Siostry bez twarzy

Barbara Gruszka-Zych

publikacja 04.05.2007 20:03

Każdego wieczoru idą na „berzę”. To w slangu bywalców wrocławski dworzec główny. „Ich” dziewczyny wysypują się na niego razem z nocą. Nie tak wyzywające jak w filmach o prostytutkach. Ale siostry potrafią je rozpoznać.

Siostry bez twarzy

Zgromadzenie Sióstr Maryi Niepokalanej zostało powołane w połowie XIX w. przez ks. Jana Schneidera, żeby zapobiegać demoralizacji. Do przedwojennego Wrocławia przyjeżdżały z prowincji dziewczyny w poszukiwaniu pracy. Często znajdowały ją na ulicy. Siostry dawały im schronienie, szukały uczciwego zatrudnienia. Po wojnie władze komunistyczne zakazały im tej działalności. Do swojej misji wróciły po odzyskaniu niepodległości. W 2003 utworzyły oficjalnie Stowarzyszenie Misja Dworcowa imienia założyciela.

Przy stacji benzynowej pod Wrocławiem zabieramy autostopowiczkę. Opowiada, że handluje atlasami. Gdzie je trzyma? Ma tylko małą torebkę. Ubrana w krótką spódniczkę, kabaretki. Kiedy opowiadamy, że jedziemy do sióstr zajmujących się prostytutkami, nagle prosi, żeby się zatrzymać. I wysiada przy drodze, w innym niż chciała miejscu.

Miasto w mieście
Słońce rozgrzewa szklany dach na metalowych konstrukcjach i w środku robi się duszno. Dopiero nocą wszystko stygnie. S. Goretti chodzi tam od 5 lat. S. Edyta półtora roku. – Dworzec to osobne miasteczko w wielkim mieście – mówi s. Goretti. Odkrywają go dla siebie ci na „gigancie”, którzy dopiero uciekli z domu. – To najlepszy moment, żeby się nimi zająć, żeby nie zdążyli się tu zadomowić – podkreślają siostry. Same miały dobrego wprowadzającego. Dworca uczył je pan Józiu – „Gospodarz”. Wpadamy na niego w odrapanym przejściu podziemnym do punktu uzależnień, gdzie można dostać coś do picia.

Na posadzce namalowane czerwone stópki wskazujące drogę do sex shopów. Pan Józiu wygolony, pachnący, przy pomocy sióstr wziął się w garść, ma mieszkanie. Siostry: – Ale i dawniej był elegancki. Mama go tak nauczyła. – 4 lata się znamy – opowiada „Gospodarz”. – Siostry nie mają ksywek, ale innym je nadają. Mnie „ochrzciły”, jedną dziewczynę – „Ładna”, jednego chłopka – „Czarny”.

Z ćpunami się nie zadaję – odskakuje od przechodzących. „Gospodarz” pokazał zakonnicom, jak można tu przeżyć. Jak wyciągać pieniądze z automatów telefonicznych. Do czego przydają się zużyte bilety upolowane na peronach od wysiadających. Zwracał uwagę, że nie można nadepnąć na karton bezdomnego, bo to jego dom bez ścian.

Dworcowe rewiry
Siostry: – Tutejszych mieszkańców łatwo poznać, bo nie mają walizek, pakunków jak podróżni. Każdy ma swój rewir. Po lewej od zegara, gdzie są miejsca siedzące, koczują bezdomni. Ich znak rozpoznawczy to reklamówka. Wychodzą z zakamarków po południu, żeby coś użebrać od wracających z pracy. Jakiś starszy mężczyzna zrywa się, żeby przywitać zakonnice. – Gdzie pan śpi? – dopytują. – Na chmurze, ale się nie boję, od małego odważny jestem. Przy wejściu koło kiosku jest jeden dostępny na dworcu kontakt, gdzie można doładować telefon komórkowy.

Narkomani zaklepują sobie kolejkę. Przed głównym wejściem i u wylotu na dworzec autobusowy wieczorem pojawiają się dziewczyny. – W dzień śpią – mówią siostry. S. Edyta zagaduje dziewczynę w knajpce. – Ale mi się udało, od razu dostałam jej numer telefonu – cieszy się. – Pracuje na dyskotece, poślemy tam naszego wolontariusza. Jest ze Zgorzelca. – To niepokojące. Stamtąd dziewczyny wywożone są do Niemiec i sprzedawane do domów publicznych – martwi się s. Goretti. – One nie wyróżniają się spośród innych. Często są bardzo ładne. – Każda ma coś w sobie – dodaje s. Edyta. – Ale bywają zaniedbane, jakoś rozkojarzone.

Dziewczyny się boją
Siostry – jak mówią – znalazły się na pierwszej linii frontu. Ale mają dobrą bazę. Ich pracę wśród dziewcząt ulicy, patologicznej młodzieży, bezdomnych omadlają wszystkie siostry z wrocławskiej prowincji Sióstr Maryi Niepokalanej. S. Goretti: – I te podpierające się laseczkami, i te młode – każda stanowi potrzebne nam ogniwo. – Niedawno, jak za czasów założyciela, przybiegła do naszego domu macierzystego przy ul. Kominka dziewczyna – opowiada s. Edyta. – Płakała, że nie ma pieniędzy, że wyrzucono ją ze stancji. Siostry wzięły ją do swojego Ośrodka Interwencji Kryzysowej. Pomieszka tam, dopóki się nie usamodzielni. Adres ośrodka jest tajemnicą.

Gdyby mieszkańcy osiedla, gdzie się znajduje, dowiedzieli się, kto tam mieszka, pewnie by protestowali. Więc siostry chronią dziewczyny. Na zmianę przebywa ich tam około dziesięciu. Ze względu na bezpieczeństwo nie chcą pokazywać twarzy. S. Goretti: – Boją się sutenerów. Kiedyś byłam świadkiem, jak jedna z nich chciała zrezygnować, ale bała się iść do sutenera po dowód czy paszport, przewidując, że zostanie zbita. Kiedy któraś „schodzi”, trzeba ją natychmiast wywieźć w inny region Polski, żeby nie znaleźli jej pracodawcy. Zrobią wszystko, żeby do nich wróciła. A potem zamykają w domu publicznym. W procesach sądowych żadna dziewczyna nie zeznaje przeciw swoim dotychczasowym szefom. Boją się o swoje życie. W Polsce nie ma programu ochrony świadków. Siostry też nie dają się fotografować. Na naszych zdjęciach nie mają twarzy. Za to widać ich szare habity, ręce, buty. – To dla dobra misji – tłumaczą. – Musimy być anonimowe. Szum medialny zaszkodziłby ich wymagającej dyskrecji pracy.

Seks za „serce”
Już po opuszczeniu ośrodka podopieczne długo nie oddają klucza. To znak, że czuły się tu jak u siebie. Czasem pomagają w resocjalizacji młodszych koleżanek. Siostry mieszkają z nimi. S. Edyta: – W codziennym życiu wychodzi nasza relacja z Bogiem, dziewczyny to widzą.

Przedtem sama myślała, że klasztory istniały tylko w średniowieczu. Powołanie przyszło nagle. Z dnia na dzień przestała słuchać muzyki techno, a zaczęła religijnej. Dopiero w zakonie dowiedziała się o charyzmacie pracy ulicznej. Ale najpierw zaczęła studiować ekonomię. Przydaje im się to dziś przy pisaniu programów resocjalizacji dzieci ulicy, których realizacją też się zajmują. Potem przeniosła się na resocjalizację.

Pierwszy wstrząs przeżyła na widok dojrzałych kobiet, stojących na jednej z wrocławskich ulic. Potem było już z górki. Dziś same do niej zagadują. S. Goretti od razu wiedziała, że wybierze zgromadzenie maryjne. Powołanie do pracy z dziewczętami odkryła dopiero w zakonie. Przyuczała ją s. Anna z Katowic. – Te dziewczyny są bardzo spragnione czułości – opowiada. – Dlatego sutenerom tak łatwo przygotować je do prostytucji. Najpierw zajmują się porzuconą.

Zapewniają jej byt, kupują ciuchy, pozornie okazują serce. A ona odpłaca im seksem. – Kiedyś zapytałam jedną, wobec której sutener używał przemocy, dlaczego z nim jest, skoro ją bije, wyzywa od szmat? Odpowiedziała: „Ale czasem mnie przytuli”. Siostrze udało się wyprowadzić tę dziewczynę na rozmowę poza dworzec. Coś się zaczęło w niej zmieniać, umówiła ją z księdzem. Ale jej „stróże” byli szybsi. Wywieźli ją za granicę. Ostatni telefon od niej odebrała spod Zgorzelca.

Dziewczyny i siostry
Każda z dziewczyn ma swoją historię. Nie podają imion. Za to opowiadają o swoich przejściach. Jedna z nich, 26-latka, w krytycznym momencie podeszła do policjanta na dworcu. „Popełnię samobójstwo” – powiedziała mu. Uzależniona od narkotyków i alkoholu była w czwartym miesiącu ciąży. Z domu wyrzuciła ją pijana matka. Najpierw poszła na odwyk, a potem do ośrodka. S. Goretti: – Kiedy wyprawialiśmy jej urodziny, jedna z koleżanek musiała wyjechać i zostawiła jej życzenia na karteczce.

Tak się nimi ucieszyła, że poprosiła o nie i schowała jak skarb. Przyznała, że nigdy dotąd nikt nie świętował jej urodzin. Inna, która do nich trafiła, pierwszą noc po ucieczce z domu spędziła na grobie młodszej siostry. – W domu mnie bili, przeklinali, tylko ona mnie kochała – płakała. Jeszcze inna, w piątym miesiącu ciąży, bez środków do życia wróciła z Niemiec, gdzie wywiozła ją mama. – Kiedy nawiązaliśmy kontakt z jej pozostałym w Polsce ojcem, podczas pierwszej rozmowy telefonicznej z naszą pracownicą był pewien, że rozmawia z burdelmamą – opowiadają. Gdy przekonał się, że to zakonnice zajmują się córką, przyjechał w odwiedziny, a po jakimś czasie wziął ją do siebie. Potem wszystko ułożyło się według dobrego scenariusza. Do dziewczyny wrócił też pokiereszowany przez życie chłopak, pobrali się, są szczęśliwi.

Każdy dzień leczy
W czasie ostatnich świąt wysłuchiwały zwierzeń dziewczyn ze ściśniętym gardłem. Dla ich rodziców Wielkanoc to był pretekst do picia. Żeby dostać kawałek kiełbasy, musiały godzinami klęczeć, stać w kącie. S. Edyta: – Ulicę zafundowali im najbliżsi. Każdy z nas ma prawo do intymności, nie tylko ciała. Oni stale to naruszali. Przypinali im etykietki, że są głupie, niewydarzone. Musiały w to uwierzyć. S. Goretti: – Żeby to naprawić, powtarzamy im, że są wartościowe. Dotąd były traktowane jak przedmiot. Kiedy zaczynamy rozmawiać, okazując im szacunek, najpierw są zaskoczone, a potem się otwierają.

S. Edyta: – Kiedy im mówię coś dobrego o nich samych, zaprzeczają: „Mama uważa co innego”. „Ale ja nie jestem twoją mamą” – wyjaśniam. I zaczynam od nowa. – Gdyby ludzie poznali ich historie, nie byliby w stanie tego znieść – mówi s. Goretti. – Jeśli dziewczyna czy chłopak staje na ulicy, to znaczy, że przeszli piekło. Zostali odrzuceni, nie mają nikogo, byli molestowani, doznali przemocy. S. Edyta nocą wchodzi na czat. (Przez to zburzyła wizję życia zakonnego jednej internautce, która się dziwiła: „Siostra zakonna, a nie śpi o 23?”). Trafia tam na dziewczyny, które, jak piszą, „spotykają się z panami”.

Kiedy udaje, że też ma na to ochotę, zdecydowanie jej odradzają. Często wtedy przechodzą na gadu-gadu: „Ty masz godność, kupię ci ciuchy, dam na jedzenie, tylko nie zaczynaj” – przekonują. S. Edyta: – Chcą ratować innych. Wiele ze spotkanych przez siostry nie zmienia życia. Ale zakonnice starają się im towarzyszyć, jak mogą. Często wystarczy zwykła rozmowa i modlitwa. Z nadzieją, że kiedyś coś to zmieni. S. Goretti: – Ta praca nigdy się nie kończy. S. Edyta: – W naszym ośrodku nie ma czasu zmarnowanego. Każdy dzień leczy. W pamięci tych, które wracają na ulicę, zostaje ten kawałek życia. Dowód na to, że można inaczej.


Za: Gość Niedzielny 17/2007