Syci odczuwaja głód

Gość Niedzielny

publikacja 18.04.2006 15:31

Różne były drogi, które ich zaprowadziły za klasztorną furtę. Nie wszyscy angażowali się w życie parafii... - klerycy o swoim powołaniu.

Syci odczuwaja głód HENRYK PRZONDZIONO/agencja gn

Bramę franciszkańskiego seminarium przekroczyłem bez większych emocji. Pewny siebie zapukałem też do drzwi diecezjalnego seminarium. Myślałem, że w obydwu miejscach nic mnie nie zaskoczy. W jakimś sensie czułem się „ważny”. Ja, ksiądz - z kilkuletnim doświadczeniem kapłańskim - przyszedłem do „żółtodziobów” rozmawiać o powołaniu. Sądziłem, że mam odegrać rolę nauczyciela. „Po krótkiej rozmowie - myślałem - szybko zbiorę dziennikarski materiał”. Bardzo się pomyliłem. Wystarczyła wymiana kilku zdań, by spokornieć. To oni byli prawdziwymi mistrzami życia. Role się odwróciły. Z mentora stałem się uczniem.

Różne były drogi, które ich zaprowadziły za klasztorną furtę. Nie wszyscy angażowali się w życie parafii. Niektórzy po raz pierwszy rozmawiali z proboszczem, kiedy po maturze zapukali do drzwi kancelarii z prośbą o opinię do seminarium. Księża przyjmowali tę nowinę z radością, koleżanki i koledzy w szkole ze zdziwieniem (podziwem?).

Wcześniej chyba wszyscy odczuwali pewien niedosyt. Były przecież imprezy, spotkania towarzyskie, niekończące się tematy. A jednak - jak wspominają klerycy - towarzyszył im „głód sytego”. Brakowało czegoś do szczęścia. Zaczęli się zmieniać. Rodzice i przyjaciele coraz bardziej rozumieli, że zaczynają tracić swoich bliskich. Przeczuwali przyszłość. Ci „z drugiej strony” też mieli poczucie zmiany. Oni jednak niczego nie stracili, a wręcz przeciwnie - zyskali.

- Rodzice przeczuwali moją decyzję - wspomina brat Wit. - Oni zrozumieli najszybciej. Gorzej było z dziewczyną, która dopiero później uszanowała taki wybór. Teraz jestem o wiele szczęśliwszy. Skończyła się pustka i nuda.

Na pytanie o monotonię, która w klasztorze z powodzeniem może zastąpić nudę, brat Wit odpowiada zdziwieniem: - Jaka monotonia? Jaka szarość? Spotkałeś kiedyś zakochanego, który nie ogląda świata przez różowe okulary?

- A ty jesteś zakochany? - pytam. - Jeżeli zaraz po przebudzeniu robię znak krzyża - odpowiada - i przez cały dzień myślę o Jezusie, to chyba tak.

Brat Serafin cieszy się, że niedługo przyjmie święcenia diakonatu. W jego oczach widać radość i spokój. Wydaje się, że nie przeżywa żadnych trudności.

- Takie sytuacje się nie zdarzają - protestuje. - Nawet najwięksi święci mają swoje „noce”, w których widać jedynie ciemność. - Wyprzedzając moje pytanie, Serafin mówi o kaplicy, gdzie można rozmawiać z Bogiem. - Ale Bóg często milczy - wtrącam. - Może milczy - uśmiecha się Serafin - ale zawsze spotykam Go na krzyżu. Taki znak po prostu krzyczy. Czy możesz pokazać mi większy dowód miłości...

Klerycy diecezjalni o swoim powołaniu też mówią bardzo różnie. Wielu nie myślało o kapłaństwie. Wychowywali się w rodzinach katolickich, byli ministrantami, przyznawali się do głębokiej wiary i myśleli (mieli nadzieję?), że to im w życiu wystarczy. Niekiedy proboszcz stawiał pytanie o przyszłość. Tylko niektórzy wiedzieli od początku.

- W ogólniaku marzyłem o dziennikarstwie - wspomina Marcin Piasecki. - Podjąłem nawet studia w Warszawie. Życie układałem „po swojemu”. Po roku coś się zmieniło. To już nie proboszcz pytał...

W końcu przyszedł do seminarium. Na początku odczuwał strach, że się pomylił. Przełożeni uświadomili mu, że musi znaleźć odpowiedź na dwa pytania: czy on tego chce, i czy tego chce Bóg? Na obydwa odpowiedział pozytywnie.

- Dziś jestem diakonem - mówi Marcin. - Jedni się śmieją, drudzy się dziwią, jeszcze inni wieszają psy. Ja chcę być księdzem i tego samego chce Bóg. To wystarczy, żeby być szczęśliwym.

Powołanym trudno mówi się o powołaniu. Niektórzy od zawsze słyszą w sobie jakiś dziwny głos. Inni decyzję podejmują znacznie później. Są też „spóźnieni”, którzy mimo wewnętrznych pragnień, wybierają świeckie kierunki studiów. Chcą zapomnieć, ale z każdym miesiącem coraz bardziej przekonują się o przeznaczeniu. Kiedy trafiają do seminarium, towarzyszy im dziwne przekonanie, że wracają „do domu”. Mimo że seminaryjne korytarze przemierzają po raz pierwszy.

- Głos w sercu nie ustawał - wspomina Marcin Chmielewski. - Im bardziej oddalałem myśli o kapłaństwie, tym wyraźniej czułem, że jestem powołany. Zacząłem się bronić. Trudno było zrozumieć Bożą wolę. Na początku uważałem, że to był wyrok. Później się okazało, że nagroda.

Marcin nie wyobraża sobie życia poza kapłaństwem. O Eucharystii mówi w kategorii szczęścia. Już dzisiaj cieszy się z dzieci, którym udzieli chrztu i Pierwszej Komunii św. Ta radość każe mu dodawać odwagi młodszym kolegom. - Jeśli czujesz - zachęca - że Jezus cię woła, nie wzbraniaj się, nie walcz, pójdź za Nim.
Słuchając słów, które klerycy wypowiadają z entuzjazmem, trudno nie myśleć o tych, którym coś nie wyszło. Księży można przecież spotkać w ośrodkach odwykowych czy w przytułkach dla bezdomnych. Wielu z nich „spaliło za sobą mosty” i nie mają dokąd wracać. Niestety, taki był ich wybór.

- Nam nigdy nie wolno potępiać - mówi brat Wit. - To tak, jak byśmy stali na miejscu Boga. Zawsze jest wspólnota, która musi pomóc. Najlepiej, zanim dojdzie do nieszczęścia. - Żyj tak - powtarza za św. Franciszkiem - by inni, patrząc na ciebie, mieli wyrzuty sumienia.


Wypowiedź diakona Pawła Piontka z Ordynariatu Polowego WP:

Sutanna przed mundurem. Wiedzę teologiczną i odpowiednią formację zdobywamy w Wyższym Metropolitalnym Seminarium Duchownym w Warszawie, wraz z klerykami diecezjalnymi. Podczas wakacji każdy z nas odbywa miesięczną praktykę w parafii wojskowej. Poznajemy wtedy specyfikę duszpasterstwa wojskowego i obserwujemy, na czym polega posługa wśród żołnierzy i ich rodzin. Przygotowujemy Eucharystię, pomagamy w kancelarii, odwiedzamy żołnierzy w pododdziałach i rozmawiamy z nimi.

Wielu z nas odbyło zasadniczą służbę wojskową albo ukończyło Szkołę Chorążych lub Wyższą Szkołę Oficerską. Niektórzy pochodzą z rodzin wojskowych.

W moim życiu najpierw pojawiło się powołanie do kapłaństwa, a to, że wybrałem służbę w wojsku, sprawił przypadek. Rok po maturze, gdy postanowiłem pójść do seminarium, zostałem powołany do wojska. Potraktowałem to jako sprawdzian mojego powołania. Przez ten czas jeszcze bardziej się ono umocniło.


Zauważyłem też, jak potrzebna jest pomoc kapelana młodemu, zagubionemu człowiekowi, który jest z dala od rodziny, przyjaciół. Sam takiej pomocy potrzebowałem. Ksiądz jest dla żołnierzy pewną ostoją. Mogą liczyć na jego pomoc i wsparcie. Często wystarczy po prostu być i wysłuchać.

TAGI: