Misje w kraju kanibali Nieśmiertelność według Papuasów

publikacja 21.08.2009 13:54

Rozmowa księdza Sławomira Czaleja z księdzem Piotrem Czerwonką, pallotynem pracującym jako misjonarz na Papui Nowej Gwinei.

Misje w kraju kanibali Nieśmiertelność według Papuasów Ks. Piotr Czerwonka, misjonarz w Papui Foto: ks. Sławomir Czalej.

Ks. Sławomir Czalej: Papua Nowa Gwinea to było Twoje marzenie misyjne?

Ks. Piotr Czerwonka: – Na początku marzyłem raczej o wyjeździe na misje do Afryki, do naszych placówek w Ruandzie lub Zairze... W 1991 roku. wyjechałem jednak do Papui, ponieważ to właśnie tam była potrzeba nowych kapłanów.

Papua kojarzy się nam z krajem dzikim, setkami języków i… ludożercami.
– Na pewno inaczej widzi się kraj z perspektywy Polski, a inaczej kiedy już się tam pracuje. Faktem jest, że w tym kraju są rejony bardziej i mniej bezpieczne. Nie jest jednak aż tak źle. Pracowałem na północy kraju w czterech parafiach. Jeżeli chodzi o języki, to według ostatnich obliczeń Instytutu Malezyjskiego – bo wyspa jest podzielona pomiędzy Indonezję i Papuę – istnieje na całej wyspie aż 846 języków! Pół żartem, pół serio mówimy, że to właśnie tam istniała wieża Babel. Tak wielka liczba języków świadczy o tym, że ci ludzie żyli w jakiejś wielkiej izolacji. W jednej parafii miałem taką sytuację, że przepływała tam rzeczka. Płytka, do kostek zaledwie. Po dwóch stronach ludzie mówili dwoma zupełnie różnymi językami. Coraz częściej w Papui ludzie posługują się obok angielskiego językiem pidgin, czyli uproszczoną, miejscową wersją angielskiego.

Pierwsi misjonarze chrześcijańscy dotarli do Papui Nowej Gwinei w 1896 r. Jak dzisiaj, po przeszło stu latach, to chrześcijaństwo wygląda?
– Trudno jest do końca oceniać. Niemniej wydaje się, że chrześcijaństwo jest wciąż ubraniem, pod którym skóra jest ciągle taka sama, a więc związana z dawnymi wierzeniami. Potrzeba jeszcze bardzo dużo czasu – bo jest to często drugie, trzecie pokolenie ludzi, którzy przyjęli chrześcijaństwo – żeby stało się ono dla mieszkańców Papui skórą właściwą. Ciągle ciężko się pozbyć pewnych zwyczajów, miejscowych rytuałów. Ponadto w niektórych parafiach, gdzie dojeżdżałem, udało mi się być jedynie raz na trzy miesiące. Co więc tak naprawdę znaczyła dla Papuasa chwilowa obecność księdza, nawet gdy wyspowiadał się i przyjął Komunię św. podczas Mszy? Na co dzień pracują tam katechiści, którzy przekazują prawdy wiary w sposób nieco zmiksowany z chrześcijaństwa i wierzeń lokalnych.

W czym ów „mix” się wyraża?
- Na przykład ludzie przychodzą do kościoła, przystępują do sakramentów zwłaszcza wtedy, gdy ktoś choruje albo umiera. Czyli jest to magiczne traktowanie liturgii. Obecność w kościele w niczym też nie kłóci się z wizytą u szamana. Ponadto mieszkańcy Papui mają swoje magiczne określenie na różne złe rzeczy, które się dzieją w ich życiu. Wypowiadają słowo „sanguma”, które w przybliżeniu oznacza, że ktoś posłużył się złym duchem. Ludzie ci zwyczajnie nie wierzą w naturalne procesy fizjologiczne, że ktoś może po prostu najnormalniej w świecie zachorować.

A propos śmierci. Podobno do dzisiaj istnieje w Papui zwyczaj zjadania prochów zmarłych po ich śmierci, po to, żeby zapewnić im życie wieczne, nieśmiertelność. Spotkałeś się z tym zwyczajem?
– Tego typu praktyki są eliminowane. Na pewno, jeżeli są nadal stosowane, to nie jest tak, że ktoś ci takie rzeczy pokaże. Im głębiej w busz, tym tego typu procederów więcej. Należy pamiętać, że nie tylko edukacja, ale i sama obecność księdza powoli eliminuje takie zwyczaje. Są jednak rejony, gdzie być może tubylcy widzieli białego człowieka, ale noga księdza tam jeszcze nie postała. Papua Nowa Gwinea jest na pewno też o wiele bardziej zmisjonowana niż druga część wyspy, która należy do Indonezji, dawniej będącej pod wpływem Holandii. Tam zwyczajów pogańskich jest na pewno więcej, chociaż wracają one coraz częściej i do naszych parafii w samej Papui.

Czyli jest to ciągła amplituda?
– Dokładnie tak. Misje, rozwój, potem nawrót pogaństwa, odnowa chrześcijaństwa i tak dalej. Czas jest czynnikiem absolutnie niezbędnym w ugruntowaniu wiary. Ludzie w Papui potrzebują ciągłych odpowiedzi na dręczące ich egzystencjalne pytania. Jeżeli ktoś umrze od ukąszenia węża albo na malarię, to nie jest tak, że ktoś szedł i wąż go ukąsił. Pytania brzmią: kto wysłał tego węża, żeby ten kogoś ukąsił. Tak samo z komarem. Nam wydaje się to śmieszne, ale dla nich ostateczną przyczyną jest zawsze człowiek, jego kontakt ze złym duchem, a więc „sanguma”.

Przeżyłeś jako Europejczyk sytuacje, które Cię jakoś przerastały?
– Doświadczenie trudnych sytuacji, hmm… W Papui panuje takie myślenie, że jak się okradnie białego człowieka, to ten i tak poradzi sobie i wszystko sobie załatwi. Bardzo trudno przeżywa się sytuację, kiedy okrada cię bliski współpracownik z parafii… Zwolniłem tego człowieka, a później cały klan był przeciwko mnie. Jak miałem jakiekolwiek problemy, to wszyscy Papuasi byli nagle wielce zajęci. W takich chwilach zostawał przy mnie tylko jeden starszy człowiek, szafarz Eucharystii. Panuje przekonanie, że skoro ty tu przyjechałeś, to masz im pomagać.