Afrykański „czad” w Rumi

Ks. Sławomir Czalej

publikacja 12.06.2009 11:42

Nikt do końca nie jest pewny, ile Ivan ma lat. Może 15, może 16. Od 5. roku życia był dzieckiem ulicy w Ugandzie, gdzie zarabiał na życie akrobacjami. Pieniędzy na żywność nie wystarczało. Pił benzynę, żeby nie czuć zimna. Zanim przygarnęli go salezjanie, był tragarzem bananów i ziemniaków.

Afrykański „czad” w Rumi Foto: ks. Sławomir Czalej.

Od kwietnia do czerwca przebywała w Polsce grupa chłopców z Ugandy. Chłopcy zatańczyli i zagrali między innymi w salezjańskim kościele NMP Wspomożycielki Wiernych w Rumi dla uczniów, a także wystąpili dla mieszkańców. Natomiast w czasie zwiedzania Gdyni zatańczyli - tym razem zupełnie spontanicznie - na plaży. Wszędzie towarzyszyły im owacje i podziw. Ale ich pobyt można uznać za błogosławiony przede wszystkim dla wielu ich polskich rówieśników. Ivan też przyjechał. Przywiózł ze sobą zeszyty do biologii. W przyszłości chce zostać lekarzem.

Uganda
Ks. Sławomir Czalej: Od kiedy pracuje Ksiądz w Ugandzie?

Ks. Ryszard Józwiak, misjonarz salezjanin: – Od 22 lat. Do Afryki przybyliśmy w 1988 r. Zaczęliśmy od parafii, później szkoła zawodowa, liceum. Drugą misję założyliśmy w połowie lat 90. Powstała wtedy szkoła zawodowa, założyliśmy orkiestrę. W 2005 r. założyliśmy misję, na której przebywają chłopcy wyrwani ulicy.

To Ksiądz ich wyrwa ulicy?
– I my, i oni sami. Jest grupa chłopców, którzy nie mają rodziców lub też pochodzą z rodzin rozbitych czy poligamicznych, gdzie jest kilka żon. Bywa tak, że druga żona nie akceptuje dzieci z pierwszego małżeństwa.

Czyli są wyganiane z domu?
– Tak. Albo też są głodzone i męczone pracą, bite. Mamy u nas chłopca, którego naturalny ojciec umarł, a rodzina z jego strony wyrzuciła dzieci i matkę z domu. Dzieci było sześcioro. Wszyscy poszli na ulicę. Chodzili z matką żebrać, szukali jedzenia po śmietnikach. W Ugandzie istnieją tzw. łapanki. Przenosi się takie dzieci do ośrodków państwowych, gdzie wytrzymują, niestety, co najwyżej miesiąc. W ośrodkach tych otrzymują wyżywienie tylko raz dziennie. Wspomniany chłopiec też pochodzi z takiej łapanki. Gdzie jest jego matka i rodzeństwo? Tego nie wiemy. Szukaliśmy i w ośrodkach rządowych, i na policji. Prawdopodobnie osiedlili się w innym mieście.

W jakim mieście Ksiądz pracuje?
– Generalnie działamy w stolicy Kampali. Ale dzieciaki mamy z całego kraju, ponadto czwórkę z Ruandy i dwoje z południowego Sudanu.

Jak wygląda okres adaptacji? Uczycie te dzieci, macie ośrodek zdrowia?
– Chcemy, żeby dziecko, które do nas przychodzi, czuło się jak w rodzinie. Jedynym warunkiem, żeby chłopiec mógł u nas zostać, jest konieczność nauki. Nic innego. Nieważna jest dla nas jego religia.

A jakich wyznań są chłopcy?
– Większość mieszkańców Ugandy to katolicy. Są oczywiście i protestanci, i muzułmanie oraz wyznawcy religii animistycznych. Dużo jest zielonoświątkowców. Dajemy chłopcu dwa tygodnie na zapoznanie się z warunkami życia. Wiadomo, że ulica oznacza „wolność”. Harmonogram zajęć wygląda następująco. Chłopcy wstają o 5.00 i mają godzinę na naukę. O 6.00 jest śniadanie i przygotowanie do wyjścia do szkoły, która znajduje się w odległości trzech kilometrów. Jest to szkoła państwowa. Uczniowie pierwszej i drugiej klasy wracają z lekcji o 13.30, reszta o 16.30. Po obiedzie są zajęcia sportowe. W zależności od zainteresowań chłopcy pracują też w różnych grupach. O 18.30 kąpiel, później modlitwa, a po kolacji o 21.00 idą spać.

Czy zdarza się, że dzieci muzułmańskie później konwertują?
– Oczywiście, mamy takie przypadki. Udzielamy chrztu, Komunii św. i bierzmowania raz w roku. W niedzielę mamy półtoragodzinną katechezę. Chłopcy, którzy sami tego pragną, przyjmują sakramenty zwykle w wieku 17 lat. Wielu z nich jest już ochrzczonych z domu.

Czy po ukończeniu podstawówki dzieci muszą odejść z ośrodka?
– Nie mieszkają już w ośrodku ale przenosimy ich do dwóch innych naszych placówek salezjańskich, gdzie uczą się – w zależności od wyników w nauce – albo w szkołach zawodowych, albo w liceach. Po skończeniu szkoły zawodowej dajemy im narzędzia pracy. Zwykle jest to skrzynia z narzędziami. Chłopcom, którzy nie mają korzeni i nie wiedzą, skąd pochodzą, pomagamy w wynajęciu warsztatu pracy, jakiegoś pomieszczenia. Dajemy im też – przez pół roku – jakieś zlecenia, żeby byli rozpoznawalni przez miejscową ludność. Później muszą już stanąć na własnych nogach.

Ile dzieci macie pod opieką?
– 183 osoby. 135 mieszka z nami na stałe i są to dzieci w wieku szkoły podstawowej. 48 przyjeżdża tylko do nas na wakacje. Z jednym chłopcem nas okłamano, mówiąc, że ma 7 lat i może już iść do szkoły. Nie miał, ale go przyjęliśmy. Powtórzył sobie dwa razy pierwszą klasę i teraz normalnie się rozwija. Najstarsi, ze szkół zawodowych, mają po 20, 21 lat.

Z czego się utrzymujecie?
– 80 proc. środków czerpiemy z Polski przez tzw. adopcję na odległość, gdzie „rodzice” deklarują w ciągu roku do wpłaty kwoty około 500 zł. Adopcja chłopca trwa rok, dwa i więcej. Kupujemy za to żywność, ubranie i przybory szkolne. Pieniądze można wpłacać do Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego w Warszawie. Są przekazywane do nas dwa razy w roku.

Polska
Ks. Sławomir Czalej: Skąd pomysł na przyjazd chłopców do Polski?

Ks. Stanisław Rafałko, dyrektor Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego: – W zeszłym roku zaprosiliśmy grupę sześciorga dzieci z Zambii, objętych programem adopcji na odległość, wraz z siostrami salezjankami, z racji 25-lecia ich pobytu w Zambii. Zobaczyliśmy, że warto coś takiego organizować zarówno dla dzieci z Afryki, jak i z Polski. Powiem szczerze, że media nas troszeczkę zmobilizowały. Jeden z dziennikarzy zapytał: a co w przyszłym roku? Ponieważ w tym roku kończę moją działalność jako dyrektor, pomyślałem, że nie będę brał sobie już na głowę organizacji. Zgłosiło się do nas jednak dwóch wolontariuszy z Białegostoku, Radek i Marcin, którzy powiedzieli, że są breakdanceowcami i że chcą wyjechać na misję, żeby uczyć tam tego tańca… Pomyślałem: Boże, a co to jest?! Jak ci chłopcy nas znaleźli – nie mam pojęcia. Pewnie w Internecie. Powiedziałem im o pomyśle sprowadzenia chłopców z Ugandy i o moim zniechęceniu. Wolontariusze nie tylko dodali mi odwagi, ale jeszcze napisali projekt, który dostał od władz miasta dofinansowanie.

Czy uczyli ich w końcu tego tańca?
– Tak! Przez dwa tygodnie po przyjeździe mieli specjalne warsztaty w naszym ośrodku dla trudnej młodzieży w Różanymstoku. Spotkanie zaowocowało nie tylko wspólnie wystawionym na rynku miejskim w Białymstoku spektaklem, ale przede wszystkim niesamowitą integracją. Chłopcy mają bowiem podobne doświadczenia. Przyjęcie było wspaniałe, tak zresztą jak na całej ich trasie. Dla chłopaków z Ugandy jest to przede wszystkim ważne doświadczenie, ponieważ mieli do tej pory poczucie, że się nie liczą. Byli wyrzucani z domów, poniewierani, pogardzani przez wszystkich. Tu są bohaterami. Młodzież, dzieci i dorośli oszaleli na ich punkcie.

Ile dzieci przyjechało?
– Piętnastu chłopców i wychowawca, Josef Wandera, który jest nauczycielem sportu i muzyki, a także wykonywanych przez wychowanków niezwykłych akrobacji. Chłopcy mieli spotkania w szkołach warszawskich i parafiach. Wystąpią też w Toruniu, m.in. w TW Trwam i w Radio Maryja, następnie w Bydgoszczy i Łodzi, gdzie rozegrają mecz Polska–Uganda. Później Częstochowa. Tam bez występów, ponieważ chłopcy chcą spędzić dzień na modlitwie. Oni naprawdę są pobożni i często mówią o Czarnej Madonnie. Później Kraków, Wieliczka i Wadowice oraz dwudniowy pobyt w Tatrach.

***
Chłopcy w czasie pobytu zostali wyżywieni i ubrani przez wielu dobroczyńców. Istnieje także możliwość wysłania im rzeczy do Afryki. W tym celu należy się zgłosić do Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego, ul. Korowodu 20, 02-829 Warszawa, tel. 022 644 86 78; więcej na www.misje.salezjanie.pl. Tam też w zakładce: „Adopcja na odległość” można znaleźć wszystkie informacje dla tych, którzy chcieliby dziecko adoptować. Ponadto z okazji przyjazdu chłopców do Polski powstała specjalna, polsko-angielska strona internetowa: www.calmuganda.com, która będzie istniała także po wyjeździe chłopców. Stronę stworzono z myślą, aby ich afrykańscy koledzy, którzy pozostali w kraju, mogli na bieżąco śledzić ich trasę i występy.