Maria i Marta na Śliwkuli

Urszula Rogólska

publikacja 28.01.2008 12:37

Jest 1975 rok. Maturzysta Leszek Kogut zgłasza się do franciszkanów Prowincji Wniebowzięcia NMP w Katowicach Panewnikach. Gdzieś w pobliżu biega 9-letni Bogdan Janicki. Gdy będzie miał tyle lat co Leszek, zrobi to samo.

Maria i Marta na Śliwkuli

Wydaje się niemal pewne, że nigdy w życiu się nie spotkają - prowincja franciszkańska sięga wszak od Helu po Rybnik. Pewne? Jednak Boża Opatrzność zaprowadzi obydwu różnymi drogami, ale w jedno miejsce, do tworzenia pierwszej w Polsce franciszkańskiej pustelni.


- Najważniejsze to się nie zatrzymywać - rzuca ojciec Syrach znad kierownicy terenowej łady, kiedy z centrum Jaworzynki skręcamy w nieodśnieżoną drogę do Krężelki - stromo w dół, koleinami w śniegu. Przed nami siedem kilometrów. Sanna jak w „Potopie”. Zachwycamy się beskidzkimi widokami i patrzymy, jak pod ciężkimi czapami śniegu uginają się świerki.

- Zimą są suche jak zapałki. Jak nie przestanie sypać, zaczną się łamać - przekonuje o. Syrach. Kiedy z uznaniem myślimy o jego wiedzy przyrodniczej, śmieje się: - Nie jestem taki mądry - proboszcz z Koniakowa mi powiedział. Jest coraz bardziej bezludnie. Dojeżdżamy - z małego drewnianego domku wychodzi pan Suszka. Otwiera wrota stodoły - tu zostawimy samochód. Łagodnym zboczem idziemy 200 metrów do pustelni.

Dziesięć lat przepaści
- Dzieli nas dziesięć lat życia w zakonie - opowiada o. Rafał Kogut - Leszek, który w 1975 r. zgłosił się do franciszkanów. - W zakonie to przepaść! Syrach był święcony, kiedy ja już byłem gwardianem. A jednak w pewnym momencie spotkaliśmy się. Choć mieszkał naprzeciwko kościoła parafialnego w Bytomiu, wolał chodzić siedem minut dalej, do franciszkanów, do św. Wojciecha. O. Syrach Janicki - Bogdan, od IV klasy podstawówki mieszkał na terenie franciszkańskiej parafii panewnickiej w Katowicach. - Obaj wychowywaliśmy się w cieniu klasztoru - żartują.

Cisza na drodze
- Przez całe życie Pan Bóg zapraszał mnie do modlitwy - żeby więź z Nim była więzią żywą, żebym budował wszystko, opierając się na Nim. Zapraszał poprzez różne znaki, budząc pragnienie jej poszukiwania - wspomina o. Rafał. - Starałem się odpowiadać na to wezwanie. Na moich dwóch pierwszych placówkach nie było wspólnej modlitwy, więc musiałem sam jej szukać.

Z czasem szukanie nabrało tempa.
- Dziesięć lat temu przestałem słuchać czegokolwiek - cisza weszła w moje życie. Pan prowadził dalej... Byłem proboszczem w Zabrzu. W 1997 r. zorganizowaliśmy pielgrzymkę śladami św. Franciszka i na trasie była La Verna...

Pustelnicze wakacje
- Pierwsze wezwanie do życia skoncentrowanego na modlitwie poczułem w nowicjacie - opowiada o. Syrach. - W czasie jednego z wykładów o. Hipolit wspominał, że w zakonie są pustelnie, że taki dom odbudowywało się wtedy w Woźnikach (koło Grodziska Wielkopolskiego). Po pierwszym roku pojechałem z dwoma współbraćmi na tydzień do Woźnik na taką pierwszą próbę. To było pierwsze, bardzo pozytywne doświadczenie. Wtedy prowincjałem był ojciec Joachim. Był bardzo za tym, żeby taka modląca się wspólnota powstała. Odtąd każde wakacje mogłem spędzać w Woźnikach.

Syrach chce do kamedułów
- Przed profesją wieczystą zastanawiałem się, czy nie przejść do kamedułów, do zakonu, który wprost się poświęca modlitwie. Wtedy mój kierownik duchowy powiedział mi, że jest taka możliwość także w naszym zakonie: nie musisz odchodzić, możesz wyjechać do Ziemi Świętej, do Włoch, gdzie funkcjonują pustelnie. - Po to te Woźniki budowaliśmy! - o. Syrach, naśladując głos prowincjała, mówi, jak ten z kolei przyjął jego słowa przed ślubami wieczystymi. W tym czasie jednak prowincję podzielono i Woźniki przypadły prowincji północnej. Rzucił się w wir pracy duszpasterskiej, ale pragnienie, by móc się przede wszystkim modlić, nie opuszczało go.

To nie mój wymysł
Po 3 latach pojechał na studia do Włoch. - Mogłem nie tylko uczyć się o św. Franciszku, ale też doświadczać miejsc, w których żył. I nie na 10 minut, ale na tydzień do San Damiano, do Porcjunkuli. Pojechałem też na La Vernę. Tam, gdzie Franciszek otrzymał stygmaty. Tam jest pustelnia prowincji toskańskiej. Odkryłem, że taka rzeczywistość jest możliwa, że takie coś funkcjonuje!

Studiowałem dalej, ale też postanowiłem, że aby przeszczepić takie życie do Polski, muszę się przygotować. W wolnym czasie zawsze jechałem na La Vernę albo do pustelni w Sacro Speco, w prowincji umbryjskiej. Zdobywałem argumenty dla samego siebie: św. Franciszek też tak żył! To nie mój wymysł!

Ja bym chętnie został
- Pod koniec studiów w 1998 r. naszym generałem był ojciec Giacomo Bini, gorący orędownik tego sposobu życia (dziś jego portret wisi przy komputerze w celi ojca Syracha). A w naszej prowincji został wybrany nowy prowincjał - o. Józef. Jeszcze przed moim powrotem z Rzymu razem z Ojcem Prowincjałem przeżyliśmy rekolekcje w romitorium na La Vernie... I tu drogi o. Rafała i o. Syracha wreszcie się łączą.

- Podczas tej parafialnej pielgrzymki po La Vernie oprowadzał nas Syrach - opowiada o. Rafał. - Zabrał się z nami autobusem do Polski. Powiedziałem mu: ja bym tam chętnie został... Dołączył do nich trzeci - brat Wojciech. Przełom nastąpił podczas kapituły prowincji w 1998 roku. - Byliśmy gotowi. Teraz celem było stworzenie odpowiedniego klimatu w prowincji. Bracia muszą wiedzieć, o co chodzi. Mieliśmy na to trzy lata, do kapituły w 2001 r.

Czy on nie zgłupiał?
- Zakon trwa osiem wieków, stale się odnawia, a wszelkie reformy zaczynały się we Włoszech, w pustelniach - tłumaczy o. Syrach. - Wszystkie przychodziły również do Polski, ale nie w pierwszym „rzucie pustelniczym”, lecz w tym drugim, który już był skierowany na duszpasterstwo. Druga rzecz, to uwarunkowania historyczne. Zabory, kasaty, po wojnach trzeba było prowincję budować niemal od nowa. Całe pokolenia braci spalały się w działalności. Dla nich życie modlitwą kontemplacyjną to było coś, co mocno wykraczało poza ich mentalność. - Byłem wikarym, gwardianem, proboszczem - mówi o. Rafał. - Dobrze się w tym czułem. I kiedy zaczęliśmy mówić o pustelni, niejedna osoba zadawała pytanie: „Czy on nie zgłupiał?”.

Czym napełnicie garnki?
W 2000 r. w ramach urlopu o. Rafał pojechał na La Vernę. Pojechał tam także brat Wojciech. Kapituła prowincjalna w 2001 r. niemal jednogłośnie podjęła decyzję o tworzeniu wspólnoty pustelniczej. - Jedyny problem współbraci, który pozostał, to pytanie: „Czym napełnicie garnki?”... Przyszli pustelnicy mieli też inny - miejsce. Na początku szukano go w ramach domów prowincji. Ojcowie nie chcieli dezorganizować planów gwardianów. Zadecydowano więc, by wspólnotę skierować do klasztoru w Wieluniu.

Czas w Wieluniu
Od 2001 r. w Wieluniu żyły obok siebie dwie wspólnoty franciszkańskie: miejscowa i pustelnicza. „Pustelnicy” wyznaczyli sobie trzy cele: doświadczyć życia modlitewnego w tak małej wspólnocie, dograć się, poznać, drugi - utrzymać się i trzeci - znaleźć miejsce na pustelnię. Podstawą „dochodów” były intencje mszalne, ofiary zebrane podczas głoszonych rekolekcji i pieniądze otrzymywane przez o. Syracha za tłumaczenia. Od początku ustanowili wspólną kasę, bez „kieszonkowego”

Sposób na kłopoty
Najtrudniejsze okazało się znalezienie miejsca. Nie mogło być radykalnie oddalone od prowincji. Dom powinien stać w oddaleniu od ludzi, ale bez przesady. Zgodnie z regułą św. Franciszka dla pustelni, wspólnotę tworzy trzech, czterech braci. Nie mógł być więc to duży dom, by sami mogli go utrzymać. - Na kłopoty mamy wypróbowany sposób - uśmiecha się o. Rafał - więcej modlitwy! Napisał do ponad 30 żeńskich klasztorów kontemplacyjnych. W tym czasie o. Syrach był odpowiedzialny za formację braci, fundację klarysek i pracę powołaniową z dziewczętami. W październiku 2001 r., podczas dnia skupienia w Częstochowie u sióstr służebniczek, opowiadał im o pustelniczym życiu. - Nie pytałem, czy mają taki dom, bo gdzieżby? I wtedy jedna z sióstr mówi, że pochodzi z Istebnej i że taki dom, jakiego szukamy, mają jej rodzice. Że to ładne miejsce, ale daleko. „Siostro, co nam szkodzi zobaczyć? Niech siostra dzwoni do rodziców”.

Z aparatem na Śliwkulę
5 listopada 2001 r. s. Bartłomieja Sikora, jej rodzice oraz ojcowie po raz pierwszy pojechali na Śliwkulę. Piętrowy dom, od ponad 20 lat niezamieszkany, tuż pod granicą ze Słowacją, mógł stać się pustelnią - 110 km od Panewnik, 7 km od Jaworzynki i 4 km od Koniakowa (ale droga zablokowana, bo w pobliżu jest hodowla głuszca). Była ładna jesień, porobili zdjęcia i 25 listopada pokazali je radzie prowincjalnej. 7 grudnia o. Rafał pędził z Wielunia wraz z Ojcem Prowincjałem dziękować Sikorom. Rozpoczął się proces załatwiania formalności związanych z ich darowizną dla franciszkanów.

Z brodami, ale bez trumien
Wykonano - jak mówi o. Rafał - „maksymalny” projekt przebudowy domu - cztery pokoje dla pustelników, dwa dla współbraci przyjeżdżających i jeden dla osoby świeckiej. By plan zrealizować, trzeba by dom podnieść o piętro. Koszt był kwotą kosmiczną. Podjęto decyzję o remoncie. 13 maja 2003 r. rozpoczęto prace. W tym czasie ojcowie zamieszkali u sióstr służebniczek w Istebnej - 10 km od pustelni. - Mieszkając u sióstr, mieliśmy możliwość delikatnego wejścia w teren. Od początku życzliwi nam byli miejscowi proboszczowie. Ludzie dowiadywali się, kim jesteśmy. Nie patrzą już na nas przez pryzmat brody i spania w trumnach (choć brody, owszem, posiadamy) - dodają. - Ludzie, którzy nas poznali, służyli nam z otwartymi rękami. Poznaliśmy wspaniałego stolarza - całą stolarkę, z wyjątkiem okien, wykonał on sam. Podarował ołtarz i ambonę do kaplicy.

- Dom mieści trzy cele na piętrze, na parterze kaplicę, pokój dla gościa, salkę rekreacyjną, a w przyziemiu kuchnię, pralnię i kotłownię. Ojcowie mieszkają tu od grudnia 2003 roku. - To, że już tu jesteśmy, to działanie Opatrzności - podkreślają. - Dzieło sfinansowała prowincja. Ale od początku naszego pobytu nieustannie otrzymujemy ludzką życzliwość i dary.

Prezenty Opatrzności
Pracowali tu budowlańcy z Tychów, ale pomagali nasi bracia z Panewnik i przyjaciele. Współbrat (kapłan) elektronik zrobił oświetlenie z najróżniejszymi efektami w kaplicy, inni wykafelkowali łazienki i pomagali przy montowaniu instalacji elektrycznej. Staszek, przyjaciel z Katowic, poświęcił swój urlop i wyłożył kamieniem kaplicę (to dolomit, z którego jest budowany nasz kościół w Tychach. - Pojęcia nie mieliśmy, ile go było potrzeba. Załadowaliśmy sześć ton i... zostało tylko kilka kamieni!). - To wszystko znaki Bożej Opatrzności i ludzkiej życzliwości - opowiada o. Syrach. - Elżbietanki z Jabłonkowa podarowały talerze i sztućce, s. Michaela, karmelitanka bosa z Katowic, namalowała krzyż do kaplicy, rodzina z Jabłonkowa dała kanapę i fotele, siostry antoninki z Wielunia - pościel i pralkę.

Choć pustelnia jest miejscem pewnego odosobnienia, żyje się tu całym światem, a jej dobroczyńcy są szczególnie obecni w modlitwie braci.

Charyzmat dla każdego
- Święty Franciszek otrzymał od Boga charyzmat życia według Ewangelii. W powołaniu otrzymuje ten charyzmat każdy z nas - tłumaczy o. Syrach. - Franciszkanin nigdy nie jest powołany, by być gwardianem, proboszczem, misjonarzem, pustelnikiem. To, co robi, jest zawsze środkiem do tego, by zachowywać Ewangelię. Jesteśmy po to, by naśladować życie Chrystusa poprzez życie kontemplacyjne. Pozostajemy braćmi takimi, jakimi byliśmy. Zachowujemy prawa i zwyczaje plus dodatkowo regulamin naszego domu i regułę św. Franciszka dla pustelni.

W jednej włoskiej pustelni gwardian powiedział mi: nie jesteśmy pustelnikami. Jesteśmy braćmi, którzy mieszkają w pustelni! Jestem takim samym franciszkaninem jak ten, który pracuje w parafii. Wyjątkowość tej sytuacji polega na tym, że wcześniej w prowincji takiej możliwości życia bracia nie mieli.

Pustelnia nie jest ucieczką
- To nie tak, że jeśli zakonnik nie nadaje się do niczego, pójdzie do pustelni - opowiada o. Syrach. - Jest odwrotnie. Pustelnia nie jest ucieczką. Żeby tu być, trzeba mieć bardzo silne wezwanie w powołaniu. Prowincjał nie może tu nikogo wysłać. Brat, który czuje pragnienie do takiego życia, musi sam zwrócić się do niego w tej sprawie. Tu nawet na pokutę nie można być wysłanym.

Jesteśmy tu przede wszystkim dla prowincji. Pustelnia ma być dla niej sercem, które nieustannie przepompowuje krew. Dobre serce to dobra przemiana materii, dobrze funkcjonujący organizm. W centrum naszej modlitwy jest modlitwa za współbraci. Wszelka odnowa idzie zawsze przez ludzkie serca. Chcemy, by tu bracia odprawiali swoje rekolekcje, odnawiali się. Ten dom jest narzędziem, by ułatwić przeżywanie wszystkiego z Panem.

Słońce i kręgosłup
W takiej wspólnocie trzeba się nauczyć żyć. Program dnia reguluje Liturgia Godzin. - Eucharystia jest słońcem, a brewiarz kręgosłupem - mówi o. Syrach. - Uświęcamy dzień przez odmawianie Oficjum. Dzień zaczyna się o północy godziną czytań i adoracją Najświętszego Sakramentu. Kładziemy się spać, a o 6.30 jutrznia, potem Msza z codzienną homilią. - Żyjemy duchowym bogactwem i ono nie jest zamykane. To, co mam, mam nie tylko dla siebie. Stąd pomysł kazań - mówią.

Po Eucharystii - tercja. Śniadanie, praca, obowiązki i modlitwa indywidualna. O 12.00 obiad, który sami przygotowują, po nim modlitwa w ciągu dnia. Do 17.00 - znowu zajęcia indywidualne. A o 17.00 półtoragodzinna adoracja i nieszpory. Po kolacji - czas rekreacji - możliwość spotkania się, bycia ze sobą. O 20.00 jest kompleta, po której udają się na spoczynek. Milczenie zachowują do tercji. Ale, oczywiście, kiedy wymaga tego sytuacja, porozumiewają się także i w tym ustalonym na milczenie czasie!

Maria i Marta
Zgodnie z Regułą dla pustelni św. Franciszka, który wzorował się na Ewangelii, bracia pełnią role Marii i Marty. Na Śliwkuli zmieniają się rolami według potrzeb (niedługo czeka ich wyzwanie - o. Syrach będzie po raz pierwszy w życiu sam przygotowywał obiady...). Według reguły, przez pewien czas, bracia pracujący w kuchni, robiący zakupy, załatwiający różne sprawy urzędowe, służą braciom, którzy ten czas poświęcają wyłącznie kontemplacji i modlitwie.

- Na La Vernie tłumaczyli nam, iż wspólnie odmawiamy Oficjum, ale nie przeładowujemy dnia ćwiczeniami duchowymi - Różaniec czy Drogę Krzyżową bracia odmawiają indywidualnie. Każdy jest odpowiedzialny za swoją modlitwę i pracę. Panuje tu trochę zwolnione tempo, bo dzień ma służyć kontemplacji. W niej każdy idzie swoją drogą i musi mieć na to czas. O. Syrach praktykuje lectio divina, o. Rafałowi bliska jest modlitwa wewnętrzna w duchowości karmelitańskiej. Wspólnie odprawiają w piątek Drogę Krzyżową. We wtorki spotykają się na kręgu franciszkańskim, a w piątki kręgu biblijnym.

Żyjemy pustelnią
- Jesteśmy wspólnotą otwartą - bracia z prowincji mają pierwszeństwo w przybywaniu tu na swoje rekolekcje, ale otwarci jesteśmy na wszystkich. Z zewnątrz możemy przyjąć tu jedną osobę. Zresztą, gdy jest ich więcej, nie jest to i dla nich czas pożyteczny.

- Żyjemy pustelnią, ale nie tworzymy pustelni. Naszym celem jest modlitwa, ale i to nie wyklucza apostolskiego wymiaru tego miejsca, bo kolejnymi są: gościnność, głoszenie Bożego Słowa i posługa według własnych charyzmatów. Istotne, że ten, kto tu przyjeżdża, włącza się w rytm naszego życia. Dla utrzymania domu możemy iść i głosić Ewangelię przez rekolekcje i dni skupienia. Trzeci cel jest związany z osobistymi charyzmatami. Te formy apostolstwa osobistego nie mogą jednak naruszyć formy życia pustelni. Ze względu na znajomość włoskiego mogę tłumaczyć, mogę też posługiwać jako kierownik duchowy. O. Syrach pisze „Medytacje franciszkańskie” na poszczególne okresy roku liturgicznego, z których będą korzystać bracia w całej prowincji.

- Nie jestem tu jednak po to, żeby pisać książki. Do tego pustelnia nie jest potrzebna. Rafał jest związany z Odnową w Duch Świętym - posługuje modlitwą wstawienniczą. Tu zawsze każdy ma okazję do spowiedzi, rozmowy. Jeśli zajdzie konieczność, możemy także pomagać okolicznym księżom.

Nie stronią od świata - czytają tygodniki, książki. - We włoskich pustelniach spotkaliśmy elitę braci piszących. Księgozbiory tam są godne pozazdroszczenia. Pustelnik musi się karmić dobrą lekturą, bo inaczej „wypłycieje” bardzo szybko.

W Jaworzynce bracia też mają pokaźny księgozbiór. Przybywający tu mogą też korzystać z taśmoteki z nagranymi rekolekcjami.

To dom
Budynek jest nowocześnie i funkcjonalnie urządzony. - Pustelnia to dom modlitwy - wyjaśnia o. Syrach. - Inne rzeczy muszą temu służyć. Gdybym z powodu zimna miał chorować, to chora byłaby też moja modlitwa. Gdybyśmy wprowadzili skrajną praktykę postów, nie mielibyśmy siły na modlitwę i obowiązki. To ma być przyjazny dla każdego dom. Formy ascezy to sprawy bardzo indywidualne. Przed wiekami bardziej stawiało się na ascezę czynną. Obecnie na ascezę bierną - znieś drugiego, jego ułomności, to, co cię w nim drażni, naucz się przyjmować to wszystko, co masz, jak sobie z tym dasz radę, to szukaj innych umartwień...