Intruz czy aniołek?

Marcin Jakimowicz (GN 22/2006)

publikacja 19.11.2006 19:33

Dlaczego dzieci biegają po kościele? Bo one wiedzą, że Pan Bóg jest wszędzie – śmieje się ojciec Joachim Badeni. Nie wszystkim jest jednak do śmiechu. Co zrobić z maluchami na Mszy świętej?

Intruz czy aniołek?

Dzieci w liturgii. Temat niezwykle drażliwy. Sam musiałem kilka dni temu wyjść z małym Łukaszem, bo dalsza obecność na Mszy groziła śmiercią lub trwałym kalectwem. Czy jest sposób na obecność na Mszy najmłodszych? Co parafia, to inne rozwiązanie. Msza dla dzieci, liturgia dla całych rodzin, wydzielone salki. Ale widziałem też kapłanów, wyganiających z kościoła rodziców z dziećmi. Trudny temat. Już Apostołowie mieli mały duszpasterski problem. Gdy ludzie „przynosili Jezusowi dzieci, żeby ich dotknął, uczniowie szorstko zabraniali im tego. A Jezus, widząc to, oburzył się i rzekł do nich: »Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im; do takich bowiem należy królestwo Boże«”. Kościół jest otwarty na obecność maluchów w liturgii: w Mszale znajdziemy aż trzy formularze Mszy świętej z udziałem dzieci. Więcej, watykańskie Dyrektorium o Mszach św. z udziałem dzieci zaznacza wyraźnie: „Oprócz Mszy, w których dzieci uczestniczą razem z rodzicami i innymi członkami rodziny (...) zaleca się odprawianie Mszy z udziałem samych dzieci”. Jak je odprawiać?

Miś Bartek wyjaśnia Ewangelię
Pierwsze Msze dla maluchów sprawował w krakowskim kościele św. Marka ks. Józef Tischner. Pierwszą odprawił już w dniu wprowadzenia reformy liturgicznej. Do świątyni waliły tłumy. Ks. Tischner podchodził do sprawy śmiertelnie poważnie. Przed każdą taką Mszą trząsł się bardziej niż podczas rekolekcji. Starannie przygotowywał homilie, rozmawiał wcześniej z rodzicami maluchów. „Akceptowałem dzieci takimi, jakie były. Dziecko wchodziło na ołtarz, szarpało mnie za ornat i pytało, co tam jest. Brałem je wtedy na ręce i pokazywałem, co jest w tabernakulum. Uważałem, że zachowań rytualnych będzie się uczyć z biegiem czasu, spontanicznie – opowiadał. – A jeśli jakieś dziecko nie umiało się zachować, to brałem je, aby mi pomagało. Na przykład, kiedy czytałem Ewangelię, to prosiłem, żeby mi przytrzymało lekcjonarz. Prosiłem o przeczytanie któregoś z ogłoszeń. Ono się czuło dumne, a ludzie uważniej słuchali ogłoszenia, bo jak ja czytam, to nikt nie słucha”.

Dla Tischnera bardzo ważne było, aby dzieci czuły się w kościele u siebie. Gdy z zakrystii wychodziła procesja ministrantów, ostatni niósł ogromnego pluszowego misia Bartka. Dzieci były zachwycone. Kapłan schodził z mikrofonem i prowadził dialogowane homilie. Po kazaniu miś trafiał na kolana jakiegoś dziecka, które, dumne, mogło trzymać go do końca Mszy. Tischner, mający niezwykły zmysł duszpasterski, nie bał się maluchów. „Kiedyś opowiadam, że Pan Bóg stworzył wszystko, co nas ota- cza. Wymieniam zwierzaki, jakie stworzył: żaby, zające, sarny, jelenie... I chcę przejść od zwierząt do stworzenia człowieka, pytam więc dzieci, które ze stworzeń najbardziej Mu się udało.

A tu podchodzi taka mała dziewczynka do mikrofonu i mówi: »Chyba ja«. Oczywiście cały kościół się roześmiał. Dziecko się speszyło, a ja musiałem tak mu wszystko wytłumaczyć, żeby nie poczuło, że zostało w kościele wyszydzone. To był dla tego dziecka bardzo ważny moment. Może pierwsze w życiu pokazanie się na zewnątrz”. Albo inna historia: „Gdy zapytałem dzieci, dlaczego Pan Jezus przychodzi do nas przez wino i przez chleb, jeden z chłopców odpowiedział: »bo tam jest zaczarowana ludzka praca«. Siadłem z wrażenia. Potem rozwinąłem to w czasie pierwszego zjazdu »Solidarności«”. W ten sposób, jakby niezauważenie, dokonywało się wprowadzenie dzieci w świat liturgii.

Kościelny McDonald?
– Specjaliści od religijnej pedagogiki niepokoili się, czy dzieciom nie zamaże się różnica między Panem Jezusem a Bartkiem. Nie zamazała się – śmiał się Tischner. Wiele zależało od jego intuicji i wrażliwości. Potwierdzają to i dziś proboszczowie: jeśli w parafii znajdzie się ksiądz, który podchodzi do dzieci z sercem, starannie przygotowuje homilie, dzieci słuchają. Inaczej mogą nawet rozsadzić liturgię.

Tak stało się w Poznaniu – opowiada Paweł Kozacki, przeor poznańskich dominikanów. – Przychodzili rodzice, którzy nie radzili sobie w domach ze swoimi dziećmi. Na Mszy był często wrzask, krzyk. Cała Msza rozwalona. Wszystko świetnie funkcjonowało, dopóki był tu ojciec, który miał charyzmat pracy z dziećmi. Później zrobił się chaos.

Powstaje Msza święta infantylna, liturgiczny horror, kościelny McDonald – alarmują przeciwnicy Mszy dziecięcych. Ich argumenty są poważne: liturgia rozmywa się, jej święty język staje się infantylny. – Zgania się dzieci przed ołtarz i zaczyna się widowisko. Jest całkowitą niemożliwością, żeby dzieciarnia, zgromadzona razem, zachowała spokój i skupienie. Musi zapanować atmosfera dużej przerwy w szkole. Homilia dialogowana jest formą dla mistrzów kaznodziejstwa, wymaga genialnego zrozumienia dziecięcej mentalności. Jest dużo trudniejsza od gawędy prowadzonej od pulpitu, a tylko pozornie – dla dyletantów – łatwa – alarmuje ks. Jacek Dunin-Borkowski

Ks. Wojciech Drozdowicz, twórca telewizyjnego „Ziarna”, znany był z tego, że otoczony grupką dzieci tańczył z kontrabasem na dachu kamienicy. W jego bielańskim kościele w Warszawie nie ma Mszy dla dzieci. Są Msze dla rodzin. – Gdy przeczytałem „Ducha liturgii” Ratzingera, chciałem się podać do dymisji – opowiada – To, co stało się z liturgią na naszych oczach, jest przerażające. Msza dla dzieci? Ludzie to uwielbiają, i co tu dużo gadać – my, księża, też to lubimy. A ja od kilkunastu lat nie odprawiłem Mszy dla dzieci. Dlaczego? Bo Msza jest święta, to jest Boża przestrzeń. Gdy słyszę, że dorosłym mówi się o Jezusie, a dzieciom o Bozi, boli mnie wątroba. Dzieci chętnie przychodzą na naszą Mszę rodzinną. Stoją z rodzicami, ale jeśli chcą, mogą usiąść na dywaniku pod ołtarzem.

Tuż po Mszy jest błogosławieństwo z nałożeniem rąk. Liturgia jest święta. Herbatka, soczek, scholka, karuzela – to świetne pomysły. Ale po Mszy świętej! Niesamowicie ważne jest kazanie. Ma być proste, krótkie. Przecież przypowieści Jezusa to kazania dla dzieci, młodzieży, starców, rolników i dla inteligentów. To jest wzór! Zapomnieliśmy o wymiarze pionowym liturgii: o zwróceniu się do Boga. Jest tylko wymiar poziomy – machanie rączkami, granie na keyboardziku i stający na głowie ksiądz, wołający: – I jak się dzieci czujecie w naszym kościele? Musimy wychowywać dzieci do liturgii, do jednej liturgii! One muszą czuć się tu jak u siebie w domu. Ale nie za cenę infantylizacji tej świętej przestrzeni.

Laurka dla Pana Boga
Niedziela, 12.00. Krakowski kościół dominikanów. Na Mszę celebrowaną przez Jana Andrzeja Kłoczowskiego ściągają tłumy. Lektor czyta homilię w całkowitej ciszy. Schola śpiewa piękne liturgiczne pieśni. Wokół wiele małżeństw. A gdzie dzieci? – myślę. Kończy się kazanie. Z salki wysypuje się barwna gromadka prowadzona przez diakonów. Dzieci idą w procesji, włączają się w ofiarowanie darów. Każde ściska w rączce... laurkę dla Pana Boga. – Dziś jest uroczystość Trójcy Świętej, dlatego dzieci narysowały dla Pana Boga urodzinowe laurki – wyjaśnia o. Kłoczowski. Maluchy posłusznie wracają do swoich rodziców. Do końca Mszy zostało dwadzieścia minut. Tyle są w stanie usiedzieć w spokoju.

Może to pomysł na Mszę z udziałem maluchów? Od lat sprawdza się też na osiedlu Tysiąclecia w Katowicach. To ogromna parafia wśród wielkich szarych bloków. Dzieci również znikają na czas Liturgii Słowa. Śpiewają, słuchają czytań, mają swoją homilię, a na liturgię eucharystyczną wracają i razem z rodzicami modlą się na Mszy – wyjaśnia proboszcz Stanisław Noga. – Co ciekawe, pomysł rzucił znany polski liturgista biskup Stefan Cichy. Więc może nie Msza święta dla dzieci, tylko Eucharystia dla rodzin?
Jasne, takiemu rozwiązaniu sprzyjać musi układ kościoła (spora salka, czy kaplica, gdzie dzieci będą słuchały słowa Bożego) i zaangażowanie drugiego celebransa (czy, jak w Krakowie, diakonów).

To kosztuje. Ale jedno wiem na pewno: warto. Sam zostałem zakotwiczony w kościele dlatego, że po Mszy świętej na ambonę wychodził ks. Stefan Czermiński, brał w rękę gitarę i rozmawiał z dziećmi. Miał dla nas czas. Często dawał nam do ręki mikrofon. Nie patrzył na zegarek i nie oburzał się, gdy jakieś dziecko modliło się za Matkę Boską albo o wzrok dla osób niewidzialnych.