Czerwony krzyż

Anna Kwaśnicka

publikacja 09.07.2009 15:12

Obecnie w Polsce mieszkają tylko cztery siostry kamilianki. Swój dom zakonny założyły w Sławicach.

Czerwony krzyż Foto: Anna Kwaśnicka.

– Widzieć w chorym Chrystusa ukrzyżowanego, opuszczonego i wyszydzonego, który przez krzyż zbawił świat. Tego uczy nas św. Kamil de Lellis – mówi s. Beata ze Zgromadzenia Córek św. Kamila.

Siostry oddają się opiece nad tymi, którzy znaleźli się w sytuacjach beznadziejnych, są chorzy, zniedołężnieli. Tak, jak św. Kamil, który wychodził na ulice Rzymu, by nieść Chrystusa tym, którzy stracili wszelką nadzieję i poczucie wartości własnego życia, tak one z matczyną troską pochylają się nad potrzebującymi.

Zgromadzenie Córek św. Kamila zostało powołane w 1892 r. przez kamilianina bł. o. Alojzego Tezzę oraz bł. matkę Józefinę Vannini którym przyświecał cel przeniesienia charyzmatu św. Kamila do gałęzi żeńskiej. Obecnie siostry kamilianki pielęgnują chorych m.in. we Włoszech, Hiszpanii, na Węgrzech, w Argentynie, Peru, Brazylii, Gruzji, Indiach i na Filipinach.

Jedyny dom w Polsce
Pierwszymi siostrami kamiliankami w Polsce były s. Leokadia i s. Jadwiga. Już przed wojną starały się o założenie domu w Polsce. Wyjechały w tym celu do Włoch, gdzie bije serce całego zgromadzenia i znajduje się Dom Generalny. Wojna wprawdzie przeszkodziła im w powrocie, ale po jej zakończeniu przyjechały do Opola. Bp Franciszek Jop pomógł im znaleźć miejsce, gdzie mogły się osiedlić i tak w parafii św. Michała Archanioła w Opolu-Półwsi założyły swój pierwszy dom. Opiekowały się wówczas starszym małżeństwem. Na początku lat 80., na ziemi przekazanej przez ks. proboszcza Pawła Czolkosa, wybudowano dla nich nowy dom w Sławicach. Do dnia dzisiejszego jest to jedyny dom sióstr kamilianek w Polsce. Jego wspólnotę tworzą cztery siostry: s. Beata, s. Joanna, s. Zofia oraz matka przełożona – s. Lima Rosa, z pochodzenia Hinduska.

Opieka i pielęgnacja osób starszych
Charyzmat sióstr kamilianek jest nieodłącznie powiązany z opieką nad osobami chorymi, starszymi i umierającymi. W Sławicach założyły dom opiekuńczo-pielęgnacyjny dla starszych pań, w którym mieszka 15 kobiet, w większości w wieku przekraczającym 80 lat. – Nie prowadzimy szerokiej działalności na polu opieki medycznej, ale jako pielęgniarki możemy zapewnić opiekę i pomoc w codziennych czynnościach. Myjemy, karmimy, przebieramy te panie – opowiada s. Beata, która w zgromadzeniu jest od 15 lat. W społeczeństwie często spotyka się wypowiedzi potępiające fakt oddawania przez dzieci schorowanych rodziców do domu opieki. – Kiedy byłam młodą dziewczyną pełną ideałów, wydawało mi się, że jak ktoś oddaje swoją mamę bądź tatę do domu opieki, to okazuje swoją niewdzięczność wobec rodziców, traktując ich jak niepotrzebny mebel. Ale po latach służby przy chorych, starszych paniach, wiem, że często są sytuacje, gdy rodzina nie jest już w stanie psychicznie podołać opiekowaniu się w domu swoją matką czy ojcem – wyjaśnia s. Beata.

– Kiedyś przyszła do nas córka pewnej pani i powiedziała „siostry weźcie mi mamę, bo ja zwariuję, nie wytrzymam”. Przyjęłyśmy, bo jak wiadomo, gdy jest potrzeba, to przyjmujemy. Córka doszła wtedy do takiego momentu, że nie mogła nawet spojrzeć na mamę. Taka była znerwicowana, ale po pewnym czasie, gdy po pracy przyjeżdżała do mamy, ich relacje na nowo się odbudowały – opowiada s. Beata. – nie jest tak, że dzieci oddają rodziców tylko dlatego, że nie chcą się nimi opiekować. Często sytuacja materialna, domowa, a czasami wyczerpanie psychiczne wpływa na podjęcie takiej decyzji – podkreśla. Jako, że ludziom nie jest łatwo zrozumieć cierpienie ludzkie, a czasem jeszcze trudniej jest im podejść do osób cierpiących, tak ważna jest posługa niesiona przez kamilianki. Oczywiście wszystkie siostry mają wykształcenie pielęgniarskie, a ponadto s. Lima Rosa, pracując przez wiele lat we Włoszech, zdobyła duże doświadczenie w prowadzeniu oddziałów szpitalnych.

– Zatrudniamy także wielu pracowników, inaczej nie dałybyśmy rady. Nasze życie zakonne musi być związane z modlitwą. A gdy idziemy do kaplicy, ktoś do góry z chorymi musi być. Przecież oni potrzebują opieki przez cały czas – tłumaczy jedna z sióstr. – A z modlitwy nie możemy zrezygnować, bo bez niej utraciłybyśmy wartości duchowe, które są potrzebne do pielęgnowania chorych. Życie duchowe, życie modlitewne jest siłą i podstawą naszej działalności – dodaje. – Co jakiś czas w prasie pojawiają się doniesienia o aferach w domach opieki. Uważam, ze wynikają one z braku cierpliwości, którą osoby pielęgnujące mogą czerpać od Boga, który jest źródłem cierpliwości. Ludzie nie wytrzymują, bo bycie z chorymi jest bardzo trudne, jeśli nie widzi się w chorych obrazu Chrystusa – podkreśla s. Beata.

Coraz mniej powołań
W Polsce są tylko cztery siostry kamilianki, ponadto s. Klara, s. Hiacynta i s. Teresa żyją we włoskich domach oraz trzy siostry są obecnie w junioracie, również we Włoszech. – Ostatnie powołanie miałyśmy 5 lat temu – mówi s. Beata, która doszukując się przyczyn braku powołań, odwołuje się do kilku faktów. – W swojej posłudze nie spotykamy się z chorym idealnym, ale z chorym, który pluje nam w twarz, drapie nas po ręce, bije nas po twarzy. Nie każdy potrafi w takiej konfrontacji zostać – wyjaśnia s. Beata. – Kiedy ma się ukorzenienie w Chrystusie ukrzyżowanym, to w chorym widzi się Pana i Zbawiciela, któremu każda z nas ślubowała służyć. Pan Bóg jest tylko i wyłącznie miłością, więc rozszerza serca i daje miłość, dzięki której możemy wypełniać swoją posługę – dodaje. Z drugiej strony, gdy w wyniku braku powołań na określonej placówce jest mniej sióstr, to na każdą z nich przypada więcej pracy do wykonania.

– Nie starcza wtedy czasu na wszystko, a gdy brakuje czasu, to z czegoś trzeba ukraść. Najpierw kradnie się z własnego odpoczynku, potem z modlitwy, co jest najgorszą rzeczą jaką można zrobić. A gdy już nie ma się z czego ukraść, pojawiają się decyzje o wystąpieniu ze zgromadzenia. Ludzie po prostu wypalają się – nakreśla problem s. Beata. – Mówi się, że jakoś to będzie, ale co wtedy stanie się z jakością? – dodaje. Jest jeszcze jedna strona medalu. – Wydaje mi się, że jest tak mało powołań, gdyż w rodzinach nie uczy się dzieci poświęcenia i bezinteresowności. Prosty przykład: jak mama o coś prosi, a mój brat tego nie zrobi, moja siostra tego nie zrobi, to dlaczego ja mam to robić? Bo taka jest siła dobra. Masz to zrobić i to nie względu na to, że cię mama pochwali, ale ze względu na to, że czynisz dobro – tłumaczy.

Piękno życia duchowego
Pytając się młodych dziewczyn, czy chciałaby pójść do zakonu, coraz częściej słyszy się odpowiedź – absolutnie nie. Życie zakonne widzi się jako ciężką pracę, która nie przynosi korzyści. – To dlatego, że ukazywana jest tylko zewnętrzna strona życia konsekrowanego, a jest przecież jeszcze ta druga strona – duchowa. Oczywiście, że jest trud i praca, ale również doświadczenie piękna w życiu duchowym – podkreśla s. Beata. – Kiedy odkrywałam życie duchowe jako nowicjuszka, potem juniorka, teraz będąc dwa lata po ślubach wieczystych, wciąż odkrywam na nowo Pana Boga. Ciągle czuję się jak małe zachwycone dziecko, które dostaje coś nowego – ze wzruszeniem opowiada.

– My nie idziemy do zgromadzenia po to, by opiekować się chorymi, ale po to, by odkrywać miłość Boga. Ta miłość daje nam siłę do opiekowania się chorymi. Inaczej się nie da – dodaje. Św. Kamil w chorych widział źrenicę oka Pana Boga. – Ja nie mam tak wyjątkowego daru jak św. Kamil. Czasem w chorych widzę tylko i wyłącznie chorych. Nie powinno tak być. Dlatego w życiu ogromnie ważna jest modlitwa i kontemplacja krzyża – tłumaczy s. Beata. Ojcowie kamilianie i siostry kamilianki noszą wyszyty na piersi czerwony krzyż, znak największej miłości. Św. Kamil, którego wspomnienie Kościół katolicki obchodzi 14 lipca, podchodząc do umierających, będących w beznadziejnej sytuacji, chciał im na pierwszy rzut oka dać nadzieję „Spójrz na krzyż, Chrystus cię zbawił. Twoje życie należy do niego. Nie umierasz w beznadziei, On jest twoją nadzieją”. – Krzyż jest czerwony, bo po brzegi wypełniony krwią i po brzegi wypełniony miłością. Rzuca się w oczy od razu, stając się źródłem nadziei – podkreśla s. Beata.