Na progu przemian

Radio Watykańskie/J

publikacja 06.01.2008 12:29

Jezuici to ludzie misji. Angażują się na styku Ewangelii i kultury, wiary i nauki, Kościoła i społeczeństwa – tak swych podwładnych charakteryzuje o. Peter-Hans Kolvenbach SJ.

Na progu przemian

W wywiadzie dla Radia Watykańskiego i L’Osservatore Romano zaznacza, że cechą szczególną zakonu jest niewiarygodna wręcz różnorodność dzieł apostolskich. Łączy je odpowiedzialność za głoszenie słowa Bożego, współdzielenie życia z Chrystusem oraz świadectwo miłości.

Towarzystwo Jezusowe 7 stycznia rozpocznie 35. Kongregację Generalną. Ustępujący generał, podczas ostatniej Kongregacji w 1995 r. stwierdził, że „iskrą” była wówczas więź między wiarą a sprawiedliwością. Co można by nazwać „iskrą” dla obecnej Kongregacji?

O. Kolvenbach: Uważam, że „iskrą” Kongregacji Generalnej będzie z pewnością wybór nowego przełożonego generalnego. Wybierając tego czy innego spośród tysięcy jezuitów mogących nim zostać Towarzystwo Jezusowe mówi czego oczekuje na przyszłość: proroka czy mędrca, odnowiciela czy moderatora, człowieka kontemplacji czy działacza, kogoś wybijającego się czy człowieka jedności? W rzeczywistości Kongregację Generalną rozpoczyna ocena sytuacji obecnej z rozeznaniem tego, co w Towarzystwie jest światłem, a co kładzie się cieniem w służbie Kościołowi i światu. I z tej oceny powinna wyjść iskra: oto jezuita, którego potrzebujemy, by móc postępować na Bożej drodze.

Towarzystwo Jezusowe po Soborze Watykańskim II charakteryzował rozwój zaangażowania społecznego. Czy i dziś stanowi ono priorytet?

O. Kolvenbach: Nadal pozostaje priorytetem, choć bardziej włączonym w całościową misję Towarzystwa Jezusowego. Zaangażowania społeczne i duszpasterskie już się sobie nie przeciwstawiają: to wiara, w imię Jezusa Chrystusa, kieruje nas ku drugim, którzy żyją w nędzy i niesprawiedliwości. Sam Pan stał się bliźnim na wpół umarłego, leżącego przy drodze człowieka, wprowadzając w czyn wciąż nowe przykazanie miłości. Nawet jeśli tylko niewielu jezuitów pełni bezpośrednio misję na polu społecznym, to jednak wszyscy wezwani są do pełnego życia wymiarem społecznym, którego nie sposób uniknąć w żadnej pracy duszpasterskiej czy wychowawczej, w towarzyszeniu duchowym, czy jakiejkolwiek formie ewangelizacji. Już pierwsi jezuici nie mogliby się nazywać „towarzyszami Jezusa”, gdyby nie byli przyjaciółmi tych towarzyszy Jezusa, którymi są ubodzy.

Jezuici na świecie działają i ewangelizują w różnorodnych kontekstach. Co ich łączy?

O. Kolvenbach: Jezuita jest zasadniczo człowiekiem misji. Misji, którą otrzymuje od Ojca Świętego, od swoich przełożonych, a ostatecznie od Pana Jezusa, który sam został posłany przez Ojca. Jezuici chcą kontynuować tę misję pośród ludzi naszych czasów, zwłaszcza tam, gdzie jej bardziej potrzeba. Zakłada to obecność na granicach, które niegdyś były głównie geograficznymi granicami chrześcijaństwa. Dziś są to raczej granice między Ewangelią a kulturą, między wiarą chrześcijańską a nauką, między Kościołem a społeczeństwem, pomiędzy Dobrą Nowiną a światem pełnym zamętu i wzburzonym. Zgodnie z wymogami tej misji zawsze będzie wręcz niewiarygodna różnorodność wyborów i dzieł apostolskich, jednak w nich wszystkich obecna będzie potrójna odpowiedzialność: głoszenia słowa Bożego, współdzielenia życia Chrystusa oraz świadectwa miłości, do którego przynagla i które ożywia Duch Święty. Poza tym, wspólne jest głębokie źródło naszej duchowości, która bierze początek z Ćwiczeń Duchownych św. Ignacego. Prowadzą nas one, zarówno osobiście, jak i w duchowej formacji innych, do szukania i znajdowania woli Bożej oraz znaków Jego obecności w konkretnych i różnorodnych sytuacjach życia i historii.

Towarzystwo Jezusowe posiada wielką tradycję na polu edukacji. Czy i dziś jest ona rozwijana?

O. Kolvenbach: Sieć instytucji wychowawczych Towarzystwa po dziś dzień jest tak rozległa, że niektórzy wręcz sądzą, iż zakon został założony do nauczania. Tak jednak nie jest. Pierwsze kolegium jezuickie – w Messynie – powstało 8 lat po papieskiej aprobacie Towarzystwa. Tym niemniej Ignacy wraz z towarzyszami szybko zdali sobie sprawę, że do realizacji celu apostolskiego, który sobie stawiali, wychowanie młodzieży było sprawą uprzywilejowaną. Następnie ta działalność nabrała ogromnej wagi, osiągając olbrzymi rozwój. Obecnie ok. 4 tys. jezuitów pracuje w tym sektorze. Fama „elitarności” jezuickich szkół skłoniła nas do ich poważnej odnowy. Liczne szkoły otwarły swe drzwi studentom ze słabiej sytuowanych grup społecznych. Np. szkoły Chrystusa Króla w Stanach Zjednoczonych czy Wiara i Radość (Fé y Alegria) w różnych częściach świata, choć głównie w Ameryce Łacińskiej, wyróżniają się twórczą i nowatorską strategią umożliwiającą dostęp do edukacji, z poziomem uniwersyteckim włącznie, młodym z uboższych środowisk. Zmieniając strategię, która promowała zdolnych, Towarzystwo zaangażowało się w programy edukacji dorosłych, alfabetyzacji i pierwszych etapów nauczania. Szkoły Wiara i Radość działają w 16 krajach Ameryki Łacińskiej, w ponad 1600 wioskach, a uczęszcza do nich więcej niż 1.400 tys. uczniów.

Relacja między wiarą i rozumem jest jednym z wielkich tematów tego pontyfikatu, decydującym dla roli religii we współczesnym świecie. Jak podchodzą do niej jezuici?

O. Kolvenbach: Jezuici mają uprzywilejowane pole do badań nad tą relacją: wiele uniwersytetów na całym świecie, które muszą się konfrontować z dialogiem wiary i rozumu. W dawniejszych czasach teologia i filozofia uważane były za nauki dogłebnie związane ze skalą ludzkich wartości. Dziś są przede wszystkim naukami pozytywnymi, które przypisują sobie prawo do przekazu celów i wartości ludzkiego życia. Nie stawiając przeszkód ścisłości naukowej, uniwersytet o inspiracji chrześcijańskiej jest powołany do poszukiwania prawdy w jej całości, a zatem do uwzględniania przymierza między naukami i wiarą chrześcijańską. Blaise Pascal mawiał, że „w człowieku jest coś, co go nieskończenie przekracza” – to znaczy, aby nadać sens ludzkiemu życiu, nie można pomijać wiary transcendentnej. Z Jezusowej Ewangelii czerpiemy światło i pewne zrozumienie tajemnicy, która nieodwołalnie otacza nasze istnienie. Wybierając między tajemnicą a absurdem, opowiadamy się za tajemnicą. Tajemnicy nie może ukazać rozum, ale jest ona wysoce racjonalna. Również Jan Paweł II nigdy nie akceptował zasady podziału i separacji między objawieniem a rozumem. W zaangażowaniu intelektualnym, jakim ma się odznaczać uniwersytet chrześcijański, jezuici XXI wieku chcą zatem kroczyć drogą wytyczoną przez Benedykta XVI w poszukiwaniu wiary, która rozświetla i wieńczy wysiłki rozumu.

Niektórzy teologowie katoliccy skarżą się na małą autonomię, jaką ma ich praca w stosunku do Urzędu Nauczycielskiego Kościoła. Jak Ojciec widzi tę relację?

O. Kolvenbach: Teolog katolicki nie dziwi się, że nie jest autonomiczny w swych poszukiwaniach i w swoim myśleniu, gdyż także Kościół nie jest autonomiczny w swojej wierze. Ojcowie Kościoła chętnie nazywali go "tajemnicą księżyca", gdyż całe światło, którym Kościół rozporządza, by rozjaśniać naszą noc, pochodzi od Tego, który jest Słońcem. Św. Paweł wyrażał to innymi słowami, podkreślając, że przekazuje to, co sam z kolei otrzymał. Ta tradycja wiary nie skazuje jednak bynajmniej teologa na dosłowne powielanie nauczania Kościoła. Kościół oczekuje od teologa, by przekazywał wiarę jako żywą, żywotną odpowiedź ludziom szukającym Boga, poszukującym rozwiązania problemów, jakie życie przed nimi stawia. Gdy teolog, zachowując pełną wierność wobec nauczania Kościoła, potrafi rozświetlić w osobisty, twórczy sposób ciemności naszych zwątpień i naszego posuwania się po omacku, jest to prawdziwy dar Ducha. Już św. Paweł prosi Kościół, aby przyjmował wiarę w całej jej integralności, nie gasząc przy tym ducha, który ożywia teologa.

Jaką przyszłość widzi Ojciec dla ewangelizacji Chin i świata azjatyckiego?

O. Kolvenbach: Pomijając już to, że paląca jest misyjna potrzeba głoszenia Ewangelii narodowi tak licznemu i o tak wysokiej kulturze, jak Chińczycy, jezuici nie mogą zapominać o tradycji swej obecności w Chinach od pierwszych lat istnienia Towarzystwa – począwszy od marzeń Franciszka Ksawerego, poprzez wspaniałą działalność apostolską Matteo Ricciego i jego towarzyszy. Potrafili oni głosić Chrystusa językiem kultury i mentalności chińskiej, przezwyciężając europejskie uprzedzenia i poczucie wyższości. Tradycja ta pobudza nas do ciągłego kierowania spojrzenia na świat chiński. W rzeczywistości Towarzystwo nigdy nie wyrzekło się pragnienia, by służyć narodowi chińskiemu w jego duchowych aspiracjach, głosząc Najwyższego Nauczyciela, którego Chińczycy przeczuwali w szlachetnych postaciach swych filozofów. Dlatego, gdy w 1949 r. jezuici zostali wypędzeni z Chin, wielu z nich pozostało w sąsiednich krajach, oczekując na odpowiednią okazję, aby wrócić na swoje miejsce. Nie brakowało nawet młodych jezuitów, którzy udawali się do tych ościennych krajów (Filipiny, Tajwan, Hongkong). Podejmowali tam ogromny wysiłek opanowania języka chińskiego, marząc o dniu, w którym zostaną na nowo otwarte wrota Chin. Dla Towarzystwa Jezusowego, nie licząc jego obecnej, bardzo skromnej obecności, jest to nadal czas oczekiwania. Oczekiwania, że wysiłki Stolicy Apostolskiej, aby wznowić stosunki z Chinami, pozwolą nam na powrót do misji tak bardzo związanej z dziejami Towarzystwa.

Towarzystwo Jezusowe jest szczególnie wrażliwe na dialog międzyreligijny. Czy jest możliwy dialog z islamem?

O. Kolvenbach: Po to, aby dialog był możliwy, konieczny jest na początku szczery wzajemny szacunek, który wykracza poza zwykłą uprzejmość. Bez tego nie będzie dialogu, co więcej - będzie konfrontacja. Drugi krok wskazał nam Jan Paweł II, gdy mówił o "dialogu życia", to znaczy o podzielaniu pragnień i problemów każdej ludzkiej wspólnoty: pragnienia, by żyć w pokoju, bezpiecznie, w środowisku wolnym od zanieczyszczeń. W tej atmosferze podzielania pragnień i szukania środków zaradczych można uczynić kolejny krok: dialog religijny z wymianą doświadczeń duchowych i praktyk religijnych, w którym obecne są prawdziwe uczucia religijne, mimo oczywistych rozbieżności. Wreszcie istnieje dialog religijny opierający się na elementach teologicznych obu religii. Oczywiście jest to zastrzeżone dla teologów, którzy będą musieli zatrzymać się przed problemem nierozwiązalnym: wiary chrześcijan w Trójcę Świętą nie można sprowadzać do takiej formuły czystego monoteizmu, jaką wyznaje islam. Ta ostatnia trudność teologiczna nie powinna jednak być przeszkodą dla rozwijania dialogu życia, zalecanego przez Papieża, gdyż zarówno chrześcijanie, jak i muzułmanie mają prawdziwe religijne poczucie życia i podzielają przekonanie, że "nie samym chlebem żyje człowiek".

Jakie inspiracje przejął Ojciec po swym zmarłym poprzedniku, o. Pedro Arrupe (którego setną rocznicę urodzin wspominaliśmy w listopadzie), do prowadzenia w tym ostatnim ćwierćwieczu Towarzystwa Jezusowego?

O. Kolvenbach: Niewątpliwie od o. Arrupe nauczyliśmy się powrotu do źródeł w świetle Soboru Watykańskiego II. Skoro według ojców tego Soboru rodziny zakonne są darem Ducha dla Kościoła, to co w takim razie Chrystus chciał dać Kościołowi, powołując swoje Towarzystwo? W czasach, w których Kościół cierpiał z powodu podziałów chrześcijan i zagrażało mu, iż zapomni, że został założony dla głoszenia Dobrej Nowiny narodom, św. Ignacy i jego towarzysze zostali powołani do dalszego prowadzenia misji Chrystusa przede wszystkim tam, gdzie Go nie znano lub słabo znano. Z Soboru o. Arrupe czerpał siłę do wsłuchiwania się w głos wszystkich swych współbraci i we wszystkie ich działania, aby wiedzieć, czy ich imponująca praca była naprawdę i wyraźnie kontynuacją misji Chrystusa. Misji, która – w sensie geograficznym - nie została bynajmniej wypełniona, a przeciwnie, musi być rozpoczęta na nowo w krajach o tradycji chrześcijańskiej. Jest to też misja, która mieści się na granicy między wiarą a współczesną kulturą, wiarą a nauką, wiarą a sprawiedliwością społeczną, gdzie trzeba zanieść obecność Kościoła. Aby głosić Chrystusa, Jezusowy towarzysz musi być i żyć w odniesieniu do tej misji. Już w czasach św. Ignacego wymagało to zerwania ze stylem monastycznego życia konsekrowanego. Także dziś wymaga to od jezuity życia karmionego rozważaniem tajemnic Chrystusa pełniącego swą misję, aby wzorować na Nim codzienną działalność misyjną. To właśnie o. Arrupe jako prawdziwy prorok odnowy soborowej starał się urzeczywistniać w swym życiu, które pozostaje dla nas źródłem natchnienia.

Ojciec Arrupe był więc prorokiem odnowy soborowej. Co jednak pozostaje jeszcze do zrobienia dzisiaj, aby wypełnić konkretnie wskazania Soboru Watykańskiego II?

O. Kolvenbach: Zadanie przełożenia na język praktyki linii nakreślonych przez Sobór Watykański II nigdy nie zostanie wykonane. Trzeba podejmować je ciągle na nowo, nie chodzi bowiem o zmianę tu czy tam jakiejś praktyki Kościoła, ale o realizację tego, co nowe, nawracając się, przemieniając własne serce, aby pozwolić się dotknąć Sercu Bożemu. Na przykład uznanie miejsca świeckich w Kościele nie może ograniczać się do nakreślenia jakiegoś miejsca dla nich w schemacie organizacyjnym Kościoła, ale wzywa świeckich wiernych Chrystusowi do podejmowania swojej specyficznej misji w Kościele i dla Kościoła na świecie. To branie na siebie odpowiedzialności we wspólnocie w Duchu, którą jest Kościół, wymaga nawrócenia serca. Konkretnie wiele ruchów kościelnych, będących owocem Soboru, wymaga od swych członków daru z samych siebie, a nie tylko zwykłego wstąpienia. Używając, gdy mówi o postępowaniu w okresie posoborowym, wyrażenia "hermeneutyka ciągłości", Ojciec Święty stwierdza, że odnowa zawsze będzie czerpać z przeszłości życia Kościoła z Jego Panem, który czyni zawsze wszystko nowe. Nigdy nie będziemy mieli ostatniego słowa: należy ono do Niego, który buduje z nami nową ziemię i nowe niebo.

Po 24 latach powróci Ojciec do sytuacji, gdy będzie miał przełożonego zakonnego. Jest Ojciec pierwszym generałem jezuitów, którego to spotyka (nie licząc o. Arrupe, który był chory). Jak przygotowuje się Ojciec do tej zmiany w swoim życiu?

O. Kolvenbach: Już św. Benedykt wiedział, że należy wsłuchiwać się w głosy współbraci, gdyż Bóg mógł mówić do niego przez usta najmłodszego mnicha. Po prawie 25 latach słuchania około 20 tys. jezuitów posłuszeństwo tylko jednemu winno być raczej czasem pokoju. Przynajmniej mam nadzieję, że nie będę dla niego ciężarem do niesienia czy do znoszenia...