Na ulice!

rozmowa z o. Remigiuszem Recławem SJ

publikacja 24.09.2009 09:22

O Koronce na 111 skrzyżowaniach i ludziach uzdrowionych przez Jezusa w Łodzi z o. Remigiuszem Recławem SJ rozmawia Marcin Jakimowicz

Na ulice! fot. Józef Wolny

Remigiusz Recław - jezuita, z Odnową w Duchu Świętym związany od 1999 r. W 2007 r. ukończył studia w Paryżu i rozpoczął pracę w Ośrodku Odnowy w Duchu Świętym w Łodzi. Duszpasterz zespołu Mocni w Duchu. Współtwórca rekolekcji ignacjańskich dla młodzieży, nazywanych Szkołą Kontaktu z Bogiem, a także Radiowych Rekolekcji Ignacjańskich w Warszawie.

Marcin Jakimowicz: Pierwsza zasada rozeznawania duchowego św. Ignacego z Loyoli: Wejdź na stronę internetową, jeśli wyświetli ci się okienko z napisem „Jezus jest Panem”, kliknij OK…
O. Remigiusz Recław: – Tak wygląda moja strona internetowa (śmiech). Uważam, że jeśli ktoś nie chce uznać Jezusa jako swego Pana, nie musi dalej wchodzić, bo ma zamknięte serce, by przyjąć treści, które są na stronie

Niezły duchowy firewall. Ja trzy razy przyjąłem Jezusa i kliknąłem OK, ale potem coś mnie podkusiło i kliknąłem „Anuluj”. Efekt? Wyskoczył komunikat: „Nie można wyświetlić strony”.
– Tak to działa (śmiech).

Przed rokiem na 111 skrzyżowaniach w Łodzi ludzie odmawiali wspólnie Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Skąd taki szalony pomysł?
– Zrobiliśmy to po to, by szerzyć miłosierdzie Boże – duchowość najbardziej przyciągającą dziś do Kościoła. Pomysł powstał w Łodzi – jedynym mieście, którego patronką jest Faustyna. Wyszliśmy na ulice…

Ludzie nie patrzyli na was jak na idiotów?
– Reakcje były przeróżne. Na jednym skrzyżowaniu w modlitwę włączyło się 70 osób, a na skrzyżowaniu, na którym ja stałem, rozpoczynałem modlitwę sam i kończyłem ją sam.

Niezła lekcja pokory dla katolickiego księdza
– Tak (śmiech) Uważam, że ta inicjatywa przyniosła dobre owoce. Do modlących się podchodziła młodzież i uczyła się koronki, której kompletnie nie znała. Niektórzy mijali nas z lekkim uśmieszkiem. Nigdzie jednak nie spotkaliśmy się z agresją. Po co wychodzić na ulice? Nie można zmówić koronki w „zaciszu swej izdebki”?
– Chcieliśmy obudzić to miasto, przygotować grunt, zrobić ferment. Nie zostawialiśmy ludzi samych sobie, odsyłaliśmy ich na Mszę o uzdrowienie, do wspólnot. W tym roku rozesłaliśmy 200 maili na cały świat. Proponujemy, by 28 września, w rocznicę beatyfikacji ks. Sopoćki, o godzinie 15 stanąć na skrzyżowaniach ulic naszych miast i odmówić koronkę. Nasza koordynacja polega jedynie na tym, że ktoś daje nam znak: przyłączamy się. To niezwykle proste. Akcja trwa 10 minut. Oprócz Łodzi włączą się w nią Białystok i Szczecin. Zadzwonili też z Miami i powiedzieli: wchodzimy w to.

Rabini pisali, że miejsce, na którym człowiek się modli, staje się uświęcone.
– My odmawiamy często Różaniec, spacerując po łódzkich ulicach, więc w jakiś sposób uświęcamy to miasto. W Łodzi działa silna grupa modlitwy za miasto. To siedemdziesiąt osób, które modlą się w tej intencji codziennie, a raz w miesiącu wychodzą na ulice.

Skąd się wziął fenomen łódzkiej Odnowy? Miasto kojarzy się raczej z blokowiskami, na murach których ŁKS i Widzew wzajemnie wyzywają się od „żydów”…
– U jezuitów zaczęło się to tak, że jeden kapłan, o. Józef Kozłowski, przyjechał i zobaczył ogromną kolejkę ludzi, którzy otaczali kościół i szli do salek. W domu parafialnym przyjmował bioenergoterapeuta Haris. O. Kozłowskiego niesamowicie poruszyło to, że ta kolejka chrześcijan omija kościół. Modlił się gorąco: Jezu, proszę cię, aby tu było inaczej. Proszę, by ludzie ustawiali się w kolejce do kościoła.

Długo czekał na owoce?
– Ponad rok. Ruszyły pierwsze w Polsce Msze z modlitwą o uzdrowienie. Fenomenem o. Kozłowskiego było to, że od razu zaangażował do współpracy świeckich. Zapraszał ich po Mszy na kawę, odpowiadał na pytania. Niebawem ruszyły ewangelizacje uliczne, powstały książki.

Przychodząc po tak wielkiej osobowości, nie czuł się Ojciec zakłopotany?
– Nie przyszedłem bezpośrednio po o. Kozłowskim, były jeszcze dwie osoby. Ale myślę, że śmierć o. Józefa była dużym testem wiary dla osób ze wspólnoty. Przecież on modlił się, a Pan Bóg dotykał setek osób…

Jak odkrył ten charyzmat?
– Po raz pierwszy doświadczył mocy charyzmatu, modląc się za... własną mamę. Delikatna sytuacja. Zaryzykował i powiedział umierającej kobiecie: W imię Pana Jezusa… A ona wstała i zaczęła robić mu kolację. Biblijna scena. To był moment przełomowy. Gdy ojciec Kozłowski zapadł na 5 miesięcy w śpiączkę, był to ogromny test wiary dla łódzkiej Odnowy. Uczniowie proszą o uzdrowienie, a Pan Bóg nie wysłuchuje. To było tąpnięcie, oczyszczenie dla wielu ludzi. Ale ponieważ formowaliśmy ich od początku na rekolekcjach ignacjańskich, które nie opierają się przecież na emocjach, ale wciskają twardo w ciszę, wytrwali. Tysiące osób przez kilkanaście lat przyjeżdżało na te rekolekcje. A one formują do posłuszeństwa. Tu rzeczywiście panuje cisza jak makiem zasiał. Ale atmosferę waszych spotkań można porównać do derbów Łodzi: podniesione ręce, entuzjazm...
– Dobrze, jeśli te dwie skrajności spotkają się. Myślę, że to klucz do „sukcesu” naszej wspólnoty. Zanurzenie w ciszy, ale i otwarcie na wyrażanie emocji. Jestem w Odnowie od 10 lat. Kiedyś byłem na nią bardzo cięty. Ale gdy poznałem o. Kozłowskiego i zobaczyłem, że on formuje ludzi przez rekolekcje ignacjańskie, zauważyłem, że ci ludzie potrafią być bardzo głośni, ale mogą też wytrzymać 45 minut, medytując w ciszy.

Na Msze święte o uzdrowienie waliły do was tłumy z całej Polski.
– Tak jest w dalszym ciągu. Na każdej Mszy są świadectwa ludzi, którzy zostali uzdrowieni. Nie dzieje się to natychmiastowo. Zazwyczaj słyszymy świadectwa na kolejnej Mszy świętej. Na przykład wczoraj w Tomaszowie Mazowieckim ktoś, kto nie mógł chodzić, miał chory kręgosłup, słuchał przez radio Mszy, usłyszał wyraźne słowo poznania i… wstał.

Do Łodzi ściągają wielcy charyzmatycy. Za miesiąc przyleci do was o. Pereira, jeden z najsłynniejszych egzorcystów świata. Najdłuższy egzorcyzm jego życia trwał podobno 3 minuty. Nie czuje się Ojciec przy nich bezradny, kruchy? A może jest jakiś cień zazdrości?
– O charyzmaty? Nie. Zazdroszczę ludziom różnych rzeczy, ale nie jestem zazdrosny o charyzmaty Ducha Świętego. On wieje, kędy chce, i obdarza, kogo chce. Nie każdy ma być papieżem. Gdy widzę, że ktoś modli się, a Pan Bóg go wysłuchuje, autentycznie się cieszę. A zresztą powiem szczerze: powiedzenie do mikrofonu słów poznania, że Bóg uzdrawia tę czy tę osobę, to jest śmierć wewnętrzna.

Można się solidnie wygłupić, ośmieszyć? Dać ludziom bezpodstawną nadzieję?
– Tak. Mogę się przecież pomylić. Nie dostaję od Jezusa maila z listą osób, które zamierza dotknąć. To jest rodzaj wewnętrznej śmierci.

Dlaczego Pan Bóg w tak spektakularny sposób objawia dziś swą miłość?
– Bo powtarza się historia Kościoła. Za każdym razem, gdy mocno akcentowany był rozum, Pan Bóg przychodził przez znaki i cuda, które nie tyle rozum przekreślały, co podważały jego samowystarczalność. Jeśli filozofia ogarnia wszystko i opisuje wszystko, przychodzi Bóg, pokazując, że Jego miłości nie da się sformatować. Żyjemy w epoce rozumu. I przychodzi Duch Święty, dając nam na przykład modlitwę w językach, która jest gaworzeniem dziecka… …i którą można łatwo wyśmiać. O. Badeni powiedział kiedyś: kto tego nie doświadczył, nic nie zrozumie. Nic a nic.
– O cudzie zawsze można powiedzieć: to psychoza. Bo to rzeczywistość nieudowadnialna. Tego się nie weryfikuje. Mówimy jedynie w geście wiary: to uczynił Pan Bóg, dlatego, że Go o to prosiliśmy. Dobrze, że Kościół jest ostrożny. Ale przerażające jest, gdy widzi się ludzi Kościoła, którzy mówią wprost, że Bóg takich znaków nie czyni. Czyli z jednej strony ksiądz „bierze intencję” za uzdrowienie czyjejś córki, która leży w szpitalu, ale jeśli ona zostanie uzdrowiona, to nie uwierzy, że to uczynił Pan Bóg. Błędne koło.
Bóg wybiera to, co małe, słabe, kruche. Łódź jest miastem, w którym są ogromna bieda, wielki alkoholizm. Wystarczy troszkę zejść z Piotrkowskiej. Obok nas jest największa dyskoteka w mieście, zagłębie narkotyków. W sobotę zabawa, a w niedzielę Msza o uzdrowienie.

Przychodzi do was mnóstwo młodych. Tymczasem polska Odnowa starzeje się…
– W Łodzi Odnowa się nie starzeje. Są i ci, którzy przeżyli nawrócenie 20 lat temu, i młodzi. Nieustannie podejmujemy różne formy ewangelizacji. 20 osób regularnie chodzi do wszystkich łódzkich więzień, 40 do szpitali. Tam spotykamy ludzi w kryzysowych sytuacjach. A to zawsze szansa, by otworzyć serce dla Jezusa. Mamy też wielu nauczycieli, którzy ewangelizują w szkołach. Nie katechetów – nauczycieli. Pani z chemii czy biologii wychodzi i zaprasza na Msze o uzdrowienie.

Narażając się na szyderstwo i ironię młodych.
– Jasne. Jak zawsze, gdy mówimy o Bożej miłości. Teraz przygotowujemy sesje na styczeń. Temat? Gdzie jest granica między egzorcyzmem (prowadzonym przez kapłana) a modlitwą o uwolnienie, którą mogą z powodzeniem prowadzić świeccy? W Polsce bardzo ograniczamy role świeckich. Mówimy ludziom: Idź do księdza. A 60 egzorcystów się dusi… Sesję styczniową przygotowujemy na 2 tys. ludzi. Na październikowe rekolekcje z o. Pereirą już od dwóch miesięcy nie ma wolnych miejsc. Zapisało się ponad 2 tys. osób. Dlatego na zakończenie sesji zorganizujemy spotkanie w największym kościele w Łodzi. Będzie na nim też modlitwa o uwolnienie. Tłumy walą na warsztaty muzyczne. Zadaję sobie pytanie: co się dzieje? Ogromne zainteresowanie pokazuje jak na dłoni: ludzie są głodni. Boga, uzdrowienia, miłości. Co mi pozostaje? Rozbudzać wiarę. Nie na zasadzie popularnej dziś stabilizacji – światowego systemu ubezpieczeń: przekonania, że wiara mnie ubezpiecza. Mam rozbudzać wiarę. Słowem, gestem, pieśnią na Mszy. Nie po to, by ludzie wyszli z kościoła z poczuciem, że „zaliczyli” Mszę, ale by wyszli z poczuciem, że ją przeżyli. Nasze Msze o uzdrowienie rozpoczynają się Różańcem. On pobudza do wiary. A później jest śpiew: radosny, otwierający. Jeśli ktoś przyjdzie na Mszę zamknięty, Jezus nie wedrze się do jego serca. A dziś chrześcijanie przychodzą na Mszę zamknięci i wychodzą zamknięci. Dlatego czuję, że moje zadanie jest jedno: rozbudzić ich wiarę. Tak, by ta osoba poczuła, że dziś w czasie Mszy Jezus chce się z nią spotkać.

Jako swą ulubioną modlitwę podaje Ojciec słowa: Od tylu lat usiłuję tańczyć z Tobą, Panie, nie mogę jednak pochwycić Twojego rytmu. Miotam się po parkiecie, gubię krok, słyszę inną muzykę.
– Lubię tańczyć… I rzeczywiście często mylę krok, miotam się po parkiecie. Sporo rzeczy we wspólnocie nam się „nie udaje”. Ale dzięki temu wiemy, że nie jesteśmy mistrzami świata. To przecież nie nasze dzieło.