publikacja 16.10.2009 12:44
Mają dwadzieścia, trzydzieści kilka lat, i legendarnego kapelana z Żoliborza znają tylko z opowiadań. Jednak w którymś momencie ks. Jerzy Popiełuszko wkroczył w ich życie. I z nimi już pozostał.
Foto: Józef Wolny/ Agencja GN
Kiedy w listopadzie 1984 r. na warszawskim Żoliborzu ponad pół miliona ludzi żegnało zamordowanego przez Służbę Bezpieczeństwa ks. Jerzego Popiełuszkę, Piotr Bielarczyk miał 6 lat i z mamą stał na obrzeżach kościoła św. Stanisława Kostki. Samego pogrzebu nie pamięta, zna go tylko ze zdjęć. Do parafii św. Stanisława Kostki powrócił już jako student. Był w duszpasterstwie akademickim ks. Zygmunta Malackiego i właśnie tam zrodziła się myśl, żeby zrobić „coś dla ks. Jerzego”.
– Z uznaniem patrzyliśmy na Kościelne Służby Porządkowe, które od śmierci ks. Jerzego czuwały przy jego grobie dzień i noc, w słocie, na mrozie i w upale. To byli dawni przyjaciele ks. Jerzego i ci, którzy nie znali go osobiście, ale przyjeżdżali na odprawiane przez niego Msze za Ojczyznę – wspomina Piotr Bielarczyk. – Ktoś z nas zaproponował, żebyśmy też dyżurowali przy grobie. I tak siedem lat temu powstała studencka grupa Błogosławionej Salomei. Chcieliśmy pokazać innym czuwającym, co najmniej o jedno pokolenie od nas starszym, że postać ks. Jerzego jest ważna także dla młodych.
Trudno się nie odezwać
Teraz Piotr Bielarczyk ma 31 lat, żonę Martę i 2-letnią córeczkę Urszulkę. Zrobił doktorat, jest adiunktem na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego, pracuje jako radca prawny w dużej kancelarii prawniczej. Trudno się z nim umówić, bo czasu wolnego prawie nie ma. Mimo to stara się w pierwszą sobotę miesiąca na szóstą rano przyjeżdżać do kościoła św. Stanisława, do grobu ks. Jerzego.
Przy mogile dyżuruje zawsze kilka osób, które zmieniają się co cztery, osiem godzin. Inna grupa wolontariuszy dba o to, żeby przy grobie – otoczonym zielenią i głazami, połączonymi ze sobą w różaniec w kształcie Polski – zawsze były żywe kwiaty i zapalone znicze. Inni pracują w służbach informacyjnych i medycznych, oprowadzając i pomagając pielgrzymom, których rocznie do grobu kapelana ludzi pracy przybywa z całej Polski i z zagranicy kilkaset tysięcy.
– Kiedy rozpoczynałem czuwania przy grobie ks. Jerzego, nie znałem jego biografii – mówi Bielarczyk. – Równolegle z dyżurami pomagałem w tworzeniu Muzeum ks. Popiełuszki, w podziemiach kościoła św. Stanisława Kostki. Przy tej okazji zacząłem poznawać tę postać: miałem okazję rozmawiać z jego dawnymi przyjaciółmi, mogłem dotknąć pamiątek po nim, wysłuchać kazań, oglądać zdjęcia. Coraz bardziej czułem się z nim związany. Kiedy tu stoję, czuję, jakby ks. Jerzy w tym miejscu nadal był i trudno się do niego nie odezwać. Mówię mu o sprawach swoich, swojej rodziny i pracy.
Duże wrażenie na Piotrze Bielarczyku zrobiły rzeczy osobiste zamordowanego księdza, wśród nich długi, czarno-biały szalik. Ten sam, w którym ks. Popiełuszko został sfotografowany w drzwiach plebanii wraz z „parafialnym” kotem. Zwyczajny przedmiot, jak zwyczajny był sam ks. Popiełuszko.
– Cichy, skromny, niepozorny, przechadzał się tak tutaj z brewiarzem – pokazuje na alejki przy plebanii jedna członkiń Służby Porządkowej „Totus Tuus”, która mieszka zaledwie kilka domów od kościoła. – A takie tłumy przychodziły na jego Msze, że palca nie można było wcisnąć. Bo kazania mówił piękne. Przy ołtarzu był jakiś inny, jakby się odmieniał.
– Imponuje mi jego konsekwencja, bo wiem, jak trudno nieraz być konsekwentnym w różnych osobistych zamierzeniach – wymienia Bielarczyk. – I mówienie prawdy, bo po tę prawdę ludzie tutaj tłumnie przychodzili. Tej fundamentalnej wartości ks. Jerzy poświęcił się aż do męczeńskiej śmierci.
– Nie znałam systemu komunistycznego, ale wiem, że dzięki takim ludziom jak ks. Popiełuszko mogę teraz żyć w wolnym państwie, w którym jest wolność wyznania – mówi Anna Mularska. – Najbardziej wzruszyło mnie, kiedy słyszałam opowieść o tym, jak w grudniową noc stanu wojennego ks. Jerzy wyszedł do stacjonujących niedaleko żołnierzy z termosem kawy. On w każdym widział bliźniego. Wielokrotnie proszono go, żeby potępił wprost twórców stanu wojennego. Zawsze wtedy odpowiadał, że walczy ze złem, a nie z ludźmi, którzy są jego ofiarami. Dlatego kiedy oglądam zdjęcia umęczonego ks. Jerzego, nie mogę uwierzyć, że ktoś był w stanie coś tak okropnego mu zrobić.
Tato, kiedy jedziemy na Żoliborz?
W pierwsze soboty miesiąca Aleksander Skiba wstaje o 5 rano, żeby na 6 dojechać z podwarszawskiego Józefowa na Żoliborz. Przy grobie ks. Jerzego pierwszy raz dyżurował w czasach studenckich, prawie 10 lat temu.
– Zrobiłem to dla proboszcza, ks. Malackiego, któremu byłem wdzięczny za to, że właściwie wprowadził mnie do Kościoła – wspomina Aleksander Skiba. – Wcześniej o ks. Popiełuszce słyszałem w telewizji, ale z tych relacji nie mogłem wywnioskować, kto właściwie był dobry, a kto zły, i po co było całe to zamieszanie. Dopiero jak pojawiłem się na Żoliborzu, zacząłem czytać o ks. Jerzym, słuchać wspomnień jego przyjaciół, i otworzyły mi się oczy.
Aleksander Skiba, 34-latek, pracuje dużo i intensywnie w olbrzymiej międzynarodowej korporacji. Ma rodzinę z trójką małych dzieci.
– U Kostki nadal dzieje się historia, postać ks. Jerzego jest bardzo żywa, przy jego grobie nieustannie palą się znicze i modlą się ludzie. Nie ma znaczenia, że już go nie ma wśród nas, jego przesłanie o ciągłym poszukiwaniu Prawdy jest nadal aktualne. Ja też, tak jak ks. Jerzy, wierzę, że to Prawda wyzwala nas z lęków i obaw – mówi Skiba.
Od dwóch miesięcy przy grobie ks. Jerzego z Aleksandrem dyżuruje jego 8-letni syn Tomek. Najpierw o ks. Popiełuszce przeczytał komiks, dołączony do „Małego Gościa”. Potem słuchał opowieści taty, widział, jak rano wyjeżdża na grób. Też chciał pojechać.
Zobaczył muzeum ks. Popiełuszki, obejrzał tablice powstańcze na murach, pomnik Małego Powstańca przy kościele św. Stanisława Kostki – wszystkie informacje chłonął jak gąbka. A niedawno spytał: – Tato, to kiedy jedziemy na Żoliborz?