Dobrze mi się tu pracuje

Marta Deka

publikacja 09.07.2009 14:03

Ks. Wojciech Górlicki od osiemnastu lat przebywa na Wileńszczyźnie. W tym czasie pracował w trzech parafiach. Był też świadkiem zachodzących tu przemian.

Dobrze mi się tu pracuje Jedna z wileńskich świątyń. Foto: lostajly. Źródło: www.flickr.com (cc)

Urodził się 5 czerwca 1965 roku w Szydłowcu. Tam skończył szkołę podstawową, a później Technikum Samochodowe w Radomiu. Był alumnem Wyższego Seminarium Duchownego w Sandomierzu i Radomiu.

Święceń kapłańskich w 1990 roku udzielił mu bp Edward Materski. Przez rok był wikariuszem w Ostrowcu Świętokrzyskim. Później swój los związał z Wileńszczyzną. Gdy pierwszy raz przekraczał granicę, czuł niepewność. Zastanawiał się, jak to będzie. Ale chciał tutaj pracować. – Nie wyznaczałem sobie wtedy celów, ale chciałem gdzieś być potrzebny. Zastanawiałem się, jak to będzie w nowej parafii. Gdy przyjechałem tu po raz pierwszy, Wilno to było zupełnie inne miasto. Zniszczone kościoły – to był przygnębiający obraz. Ale w tym smutnym krajobrazie było widać, że odnawia się życie Kościoła – mówi ks. Wojciech Górlicki.

Pierwsze kroki
– Gdy byliśmy diakonami, bp Edward Materski powiedział nam, że jest taki plan Episkopatu, że każda diecezja wyśle pięciu księży na Wschód. Wtedy się zgłosiłem. Powiedziałem, że po święceniach mogę tam pojechać – mówi ks. Wojciech. Zaraz po święceniach został wikariuszem w Ostrowcu Świętokrzyskim na Rosochach. Po roku pracy bp Materski spytał go, czy podtrzymuje swoją decyzję o wyjeździe. Powiedział, że tak.



Jedna z wileńskich uliczek.

Po raz pierwszy do Wilna pojechał z bp. Aleksandrem Kaszkiewiczem i pochodzącym z naszej diecezji, a wtedy pracującym w Wilnie ks. Romanem Kotlimowskim. W wileńskiej kurii poinformowano go, by wrócił do Polski i zgłosił się ponownie za miesiąc. – Wróciłem jeszcze wtedy do domu, do parafii. Wyjechaliśmy z młodzieżą w Bieszczady i w Tatry. Po miesiącu przyjechałem pociągiem do Wilna z plecakiem. To był koniec lipca – wspomina ks. Wojciech. Poszedł do kurii i dowiedział się, że będzie wikariuszem w Ejszyszkach.

Ejszyszki to sześciotysięczna miejscowość położona na samej granicy z Białorusią. Gdy ks. Wojciech zaczynał tam pracę, granica z Białorusią była niestrzeżona, nie było przejść granicznych. Zresztą część parafii znajdowała się na Białorusi. – Mieliśmy tam kaplicę, do której dojeżdżaliśmy każdej niedzieli, bo to kiedyś była jedna parafia – wspomina ks. Górlicki. W Ejszyszkach mieszkają praktycznie sami Polacy. Ludzie są bardzo przywiązani do Kościoła i tradycji. – Gdy tam pracowałem, to były czasy przełomu. Rok 1991. Blokada radziecka. Nie było paliwa. W sklepach pustki. Później dla ludzi rozpoczął się czas handlu, szybkiego dorabiania się i biznesu. Wtedy to był jeszcze taki dziki biznes. Ale ludzie sobie z tym wszystkim jakoś radzili, jakoś się odnajdywali. Rosyjskie ruble zmieniały się na litewskie talony, a później litewskie lity – wspomina ks. Wojciech.

Historyk sztuki
W 1996 roku ks. Wojciech został proboszczem w Szumsku, pięciotysięcznej parafii, można powiedzieć z dwoma centrami. – Szumsk to parafia ze starym kościołem podominikańskim, ale na jej terenie znajdują się Kowalczuki. W tej miejscowości rozpoczęta była budowa kościoła. Dzięki pomocy bp. Edwarda Materskiego mogła zostać sfinalizowana. Bp Materski jako pierwszy odprawiał w tym kościele Mszę św., jeszcze na budowie. W 2000 roku odbyła się konsekracja świątyni. Ale podczas budowy zdarzył się wypadek. – Przygniotło mnie półtora tony marmuru. Miałem złamaną nogę i rękę. Jak to się stało? Oczywiście z braku doświadczenia. Ładowano na samochód marmur potrzebny na posadzkę w prezbiterium. Płyty marmuru były ustawione w stożek. Jeszcze nie zabezpieczone. Samochód się bujnął i marmur zaczął powoli spadać. Stałem na samochodzie, miałem dużo czasu i dużo miejsca, żeby uciec, ale przez chwilę pomyślałem: jaka szkoda, potłucze się! I próbowałem go zatrzymać. To był moment. Ani nie zdążyłem uciec, ani nie miałem szans, żeby go zatrzymać.

Załadunek spadł na mnie, ale dzięki Bogu ja spadłem też z samochodu. Miałem złamaną nogę i rękę. Leżałem w szpitalu, byłem operowany, później przeszedłem rehabilitację w sanatorium, ale wszystko dobrze się skończyło. Gdy wyszedłem ze szpitala jeszcze o kulach, bo prawie trzy miesiące chodziłem o kulach, zadzwonił do mnie bp Tunajtis. Powiedział, że chce mnie przenieść do parafii Turgiele. Powiedziałem wtedy, że mogę przejść, tylko że na razie nie chodzę, więc mogę dopiero za miesiąc czy dwa. Biskup na to: no to cię nie przeniesiemy do Turgiel, tylko zostaniesz jeszcze w Szumsku. I chyba dzięki temu jestem w Nowej Wilejce, bo gdybym wtedy nie miał złamanej nogi, to byłbym w Turgielach – dziś z uśmiechem wspomina tamto wydarzenie ks. Wojciech.

Gdy udało się ukończyć budowę kościoła w Kowalczukach, dostrzegł, że ma dużo wolnego czasu i zastanawiał się, co z tym czasem zrobić. Wtedy przyszło mu do głowy, by rozpocząć studia. Do Szumska zaczęli przyjeżdżać historycy sztuki i uczyli ciekawego patrzenia na Wilno. Bardzo mu się to spodobało. W październiku ubiegłego roku ukończył Historię Sztuki na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim.

Bliżej Wilna
Rok po wypadku ks. Wojciech dostał od kard. Audrysa Bačkisa propozycję przejścia do parafii Matki Bożej Królowej Pokoju w Nowej Wilejce, aby tworzyć parafię i zająć się remontem kościoła i budynku parafialnego. Zgodził się. Obecnie Nowa Wilejka to już dzielnica Wilna. Do centrum miasta jest około 10 km. Parafia liczy 35 tysięcy mieszkańców, z czego katolików jest ok. 25 tysięcy, w tym 70 procent stanowią Polacy. Dziś kościół i dom parafialny w Nowej Wilejce są już odnowione.

Spaceruję wokół kościoła, mijam ludzi zatopionych w modlitwie przy kaplicach różańcowych. Panuje tu niczym niezmącony spokój. Naprawdę można odpocząć. Ks. Wojciech Górlicki w domu parafialnym opowiada o historii tego miejsca. – W czasach carskich mieścił się tu szpital psychiatryczny. W okresie międzywojennym tu stacjonowało wojsko polskie, m.in. 13. Pułk Ułanów. W budynku, w którym jesteśmy, była żandarmeria wojskowa. Żołnierze zaczęli budować świątynię. To miał być kościół garnizonowy pw. św. Stanisława Kostki. Jednak nie skończyli budowy, bo wybuchła wojna. Po wojnie cały ten teren przejął szpital. Budynek nieskończonego kościoła był użytkowany jako warsztat, skład wina oraz magazyn. Jednym słowem – niszczał coraz bardziej. Siedem lat temu szpital przekazał te dwa budynki, czyli budynek kościoła i domu parafialnego diecezji. Ksiądz kardynał stworzył tutaj nową parafię. Jestem już sześć lat jej proboszczem. W 2005 roku odbyła się konsekracja kościoła. Dom parafialny udało się odnowić.

Zapraszam
Ks. Wojciech Górlicki od 18 lat przebywa na Wileńszczyźnie. Oprócz tego, że pełni funkcję proboszcza w Nowej Wilejce, jest też członkiem Rady Kapłańskiej i Rady do spraw Budownictwa Sakralnego oraz spowiednikiem w seminarium. Chce pozostać na Wileńszczyźnie. – Dobrze mi się tutaj pracuje. Ludzie są bardzo serdeczni i bardzo gościnni. Mam tu wielu przyjaciół – mówi.
Ks. Wojciech zaprasza Polaków do odwiedzenia Wileńszczyzny. – Piłsudski kiedyś mówił, że Rzeczpospolita jest jak obwarzanek. To, co najsmaczniejsze, jest na obrzeżach. Myślę, że Wilno to jest taki brzeg tego obwarzanka dawnej Rzeczypospolitej i ktoś, kto uczy się historii Polski, nie może jej poznać bez zapoznania się z historią takich miejsc jak Wilno. Myślę, że wszyscy powinni poznać historię tego pięknego miasta. Dlatego zapraszam rodaków do odwiedzenia Wilna, a jednocześnie proszę, by nie dziwili się, że tu tak dużo osób mówi po polsku.

***
Jedna z części domu parafialnego w Nowej Wilejce udostępniona jest pielgrzymom. Przyjeżdżają tu wycieczki przede wszystkim z Polski. Wszelkich informacji o noclegach można uzyskać pod numerem +37065260163 lub wysyłając maila: wgorlicki@onet.eu.