świecie na tyle sporo, że może sam bezpiecznie decydować o swoim losie. I nie chce nawet słyszeć o trosce rodzicielskiej, bo to wydaje mu się być nieuprawnioną ingerencją w jego samodzielność. Ale często też przekonuje się, że ta samodzielność sprowadza nań kłopoty. Że jednak nie przewidział czegoś, nie wiedział o możliwości takich czy innych skutków. Powinien więc, przynajmniej teoretycznie dojść do wniosku, że lepiej jest zaufać troskliwej opiece rodziców, niż próbować samodzielnie pchać się do rzeczywistości pełnej jednak zagrożeń. Czyż znając tę prawidłowość, nie lepiej by nam było właśnie odwołać się jak dziecko do ojcowskiej mądrej rady i silnego wsparcia?
 

Na tym budując, trzeba nam jednak sięgać dalej i wyżej niż pozwalają na to ograniczone dziecięce możliwości. Możliwości rozwoju poprzez kolejny etap, zapisane są najpierw w naszej naturze. Będą to wszystkie naturalne – dane nam od Boga zdolności poznawania. A zaczyna się wszystko od tej władzy, którą wszyscy posiadamy, ale, jak pokazuje doświadczenie, nie wszyscy należycie z niej korzystamy. Rozum jako możliwość odkrywania Prawdy, pozwala poznawać treści rzeczywistości widzialnej i wyciągać wnioski. Jest tu też możliwość poznawania tego wszystkiego, co Bóg Ojciec ma nam do powiedzenia o nas i świecie wokół nas. To wszystko zaś ma stanowić materiał, który może być wykorzystany do budowania siebie. Trudno wyobrazić sobie człowieka nie chłonącego i nie zastanawiającego się, nie myślącego nad tym co stanowi jego codzienność. Chrystusowe wezwanie „kto ma uszy niechaj słucha” (Mt 11,15), można by z powodzeniem sparafrazować: kto ma rozum, niechaj myśli.

Jesteśmy zatem przez Boga wciąż wzywani, by wiara nasza stawała się wciąż bardziej dojrzała – świadoma. By przemieniała się w osobisty wolny i uświadomiony wybór Boga i swojego wobec Niego poddania. Trzeba nam więc wejść w czas, gdy zaczniemy stawiać sobie pytania poszukując odpowiedzi, gdy będziemy przeżywać czas buntu wobec pozornych sprzeczności między rzeczywistością Boga a szarą i dość brutalną codziennością, gdy doświadczymy także wątpliwości wobec tego wszystkiego, co już nam się wydawało mamy poukładane. I tak jak czas młodości bywa często czasem buntu, stawiania pytań i poddawania wszystkiego w wątpliwość, tak i na drodze wiary, wchodząc w ten właśnie etap, to właśnie przychodzi nam przeżywać.

Pytania i wątpliwości które napotykamy na drodze rozwoju nie powinny nas przerażać. Nie są one bowiem niczym złym. Nie stanowią same w sobie materii grzechu. Mogą natomiast prowadzić do odejścia od Boga, gdy się je zostawia bez odpowiedzi, albo szuka się bez używania rozumu i tam, gdzie się nie znajdzie. Stanowią one raczej inspirującą okazją do poszukiwania. I tu niestety dość rzadko bywa, że szukamy odpowiedzi i rozwiązania dylematów tak do końca. Niestety też dość rzadko używamy własnego rozumu by spokojnie poznać, przemyśleć i poddać w ten sposób weryfikacji napotykane rozwiązania. Częściej zadowalamy się wygodnymi na dany moment dla nas interpretacjami, które skądś tam do nas docierają, a które najczęściej okazują się być pułapką. Bo są najzwyczajniej w świecie głupie, czyli pozbawione rozumnego wsparcia i sensu. Są natomiast pozornie dość atrakcyjne, bo oparte na zasadzie iż sensacja łatwiej się sprzedaje. Do tego jeszcze bardziej niż inne hałaśliwie zachwalane. Dorastając w wierze, trzeba nam koniecznie nauczyć się uważnego przyglądania się wszystkiemu co nam proponują, by rzetelnie poznając wyciągać właściwe wnioski. I w ostateczności dokonywać wyborów, które uznamy za najlepsze dla siebie. Powtórzmy jednak z naciskiem: poznawać rzetelnie i myśleć. To warunek sine qua non dojrzewania do wydawania zdrowych owoców. Kolejną ważną w tym poznawaniu sprawą są źródła do których sięgamy. Dzisiaj fascynujące wydaje się wszystko. I bywa że sięgamy do zupełnie obcych nam źródeł, dających jedynie pozorne odpowiedzi, albo częściowe rozwiązania. Krótko mówiąc, trzeba byłoby sobie przyswoić prawdę zawartą w stwierdzeniu poety: „cudze chwalicie, swego nie znacie, sami nie wiecie co posiadacie” (Stanisław Jachowicz). Zamiast więc szukać gdzieś daleko, w rozwijaniu wiary sięgać należałoby do tego, co nam powinno być najbliższe – Pismo Święte, Katechizm Kościoła Katolickiego i nauczanie Kościoła. Jest jeszcze rzecz ważna w pojawianiu się pytań i wątpliwości. Aby nigdy nie zostawiać ich bez odpowiedzi, bez rozwiązania przynajmniej częściowego. Szukać dotąd, aż się znajdzie. Bo pozostawiona jakakolwiek wyrwa w spójnym obrazie siebie, odbija się w przyszłości nieumiejętnością poradzenia sobie z coraz poważniejszymi problemami. A do tego braki w odnajdowaniu rozwiązań, skutkują fałszywym obrazem Boga, siebie samego i świata nas otaczającego.
 

Tak więc „Chodzi o to, abyśmy już nie byli dziećmi, którymi miotają fale i porusza każdy powiew nauki, na skutek oszustwa ze strony ludzi i przebiegłości w sprowadzaniu na manowce fałszu. Natomiast żyjąc prawdziwie w miłości sprawmy, by wszystko rosło ku Temu, który jest Głową - ku Chrystusowi.” (Ef 4,14-15)

Cechą młodości jest także bunt. Bunt przeciwko ustalonemu porządkowi świata, zwłaszcza w sytuacjach, które wydają się burzyć obraz ojcowskiego Boga i dziecięco ufającego człowieka. Wiele, a nawet bardzo wiele tych sytuacji, w których stajemy się buntownikami, wynika z braku tego, o czym mowa była powyżej. Braki w poznawaniu i zwyczajna zawiniona ignorancja w tworzonym sobie obrazie człowieka wobec Boga, powoduje, że stając zwłaszcza w tzw. sytuacjach granicznych – bolesnych i trudnych doświadczeń zła, cierpienia albo śmierci, nie potrafimy odnaleźć spójności w pozornie zachwianej równowadze. Oczywiste iż w tego rodzaju przeżyciach człowiek staje wobec tajemnicy. Trudności w odnalezieniu w tych ciemnościach jakiegokolwiek światła, spowodowane są niespodziewanym (ale często też, przyznajmy to, dającym się przewidzieć a nie branym przez nas pod uwagę) przyjściem dramatycznych okoliczności i zrozumiale ludzkim odczuciom strachu, żalu, tęsknoty, czy też poczucia opuszczenia. Bunt poniekąd zrozumiały i poruszający serdeczną tkliwość chcących dopomóc, wynika jednakże z naszego trochę bezmyślnego podejścia do rzeczywistości. Do siebie samych, a w konsekwencji do obrazu człowieczeństwa. Paradoksalnie, buntowanie się może jednak stać się szansą do odnalezienia na nowo tego, co gdzieś po drodze się zgubiło. Trzeba wtedy jednak odwagi by się zmierzyć, szczerze i bez udawania, z powstałymi okolicznościami i rodzącymi się w nas odczuciami, akceptując rzeczywistość poszukując przyczyn stanu rzeczy i naszego rewolucyjnego nastawienia. Trzeba zdobyć się na odwagę stanięcia wobec brutalnej rzeczywistości i poszukania sobie odpowiedzi na pytanie: jak to w końcu z tym jest? Trwanie w buncie spowodować w nas może zamknięcie się i zgorzknienie na wszystko co wokół nas i w nas. A życia nie można sobie marnować, ale podejmować trud by stawać się i dorastać. Do tego wymiaru, „który Bóg nam w wierze wyznaczył” (por. Rz 12,3).

W tym naszym dojrzewaniu i dorastaniu, nie do przecenienia są także te wszystkie środki, które otrzymujemy bez naszego udziału, albo przy niewielkim wkładzie z naszej strony. Dar łaski, bo o nim tu mowa, jest nam dostępny z darmowej inicjatywy Boga. Jak troskliwy i wciąż kochający Ojciec, nie pozostawia nas samym sobie w zmaganiach, ale chce pomagać i to przy zastosowaniu narzędzia znacznie przekraczającego ludzkie możliwości rozumienia i pojmowania. I tu znów idzie o to, by pozostawać dzieckiem liczącym nie tyle na własne siły, ile na pomoc z Góry, od Ojca wciąż strzegącego swoich dzieci jak źrenicy oka (zob. Pwt 32,10; Za 2,12). Dar ten otrzymaliśmy gdy zostaliśmy ochrzczeni. I odtąd nie przestaje go nam udzielać nasz Ojciec, ilekroć przychodzimy przywiedzieni pragnieniem wzmacniania swych sił. A kosztuje nas tyle, ile trzeba uczciwości by na kolanach wyznać swe winy błagając o przebaczenie, ile trzeba dać by stawić się na spotkanie z Nim w Tajemnicy Jego Eucharystycznej Obecności i wejść w Komunię z Nim. Kosztuje tyle, ile trzeba by wznieść swe serce – siebie całego ku Niebu wyczekując pomocy i w Nim widząc ciągle radośnie uśmiechniętego Ojca, który nie pochwalając zła, a nawet czasem karcąc nas, gotów jest jednak czynić wszystko, byle tylko dopomóc swemu dziecku w stawaniu się w pełni dojrzałym człowiekiem.

Konieczne także jest wzięcie pod uwagę wskazań danych nam przez Ojca. Wskazań, które wbrew pozorom nie są ograniczeniami, ale raczej przestrogami by się nie zagubić i nie spowodować tragedii życiowej. Chodzi tu o Dekalog, ale poznawany i przeżywany w całej swej pełni treści. Przykazania dopełnione i wypełnione miłością, a nie tylko formalną literą przepisu ograniczonego do dosłownego zakresu. Chodzi też o wyciąganie nauki dla siebie z tej historii, która przecież jest Historią Zbawienia – dzieje świata i ludzi, które stają się swoistym teatrum działania Boga dla wiecznego uszczęśliwienia stworzonego przez siebie człowieka, Ojca nieustannie pragnącego prawdziwego dobra swoich dzieci.

Tak więc powtórzmy za świętym Pawłem: „Bracia, nie bądźcie dziećmi w swoim myśleniu, lecz bądźcie jak niemowlęta, gdy chodzi o rzeczy złe. W myślach waszych bądźcie dojrzali!” (1Kor 14,20).