Mnisi i mniszki zaśpiewali w Katowicach!

MR (GN 4/2001)

publikacja 29.08.2006 12:27

Zakonnicy ze Wspólnot Jerozolimskich odwiedzili Katowice! Przyjechali do nas prosto z Francji.

Mnisi i mniszki zaśpiewali w Katowicach!

Aż 160 mężczyzn i kobiet z całego świata działa już w tym nowym ruchu. To często bardzo młodzi, radykalni chrześcijanie. Mieszkają i pracują wśród zwykłych ludzi. I codziennie spotykają się w kościołach w centrach swoich wielkich miast - żeby razem modlić się i śpiewać.

Pochodzą z blisko 30 krajów. Najwięcej wśród nich Francuzów. Są też i Polacy. Jedna z nich, siostra Asia, pochodzi z Katowic!

Wspólnoty powstały 26 lat temu. Wielkie miasta, w których mieszkają, to dla nich pustynie. Tu, pośród codziennych trosk, o czas dla Boga trzeba walczyć. Kościoły, w których zbierają się mnisi ze Wspólnot, stają się jakby oazami w tych betonowych pustyniach. Mnóstwo przechodniów wpada tam, żeby posłuchać przejmującego, jedynego w swoim rodzaju śpiewu sióstr i braci. Śpiewy są zawsze czterogłosowe. Z czasem przechodnie, którzy dotąd tylko słuchali - zaczynają się tam też modlić.

Bracia i siostry pracują zarobkowo jak każdy z nas. No, może nie każdy: zawsze są pracownikami, a nigdy pracodawcami. Pracują tylko na pół etatu, żeby zarobić na swoje utrzymanie.

Ich klasztorem jest... miasto. Nie mają takiej klauzury jak w tradycyjnych klasztorach. Zachowują jednak "klauzurę duchową" przez przestrzeganie czasu i miejsc ciszy, pustyni i samotności. Zawsze też są lokatorami. Cele, w których mieszkają - po prostu od kogoś wynajmują. Składają śluby posłuszeństwa, ubóstwa i czystości.

Kobiety i mężczyźni mieszkają osobno, ale trzy razy dziennie modlą się razem i uczestniczą w starannie przygotowanej liturgii.

Jak poinformował zgromadzonych w krypcie katowickiej katedry założyciel Wspólnot Jerozolimskich, Pierre-Marie Delfieux, Prymas Polski kardynał Józef Glemp... zaprosił braci i siostry do Polski! Napomknął o kościele Opatrzności Bożej w Warszawie, jako odpowiednim dla nich miejscu.

W książce "Źródło życia na pustyni miast" o Wspólnotach Jerozolimskich znajdziesz m.in. zdanie: "Wymaganie, jakie stawia ci monastycyzm, polega na tym, abyś się chronił przed światem, nie odcinając się od niego; abyś w nim tkwił, ale się weń nie wtapiał. Z tego właśnie podwójnego przykazania miłości będziesz sądzony".

Brat Leszek
od ośmiu lat należy do Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich.
Historia mojego wstąpienia do wspólnoty jest długa i jedno, co z niej wynika, to fakt, że Duch Święty przymusił mnie, abym poszedł drogą prawdy. Dziś wiem, że nie mam miejsca na ziemi, ale dzięki wspólnocie odnajduję swoją drogę do nieba.

Urodziłem się w chrześcijańskiej rodzinie, ale podobnie jak wielu młodych ludzi przechodziłem próby wiary. Dziś mogę za św. Pawłem powtórzyć, że wiarę ocaliłem, a do mety jeszcze nie dotarłem, ale biegnę i mam nadzieję, dobiegnę wraz z braćmi i siostrami?

Jeszcze jako ministrant miałem okazję oglądać groby kamedułów w Wigrach. Dwa z nich były otwarte. Ludzie, którzy wówczas byli ze mną, zadawali pytanie o sens życia. Pytali również, dlaczego ci ludzie zostali mnichami i milczeli przez całe życie.

Już w czasie studiów w seminarium duchownym szczególnie poruszyło mnie zdanie zawarte w dokumentach Soboru Watykańskiego II, zdanie o liturgii, o tym, że jest ona "szczytem i źródłem". Wtedy wiedziałem to, można powiedzieć, teoretycznie.

Zachwycał mnie śpiew gregoriański, i kiedy trafiłem do parafii, postanowiłem zorganizować scholę gregoriańską. Spotkałem wtedy w Lublinie, na KUL-u, siostrę Joannę, która była studentką muzykologii. Zgodziła się zorganizować scholę i śpiewaliśmy raz w miesiącu w parafialnym kościele po łacinie.
Poznałem też siostrę Kingę Strzelecką, urszulankę, która przetłumaczyła na język polski "Livre de Vie de Jérusalem". Mogłem wtedy przeczytać "Źródło życia na pustyni miast".

Później Joanna i Beata namawiały mnie, abym pojechał do Paryża i zobaczył życie wspólnoty. Wtedy nie miałem jeszcze zamiaru tam zostać. Cieszyłem się ze swego powołania i modliłem się za dziewczyny, aby i one je odnalazły.

Bóg pokierował moimi krokami i doprowadził do kościoła Saint-Gervais. Zacząłem się zastanawiać, dlaczego Pierre-Marie Delfieux tam pozostał? Dlaczego zrezygnował z duszpasterstwa? Dlaczego nie robi tylu ważnych i potrzebnych rzeczy, które robił wcześniej? Wróciły wtedy do mnie wspomnienia kamedulskich grobów. Znów zacząłem się zastanawiać nad pytaniem o sens życia i znów przypomniało mi się stwierdzenie "liturgia jest szczytem i źródłem". Zrozumiałem wtedy, że tam rzeczywiście modlitwa i liturgia są szczytem i źródłem. Ten kościół jest otwarty przez cały dzień. Każdy może uczestniczyć w liturgii.

Kiedyś bardzo cieszyłem się, że jestem księdzem. Do dziś jestem zdziwiony, że Bóg kazał mi iść właśnie do tej wspólnoty. Wiem jednak, że Bóg ma plan zbawienia i dla każdego z nas przygotował odpowiednią drogę. Dlatego zgadzam się z tą wolą i codziennie tę zgodę potwierdzam. Żyję liturgią, która jest szczytem i źródłem. Całe życie ochrzczonych jest liturgią, o którą - jak mówi nasza reguła - trzeba walczyć, wyrywając się z "niemiłości", bo liturgia jest miłością - miłością Boga do mnie i moją odpowiedzią na Jego miłość przez udział w liturgii i dar całego życia. Siostra Joanna
na pytanie, czy jest szczęśliwa, odpowiedziała z uśmiechem: Bardzo! Z Panem Bogiem nie można być nieszczęśliwym.

Urodziłam się w Katowicach, na osiedlu Witosa. Tutaj skończyłam Liceum Muzyczne. A rodzina wciąż tu mieszka.

Zawsze chciałam grać i śpiewać dla Pana Boga. On przekroczył wszystkie moje oczekiwania. Tak jest zawsze, ponieważ Bóg jest bardzo wielki i widzi bardzo szeroko?

Rozpoczęłam studia na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, aby być bliżej Boga, bliżej ludzi i Kościoła. Już wcześniej zastanawiałam się nad życiem konsekrowanym, ale po spotkaniu z siostrą Kingą Strzelecką OSU, która opowiadała o życiu wspólnoty w Paryżu, postanowiłam pojechać tam i sama zobaczyć. Okazało się, że znalazłam braci i siostry, z którymi mogę wędrować ku niebieskiemu Jeruzalem.

Stanowimy wspólnotę kontemplacyjną, ale szczególnie wyróżnia nas to, że nie mamy zamkniętej klauzury, po to, aby żyć bliżej ludzi, w wielkiej solidarności z mieszkańcami miasta. Chcemy trwać przy źródle, którym jest Pan Bóg, Jego Słowo i Jego miłość. Przez naszą obecność przy tym źródle chcemy ludziom wskazywać, pomagać odnaleźć drogę do Boga.

Wstajemy o godz. 5.30 i rozpoczynamy dzień modlitwą. Później, po szybkim śniadaniu, idziemy do pracy. Siostry i bracia pracują w mieście, w różnych zawodach. Jeśli to możliwe, to szukamy pracy zgodnej z wykształceniem. Życie zakonne jest jednak pierwsze, dlatego pracodawca musi to respektować. Jedna z sióstr pracowała w banku, inna - w prefekturze policji, często siostry uczą w szkołach, niekoniecznie katechezy? W niektórych instytucjach czy zakładach siostry nie mogą pracować w habitach, więc muszą się przebrać w zwykłe ubranie.

Pracujemy na pół etatu, więc wracamy na modlitwę południową, która rozpoczyna się o godz. 12.30. Potem jemy posiłek i mamy trochę czasu na rekreację. Po południu jest czas na modlitwę indywidualną w celi albo przed Najświętszym Sakramentem, a także na Lectio Divina, czyli czytanie i rozważanie Słowa Bożego. O godz. 17.30 spotykamy się w kościele na wspólnej modlitwie. O godz. 18.00 odprawiamy nieszpory, a w godzinę później - Mszę św. Wieczorem, po posiłku, mamy próbę śpiewu, a raz w tygodniu kapitułę. W czwartki natomiast jest całonocna adoracja. Poza tym raz w tygodniu nie mamy żadnych zajęć. Przeżywamy dzień pustyni. W tym dniu cały czas poświęcamy na trwanie w ciszy przed Panem.

Bardzo ważna dla naszych wspólnot jest liturgia. Stanowi ona centrum naszego życia, bo Bóg przychodzi do nas i zbawia właśnie przez liturgię. Dlatego robimy wszystko, co możemy, by była ona jak najpiękniejsza.

Chciałabym robić to, czego chce ode mnie Bóg, tam, gdzie On będzie chciał. Oczywiście, jest wielką radością śpiewać i modlić się we własnym języku, z ludźmi tej samej narodowości. Ale moje życie i serce oddałam Bogu i wspólnocie, dlatego do Polski wrócę jedynie wtedy, gdy zostanie mi to polecone.