Chrześcijańskie sumienie i obrona narodowa

Thomas Merton

publikacja 09.11.2007 11:43

Co może mieć do powiedzenia mnich o wojnie, i to wojnie nuklearnej? Czy w ogóle powinien się na ten temat wypowiadać? Przełożony o. Thomasa Mertona uważał, że nie, dlatego ta książka - napisana w latach 50. - bardzo długo nie mogła być opublikowana. Niestety, na aktualności nie straciła. Dzięki uprzejmości wydawnictwa WAM publikujemy jeden jej rozdział...

Chrześcijańskie sumienie i obrona narodowa






Chrześcijańskie działanie opiera się na chrześcijańskim sumieniu, a sumienie powinno być kształtowane przez prawdę moralną. Jakie opcje moralne ma katolik w związku z wojną nuklearną? Rzadko to wyjaśniano i tragiczne są tego konsekwencje – obserwujemy, że wielu katolików jest nieświadomych i zdezorientowanych w kwestii niektórych bardzo ważnych spraw.

Niejasne stwierdzenie: „Katolik nie może być pacyfistą” często bywa rozumiane w ten sposób, że katolikowi nigdy, w żadnych okolicznościach nie wolno sprzeciwiać się wojnie z pobudek moralnych. Uważa się w związku z tym, że gdy świecki katolik przychodzi do księdza z wątpliwościami dotyczącymi udziału w społecznym wysiłku na rzecz wojny nuklearnej, słyszy, iż ma zapomnieć o swoich wątpliwościach, i traktuje się go tak, jakby wszystko automatycznie zostało już za niego rozstrzygnięte. Zaczyna się wręcz przyjmować, że katolik ma obowiązek brać udział we wszelkim i w każdym wysiłku na rzecz wojny, bez względu na przyczynę, użyte środki czy perspektywy sprawiedliwego i racjonalnego rozwiązania międzynarodowych problemów. Wszystkie te względy pozostają sprawą rządu, wojska. Jedyne, co katolik ma robić, to stosować się do poleceń wydanych przez kogoś innego, z powodów, których w pełni nie rozumie.

To oczywiście karykatura. Jednak czy możemy zaprzeczyć, że w rzeczywistości wielu katolików zakłada, iż właśnie tego chce Kościół? Musimy uświadomić sobie niebezpieczeństwo tego, że w obliczu największego problemu, przed którym stanęło w historii dziejów społeczne sumienie człowieka, sumienia wielu chrześcijan nie działają prawidłowo, ponieważ nie stają wobec rzeczywistego problemu, nie biorą pod uwagę wszystkich jego konsekwencji i nie rozważają wszystkich jego aspektów.

Wojna, a w szczególności wojna nuklearna, powinna zawsze być dla chrześcijanina bolesnym problemem sumienia. Wojna nie jest i nie może być, czymś, co akceptuje się biernie, stoicko i bez poddawania analizie. Jak to się dzieje, że w sytuacji, gdy sam papież potępia wojnę, wyraża protest przeciwko niej, apeluje do przywódców, aby jej unikali i szukali pokojowej alternatywy, katolickie sumienie nie doznaje przebudzenia, prowadzącego do protestu, dyskusji, analizy nowych sposobów rozwiązania problemu? Gdzie są katolickie ruchy działające na rzecz pokoju? Co na temat broni nuklearnej pisze prasa katolicka? Czego naucza się o wojnie nuklearnej podczas kazań?

Niestety trzeba przyznać, że zamiast protestów przeciw największemu wyścigowi zbrojeń w historii, zamiast rozważania wszystkich jego konsekwencji i zamiast prób mających na celu uprzedzenie jego skutków, katolicy, ogólnie rzecz biorąc, akceptują go jako coś dobrego, jako konieczność, jako „mniejsze zło”.





To oczywiście prawda, że papież Pius XII w Orędziu wigilijnym w roku 1956 przypomniał wiernym, o ich obowiązku stanięcia twarzą w twarz z „nieprzyjemną rzeczywistością […] wroga, zdeterminowanego do narzucenia wszystkim ludziom, w ten czy inny sposób, wyjątkowego, niemożliwego do przyjęcia stylu życia”. Odnosząc się do brutalnych metod stosowanych przez komunistów, łącznie z atomowym szantażem i bezlitosnym tłumieniem oporu w słabszych krajach, papież powiedział, że metodom tym należy się przeciwstawić. Wyraźnym nawiązaniem do niedawnego powstania na Węgrzech było oświadczenie Piusa XII, że chrześcijanie mają prawo i obowiązek stawiania oporu, używając siły, jeśli żadne inne środki nie są dostępne bądź skuteczne.

Według Piusa XII, w wypadku krańcowego niebezpieczeństwa rząd ustanowiony zgodnie z prawem może legalnie przystąpić do wojny „w obronie własnej, przeciw niesprawiedliwemu atakowi, gdy wszelkie starania, mające na celu uniknięcie wojny, okażą się daremne”. Papież wyraźnie określił wiele warunków legalności takiej wojny. Musiałaby to być wojna o ściśle obronnym charakterze, przeciwko niesprawiedliwemu atakowi. Wszystkie wysiłki zmierzające do utrzymania pokoju musiałyby się okazać bezskuteczne. Musiałyby zostać zastosowane legalne środki obrony. Musiałaby istnieć prawdziwa nadzieja na skuteczną obronę własną i na jej korzystny wynik. W takiej sytuacji, jeśli państwo zastosowałoby obronne środki ostrożności z użyciem legalnych narzędzi polityki wewnętrznej i zewnętrznej, obywatel byłby zobowiązany do wzięcia udziału w obronie państwa. Nie mógłby się odwoływać do swojego sumienia jako uzasadnienia dla odmowy służby wojskowej narzuconej mu przez państwo.

Jednocześnie papież wyrażał ubolewanie nad koniecznością istnienia takich praw i wskazywał na „powszechne rozbrojenie jako skuteczny środek zaradczy”.

Nie komentując szczegółowo tego oświadczenia Piusa XII, należy podkreślić dwie sprawy: po pierwsze, że papież nie odkłada na bok chrześcijańskiego sumienia w kwestii pokoju i wojny. Chrześcijanin pozostaje zobowiązany do poważnego rozważania w swoim sumieniu, czy wszystkie warunki sprawiedliwej wojny zostały spełnione. W przypadku totalnej wojny nuklearnej istnieje poważna wątpliwość, czy „środki” mogą, czy nie, zostać uznane za legalne, zarówno same w sobie, jak i ze względu na sposób, w jaki najwyraźniej mają być użyte. Pozostaje jeszcze ważniejsze pytanie dotyczące tego, czy taka wojna daje jakąkolwiek nadzieję na „korzystny wynik”. Na koniec jeszcze jedna, wcale nie mniej istotna kwestia dotycząca tego, czy rokowania pokojowe były autentyczne, czy były jedynie gestami dla zachowania pozorów i w celach propagandowych.





Szanując osąd indywidualnego sumienia w tej poważnej kwestii, papież bezpośrednio mówi, że „zdarzają się w życiu narodów takie wydarzenia, w których wyraźne określenie granicy pomiędzy dobrem a złem można ocenić, jedynie odwołując się do wyższych zasad”. Dodaje: „Pocieszające jest zatem to, że w niektórych krajach, pośród dzisiejszych debat, ludzie rozmawiają o sumieniu i jego wymogach” (Orędzie wigilijne, 1956).

Przypomnijmy jeszcze raz, że papież Pius XII oświadczył jednoznacznie, że gdyby broń nuklearna nie była z samej swojej natury zakazana, działania wojenne z użyciem broni nuklearnej, chemicznej i biologicznej równie dobrze mogłyby być „powszechne”. Przypomnijmy, że jego liczne oświadczenia na temat technologii współczesnej wojny poważnie podawały w wątpliwość prawdopodobieństwo użycia takiej broni w sprawiedliwy i etyczny sposób w wojnie prowadzonej na większą skalę.

W roku 1955 papież rozważył trzy bardzo ważne kroki, jakie należało podjąć w celu zredukowania napięć i zapobiegnięcia wojnie. Po pierwsze chodziło o zaprzestanie prób nuklearnych, po drugie – o niestosowanie jakiejkolwiek broni nuklearnej i po trzecie – o powszechną kontrolę zbrojeń.

Następnie oświadczył: „Suma tych trzech środków ostrożności będących celem międzynarodowego porozumienia stanowi obowiązek sumień narodów i ich przywódców”. Należy zwrócić uwagę, że Pius XII mówi o obowiązku sumienia narodów. Czy nie oznacza to, że chodzi o pojedynczych obywateli i wyborców? Oczywiście, że tak. Oznacza to, że każdy obywatel, który jest katolikiem, jest przez swoje sumienie surowo zobowiązany do działania przeciw próbom nuklearnym, przeciw wyścigowi zbrojeń i za powszechną kontrolą zbrojeń. Oczywiście powinien czynić to w taki sposób, aby nie narażać swojego kraju na niebezpieczeństwo – ale musi działać na rzecz pokoju zgodnie z papieskimi orędziami.

Czy gdziekolwiek słyszy się choć słowo o tym obowiązku sumienia? Gdzie w prasie katolickiej możemy coś o tym przeczytać? Gdzie słyszymy coś na ten temat z ambony? Gdyby ksiądz katolicki wstał i powiedział, że obowiązkiem katolików jest potępienie broni nuklearnej, i nie poparłby swojej wypowiedzi, mówiąc, że sam papież tak stwierdził, zostałby uznany za heretyka i komunistę. Co więcej, nawet cytowanie papieża mogłoby zostać potraktowane w ten sposób.

Trzeba zatem jasno stwierdzić, że wyważony i umiarkowany sposób, w jaki Pius XII przyznał, że wciąż istnieje prawdopodobieństwo sprawiedliwej wojny, przynajmniej (jak wydaje się sugerować kontekst) z wykorzystywaniem broni konwencjonalnej, nie oznacza, że ostatnie słowo należy do rządu i że nie trzeba się już odwoływać do chrześcijańskiego sumienia. Pius XII nie zalecał ślepego posłuszeństwa względem jakiegokolwiek rządu, w każdej sytuacji, w której walka o władzę mogłaby oznaczać wojnę z wykorzystaniem wszelkich metod, jako rzecz wskazaną.





Zauważmy również, że obowiązek ten nie dotyczy ściśle walki i zabijania, ale jakiejś zgodnej z prawem służby dla kraju. Katolik, który czuje w swoim sumieniu, że powinien wybrać bardziej doskonałą drogę unikania rozlewu krwi i służenia w oddziałach medycznych bądź w inny, niezwiązany bezpośrednio z walką sposób, zachowuje więc prawo do postępowania zgodnie ze swoim sumieniem i rzeczywiście powinien iść za jego głosem. I jego prośby powinny być w tym względzie respektowane, jeśli prawo na to pozwala. W tym znaczeniu może oczywiście istnieć coś takiego jak „katolicki przeciwnik moralny”.

Czy takie różnice mają jednak zastosowanie w przypadku totalnej wojny nuklearnej?

Bardzo ważna jest jeszcze inna uwaga Piusa XII zawarta w tym samym przemówieniu. Poświęca on kilka akapitów problemowi precyzyjnego rozeznawania tego, kiedy pokój rzeczywiście jest zagrożony, a kiedy sytuacja nie jest alarmująca, i jak należy interpretować wykalkulowane groźby i wzajemne oskarżenia polityków. Ma to poważny wpływ na całą kwestię decydowania, czy naprawdę istnieje „wyjątkowe zagrożenie”, które sprawia, że działania obronne stają się pilne i obowiązkowe.

Podsumowując, nie wolno nam zapominać, iż potwierdzenie przez papieża Piusa XII, że sprawiedliwa wojna nadal jest możliwa i że chrześcijanin może być zobowiązany do wzięcia w niej udziału, należy odczytywać w kontekście jego nieustannego domagania się powszechnego rozbrojenia i polityki pokojowej. Papież w swoim przesłaniu wyraźnie stwierdza, że nie „rezygnuje z misji pokojowej, która wypływa z jego urzędu apostolskiego”, a tym bardziej nie „wzywa chrześcijaństwa do krucjaty”.

Jak widać, nie możemy twierdzić, że chrześcijanin zobowiązany jest w swoim sumieniu do współdziałania na rzecz każdej formy wojny oraz przemocy, o której użyciu przeciw wrogowi może zadecydować jego rząd. Zgodnie z takim poglądem dobrym chrześcijaninem mógłby być ktoś, kto nie cofnąłby się przed żadnym dziełem okrutnego czy brutalnego zniszczenia nakazanym przez państwo.

Takie błędne rozumowanie mogłoby prowadzić do strasznego wniosku, że katolik pod dowództwem jakiegoś nowego Hitlera, posłuszny rozkazowi obsługiwania pieców nowego Dachau wykonywałby jedynie „swój obowiązek”. Nie wolno deprecjonować szlachetnego ideału obowiązku i poświęcenia, sprowadzając go do poziomu, na którym chrześcijanin staje się biernym narzędziem nieludzkich rządów. Chrześcijańska „moralność” nie powinna usprawiedliwiać Eichmannów, a tym bardziej ich produkować.





Katolik może i powinien przeciwstawiać się wojnie w konkretnym wypadku, kiedy istnieją bardzo poważne powody ku temu, by wierzyć, że nawet ograniczona wojna może być niesprawiedliwa lub może „eskalować” do rozmiarów, które pogwałcałyby sprawiedliwość. Trzeba zauważyć, że kiedy wojna jest ewidentnie niesprawiedliwa, katolik nie tylko może odmówić służby, ale jest moralnie zobowiązany do tego, by odmówić wzięcia w niej udziału.

c) Katolicka tradycja zawsze przyznaje prawo do wojny obronnej, wszędzie tam, gdzie jest słuszna sprawa, dobra intencja i gdzie stosuje się odpowiednie środki. Twierdzi się, że ograniczona wojna nuklearna w celach obronnych może spełniać wymagania sprawiedliwej wojny i że w związku z tym posiadanie całych składów broni nuklearnej i grożenie odwetem w przypadku ataku nuklearnego jest słuszne i sprawiedliwe. Taką opinię może przyjmować i przyjmuje wielu katolików i stanowią oni prawdopodobnie większość wśród katolików w Stanach Zjednoczonych.

Idealny obraz „ograniczonej wojny z użyciem czysto taktycznej broni” został stworzony przez Edwarda Telle-ra. Oczywiście spełnia on wszystkie warunki sprawiedliwej wojny. Został opublikowany właśnie w tym celu. Był ćwiczeniem wyobraźni mającym potwierdzić przekonania Tellera, że taktyczna broń nuklearna jest właśnie tym, czego potrzebujemy, i że powinniśmy produkować jej jak najwięcej. Na ile można z przekonaniem zaakceptować ten idealny obraz?

Po pierwsze, nie ma żadnej konkretnej gwarancji, że wojna nuklearna pozostanie „wojną ograniczoną”. Co więcej, nic nie wskazuje na to, aby stratedzy wojskowi mieli zamiar „ograniczać” wojnę nuklearną, chyba że w jakiś sposób wydawałoby się to korzystne.

Po drugie, trzeba zadać pytanie o to, w jaki sposób chrześcijanin może w swoim sumieniu zobowiązać się do popierania bezwzględnej polityki siły, której realizacja w dużej mierze zależy od decyzji wojskowych i ekonomicznych elit, które odrzuciły chrześcijańskie zasady moralne i działają, kierując się mglistym pragmatyzmem, pozbawionym jakiejkolwiek określonej bądź wiarygodnej ideologii.

Moraliści, którzy dopuszczają prowadzenie wojny nuklearnej, zakładają wysoce świadome i odpowiedzialne wykorzystywanie władzy politycznej. Takiej moralnej odpowiedzialności z pewnością brakuje w Związku Radzieckim i pomimo że może jeszcze istnieje ona w niektórych częściach Stanów Zjednoczonych, presja radzieckiej bezwzględności ma szansę przytłoczyć wszelką dobrą wolę i dobre intencje naszych przywódców wojskowych. Wojna wydaje się redukować wszystko do jednego poziomu – najniższego.





Krótko mówiąc: katolikowi wolno wyznawać następujące poglądy dotyczące wojny nuklearnej:

a) Wielu rozsądnych teologów nauczało, że tradycyjne warunki sprawiedliwej wojny nie mogą w praktyce zostać w pełni zrealizowane przy zastosowaniu broni nuklearnej i że – jak powiedział papież Pius XII jeszcze przed atakiem na Hiroszimę –„teoria wojny jako stosownego i proporcjonalnego środka rozwiązywania międzynarodowych konfliktów jest obecnie przestarzała”. W praktyce to, co określane było „relatywnym pacyfizmem”, z pewnością może być i jest wyznawane przez wielu katolików. Bez odrzucania tradycyjnego nauczania o tym, że „sprawiedliwa wojna” może być prowadzona, a nawet powinna być prowadzona zgodnie z wyraźnie określonymi warunkami, pogląd ten utrzymuje, że wojna nuklearna w nieuchronny sposób pogwałci wiele, a może nawet wszystkie wymagane warunki i będzie w jakiś sposób, albo na wiele sposobów, głęboko niesprawiedliwą wojną. Można to poprzeć bardzo wyraźnymi stwierdzeniami kardynała Ottavianiego, a nawet papieża Piusa XII. A zatem, pomimo że nie jest to ostateczne „nauczanie Kościoła”, doktrynę tę z pewnością nie tylko da się obronić, ale wydaje się ona opinią najrozsądniejszą i najbezpieczniejszą. Z pewnością też jest opinią, która najlepiej pasuje do tradycyjnych norm etycznych Kościoła i teorii sprawiedliwej wojny.

b) Potępia się absolutny pacyfizm w całkowicie bezwarunkowej formie. Katolik nie powinien twierdzić, że każda wojna, bez względu na warunki, jest z samej swojej natury niesprawiedliwa i zła. Katolik nie powinien oficjalnie przeczyć temu, że społeczeństwo ma prawo do swojej obrony z użyciem siły w sytuacji, gdy inne środki na nic się nie zdają. Oczywiście prawdą jest, że wojna powinna zawsze być traktowana wyłącznie jako ostateczność i bez względu na to, jak sprawiedliwa może się wydawać, powinna być uznawana za godną politowania konieczność.

Stanowisko pacyfistyczne, a nawet nierozważna bądź nieprzemyślana polityka rozbrojeniowa, która pozostawiłaby naród bezradny w obliczu bezwzględnego i niesprawiedliwego agresora i przypuszczalnie zachęciłaby go do napaści, z pewnością nie mogłaby być przez chrześcijanina uważana za moralną lub dopuszczalną. Trzeba jednak pamiętać, że pochopne potępianie rozbrojenia, uważanego za nierozsądne, może być oparte na fałszywych lub emocjonalnie nacechowanych przypuszczeniach dotyczących wroga. A to z kolei może stać się bardziej kwestią faktów niż kwestią zasad.

Katolik może z pewnością zgodnie z prawem woleć formę służby, w której nie będzie zobowiązany do zabijania innych, i w tej kwestii należy mu się uznanie i poparcie obrania bardziej chrześcijańskiej drogi pod warunkiem, że wybiera ją szczerze ze względu na miłosierdzie, a nie by uniknąć własnej śmierci. (Należy zauważyć, że ponieważ w kwestii niebezpieczeństwa nie istnieje już żadna różnica pomiędzy cywilem a wojskowym, niebranie bezpośredniego udziału w walce ma niewielki, a być może i żaden wpływ na bezpieczeństwo naszego życia).





Wszyscy teologowie są zgodni, że nieograniczone użycie broni nuklearnej jedynie w celu unicestwiania skupisk ludności cywilnej jest całkowicie niemoralne. To nic innego jak morderstwo i nigdy nie jest dopuszczalne, tak samo jak niedopuszczalny jest z punktu widzenia etyki chrześcijańskiej wyprzedzający atak nuklearny na ośrodki ludności cywilnej. Czy atak wyprzedzający na obiekty wojskowe wroga można uznać za „sprawiedliwy” środek obronny? Byłoby to bardzo nierozważne, przynajmniej z punktu widzenia fatalnych konsekwencji wojny odwetowej, która nieuchronnie by się rozpętała, prowadząc do totalnej masowej zagłady wielkich skupisk ludzkich. Cytowane wyżej słowa papieża Jana XXIII, chociaż nie stwierdzają oficjalnie, że działanie takie jest z natury rzeczy złe, są poważnym ostrzeżeniem przed inicjowaniem przez jakąkolwiek formę agresji łańcucha działań wojennych i przemocy. Chociaż teologowie mogą sobie teoretyzować na temat ograniczonej wojny nuklearnej, jest aż nadto jasne, że w grze polegającej na wzajemnym odstraszaniu ludność cywilna wroga wykorzystywana jest jako zakładnik, a polityka dwóch wielkich bloków siły obejmuje groźbę totalnej wojny prowadzącej do zagłady.

Jest jeszcze oczywiście przytłaczająca groźba wypadku, błędnej oceny, nieporozumienia, awarii technicznej, załamania psychicznego. Już wiemy, że było kilka fałszywych alarmów, podczas których setki bombowców załadowanych megatonową bronią czekały na pasach startowych gotowe do zmasowanego nokautującego uderzenia na Rosję. Czy to w jakikolwiek sposób wskazuje, że prowadzona będzie „ograniczona wojna” z użyciem „sprawiedliwych środków” według najsurowszych wymagań etyki chrześcijańskiej?

Czy to upoważnia nas do kontynuowania nieustannie nasilającego się wyścigu zbrojeń? Czyż nie oznacza to, że najpoważniejszym obowiązkiem naszego sumienia jest uczynić wszystko, co w naszej mocy, aby ograniczyć zbrojenia, wprowadzić kontrolę nad nimi i pracować na rzecz pokoju? Jeżeli nadal będziemy lekceważyć ten obowiązek, jak możemy przekonywać się o tym, że jesteśmy godni miana chrześcijan?

W takiej sytuacji nasza chrześcijańska powinność jest oczywista. Pomimo że żaden katolik nie jest oficjalnie zobligowany do popierania polityki natychmiastowego rozbrojenia nuklearnego, czy to multilateralnego, czy unilateralnego, z pewnością jest zobowiązany do tego, aby w swojej własnej sytuacji robił wszystko, co może, na rzecz ostatecznego pokoju. Trudno jest zrozumieć, jak można działać na rzecz pokoju bez ostatecznego dążenia do rozbrojenia lub przynajmniej radykalnego ograniczenia wyścigu zbrojeń.

Niewystarczające jednak byłoby w obliczu obecnego kryzysu ograniczenie chrześcijańskiego obowiązku jedynie do takiego działania, które byłoby możliwe do pogodzenia z zasadami moralnymi. Problem jest o wiele głębszy. Potrzebne jest działanie społeczne, które miałoby moc odnowić społeczeństwo dzięki temu, że wypływałoby z wewnętrznej odnowy chrześcijanina i jego Kościoła.





Prawdziwy problem naszych czasów ma zasadniczo charakter duchowy. Jednym z istotnych aspektów tego problemu jest to, że w przypadku wielu chrześcijan sumienie wydaje się działać wyłącznie jako pierwotna, szczątkowa zdolność pozbawiona swojej pełnej stanowczości i niezdolna do osiągnięcia prawdziwego celu: życia całkowicie przemienionego w Chrystusie.

Dojrzałe sumienie moralne to takie, które nie czerpie swojej siły i światła wyłącznie ze wskazówek zewnętrznych, ale przede wszystkim z wewnętrznego duchowego pokrewieństwa z najgłębszymi wartościami natury i łaski.

Bez tego wewnętrznego gruntu, którym jest wrodzone umiłowanie dobra, człowiek nie może dokonywać rozsądnych i trafnych osądów, stosując obiektywne zasady moralne. Znaczenie i cele prawa nie ujawniają się w pełni sumieniu, które nie jest subtelnie pobudzane przez ducha miłości. Sumienie takie jest zakorzenione i ugruntowane w ludzkim współczuciu i w miłosierdziu Chrystusa, a rzeczą dla nas wszystkich najważniejszą (a jest to duchowe zadanie kluczowe dla chrześcijańskiej odnowy) jest odzyskanie tego ukrytego „gruntu”, na którym może obficie wzrastać mądry osąd duchowy i owocne działanie.

Jednak wielkim niebezpieczeństwem naszych obsesji związanych z zimną wojną jest ich straszliwa zdolność do wyjaławiania tego wewnętrznego „gruntu” i czynienia go całkowicie nieurodzajnym. Wrażliwe i pełne współczucia sumienie staje się coraz bardziej nieczułe z powodu nie¬nawiści i podejrzliwości. Gdy tak się dzieje, zaczynamy sądzić według naszego zakorzenienia w przemocy, a nie umiłowania pokoju. Nieustannie narażeni na strach, na udrękę, na koszmar lęku o przyszłość naszego zamożnego społeczeństwa z wszystkimi jego przywilejami, kojącą nieodpowiedzialnością i wszystkimi udogodnieniami zaczynamy odczuwać to zagrożenie jako podstawową duchową rzeczywistość. Na tyle, na ile zagrożona jest nasza egzystencja, a równocześnie struktura naszej wiary i praktyk religijnych, doświadczamy zagrożenia komunizmu i wojny jako swego rodzaju ostatecznego duchowego wyzwania. Zmagamy się z tym zagrożeniem tak, jak Jakub zmagał się z Aniołem, ponieważ cierpi nasze sumienie. W tej wewnętrznej walce zapominamy, że mogą się przed nami pojawić inne, głębsze i bardziej subtelne wyzwania, którym będziemy musieli stawić czoła. Zapominamy o tragicznej i demonicznej złożoności naszej sytuacji, a stawiając opór naszemu oczywistemu wrogowi, równie dobrze możemy ulec zgubnej pokusie i stracić wszystko z powodu swojej niecierpliwości. Możemy skoncentrować się na dobrym celu, a następnie czynić zło, zapominając o tym, że cel nie uświęca środków.





Nawet w perspektywie tego, że nasza śmierć z rąk prześladowcy może być uznana za męczeństwo, istnieje pewien brzemienny w skutkach element ironii. Czy mamy umierać dlatego, że jesteśmy chrześcijanami, czy dlatego, że jesteśmy zamożnymi, kochającymi wygodę ludźmi struktur? To znaczna różnica! W każdym razie możliwość prześladowań ze strony bezwzględnego i sprytnego wroga, o którego sile i powodzeniu nie wolno nam nigdy zapomnieć, powoduje cierpienie, a człowiekowi udręczonemu nienawiść może się wydać bohaterstwem.

Podobnie jak uczniowie, którzy chcieli spuścić ogień na samarytańskie miasto, my również jesteśmy zbyt naiwni i ogarnięci zbyt wielką obsesją, aby umieć rozpoznać ducha, który nas inspiruje. W tej atmosferze zimnej wojny nasze sądy wyrastają z gruntu jałowości i frustracji, w którym najlepsze ziarna z trudem się rozwijają, a chwasty nienawiści i rodzącego się totalitaryzmu rosną bujnie.

Zatem sprawą absolutnie konieczną jest pielęgnowanie naszego wewnętrznego gruntu głębokiej wiary i czystości sumienia, które nie mogą istnieć bez prawdziwej ofiary. Prawdziwe chrześcijańskie działanie musi w rzeczywistości opierać się na całkowitym oddaniu w ofierze siebie samego i swojego życia, w służbie prawdy. Bez tego nie możemy się wystarczająco oderwać od swoich egoistycznych interesów i drugorzędnych trosk zamożnego, ospałego duchowo społeczeństwa. Bez tego oderwania nie możemy ujrzeć wojny nuklearnej taką, jaka naprawdę jest, i w konsekwencji zdradzimy Chrystusa i Jego Kościół w błędnym przekonaniu, że broniąc swoich bogactw, bronimy chrześcijańskiej prawdy.

Jest wiele powodów, by twierdzić, że społeczna działalność takiej osoby jak Dorothy Day, która odmawia współpracy nawet przez udział w ćwiczeniach obronnych i jest gotowa pójść do więzienia za swoją wiarę w pokój, jest o wiele bardziej chrześcijańska niż dość subtelne i wygodne poglądy niektórych kazuistów. Kiedy myślę o tym, że Dorothy Day była zamknięta w więziennej celi, okryta jedynie jakimś lekkim szalem (ubranie jej zabrano) i że mogła iść na Mszę św. i przyjmować komunię w więzieniu jedynie wtedy, gdy pożyczyła jakieś ubranie od prostytutek czy złodziei z sąsiednich cel, wtedy tracę ochotę, by poważnie traktować lekceważące, niedorzeczne opinie tych, którzy uważają jej pacyfizm za sentymentalny.