O połowę mniej powołań w Polsce

Dziennik/k

publikacja 10.02.2009 14:56

W ciągu ostatnich lat prawie o połowę spadła liczba nowicjuszy w zakonach w Polsce. Temat kryzysu powołań w polskim Kościele podejmuje „Dziennik”, odwołując się do "Leksykonu zakonów w Polsce" autorstwa Bogumiła Łozińskiego.

Kryzys powołań najbardziej dotyka zakony żeńskie. Dane ze statystyk kościelnych ukazują, że liczba nowicjuszek spadła w ciągu ostatnich siedmiu lat z 1 tys. 188 do 613, przy czym do niektórych zgromadzeń nie zgłosiła się w ostatnim czasie ani jedna chętna. W zgromadzeniach męskich liczba nowicjuszy spadła w z 700 przed 7 laty do nieco ponad 300 obecnie.

Jak zauważa siostra Jolanta Olech, urszulanka, była przewodnicząca Konferencji Przełożonych Wyższych Żeńskich Zgromadzeń Zakonnych przyczyn tego zjawiska można doszukiwać się przeżywanym przez młodych ludzi kryzysie wiary. - Powołania są wyznacznikiem wiary - mówi siostra Olech na łamach „Dziennika”. Dodaje też, że: - Życie, jakie prowadzimy w zakonie, jest coraz mniej zrozumiałe dla większości ludzi.

O lęku przed podjęciem odpowiedzialności, jako jednym ze źródeł spadku powołań wspomina natomiast ojciec Piotr Reisner, franciszkanin. Jego zdaniem młodzi ludzie „boją się podejmować decyzje, boją się przyjąć na siebie odpowiedzialność, niechętnie biorą śluby i niechętnie decydują się na wstąpienie do zakonu”

Jednocześnie ci, którzy decydują się na podjęcie życia konsekrowanego, to coraz częściej osoby wykształcone, z bagażem życia, „takie, które próbowały jakoś zorganizować sobie życie w środowiskach świeckich, podejmowały różne prace, zdobywały zawód, a dopiero później zrozumiały, jakie jest ich prawdziwe powołanie" mówi siostra Olech. To zjawisko dotyczy zarówno zakonów żeńskich jak i męskich.

Słowo kryzys, tu w odniesieniu do sytuacji powołaniowej w Polsce, nasuwa skojarzenia negatywne. Kryzys to jednak i sytuacja wyboru, decyzji, zmagania się. Fakt zmniejszenia się ilości powołań to jedna strona medalu. Świadomy wybór życia konsekrowanego to strona druga – ta jaśniejsza.

- Idąc tu, godziłem się na ograniczenia, jakie wiążą się z zakonem, więc nie ma rzeczy, która jakoś bardzo by mnie męczyła. Ale... kocham góry. Wcześniej wystarczyła spontaniczna decyzja i jechałem, kiedy tylko miałem ochotę. Teraz muszę prosić o zgodę - mówi „Dziennikowi” kandydat na zakonnika