Strażnicy sacrum

Krzysztof Król

publikacja 09.07.2009 12:37

Kościelni - ich pracę mało kto dostrzega. Wyobraźmy sobie jednak sytuację, że nikt nie opiekuje się przedmiotami potrzebnymi do sprawowania Mszy św. i samą świątynią.

Strażnicy sacrum Foto: Henryk Przondziono.

Nie sposób zliczyć wszystkie osoby dbające o diecezjalne świątynie. Sadzą kwiaty, sprzątają kościół, piorą obrusy, prasują alby i przygotowują naczynia liturgiczne. Z pozoru mało ciekawe zajęcie jest jednak wyjątkowe. Służą przecież Bogu. Dziś zaglądamy do czterech zakrystii.

Dopóki sił starczy
Niegdyś była to osobna miejscowość, dziś dzielnica Gorzowa Wlkp. W Chruściku, bo o nim mowa, znajduje się kościół pw. św. Józefa. To część gorzowskiej parafii pw. Trójcy Świętej. Od trzydziestu lat o kościół troszczy się tu jedna rodzina. Najpierw o lokalną świątynię dbała Maria Szentowska. Dziś zastępuje ją jej córka Stanisława Kamińska. – Przejęłam po mamie jej zadania – mówi pani Stanisława. – W kościele robię prawie wszystko. Piorę bieliznę ołtarzową, przygotowuję ołtarz do Mszy św. i dbam o zakrystię. Oczywiście angażują się także mieszkańcy, którzy kolejno sprzątają w świątyni. Dbamy wspólnie o kościół – dodaje. Jak sama mówi, uwielbia pracować przy kościele.

– Tak jest od dziecka. Już tego nie pamiętam, ale sypałam kwiatki już w wieku czterech lat. Po prostu od maleńkości ciągnęło mnie coś do kościoła – wyjaśnia kościelna. – Sami prowadzimy nabożeństwa majowe i różańcowe. Ja śpiewam pieśni maryjne, a pani Krystyna Jaroszek odmawia litanię i Różaniec – dodaje. Zakrystianka pracowała z rodzicami na gospodarstwie, które później prowadziła z mężem. Nie narzekała na brak zajęć, ale zawsze starczało czasu na dodatkowe obowiązki. – Pomimo zmęczenia człowiek z radością przychodził do kościoła. Mnie cieszy, kiedy korporał czy obrus jest czysty. To nie smutny obowiązek, ale radość. Przecież robię to dla Pana Boga i będę się tym zajmować dopóki sił starczy – zauważa S. Kamińska.

Kościelne powołania
Kilkanaście kilometrów dalej w Lubczynie z córką mieszka Helena Zduńska. To właśnie ona od 21 lat opiekuje się kościołem pw. św. Piotra i Pawła, który jest częścią parafii pw. św. Michała Archanioła w Jeninie. – Owdowiałam w wieku 51 lat i zamieszkałam wraz córką. Ktoś musiał dbać o kościół, więc postanowiłam się tym zająć – wspomina pani Helena. Kościelna dbała też o otoczenie świątyni. Posadziła dookoła krzewy i świerki. – Teraz gdy na zdrowiu podupadłam, tylko kwiaty sadzę – dodaje. Pomimo kłopotów ze zdrowiem nadal jednak pozostaje aktywna i zajmuje się przede wszystkim zakrystią. – Lubię pracować. Wydaje mi się, że siedzieć to grzech. Taki mam charakter – śmieje się pani Helena.

– Nigdy nie miałam ochoty rzucić tej pracy. Teraz mam nawet skrupuły, że może za mało robię. Ale rozsądek musi być. Mnie się zawsze wydawało, że dbanie o kościół to zadanie każdej osoby wierzącej, tak zostałam wychowana – dodaje. To nie jedyne zaangażowanie pani Heleny w parafię. Należy do parafialnej grupy Przyjaciół Paradyża. – Teraz szczególnie modlimy się za kleryka Pawła Opłatowskiego z naszej parafii, który przygotowuje się do kapłaństwa w paradyskim seminarium – wyjaśnia zakrystianka. Sprawa powołań jest jej szczególnie bliska, bo jej rodzona siostra zdecydowała się wstąpić do sióstr nazaretanek. Na tym jednak nie koniec. – Syn brata jest księdzem, córka drugiego brata jest w zgromadzeniu sióstr felicjanek, a teraz jadę na śluby wieczyste wnuczki do nazaretanek. Mieliśmy w rodzinie także biskupa – wyjaśnia.

Piekarz i kościelny
W tym roku mija trzydzieści lat od momentu, kiedy kościołem zajmuje się Piotr Opasek z kościoła pw. św. Kazimierza w Chełmsku k. Rokitna. – To była Wigilia. Nie było komu zajmować się zakrystią. Mąż był w pracy. Zaryzykowałam i poszłam do proboszcza ks. Stanisława Kłóska po klucze od kościoła. Pomyślałam, że najwyżej mąż będzie zły i oddam je na Pasterce – opowiada z uśmiechem żona Janina, która przyczyniła się do tego, że mąż został zakrystianem. Od tej pory pan Piotr jest kościelnym, choć, jak przyznaje, pierwsze dni nie były łatwe. – Miałem tremę szczególnie za pierwszym razem na Pasterce. Długo zastanawiałem się, jak wyjść z tacą. Z czasem wszystkiego się nauczyłem. I tak ja – piekarz – stałem się kościelnym – mówi zakrystian.

Żona jednak nie zostawiła pana Piotra bez pomocy. Zastępuje męża, gdy ten musi wyjechać lub jest chory. Prowadzi także nabożeństwa majowe i Różaniec. Pierze także alby, obrusy i bieliznę kielichową. – Ale to mąż prasuje i nie wstydzi się tego. Prawdziwy mężczyzna powinien umieć to robić – podkreśla żona. – Żona rządzi w domu, a ja w zakrystii – śmieje się pan Piotr. Jak zauważa małżeństwo, w czasie tych trzydziestu lat praca kościelnego niewiele się zmieniła. Niestety, zmienia się jedno – mniej ludzi przychodzi na Mszę św. – Sami zawsze chodziliśmy i swoje dzieci tak wychowywaliśmy. A teraz demokracja, można iść, a ludzie nie mają czasu – mówią państwo Opasek.

Wciąż na posterunku
Kościelnym jest już ponad 57 lat. – To nie tak dużo – śmieje się Zygmunt Kaszewski z Jasienia. Urodził się 8 października 1928 roku w Lubawie na Pomorzu. Po wojnie chciał nawet zostać księdzem w Zgromadzeniu Misjonarzy Oblatów, ale jego droga potoczyła się inaczej. W 1952 roku trafił do Jasienia. Tu zamieszkał, zaczął pracować, ożenił się i służył przy ołtarzu. – Gdy na odpuście zabrakło kościelnego, przyszedł do mnie ówczesny proboszcz ks. Tytus Korczyk i poprosił o pomoc. I tak zostałem – opowiada pan Zygmunt. Kolejnymi proboszczami byli tu ks. Zygmunt Głowacki, ks. Benedykt Pacyga, ks. Franciszek Ptak, ks. Jan Sidorowicz i wreszcie ks. Roman Wróbel.

Proboszczowie się zmieniali, ale przez cały czas w kościele na posterunku był ten sam zakrystian. – Przez te lata kościół się bardzo zmienił. Za każdego proboszcza coraz bardziej piękniał – zauważa kościelny. W 1990 roku Zygmunt Kaszewski przeszedł na emeryturę, ale nadal codziennie jest w kościele. W dni powszednie dzwoni na pierwszą Mszę św. już o godzinie 6.30. Później jeszcze wieczorem. Nie siedzi jednak w zakrystii, ale codziennie przyjmuje Komunie św. – W niedzielę jak przyjdę o godzinie 7.00 rano, tak dopiero o 14.00 idę do domu, a potem jeszcze przychodzę wieczorem – opowiada pan Zygmunt. – To nie jest trudna praca, ale żeby to dobrze robić, trzeba to polubić. No i potrzebna jest także wiara. Bez tego nie można być kościelnym – dodaje.