Nie ma twardych facetów

rozmowa z o. Wiesławem Dawidowskim

publikacja 01.03.2010 07:24

O szkole pokory w zakonie, męskiej przyjaźni i zaletach prawdziwego mężczyzny z o. Wiesławem Dawidowskim OSA rozmawia Maciej Gajek.

Nie ma twardych facetów fot. Jakub Szymczuk

O. Wiesław Dawidowski OSA augustianin, doktor teologii fundamentalnej, publicysta. Kieruje Ośrodkiem Duszpasterstwa Archidiecezji Warszawskiej dla Obcokrajowców. Współpracuje z kanałem Religia.tv, gdzie prowadzi audycje na żywo. Chrześcijański współprzewodniczący Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów.

Maciej Gajek: Znasz taki żart: Czy ksiądz chodzi do toalety?
O. Wiesław Dawidowski: – Nie znam…

Jasne, że chodzi. Ale rzadziej…
– (śmiech) Przyznam: jestem antyklerykalny. My, księża, zbyt często przyjmujemy rolę księży, a za mało zajmuje nas formacja ludzka. Naszym nowicjuszom i młodszym braciom mówię, że najpierw powinniśmy myśleć o sobie jako o ludziach, potem chrześcijanach, a dopiero na końcu księżach. Kiedy kleryk staje się takim „małym księdzem” i przestaje być mężczyzną – przegrywa.

Nie wierzę, że jako kleryk nie poczułeś się „małym księdzem” albo „ojcem”.
– Bawiło mnie, gdy starsza pani zwracała się do młodego księdza tuż po święceniach „ojcze”, chociaż nie powiem, żeby mnie do tego nie ciągnęło. Ale miałem hamulec. Augustianie mają w sobie coś takiego, że chcą być prawdziwymi facetami i moi koledzy śmiali się ze zniewieściałego stylu życia niektórych kleryków. Z gestów, sposobu chodzenia, mówienia. Bo klerycy nie jedzą, tylko spożywają posiłek, nie idą na spacer, tylko na przechadzkę. Taki język zdradza problemy z własną tożsamością, a ten, kto go używa, stylizuje się na kogoś, kim wydaje mu się, że powinien być.

Czy po opuszczeniu seminarium to się zmienia? Po pięciu latach nagle przestają spożywać posiłki, a zaczynają jeść?
– Mój ojciec duchowny, ks. Bozowski, mawiał: przed święceniami dostaniesz tornister wypakowany książkami. Jak pójdziesz do ludzi, to trzeba je poukładać w takim porządku, w jakim będą służyć ludziom, a nie tobie. Jeżeli ktoś chce przełożyć życie w seminarium na prawdziwe życie, może się to skończyć odejściem z kapłaństwa.

Udało Ci się tego uniknąć.
– Sam się temu dziwię (śmiech). Wyobraź sobie taką sytuację: moi współbracia na budowie noszą cegły. A Wiesiu jest poetą, musi napisać wiersz i pograć na gitarze, nie ma czasu na cegły. Któregoś dnia wchodzę do refektarza, a tam nagle milczenie. Przełożony zapytał mnie: może droga zakonna nie jest dla Ciebie? To był obuch w głowę. Uświadomiłem sobie, że nie mam rąk tylko do kielicha i pateny, ale po to, żeby zagrabić liście wokół klasztoru, umyć okna i posprzątać na korytarzu. Wiesz, że przez pięć lat w zakonie byłem praczem? Nie robiłem nic więcej, poza praniem braciom bielizny i prześcieradeł! To mnie nauczyło, że nawet taka praca się liczy.

Ale prawdziwą szkołę życia przeszedłeś w stanie wojennym...
– Kiedy wprowadzono stan wojenny, z kolegami ze szkoły czuliśmy, że trzeba się włączyć w jakieś działanie. Rozrzucaliśmy różne ulotki, w nich informacje o radiostacji „Solidarność”. Ktoś doniósł, złapała nas milicja. To uruchomiło cały łańcuch aresztowań. Wyłuskano całą naszą misternie ułożoną organizację. Skończyło się półroczną odsiadką.

To będzie opowieść z cyklu „jak hartowała się stal”?
– Nie ironizuj, bo to będzie historia o honorze. W jedną nieprzespaną noc stajesz się facetem. To mnie nauczyło, co to jest honor. Pamiętam, że wożono nas na badania psychiatryczne – chodziło o to, żeby pokazać, że „oni są stuknięci”. Takie podejście ubeckiego systemu. Wracałem z badań do aresztu, a do tej samej więźniarki wsadzono jakąś dziewczynę. Prawie się w niej zakochałem, a ona opowiedziała, jak są traktowane kobiety na oddziale żeńskim. Po powrocie do celi opowiedziałem o tym kolegom. Ta informacja musiała być zweryfikowana, uruchomiono cały mechanizm, w końcu nie wiedzieli, czy nie jestem jakimś prowokatorem. Wreszcie zapadła decyzja: zawiązujemy strajk głodowy. Wyobraź sobie: siedzisz na końcu długiego korytarza. Głodny. Rano przynoszą pod Twoją celę kocioł zupy. Starszy celi mówi: „nie, dziękujemy”. I nagle słyszysz oklaski. Nie widzisz tych ludzi, ale wiesz, że tworzy się między wami więź. Chociaż za chwilę zrobią ci rewizję, każą rozebrać się do naga, stać w szpalerze na korytarzu. Będzie ścieżka zdrowia. Ale jesteś dumny. Innym razem wylądowałem w szpitalu psychiatrycznym na obserwacji. Odegrałem rolę wariata. Wtedy jakiś starszy człowiek powiedział: nie rób z siebie wariata, my nie możemy dać im poczucia, że jesteśmy stuknięci.

Jak wygląda męska przyjaźń w klasztorze?
– Mieszkasz z kimś 7 dni w tygodniu, 24 godziny na dobę. Ostatnią rzeczą, którą chcesz zrobić, to wyjechać ze współbratem na wakacje. Jeśli się na to decydujesz, to wtedy jest przyjaźń.

Jest taki dwuwiersz o Tobie. Jestem piękny, jestem boski, jestem Wiesław Dawidowski.
– (śmiech) Chyba każdy z nas ma coś z narcyza. Przecież lubimy słyszeć same dobre rzeczy o sobie. Nie lubię o sobie mówić. To tylko tak atrakcyjnie wygląda z zewnątrz – gość występuje w telewizji, pewnie ma dużo kasy, wszyscy go znają, uwielbiają. Kiedy wchodzę do studia, do wszystkich się uśmiecham, ale w środku mam ogromny stres. W gruncie rzeczy jestem wewnętrznie bardzo kruchy.

„Kruchy”? Żartujesz.
– Nie wierzę w to, że są twardzi faceci. Są twarde kobiety. A twardy facet coś tym przykrywa.

Załóżmy, że za 20 lat będziesz pisał swoją autobiografię. Jaką historię opowiesz jako swój „nowy początek”?
– Wiesz, czego nie wiedzą biskupi albo inni przełożeni? Co czuje facet, który miał funkcję kierowniczą, a nagle przestaje ją mieć. W zakonie to niby normalka, zostajesz wybrany przełożonym, kończysz kadencję i wracasz do szeregu. Ale w Kościele? Słychać zaraz głosy: został zdegradowany, „coś musi być na rzeczy”. W ciągu 25 lat życia zakonnego przeprowadzałem się chyba 10 razy. Dla niektórych to mógł być sygnał, że coś ze mną jest nie tak, bo ciągle mnie przenoszą.

– Szkoła pokory?
Wyobraź sobie taką sytuację. Jestem proboszczem w Krakowie i przyjechałem do Łomianek, żeby tutaj budować dom zakonny. A w mojej rodzinnej Gdyni mówią, że coś nabroiłem, skoro mnie zdegradowali. To była duża lekcja pokory. Wtedy też uświadomiłem sobie, że moje bycie zakonnikiem to poważna sprawa. Coś zostało złożone w moje ręce, zacząłem brać odpowiedzialność za historię innych ludzi. Za budowanie domu dla kogoś innego, kto przyjdzie tutaj za 20 lat. Tym bardziej że ja naprawdę nigdy nie chciałem budować kościołów. Ja chciałem pisać książki!

W czasie święceń matki płaczą ze wzruszenia, a dziewczyny z żalu. Za Tobą ktoś płakał?
– A potem okazuje się, że za mundurem panny sznurem, a za sutanną całą grandą. Facet w sutannie jest przecież bardziej sexy. Jestem facetem i to jest naturalne, że podobają mi się kobiety. Ale to nie znaczy, że jestem powołany do tego, żeby żyć z kobietą.

Dlaczego unikasz odpowiedzi?
– W moim życiu była kobieta. To była romantyczna historia. Dwa lata bardzo zażyłej przyjaźni. Jeszcze wtedy nie planowałem, że będę zakonnikiem, ale przygotowywałem grunt do takiego skoku. Myślę, że są w naszym życiu osoby, których istnienie dobrze jest objąć dyskrecją.

„Dobrze jest człowiekowi nie tykać się niewiasty”. Czyje to słowa?
– Św. Augustynowi zarzucano wiele rzeczy. Był facetem, był doskonałym psychologiem, wiedział, w jaki sposób w mężczyźnie budzi się pragnienie kobiety. Znał to z praktyki. I wcale nie był szorstki wobec kobiet.

W pewnym momencie nawet bardziej niż czuły.
– Lubimy skupiać się na tych pikantnych szczegółach, bo to taki nieferetronowy święty. Ale interesujące w nim jest to, że nigdy w życiu nie był sam. W „Wyznaniach” na każdej karcie jest z kimś: z przyjaciółmi, konkubiną, z drugą kochanką, z matką, synem, biskupem, mediolańskim pijaczyną, jakimiś agentami tajnej policji imperatora. Ma potrzebę bycia z ludźmi. A z drugiej strony to go tłamsi i męczy, więc od nich ucieka. Do klasztoru.

To Cię łączy ze św. Augustynem?
– Podchwytliwe pytanie. Odpowiem tak: są rejony z życia św. Augustyna, które w moim życiu nie pojawiły się. A inne – owszem. Dlaczego mam nie powiedzieć kobiecie, że pięknie dziś wygląda. Ja jej naprawdę nie podrywam, tylko doceniam. Z kobietami to kłopot w życiu księdza jest poważny. Bo chce pojechać na wakacje i nie wie, co robić. Pojedzie z koleżanką – będzie, że kochanka. Pojedzie z kolegą – że gej. Ja jeżdżę na wakacje w grupie przyjaciół płci obojga. Jest bezpieczniej.

Ile kosztuje woda kolońska, której używasz?
– Używam raczej niedrogich wód kolońskich, ale staram się je dobrze dobierać.

Ksiądz w modnych koszulach, nie najgorszy zegarek… Albo jesteś importowany, albo coś z Tobą nie tak.
– Dlaczego ksiądz, zakonnik ma być ubrany jak łachmaniarz? Czemu ma nieporządnie pachnieć? Mamy być postrzegani przez pryzmat wytartej sutanny i przepoconego swetra?

Pamiętasz św. Franciszka?
– Radykalizm Franciszka polegał na krzyczeniu do świata: „Obudźcie się!”, a nie na łachmaniarstwie. Gdybym zapomniał o ubóstwie drugiego człowieka, byłoby ze mną źle.

Łatwo jest pamiętać o ubóstwie innych, spryskując się wodą kolońską za 200 zł. Jedno pryśnięcie – jeden obiad.
– Zostałem przyparty do muru, ale będę się bronił. Manipulujesz i przesadzasz, bo jeden obiad w klasztorze kosztuje 15–20 zł. Przełóż to na 7 zakonników. Rachunek jest prosty. Owszem, łatwiej pamiętać o biednym, gdy samemu ma się pełen brzuch. Ale, niestety, częściej zapomina się o biednym, gdy ma się pełen brzuch. To mnie martwi.

Jesteś księdzem z telewizyjnego okienka, przełożonym zakonu. Celebrytą, a nie jednym z nas, maluczkich.
– Wiesz, kiedy czuję się prawdziwym księdzem? Kiedy rozmawiam ze zwykłymi ludźmi, w ciszy kaplicy, na ławce w parku, w klasztornej rozmównicy. Nie są z pierwszych stron gazet. Oni opowiadają o swoim życiu, czasem wycierają łzy mankietem. Czasem podaję im chusteczkę do nosa. I wtedy dociera do mnie, że po to jestem. Nie po to, żeby być w telewizji, ale po to, żeby być z nimi. Nie potrafię żyć bez ludzi. Czasami nie wiem, co im powiedzieć. A oni po prostu potrzebują, żeby w ich życiu był ksiądz. Więc jestem.