Bawarski proboszcz

Andrzej Kerner

publikacja 26.03.2009 09:48

Pochodzący z Malni na Opolszczyźnie ks. Richard Simon jest proboszczem parafii św. Jerzego w Winzer w bawarskiej diecezji Passau.

Bawarski proboszcz Kard. J. Ratzinger w kościele w Winzer, grudzień 2004 – na chrzcinach u rodziny Messerer. Foto: archiwum ks. Richarda Simona

– Uciekałem z Polski w 1989 roku, jak tu się wszystko waliło – mówi z charakterystycznym do siebie dystansem i poczuciem humoru ks. Simon. W Niemczech najpierw pracował w McDonalds, sprzątał biura, a potem wstąpił do seminarium duchownego w Passau i w tej diecezji przyjął święcenia kapłańskie. Przez 7 lat był wikariuszem na dwóch placówkach. Od 2002 r. jest proboszczem w parafii Winzer.

Coś się skończyło
Winzer tworzy tzw. związek parafii z pobliskim Nesslebach, gdzie funkcje duszpasterskie sprawuje emerytowany ksiądz Joseph Obermeier. W Winzer mieszka 2200 katolików, a w Nesslebach – 1100. – Bawaria już nie jest tradycyjną ostoją katolicyzmu, jak się niekiedy jeszcze myśli. To wszystko się skończyło. Kościół jest na razie jeszcze bogaty w pieniądze, ale już nie w ludzi. Do mojego kościoła na Mszę św. niedzielną przychodzi 16,5 procent parafian. Obserwując tendencje, można przypuszczać, że na tradycyjnie katolickim Śląsku za dziesięć lat będzie tak samo jak w Bawarii – mówi ks. Richard Simon. Podkreśla, że w takiej sytuacji duszpasterskiej nie wystarczy samo sprawowanie sakramentów.

– Gdybym czekał na ludzi w kościele, żeby sami przyszli na Mszę, to mógłbym bardzo długo czekać. Przeciętny człowiek pojawia się w kościele kilka razy w ciągu swojego życia. Na chrzest go przynoszą, bo tu wszystkie dzieci są jeszcze chrzczone. Potem Pierwsza Komunia, bierzmowanie, to jeszcze tak, ale ślubów kościelnych już mało. Parafianie pjawiają się oczywiście jeszcze na pogrzebach. Poza tym nas nie potrzebują… – ks. Simon nie obawia się stawiać sprawy zdecydowanie. Do tego dochodzi zjawisko występowania z Kościoła. W roku 2007 w parafii wystąpiły 3 osoby, w roku 2008 – dziesięć. Czy z powodów finansowych?

– Zdecydowanie nie, dlatego że wystąpienie z Kościoła przynosi niewielkie oszczędności podatkowe. Występują ci, którzy nie czują już absolutnie żadnego związku z Kościołem. Tak się oddalili, że im na tym w ogóle nie zależy. A wystąpienie jest tylko aktem formalnym – tłumaczy ksiądz proboszcz. Każdy z występujących jest przez niego odwiedzany lub otrzymuje list z informacją, że proboszcz jest wciąż otwarty na rozmowę i ewentualne wyjaśnienia. – Do tej pory nie zgłosił się nikt – dodaje.

Każdy czegoś szuka
Ale proboszcz z Winzer nie popada w ton rezygnacji czy zniechęcenia. – Księża w Bawarii pracują dużo, ale mimo to ludzi jest coraz mniej. Dlatego ich szukamy. Chodzimy na zebrania przeróżnych organizacji, na zabawy i festyny, bo tylko tam możemy ludzi spotkać i ewentualnie przyciągnąć do kościoła – mówi. Ksiądz Simon chodzi też np. na mecze piłkarskie czy na karaoke, bo to najlepsza okazja do spotkania z młodymi ludźmi. – Młodzież po prostu do salki parafialnej nie przyjdzie. Próbujemy zaczynać od małych grup. Na taką wielką parafię jak moja mam grupę młodzieżową, która liczy 15 osób. I z tymi można coś tam jeszcze robić. Ale żeby były wielkie tłumy? Tego już nie ma – opowiada bawarski duszpasterz. Czy wobec tego czuje się tam źle, jako niepotrzebny ksiądz? Wręcz przeciwnie.

– Ja się czuję tam bardzo dobrze, dlatego że ci, którzy przychodzą do kościoła, robią to naprawdę z przekonania. Takie czasy nastały, że niektórzy się wstydzą, że są katolikami. A ja się cieszę, że jestem wierzący, że mam wiarę, i to mi się właśnie podoba – tłumaczy ks. R. Simon. Nadzieję na powrót ludzi do Kościoła widzi w niezaspokojonej ludzkiej tęsknocie do znalezienia sensu życia i autentycznych wartości, które przynoszą spełnienie. – Każdy człowiek czegoś szuka. Jedni w pieniądzach, drudzy w rozrywce, inni w podróżach, a czwarty – szuka Boga. Ale każdy szuka i coraz więcej ludzi zaczyna szukać też w Kościele. Próbowano to nazwać trendem, kiedy papieżem został kard. Ratzinger. Ale niestety to jeszcze nie jest trend. Sytuacja nadal jest kryzysowa i nie wolno nam się oszukiwać czy udawać, że nie ma problemu – podkreśla.

Stąd pochodził Joseph Ratzinger
W parafii Winzer, w miejscowości Rickering urodził się i wychował Joseph Ratzinger, ojciec Josepha Ratzingera – papieża Benedykta XVI. Tu do dziś mieszają jego krewni, rodzina Antoniego Messerer. Joseph Ratzinger jako kardynał często bywał u nich na wakacjach. Do dziś utrzymuje z rodziną Messerer ścisły kontakt, zaprasza ich w czasie wakacji do Castel Gandolfo. Jeszcze po Bożym Narodzeniu 2004 roku chrzcił dziecko z rodziny Messerer i obiecywał, że przyjedzie do Winzer na obchody 1000-lecia miejscowości, które przypadały w roku 2005. – Kiedy zapraszaliśmy go chętnie się zgodził zaznaczając: „o ile nic mi nie stanie na przeszkodzie”. No, niestety coś mu stanęło na przeszkodzie w tym roku 2005. Został papieżem i nie mógł przyjechać – śmieje się ks. Simon.

Pomagają i współpracują
Parafia Winzer nie zamyka się w sobie i w swoich problemach. – Pomagamy polskim misjonarzom oblatom na Białorusi. W sumie dostarczyliśmy tam już 5 ton żywności i kilkadziesiąt tysięcy euro – mówi ksiądz proboszcz. Ostatnio parafia nawiązała także kontakt z parafią Boguszowice w diecezji opolskiej, do której zwraca zabytkowy dzwon z filialnego kościoła w Krzyżowicach. W międzyczasie parafia Winzer zdecydowała, że zafunduje Krzyżowicom jeszcze nowy dzwon, który będzie odlany w Polsce i poświęcony w czasie uroczystości powrotu starego dzwonu do Krzyżowic. Wcześniej, pod koniec ubiegłego roku, w parafii Winzer gościł bp Jan Kopiec, który poświęcił dwie nowe figury – św. Brata Konrada z Altötting i św. bp. Gottharda z Reichersdorf, k. Winzer.

Ksiądz nie jest sam
Z księdzem Simonem można pożartować, szybko więc znajdujemy wspólny język, a nawet wspólnych znajomych. Pozwalam sobie na lżejszy ton. – Biskup musi Księdza lubić, skoro wysłał do takiej parafii z rodziną Papieża? – pytam.

– Jaki biskup? – odpowiada pytaniem i niewinnym uśmiechem ks. Richard. – Tam jest inaczej. Jest dużo parafii wolnych i mnie w zasadzie przymusili do tego, żebym został proboszczem. Kiedy parafia jest wolna to księża dostają z kurii powiadomienie o tym i każdy może się zgłosić. Jeżeli zgłosi się więcej kandydatów niż jeden, to proboszczem zostaje starszy święceniami. A zatem ksiądz sam decyduje o tym, jaką parafię obejmie. Księża są bardziej solidarni między sobą. Wynagrodzenie dostajemy z kurii i jest ono zależne od stażu kapłańskiego. Dochody księdza nie są zależne od tego, na jakiej parafii pracuje, ilu ma katolików itd. Bo tzw. iura stolae, czyli ofiary za Mszę św., pogrzeby, śluby czy chrzest dają w sumie rocznie około 200 euro, więc to są kwoty zupełnie nieznaczące. Np. od pogrzebu mam ok. 5 euro – tłumaczy ks. Richard Simon. Najbardziej w pracy duszpasterskiej w Niemczech podoba mu się to, że nie jest sam w trosce o parafię.

– Mam wielu ludzi chętnie ze mną współpracujących. Rada duszpasterska odgrywa bardzo ważną rolę. Jest także rada ekonomiczna, która wspólnie zarządza pieniędzmi, oczywiście ja jestem szefem tej rady, ale oni ze mną decydują, co robimy. Nie muszę ciągnąć spraw sam, tylko mam ludzi, którzy to robią razem ze mną. Są też ludzie, prowadzący nabożeństwa. Np. ostatnio nabożeństwo słowa prowadziła kobieta. To też ważne, że to była kobieta. Jest wielu ludzi, którzy idą tą samą drogą wiary co ja i świadomie żyją parafią – podkreśla bawarski proboszcz. – Nie zamieniłbym się na pracę w Polsce, przynajmniej na razie. Choćby z tego powodu, że tam wszystko idzie sprawniej, nie ma tylu niepotrzebnych problemów. Lubię porządek, a tam ten porządek jest. Również kultura życia codziennego jest jednak inna. Choć na pewno nie wszystko tam jest takie piękne, jak teraz opowiadam – kończy ze śmiechem ks. Richard Simon.