Los pustelników

Marcin Jakimowicz

publikacja 16.03.2009 13:28

Erem Srebrnej Góry wynurza się z mgły. Jest rzeczywiście srebrny, skąpany w wiosennej rosie. Zimno. Mamy kompletnie przemoczone buty. Przyjeżdżamy na krakowskie Bielany około 9.00. Wcześnie, ale dla braci kamedułów to już połowa dnia. Wstali o 3.30.

Los pustelników

Dźwięk dzwonu zgromadził ich wszystkich w ciemnym, zimnym kościele. Odmawiali Liturgię Godzin spokojnie, monotonnie sącząc słowa psalmów. Nikt się nie spieszył. O bladym świcie rozeszli się, by w swych celach studiować Słowo Boże.

Brat Jan ratuje winniczka
Dzwonimy na furtę. Zza masywnych drzwi wychyla się uśmiechnięta brodata twarz. Brat Jan wpuszcza nas do środka. Kobiety nie mają tu wstępu. Na Bielany mogą wejść jedynie dwanaście razy w ciągu roku. Zatrzaskują się drzwi. Za nami świat laptopów, komórek i alarmów samochodowych. Za kilka godzin Liverpool zagra w Lidze Mistrzów z Chelsea. Na drzewie skacze wesoło wiewiórka. Cisza.

– O, tu, na trawie, niedawno buszowały jeże. Wyciągały chyba jakieś dżdżownice, bo pozostały tylko dziurki w ziemi – zakonnik w białym habicie odgarnia trawę. Zza chmur wyłaniają się góry. Niedawno świetnie widać było stąd Tatry. – Były na wyciągnięcie dłoni – uśmiecha się brat Jan. Jest w eremie od niedawna. Mieszkał nad augustowskimi jeziorami, długo szukał samotni, gdzie mógłby usłyszeć oddech Boga. O kamedułach dowiedział się kiedyś z... „Gościa Niedzielnego”. Mnich prowadzi nas do kolorowego ogródka. Schyla się i delikatnie, z namaszczeniem, chwyta pełzającego po drodze winniczka. Odkłada go na bok, chroniąc przed rozdeptaniem.

Wokół wrą prace remontowe. Wapienny mur chwieje się, cudem opierając się na drewnianej desce. Może runąć w każdej chwili. Podobnie jak stropy wielu kamedulskich cel. Wszechobecny zapach pleśni. Wilgoć wdziera się do zabytkowych, XVII-wiecznych domków i kaplic. Jeśli nie zostaną odremontowane, runą.

Ojca Benedykta spotykamy w ogrodzie, gdy dzielnie wbija łopatę w mokrą ziemię. Przychodzimy w czasie pracy fizycznej mnichów. Każdy wykonuje ją w samotności. Nie słychać gwaru rozmów. Nawet posiłki bracia jedzą oddzielnie w swych izdebkach. Nie spożywają mięsa, a w piątki i w czasie 40- -dniowych postów rezygnują także z nabiału i jaj. Razem spotykają się tylko na modlitwie brewiarzowej, Różańcu i Mszy świętej. – Samotność to nasze podstawowe powołanie – wyjaśnia o. Benedykt.

Bracia rozmawiają rzadko i jedynie wtedy, gdy jest to niezbędnie konieczne. „Cisza, podobnie jak promień słońca, oświeci cię w Bogu” – przekonywał w VII wieku pustelnik Izaak z Niniwy. Huk samolotu rozdziera niebo. Maszyna ląduje na pobliskich Balicach, zakłócając ciszę pustelni. Głośno śpiewają ptaki. Winniczki niemrawo suną przez ogródek. Pan przemawia w delikatnym powiewie wiatru. Bracia szepczą coś cichutko na uboczu. – Tu nie sposób się nudzić. Jest nas niewielu, a dzień jest tak zaplanowany, żeby czas dnia i nocy wydawał się zbyt krótki, by nadążyć z zaplanowanymi pracami – opowiadają pustelnicy.

Nie śpimy w trumnach
Erem z kościołem pod wezwaniem Wniebowzięcia NMP został ufundowany przez Mikołaja Wolskiego, marszałka nadwornego koronnego w 1604 roku. Dziś mieszka w nim kilkunastu kamedułów – mnichów o najsurowszej regule w Polsce. Bielany są jednym z dziewięciu takich klasztorów na świecie. Mnisi żyją odizolowani i pewnie dlatego wokół ich życia narosło wiele legend.

– Nie, nie pozdrawiamy się zawołaniem Memento mori i nie śpimy w trumnach – uśmiechają się pustelnicy. – My nawet po śmierci w nich nie leżymy! – ojciec Benedykt pokazuje nam nisze, gdzie spoczywają zmarli bracia. Zgodnie z tradycją, ich ciała ubrane w biały kamedulski habit wkłada się na desce do katakumb i zamurowuje. Odczytujemy imiona zakonne braci, wiek i liczbę lat spędzonych w zakonie. Ojciec Benedykt opiera się o ścianę. To niesamowity widok, widać ciągłość modlitwy. Bracia sprzed dwustu lat i ten żywy, rudowłosy zakonnik należą do jednej rodziny.

Czy odmówimy z braćmi Różaniec? Jasne! Siadamy w masywnych stallach, ale ciężko włączyć się nam w rytm modlitwy. Zdrowaśki wypowiadane są bardzo, bardzo wolno, monotonnie, bez pośpiechu. Jeden dzień u Boga jest jak tysiąc lat…Wiosna w pełni, ale w chłodnym kościele z ust wydobywa się para. Od kilkuset lat wre tu nieustanna modlitwa. „Kameduli są naszym piorunochronem” – zawołał kiedyś metropolita krakowski Karol Wojtyła. „My u Boga wypraszamy nieustannie łaski dla świata” – dopowiada przeor, ojciec Maksymilian Kozłowski.

Mnich rozmawia z lisem
Wychodzimy z kościoła. Oślepia nas kwietniowe słońce. Oglądamy budynki, które wymagają renowacji. Wokół gruz, porozrzucane deski. – A tu stałem spokojnie i czekałem aż podejdzie. Obok mnie w kompoście buszowały dwa jeże, a ten lis skradał się powoli – ojcu Benedyktowi błyszczą się oczy. – Lis zauważył jeże, przystanął, nieufnie spojrzał, ale później też zaczął wyjadać resztki pokarmu. Zacząłem do zwierząt przemawiać łagodnym głosem, tak by ich nie spłoszyć. Przyzwyczaiły się do mnie, stały obok i zajadały. A ten lis, to nasz lis „klauzurowy”. Urodził się chyba na terenie eremu. Ostatnio go jednak nie widziałem. Chyba płoszą go koparki.

Wracamy. O 18.30 mnisi ostatni raz zejdą się na wspólne modlitwy w kościele: najpierw nieszpory, potem Litania loretańska. Ostatnią modlitwą jest kompleta, modlitwa za zmarłych i Różaniec. Koło 20.00 w milczeniu rozejdą się do swoich cel, by oddać się indywidualnym modlitwom i przygotowaniu na spoczynek. Czynią tak od czasu, gdy ich założyciel św. Romuald w 1025 roku schronił się na pustelni w puszczy Casentino. Miał ogromną charyzmę. Św. Piotr Damian opowiada, że czcigodny starzec przebiegał z pasją góry i dzikie lasy w poszukiwaniu odpowiednich miejsc, gdzie mógłby ulokować uczniów, którzy gromadzili się tam, gdzie on się zaledwie pojawiał.