Arystokrata macha nogami

Marcin Jakimowicz

publikacja 22.03.2010 08:43

Śmierć? Każdemu polecam! – opowiadał z szelmowskim uśmiechem dominikanin arystokrata Joachim Badeni. Doczekał się.

Arystokrata macha nogami fot. Henryk Przondziono

Skąd u Ojca tyle młodzieńczej radości? – drapali się po głowie ludzie przychodzący do krakowskich dominikanów. A ojciec Badeni odpowiadał: – Sam się nad tym zastanawiam i dochodzę do wniosku, że to dwa żywioły: Duch Święty, którego obecności realnie doświadczyłem, i trzydzieści lat przebywania z młodzieżą. A oni często mi mówili: „To jest moja koleżanka. Jest już stara, bo ma dwadzieścia pięć lat”. Takie hasła odmładzają… By być młodym, trzeba mieć stały kontakt z żywym Bogiem. Wtedy wszystko dokoła ożywa. Najstarszy młodzieniaszek w Polsce zmarł nad ranem 11 marca w krakowskim klasztorze. Miał 98 lat.

I wtedy zobaczyłem Jezusa
Zarażał nieprawdopodobnym poczuciem humoru. Zawsze trafiał w sedno, a swe mądre i celne uwagi przeplatał niewinnymi żarcikami. – Marudzi Ojciec czasem? – zaczepiłem go kiedyś w krużgankach krakowskiego klasztoru. – Tak, tak, czasem narzekam. – Na co? – Na jedzenie najczęściej. Bo ja słabo widzę, słabo słyszę, ale smak mam wysubtelniony. A nasze obiady to jednak zwykła stołówka – uśmiechnął się łobuzersko. – A na Pana Boga Ojciec narzeka? – Nigdy! Choć cytował Sztaudyngera: „Mistyk wystygł/ Wynik? Cynik”, był mistykiem. – Matka Boża posłała mnie do dominikanów – opowiadał.

– Bardzo mi się spodobał habit dominikański. Spytałem zakonnika, czy mogę być tercjarzem w trzecim zakonie. Odrzekł, że owszem. Spytałem, czy będę mógł nosić habit dominikański. Odpowiedział, że tylko do trumny. To nie było zbyt interesujące. „A może pan wstąpi do pierwszego zakonu?” – zapytał. Wtedy wyraźnie zobaczyłem w rogu pokoju Chrystusa z twarzą wschodniego władcy. To była piękna, królewska twarz z brodą. Król Izraela. Atrakcyjność tajemnicy Boga w tym widzeniu była przepotężna, nie do odrzucenia, ale czułem się zupełnie wolny. – Dlaczego tak wielu kpi z podobnych doświadczeń? – zapytałem dominikanina, a on odparł: – Ludzie machają ręką od niechcenia: ech, charyzmatycy! Bo kto tego nie doświadczył, nic nie zrozumie. Nic a nic!

Arystokrata klęka przed stajnią
– Podobno pisze Ojciec trylogię wspomnień, zatytułowaną „Pisnął”, „Wrzasnął”, „Zgasnął”. Jak zaczyna się pierwszy rozdział opowieści? – pytała przed laty dominikanina dziennikarka Alina Petrowa-Wasilewicz. – Zaczyna się w Brukseli, gdzie mój ojciec Ludwik był radcą w poselstwie austriackim. Tam w roku 1912 zostało zarejestrowane pierwsze „piśnięcie”, przez mamę i babcię, która była obecna przy rozwiązaniu. Moja matka Alicja, z domu Ancarcrona, była najpiękniejszą kobietą w Szwecji. Tak o niej mówiono. Od urodzenia więc, od pierwszego „pisku”, zawsze miałem przepiękną kobietę przy sobie. Od mojej matki piękniejsza jest tylko Matka Boska.

Imię chrzcielne otrzymał po dziadku Kazimierzu Badenim, premierze Austro-Węgier w latach 1895–1897. – Czy Ojcu jako arystokracie ciężko było przyjąć, że Pan Jezus urodził się w stajni? – pytałem go wprost. – Nie. Nie miałem z tym nigdy problemów – uśmiechał się dominikanin. Dzieciństwo spędził w rodzinnym majątku w Busku na Ukrainie i pałacu w Żywcu, rodowej posiadłości drugiego męża matki – arcyksięcia Karola Olbrachta Habsburga. Po maturze rozpoczął studia prawnicze na Uniwersytecie Jagiellońskim. Rok przed wybuchem wojny przeżył jednak głębokie nawrócenie i zaczął zastanawiać się nad wstąpieniem do dominikanów.

Pod wpływem spotkania z o. Innocentym Marią Bocheńskim wstąpił do nowicjatu w Anglii. Pierwszą profesję złożył 16 sierpnia 1945 r. Przyjął imię ojca Matki Bożej, do której od dzieciństwa miał głęboką cześć. – Miałem w nowicjacie dziekana. Nie doczekał do święceń. Przeszedł na anglikanizm – opowiadał po latach dominikanin. – Wystąpił, ożenił się, rozwiódł się. Napisałem mu kiedyś, że powinien wrócić do macierzystej wiary, gdyż Kościół katolicki jest jak „whisky & rocks” – co po angielsku znaczy whisky ze skałą. Czysta prawda na mocnej skale. Esencja na opoce. Koneserzy nie piją rozcieńczanej whisky, a jedynie z lodem.

Poznań, Kraków i Wrocław do dziś wspominają go jako świetnego duszpasterza akademickiego. W latach 70. związał się z Ruchem Odnowy w Duchu Świętym. Młodzi go uwielbiali. Miał opinię mnicha, który ma charyzmat kojarzenia par małżeńskich. Krążyło nawet powiedzenie „Tylko Badeni dobrze cię ożeni”. Fascynowali go Eckhart, św. Jan od Krzyża. Był wielbicielem Tolkiena. – Współczesny człowiek biega, kupuje, wchodzi do kościoła, wychodzi, klęka, wstaje, szuka Boga, nie wie, jak Go odnaleźć.

Jak mu pomóc? – pytałem dominikanina. A on odparł: – To niesłychanie proste. Spotkanie z Bogiem to uczestniczenie w Jego prostocie! Wyobraźmy sobie, że przychodzi pan do swego rodzonego ojca. Dzwoni pan do drzwi i mówi do taty: „Szanowny panie, czy mógłbym wejść?”, a potem „Czy mógłby szanowny pan załatwić mi żonę?”. Ojciec zbaranieje i powie: „Co ci się stało? Upiłeś się, nie daj Boże? Mówisz do mnie formułkami? Opamiętaj się! Mów do mnie po prostu”. Żartował: – Dlaczego dzieci biegają po kościele? Bo one wiedzą, że Pan Bóg jest wszędzie”, a jako przykład doskonałej modlitwy podawał maluchy, które beztrosko machają sobie nogami. 11 marca schorowany dominikanin dopisał ostatni rozdział swej barwnej opowieści.

Fragment ostatniej książki o. Badeniego, która ukazała się… w dniu jego śmierci:
„Przeżyłem w zakonie dokładnie 64 lata i w całym swoim życiu »zaliczyłem« sporo modlitwy. Na przykład modlitwy chórowej – czyli wspólnego odmawiania psalmów. W klasztorze zajmuje to około dwóch godzin dziennie – od rana do wieczora. Te modlitwy są bardzo piękne i pięknie wykonane, ale niestety, mam co do nich pewne wątpliwości. Obawiam się, że w miarę upływu czasu z tego »odmawiania« modlitw robi się formalność i nie można na tym poprzestać. Od dłuższego czasu nurtuje mnie pewna myśl na temat modlitwy. Szczególnie pytanie Stwórcy z Księgi Rodzaju, po zjedzeniu przez człowieka zakazanego owocu. »Adamie, gdzie jesteś?«. Oczywiście, Bóg doskonale wiedział, gdzie on jest, bo go stworzył. Chciał jednak objawić, że coś się stało między Nim – Stwórcą a człowiekiem, którego stworzył na swoje podobieństwo. Adam nie wybiegł natychmiast na spotkanie, nie czekał na Niego wśród przepięknych drzew w raju, które zapewne sadził sam Pan Bóg, ale gdzieś się schował. Przed upadkiem człowieka między nim a Bogiem była prosta rozmowa, nic więcej. Kiedy człowiek zgrzeszył, Bóg go szukał: »Chcę z tobą porozmawiać, a ciebie nie ma«. Człowiek wlazł w krzaki. »Dlaczego się chowasz?« – zapytał Bóg. »Nie mam spodni« – odpowiedział Adam.

»Czemu się boisz? Czy zjadłeś owoc z zakazanego drzewa?«. »To kobieta mi powiedziała, żeby zerwać owoc z drzewa, a przecież to Ty dałeś mi kobietę, która mnie nabrała«. A kobieta powiedziała: »Mnie nabrał wąż«. Już wtedy zrzucali jeden na drugiego. Co to znaczy? To znaczy, że po zjedzeniu owocu między Stwórcą a stworzeniem coś się popsuło, że powstał rodzaj przepaści. Dlatego też potrzebne stały się medytacje, szkoły duchowości: augustiańskie, ignacjańskie, karmelitańskie. W ciągu wieków musiała powstać cała sztuczna struktura jako próba przekroczenia tej przepaści, która wskutek grzechu oddzieliła człowieka od Boga. Przekroczenie przepaści. Zasypanie jej. Na przykład medytacją.

Bóg pragnie, aby wróciło – może nie w pełnym stanie pierwotnym, bo przecież są trwałe następstwa grzechu pierworodnego – coś podobnego do pierwotnej zażyłości, prostoty bycia razem z Bogiem w Ogrodzie. Od tego czasu Bóg szuka każdego człowieka. »Adamie, Kazimierzu, Stefanie, gdzie jesteś?« – woła. Z modlitwy robi się wielką sztukę, coś nadzwyczajnego. Przy takim podejściu wydaje się ona bardzo trudna, ciężka. Myślę jednak, że w istocie dziś modlitwa może być bardzo łatwa. Czytałem dużo dzieł mistyków, przez pewien czas po moim nawróceniu rozczytywałem się w dziełach świętego Jana od Krzyża, świętej Teresy z Ávila. To oni podzielili życie duchowe na siedem etapów – na przykład Teresa pisała o siedmiu mieszkaniach; w siódmym z nich przebywa Oblubieniec.

Zacząłem się ubierać w mistykę. Czytałem te książki i się zastanawiałem: gdzie teraz jestem – w mieszkaniu pierwszym, drugim czy trzecim? Takie głupstwa. Czytając te traktaty, można się nabrać, że modlitwa musi być bardzo skomplikowana, że droga do Pana Boga jest bardzo trudna. Skoro celem jest prostota bycia z Bogiem, powrót do stanu, który utraciliśmy, czy to dobrze, że ja odmawiam modlitwę, konkretny tekst? Na pewno tak, ale samo werbalne odmawianie modlitwy może być tylko formalnością. Brewiarz i modlitwy odmawiane podczas Mszy świętej są bardzo piękne, poetyckie, zwłaszcza psalmy, ale to tylko tekst. Tekst, który jest między mną a Bogiem. A między mną a Bogiem nie powinno być żadnych tekstów. Tylko synostwo”.

„Prosta modlitwa”, Z o. Joachimem Badenim rozmawia Alina Petrowa-Wasilewicz. Wydawnictwo M, Kraków 2010