Pierwsza Komunia i na tym koniec?

Ewa Rozkrut (www.mateusz.pl)

publikacja 16.12.2006 23:32

Pojawiają się głosy, by nie obdarowywać dzieci w tym dniu, ponieważ sam moment przyjmowania Jezusa do serca oraz wcześniejszego spotkania się z Nim w sakramencie pojednania powinien wystarczyć.

Pierwsza Komunia i na tym koniec?

Gdy rozpoczyna się maj, a w raz z nim komunie, to natychmiast rozpoczynają się dyskusje na temat prezentów, ten aspekt staje się każdego roku tematem dyżurnym. Dawać dzieciom podarki w dniu pierwszej komunii; czy też nie? A jeśli tak, to jakie, drogie, czy tanie? Ów wątek został z powodzeniem wykorzystany w ubiegłorocznych reklamach i rozpoczyna audycje radiowe i telewizyjne poświęcane tematyce religijnej Rozmawiają o tym nie tylko bezpośrednio zainteresowani dorośli, ale też osoby nie mające jakby się mogło wydawać zupełnie nic wspólnego wiarą.

Pojawiają się głosy, by nie obdarowywać dzieci w tym dniu, ponieważ sam moment przyjmowania Jezusa do serca oraz wcześniejszego spotkania się z Nim w sakramencie pojednania powinien wystarczyć. Tak szczerze mówiąc jestem zadziwiona taką postawą. Przecież podarunki daje się na urodziny, imieniny, dzień dziecka oraz różne inne okazje.

A skoro ten dzień jest nadzwyczajny, to dlaczego ogałacać go z prezentów? Wielu dorosłych obawia się, że prezenty przeszkodzą dziecku w koncentrowaniu się na tym co najważniejsze, na spotkaniu z Jezusem. Chyba niepotrzebnie.

Wydaje mi się, że można ten problem rozwiązać. Polecam wcześniejszą rozmowę o zbliżającej się uroczystości, o tym czego nasz dziewięciolatek (z reguły tyle lat mają dzieci przystępujące do pierwszej komunii) się spodziewa, czego chciałby się dowiedzieć, aby czuć się bezpiecznie. Wyjaśnijmy również dlaczego chcemy go obdarować. Nie czekajmy do kwietnia, czy maja. Zróbmy to znacznie wcześniej. Przy okazji można zorientować się, czego nasz drugoklasista naprawdę się spodziewa, o czym marzy.

Nie sądzę, by ta sprawa potrzebowała takiego nakładu emocji, jaki jej nieustannie towarzyszy.

Pragnę zwrócić uwagę jeszcze na jedną sprawę; ocenę tych, którzy dają drogie prezenty. Z reguły poddawani są totalnej krytyce. A przecież są różne powody takiego wyboru; często zwykły brak czasu, wtedy kupuje się cokolwiek. Sprawa może być też bardziej złożona.

Gdy rodziców dziecka nie stać na rower, czy komputer i nadarza się okazja żeby w tym dniu wspomóc rodzinę a tym samym nie urazić swoim „bogactwem”. Przyglądając się z tej perspektywy cała sytuacja rysuje się w innym świetle.

No cóż, sądzę, iż potrzeba trochę wyobraźni i choćby odrobinę dobrej woli.

Zauważyłam, że ten problem absorbuje niemal wszystkich zajmujących w jakikolwiek sposób problematyką pierwszokomunijną.

Dlaczego?

Szkoda czasu na poszukiwanie odpowiedzi na to pytanie.

Spójrzmy dalej, czas komunii trwa, dzieci w każdą niedzielę w różnych kościołach w Polsce po raz pierwszy w pełni uczestniczą w Eucharystii. Są w tym dniu naprawdę szczęśliwe. Mają czyste dusze, są odświętnie ubrane i w centrum uwagi swoich bliskich.

Ta sielanka trwać może jeszcze przez tydzień, kiedy to spotykają się codziennie w kościele nadal w pięknych strojach. Są przygotowywane na te chwile w domu, w kościele, na katechezie przez długi czas. Bywa, że na tym kończy się ich pogłębianie wiary i wszelkie poszukiwania Boga, przynajmniej taka panuje opinia. Cóż, może tak, a może nie.

Tak naprawdę warto wziąć sobie do serca te obiegowe opinie, by im się nie ulegać.

Cóż można zrobić?

Dzień, kiedy Pan Jezus po raz pierwszy przychodzi do serca naszego dziecka, przynosi błogosławieństwo całej rodzinie. Aby dobrze wykorzystać ten czas i otworzyć się na działanie Ducha Świętego, to o tym właśnie warto pamiętać. Odkąd Jezus zagościł w jego duszy, to my rodzice możemy odetchnąć. Sam Bóg zadba o nie. Jednak, podobnie jak dbamy o zdrowie, rozwój intelektualny syna, czy córki, tak samo musimy pielęgnować jego dalszy wzrost duchowy. Jak to zrobić?

Zacznijmy od wspólnej modlitwy. Jak nie uda się codziennie, to chociaż co jakiś czas. Dzieci w ten sposób uczą się rozmawiać z Bogiem a rodzice dają mu poczucie bezpieczeństwa, i wprowadzają harmonię. Dziewięciolatki potrzebują naszego wsparcia nawet jeśli demonstrują niezadowolenie. Gdy nauczą się modlić i poczują się w tym kontakcie z Bogiem swobodniej zmieni się ich nastawienie. Dzieci w tym wieku lubią być samodzielne, nie potrzebują pomocy dorosłych, ona je po prostu deprymuje. Zatem zadbajmy o atmosferę modlitwy.

Następnym krokiem jest rozmowa. Jednak nie wypytywanie (co się często rodzicom zdarza), lecz słuchanie. Jest to niewątpliwie trudna sztuka. Jednak, gdy ją posiądziemy, to na pewno będziemy mieli dobry kontakt z naszymi pociechami. Zacznijmy od nasłuchiwania tego, co młodzi ludzie chcą nam powiedzieć, czego może nie wyrażają słowami a inaczej.

Nie trzeba rozpoczynać rozmowy od tematów dotyczących wiary, lecz od spraw im bliskich: szkoły, kolegów, rodzeństwa, różnych wydarzeń. Wspólnie wyciągajmy wnioski, dzieciom pozwólmy je zinterpretować i pozwolić na samodzielną ocenę moralną różnych sytuacji. Właśnie w ten sposób nauczymy je wartościowania czynów. Przypominam, że każdy z nas samodzielnie ponosi odpowiedzialność za swoje postępowanie toteż musimy umieć nie tylko odróżniać dobro od zła, ale też dokonywać wyboru między nimi. Oczywiście właściwego. Najlepiej zatem uczyć się tego od dzieciństwa i nabywać biegłości w tej sferze.

Atmosfera miłości stanowi ważny aspekt życia w rodzinie. Pewność, że jest się kochanym bez względu na wszystko, jest wręcz niezbędna dla prawidłowego wkraczania w dorosłość. Ułatwia też przystępowanie do sakramentu pojednania.

Następnym krokiem jest wdrażanie do systematycznej spowiedzi. Wydawać się może, że pomagać podczas rachunku sumienia trzeba tylko przy pierwszej spowiedzi. Jest to błędne przekonanie. Nadal dziecko wymaga podpowiedzi a nade wszystko doświadczania nieustannego przebaczania. Wówczas łatwiej dostrzeże przebaczającego Ojca. Często przenosimy nasze doświadczenia w kontaktach z innymi, na Boga. Inaczej mówiąc wydaje się nam, że skoro nam nie przebaczono przewinienia, to Bóg także tego nie zrobi; zatem po co w ogóle iść od spowiedzi. Skoro sami nie jesteśmy w stanie odpuścić komuś zadawanych nam ran, to Jezus na pewno też nie wytrzyma tego dłużej i po co zawracać Mu głowę. Jest to błędna interpretacja, ale swoje początku datuje właśnie w dzieciństwie.

Kiedyś mój syn zapytał, skąd wiem, że muszę już iść do spowiedzi? Odpowiedziałam, że wtedy, gdy przestaję się uśmiechać. Potwierdził ten argument, najmłodsze istoty w domu najszybciej i najdotkliwiej odczuwają smutek mamy. Tak między nami, to nie spodziewałam się, że i dla niego jest to oczywiste.

Trzeba pilnować i zachęcać dzieci, aby przystępowały do sakramentów. Nie bagatelizujmy tego. Są to zagadnienia ogromnej wagi. Zawsze mamy prawo o nie pytać i troszczyć się właśnie o to, bez względu na to ile mają lat, naszymi dziećmi zostaną do końca życia.

Powierzmy Bogu swoją rodzinę i poprośmy Go o wspieranie naszych wysiłków. Tylko On tak naprawdę jest w stanie naprawić to, co zniszczyliśmy, i zbudować to, czego nam się nie udało stworzyć.