Kapłani na Wschodzie Głęboko w sercu

Marta Deka

publikacja 11.03.2009 10:39

Pochodzący z Werówki ks. Paweł Goliński od jedenastu lat pracuje na Białorusi. Jest proboszczem w Trokielach.

Kapłani na Wschodzie Głęboko w sercu Rzeka Niemen. Foto: Henryk Przondziono

Urodził się w 1966 roku. Ochrzczony został w Drzewicy. Później, gdy powstała parafia Radzice, tam służył do Mszy św.

W Radzicach uczęszczał do szkoły podstawowej, a w Opocznie do Liceum Ogólnokształcącego im. Stefana Żeromskiego. Po maturze poszedł do seminarium w Sandomierzu. Święceń kapłańskich w radomskiej katedrze udzielił mu 25 maja 1991 roku bp Edward Materski. Był wikariuszem w parafiach w Ostrowcu Świętokrzyskim. Później zdecydował się wyjechać na Białoruś. Tam jest już jedenasty rok.

Może by ksiądz przyjechał do nas
Ks. Wojciech Górlicki po roku pracy na Rosochach w Ostrowcu Świętokrzyskim poprosił bp. Materskiego o możliwość wyjazdu na Wileńszczyznę. Gdy był w Ejszyszkach, zaprosił do siebie młodzież z Ostrowca. Na Wileńszczyznę pojechał z nimi ks. Paweł Goliński. Był wtedy wikariuszem na Rosochach. – To był rok 1992. Wojtek zawiózł mnie do Grodna, pokazał Białoruś. Zniszczone kościoły. Pamiętam, przy jednym z nich spotkaliśmy starszą kobietę. Poznała od razu, że jesteśmy księżmi z Polski. I mówi do mnie: „Może by ksiądz przyjechał do nas, bo nie mamy kapłana, a kościół zniszczony”. Zapadło mi to gdzieś głęboko w serce. Bałem się wyjechać. Przez pięć lat walczyłem ze sobą, ale w końcu się zdecydowałem. Bardzo lubiłem utwory Mickiewicza i „Nad Niemnem” Orzeszkowej, a te ziemie opisywane są w tych utworach. To też zdecydowało, że tam pojechałem – wspomina ks. Paweł.

Przez pół roku bez pozwolenia pracował w Oszmianie. Później bp Aleksander Kaszkiewicz załatwił „sprawkę”, czyli pozwolenie władz państwowych na pracę. I tak w listopadzie 1997 roku rozpoczął pracę w Bieniakoniach. To jest parafia położona na granicy białorusko-litewskiej. Tam w Bolciennikach znajduje się dwór, w którym mieszkała Maryla Puttkamerowa z Wereszczaków. Stoi on do dziś, tyle że mieszczą się tu biura kołchozu i dom kultury. Z okresu jego świetności zachowały się piece, posadzka, piękny ogród i kamień – miejsce, gdzie Maryla spotykała się z Adamem Mickiewiczem. Maryla Wereszczakówna została pochowana przy kościele bieniakońskim. Pomnik jest do dziś, choć bolszewicy chcieli go wywieźć, bo Puttkamerzy kojarzyli się z polskością. Ale miejscowi ludzie nie pozwolili go zabrać. Kościół w Bieniakoniach zamieniony był na skład torfu. Brzózki już na nim rosły. Parafianie go odzyskali i wyremontowali.

Z tego okresu ks. Goliński wspomina kolędę w jednej z wiosek należących do parafii. Był pierwszym księdzem, który od czasu wojny chodził po kolędzie. – Wszyscy parafianie czekali przy krzyżu. Razem ze mną chodzili od domu do domu śpiewając kolędy. Wchodziliśmy do mieszkań i wspólnie modliliśmy się. Ci ludzie szli do następnego domu, śpiewali kolędę. Ja chwilę rozmawiałem z gospodarzami i szliśmy razem do następnego domu. Tak cały dzień chodziliśmy. Piękne to było. Wzruszające. Ludzie płakali, ja płakałem – opowiada ks. Paweł.

Pilnowali dzień i noc
Po trzech latach pracy w Bieniakoniach ks. Paweł został proboszczem w Trokielach. Znajduje się tu sanktuarium diecezji grodzieńskiej z cudownym obrazem Matki Bożej. – Dużo ludzi, którzy pochodzą z tych stron, przyjeżdża do nas z Polski, Ameryki czy Rosji. Ten kościół ich przyciąga. Lubią tu przyjechać, pomodlić się, pobyć przy obrazie Matki Najświętszej. Często wspominają, że Matka Boża ich uratowała, dała zdrowie czy przemianę – mówi ks. Paweł.

Duża grupa pielgrzymów przybywa do sanktuarium na święto Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny, w pierwszy piątek po 2 lipca. Pielgrzymki piesze przychodzą tu od 1995 roku. Jest wtedy nocne czuwanie, a w sobotę Msza św. Około 5 tysięcy ludzi modli się całą noc. Na pasterce i procesji ze świecami jest 7–8 tysięcy osób, a na głównej Mszy św. nawet 15 tysięcy.

Pierwszy kościół w Trokielach spłonął w czasie potopu szwedzkiego. Obraz cudownie ocalał z pożaru. Legenda głosi, że odnalazł go w popiele niewidomy człowiek. Po odnalezieniu odzyskał wzrok. Wybudowano drewniany kościół i tam przeniesiono obraz. Ostatni proboszcz Michał Szałkiewicz po wojnie został przez NKWD skazany na 10 lat Syberii. Wrócił w 1956 roku do parafii. Jednak po roku musiał wyjechać do Polski. Parafia od 1957 roku została bez kapłana. Z początku z ludźmi modlił się tam organista, a na początku lat 60. kościół został zamknięty. Miał być zniszczony przez wojsko, ale parafianie nie pozwolili na to i do lat 80. pilnowano go dzień i noc. Mimo że kościół był zamknięty, przez te wszystkie lata był tu obecny Najświętszy Sakrament. Władza kościelna wyznaczyła Michała Tragisa, człowieka świeckiego, do tego, aby co jakiś czas wymieniał Najświętszy Sakrament. Brał puszkę pod sweter i jechał do parafii, gdzie był ksiądz. Dla ludzi było bardzo ważne, że mimo trudnych czasów, prześladowań, Chrystus jest obecny z nimi.

Michał Tragis jadąc z Lipniszek z Najświętszym Sakramentem zasłabł na przystanku autobusowym, dostał wylewu. Ludzie wiedzieli, kim on jest, i Najświętszy Sakrament został przewieziony do kościoła, a on do szpitala. Niestety zmarł. – Przez te wszystkie lata kościół był zamknięty, nie wolno było się modlić, ale ludzie po cichu wchodzili tam, modlili się przed obrazem Matki Najświętszej. W 1978 roku zorganizowano strajk w parafii. Ludzie nie poszli do kołchozu przez trzy dni, domagając się od władz państwowych, aby oddali klucze do świątyni. I rzeczywiście, władze ugięły się pod tymi prośbami. Kościół został oddany. Co jakiś czas dojeżdżali księża z Polski, a potem miejscowi kapłani, którzy byli wyświęceni w podziemiu. W 1996 roku mianowano pierwszego proboszcza, a ja przyszedłem po nim – mówi ks. Paweł.

Dziś do parafii należy 1800 osób. Czują się Polakami. Babcie uczą wnuki modlitwy po polsku. Msze św. celebrowane są w języku polskim. – Ludzie nie wyobrażają sobie, by je odprawiać w innym języku. Musi być po polsku, bo oni za to cierpieli, oni bronili tego wszystkiego. – mówi ks. Paweł i dodaje: – Jak spowiadają się dzieci, to początek: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus” mówią po polsku, ale grzechy wyznają już po rosyjsku albo białorusku. W parafii są też wioski, gdzie już nikt nie mieszka. Domy bardzo szybko ulegają zniszczeniu. – To bardzo smutny i przygnębiający widok. Mówię, że każdy pogrzeb w parafii to śmierć kawałka Polski tam na kresach – podkreśla ks. Paweł.

Odda ksiądz krzyż?
Dwa lata temu na plebanię przyszedł Walentyn Kopaczel. Pytał o krzyż, który do kościoła w Trokielach trafił na początku lat 60., tuż przed jego zamknięciem. Pierwotnie, od dawnych czasów krzyż ustawiony był przy drodze z Lidy do Lipniszek przy sośnie. Po burzy rozpadł się. Ocalała figurka. Stefan Walak, mieszkaniec wsi Ćwiermy, po swoim i żony uzdrowieniu postawił nowy krzyż. – Często przychodzili tu ludzie. W cieniu sosny odpoczywali. Modląc się przy krzyżu, otrzymywali łaski. Zbierali się tam na modlitwę czy nabożeństwa majowe i czerwcowe – opowiada ks. Paweł.

Proboszcz fary lidzkiej ks. Hipolit Bojaruniec postanowił wybudować w tym miejscu kapliczkę. Poświęcono ją w 1935 roku. Odtąd zawsze w drugi dzień Zielonych Świątek były tu odprawiane Msze św. Do kapliczki przybywały pielgrzymki. Władzy się to nie podobało. Na początku lat 60. postanowiono ją zburzyć. Pod starą sosną pozostała tylko cementowa wylewka, a krzyż ktoś przyniósł do kościoła w Trokielach. Ale ludzie nie zapomnieli o tym miejscu.

Walentyn Kopaczel jest myśliwym. Gdy zjawił się u ks. Pawła, opowiedział mu historię swojego życia. Chodząc po lesie, często był przy sośnie, modlił się tam. Kiedyś przyśniło mu się, że pochyla się nad miejscem, gdzie pozostał cement. Zza krzaka wypełza wąż, chce go ugryźć i wtedy słyszy głos: „Nie bój się, nic ci nie zrobi, ale chcę, żebyś na tym miejscu postawił krzyż”. Był młody, szybko zapomniał o śnie. Dwa lata temu zaczął chorować. Jeździł do różnych lekarzy. Ci nie wiedzieli, co mu jest. Wtedy żona przypomniała mu sen, a on zrobił metalowy krzyż i poprosił swojego proboszcza o poświęcenie go. Choroba przeszła. Wtedy postanowił na tym miejscu wybudować kaplicę jako wotum wdzięczności.

– Przyjechał do mnie i zapytał, czy mogę ten krzyż oddać. Powiedziałem, że z chęcią oddam, bo krzyż stamtąd pochodzi. Poprosiłem jednak, by mnie zawiózł na to miejsce, bo nigdy tam nie byłem – opowiada swoje spotkanie ks. Paweł Goliński. – Pojechaliśmy w dzień Wniebowstąpienia Pańskiego. Gdy słuchałem opowieści o krzyżu i sośnie, podjechał samochód. Wysiadło z niego dwóch młodych ludzi. Mówią, że szukali tego miejsca, bo im babcia opowiadała, że tu kiedyś był krzyż i kaplica, a oni chcieliby ją odbudować. Dla mnie to cud, gdy czterech ludzi, którzy się nie znają, spotyka się w tym samym miejscu i o tej samej godzinie. Do Zielonych Świątek zostało niewiele czasu. Zabraliśmy się do roboty i za dziesięć dni wybudowaliśmy małą kaplicę. Uroczyście przynieśliśmy krzyż, była Msza św., pierwsza od dawien dawna. Krzyż wrócił na stare miejsce – mówi ks. Paweł.

5 lipca w sanktuarium odbędzie się koronacja cudownego obrazu Matki Bożej. Przygotowania do uroczystości już trwają. Korony też są. Trzeba jeszcze pojechać do Watykanu, by pobłogosławił je Benedykt XVI.