Pochwała ubóstwa

publikacja 02.06.2009 10:35

O rodzinie i zakonie z ojcem Piotrem Jordanem Śliwińskim rozmawiają Dominika i Łukasz Kozłowscy.

Pochwała ubóstwa Foto: Henryk Przondziono

DK: Trzeba pamiętać, że zakon kapucynów powstał z potrzeby powrotu do pierwotnego rygoru Reguły świętego Franciszka. Czytając świadectwa pierwszych kapucynów uderza nas siła, z jaką pojmowali oni ubóstwo. Ich sposób życia był dla wielu ludzi bardzo wyraźnym świadectwem wiary.

W kronikach kapucyńskich jest wiele relacji, mówiących o tym, że „kiedy ludzie świeccy przychodzili, by zobaczyć wspomniane cele i surowość, z jaką zwykli sypiać [bracia], niebywale byli tym zbudowani”. Czy również dzisiaj ubóstwo jest dla was ważnym elementem świadectwa? W jednym z Waszych dokumentów jest napisane, że miejsca, w których żyjecie nie powinny odstawać pod względem standardu od domów ludzi ubogich.

JS: Jeżeli podchodzilibyśmy do tego wezwania dosłownie, to powinniśmy być bezdomni! To był problem również dla samego Franciszka. W pewnym momencie Kościół wymógł na nim konieczność posiadania domów, w których klerycy mogli odbywać studia. W tych domach musiała powstać cała niezbędna infrastruktura: biblioteki, sale seminaryjne, itd. Z czasem w zakonie żyło coraz więcej starszych braci, którzy nie mogli żyć tak bardzo radykalnie, jak młodzi. Pojawiła się więc konieczność budowania domów, w których mogliby przebywać starsi bracia lub chorzy. W naszym zakonie wciąż powraca pragnienie życia prawdziwie ubogiego. Obecnie, w ramach naszego zgromadzenia są dwie próby nowej reformy. Pierwsza z nich pojawiła się w Stanach Zjednoczonych, druga we Włoszech. Ci bracia rozumieją ubóstwo bardzo skrajnie – na przykład mieszkają w starych wagonach kolejowych. W naszej wspólnocie w Polsce wybraliśmy inny sposób rozumienia ubóstwa, mianowicie pójścia w stronę ubogich, życia z nimi i bycia otwartym na nich, nie zaś równania naszego statusu materialnego z ich. Chociaż zdarza się i tak. Na przykład, jedna z naszych wspólnot żyje w bardzo ubogiej dzielnicy Katowic, tam gdzie Kościół od dawna miał problemy z dotarciem. Wynajęli mieszkanie w familoku i żyją pośród rodzin robotniczych. To jest jedna z opcji rozumienia ubóstwa, ale nie jedyna. Trudno, żeby seminarium mieściło się w mieszkaniu w familoku lub w wagonie kolejowym.

DK: Dlaczego? To właśnie pozwalałoby odczuć tym wszystkim młodym ludziom, że wejście do takiej wspólnoty wiąże się z porzuceniem dotychczasowych wygód, rezygnacją z wartości, które oferuje świat. W świadectwach pierwszych kapucynów jest wyraźnie napisane, że przełożeni dbali o to, by miejsca, w których żyją bracia były naprawdę ubogie. Dlatego budowali domy jedynie z gliny i lepiszcza, spali na ziemi na posłaniach ze słomy, ich cele były tak małe, że pozwalały jedynie na wyciągnięcie ramion, żywili się warzywami i owocami, ewentualnie chlebem i wodą, a niektórzy bracia spali w jaskiniach lub porzuconych kościołach. To była prawdziwa reforma! Odwaga życia wbrew temu, co oferuje świat. Ci bracia porzucili wygody życia w zakonie franciszkańskim na rzecz takiego skrajnego ubóstwa. W taki właśnie sposób postrzegali naśladowanie świętego Franciszka, który ponoć nakazywał burzyć te kościoły i domy, które uznawał za zbyt bogate. Od tego się dziś odeszło.

JS: Taki radykalizm, to tylko jeden z modeli świadectwa. Moim zdaniem, współczesne świadectwo powinno polegać na życiu we wspólnocie, a nie na indywidualnym bogaceniu się; życiu dla wspólnoty, a nie tylko dla siebie; „konsumowaniu” dóbr duchowych, a nie tylko materialnych. Moim zdaniem, w naszym klasztorze widać troskę o zachowanie ubóstwa. Oczywiście nie jest ono takie, jak w domach pierwszych kapucynów, aczkolwiek staramy się trzymać pewne standardy ubóstwa. Oczywiście nie znaczy to, że nie mamy już nic do poprawienia, każdy z nas stara się jednak zaczynać od siebie. Budujemy właśnie klasztor w Kielcach. Bardzo długo dyskutowaliśmy nad jego projektem. Z jednej strony, zależało nam na możliwie skromnym wyglądzie budynku, z drugiej strony, ma tam być parafia, dlatego trzeba było zadbać o funkcjonalność tego miejsca. Trzeba pamiętać, że dawniej bracia nie wykonywali pracy duszpasterskiej. Żyli w pustelniach czyli eremach.

DK: Charyzmat kapucynów określony jest mianem życia mieszanego, czyli takiego, w którym zachowane są dobre proporcje pomiędzy życiem kontemplacyjnym a zaangażowanym w świat. Z działaniem w świecie nie macie problemów, jednak, czy udaje się Wam poświęcać należytą uwagę życiu kontemplacyjnemu?

JS: To jest bardzo trudne. Ciągle panuje tu napięcie. Pierwotnie kapucyni w ogóle nie prowadzili duszpasterstwa, nawet nie spowiadali świeckich. Dopiero posługa chorym w trakcie epidemii, otworzyła braci na duszpasterstwo. Mamy dziś tyle zadań apostolskich, że utrzymanie charakteru kontemplacyjnego jest bardzo trudne. Jednak, jakby na przekór temu, coraz więcej dokumentów zakonu podkreśla wagę powrotu do tradycji modlitwy myślnej. Kapucyn powinienem poświęcać na taką modlitwę codziennie przynajmniej godzinę. Każdego dnia wieczorem zadaję sobie pytanie, czy miałem tę godzinę czy nie? Jeżeli nie, to staram się to naprawić. Ja ten czas muszę mieć, to jest „mój bezpiecznik”, moja przestrzeń bycia przed Bogiem, która ułatwia mi bycie we wspólnocie. Oczywiście, oprócz tego, odmawiamy brewiarz oraz spotykamy się na wspólnych modlitwach. W naszym zakonie jest też grupa braci, która żyje w pustelni. Poprosili kapitułę i przełożonego prowincjalnego i otrzymali zgodę na życie w domu pustelniczym. Ten dom mieści się w diecezji tarnowskiej. Bracia żyją tam według reguły dla pustelni. Jeden posługuje ludziom w okolicy, a dwóch mieszka wewnątrz klasztoru, prowadząc życie kontemplacyjne. Oczywiście nie mają tam dostępu do mass mediów.

DK: Dawniej nieliczni zakonnicy prowadzili działalność kaznodziejską, niektórzy tylko mieli pozwolenie na spowiadanie.

JS: Na początku istnienia naszego zakonu, w ogóle nie podejmowano pracy duszpasterskiej. Tymczasem dziś w Polsce większość naszych form obecności to posługa w parafiach.

DK: Można więc powiedzieć, że świat wymógł na was zmianę w podejściu do Reguły.

JS: Wielu braci jest otwartych na potrzebę duszpasterską. Gdyby porównać nas z zakonnikami, na przykład, w Brazylii, to zobaczymy, że różnice są naprawdę wielkie. Tam wspólnoty są rozproszone po slumsach różnych miast. Sposób życia kapucynów zależy od specyfiki lokalnego Kościoła. Bardzo często biskup prosi nas o podjęcie określonych zadań. Na przykład jeden z biskupów w Austrii powiedział, że chciałby, aby nasz klasztor w jego diecezji był centrum spowiedzi. Ciągle jednak staramy się pamiętać o tych dwóch zasadniczych elementach tożsamości kapucyna: ubóstwie i modlitwie. Ja oraz moja wspólnota ciągle potrzebujemy nawrócenia.

DK: Chciałabym jeszcze raz powrócić do Waszych świadectw: „I bardzo się radowali, mogąc przebywać w opuszczonych kościołach, w jaskiniach, przytułkach czy innych miejscach ubogich i odpowiadających ich ubóstwu, i tak bardzo [byli] pielgrzymami, że nic innego nie posiadali na ziemi, jak tylko te łachmany, które nosili na sobie”. W innym miejscu kronikarz pisze: „Ich celki i miejsca zamieszkania były z wikliny i lepiszcza, wąskie i niziutkie. I wydawało im się to największą łaską Bożą, mieć taką celkę dla odosobnienia, jaka by ona nie była. Co więcej, jeśli któraś została zrobiona tak, że nie było widoczne w niej to skrajne ubóstwo, jakiego wszyscy pragnęli, burzyli ją od razu, pałając wielką gorliwością, by podczas budowy nie przekroczyć pragnień św. Franciszka co do ubóstwa”, zaraz potem dodaje: „W naszym miejscu w Foligno, gdzie bracia od nowa zaczęli budować, mieszkali ci biedaczkowie w jakimś szałasie i kiedy w nocy chcieli wyciągnąć nogi, wpadały im one do kałuży, kiedy na zewnątrz padało. W tym szałasie odprawiali Msze św., odmawiali brewiarz i swoje modlitwy. Nie pili wina i nie spożywali ciepłych posiłków, ale zwykle tylko surowe jarzyny; czasami przygotowywali w garncu trochę polewki chlebowej”. Mam poczucie, że te wszystkie zmiany, które zaszły w Waszym sposobie życia są nieuchronne. Taka jest chyba specyfika rozwoju każdej wspólnoty. Zawsze jest to napięcie pomiędzy pewną, idealistyczną wizją życia, a wymogami, które stawia świat, no i Kościół.

ŁK:...i biskupi, papieże. Sporo mieliście problemów z zatwierdzeniem Waszych Konstytucji. Udało Wam się jednak przetrwać i uniknąć wchłonięcia przez franciszkanów.

DK: Z czasem, gdy okazuje się, że wspólnota odeszła zbyt daleko od źródła, pojawia się reforma, mająca na celu radykalizację życia.

JS: To jest jasne. Ciągle potrzeba powracać do źródeł, ale też ciągle trzeba jakoś radzić sobie z napięciem pomiędzy tym romantycznym, ale jakże ewangelicznym obrazem życia prawdziwie ubogiego, a wymogiem miłości do braci. Taka wizja życia skrajnie ubogiego jest fajna, dopóki nie pojawiają się bracia chorzy. W tej chwili jeden z moich współbraci jest po operacji. W porządku, możemy żyć w jaskini, ale co zrobić z takim rekonwalescentem? Poza tym, w każdym z nas pojawia się prędzej czy później pragnienie, aby wspólnocie stworzyć jakieś w miarę stabilne warunki życia.

ŁK: Jasne. Takie pragnienie pojawia się w życiu każdego człowieka. Myślę, że właśnie dlatego ludzie zaciągają kredyty hipoteczne, które spłacają przez trzydzieści lat. Wydaje się, że ubóstwo jako cel sam w sobie nie jest istotą chrześcijaństwa, czasami ponad ubóstwem stoją inne wartości.

JS: Zgadzam się z tym, co powiedziałeś. Ubóstwo nigdy nie może być celem. Ono powinno być środkiem do tego, aby łatwiej nam przychodziło życie dla Boga. „Nie samym chlebem żyje człowiek, lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych” (Mt 4,4). Franciszkanin czy kapucyn nie ma być ubogi, po to, by jak sportowiec wciąż poprawiać swój wynik i wciąż podnosić poprzeczki ubóstwa, ubóstwo ma go otwierać na Chrystusa. Chodzi o to, aby człowiek nie budował sobie pałacyku, który będzie go odgradzał od ludzi i Boga, aby rzeczywiście wierzył w Opatrzność Bożą.

ŁK: Myślę, że tą zasadą powinien się kierować każdy człowiek, nie tylko zakonnik. Wartości materialne nie powinny nam przesłaniać wartości niematerialnych. Ja wyznaję bardzo prostą etykę i nie opieram się przy tym na cytatach z Biblii, podejmując codzienne decyzje w relacji z drugim człowiekiem. Mam kilka imperatywów, które rozwiązują większość moich dylematów. Na przykład: nigdy nie odmawiam jedzenia osobie, która mnie o nie prosi. Kilka razy spóźniłem się na ważne spotkanie, ponieważ ktoś mnie poprosił o kupienie mu czegoś do jedzenia. Nie lituję się nad nikim. Uważam, że litowanie się odbiera ludziom godność. Natomiast zawsze staram się współodczuwać z drugim człowiekiem. Wiesz, myślę, że nasze podejście do biedy różni się na pewnych etapach. Po pierwsze, mimo całej empatii, ja prawdopodobnie dużo częściej niż ty upatruję winę ludzi w ich sytuacji życiowej. Po drugie, mam wrażenie, że w Waszym podejściu jest bardzo mało systematycznego myślenia nakierowanego na edukację i wyciąganie ludzi z biedy, a to dla mnie jest ryzykowne moralnie.

JS: Nasze domy i nasz sposób życia nie powinien stanowić zapory dla człowieka ubogiego. Powinniśmy mieszkać tak, aby taki człowiek nie czuł się w naszych klasztorach zagubiony, onieśmielony. Podobnie jest z naszym strojem. Do zakonnika nikt się nie wstydzi podejść na ulicy. Człowieka w markowych ubraniach nie każdy poprosi o pomoc. Nasi bezdomni, spotykając mnie na ulicy, nawet wtedy, gdy jestem bez habitu, mówią do mnie: „Cześć braciszku”. Oni się w naszym klasztorze czują się dobrze. Dla mnie jest to znak tego, że nie odeszliśmy zbyt daleko od idei ubóstwa.

DK: Powiedziałeś, że w Wasz charyzmat wpisana jest otwartość na ludzi ubogich. Jak dziś wygląda ubóstwo w Polsce? Wiadomo bowiem, że ubogi ubogiemu nierówny. Ubogi w Indiach nie ma absolutnie nic. Takiemu człowiekowi zdobycie miotły ułatwia awans społeczny, ponieważ dzięki niej może nająć się do pracy. Ubogi w Polsce nierzadko ma kolorowy telewizor i DVD.

JS: Ubóstwo w Polsce jest ogromne. Nasza kuchnia żywi dziennie 200 – 250 osób. Nieraz przychodzą ludzie radykalnie ubodzy. Właściwie, nie tyle ubodzy, co biedni. Ubóstwo jest wyborem życiowym. Bieda – czymś, do czego człowieka zmusza los. Ludzie radykalnie biedni nieraz posiadają tylko to, co mają na sobie. W takich sytuacjach, staramy się uruchomić pomoc ze strony gminy, czy państwa, aby tych ludzi jakoś przywracać do życia.

DK: My również staramy się pomagać ludziom biednym. Wydaje mi się, że najważniejsze jest to, by nie ulegać znieczulicy i nie odmawiać odruchowo pomocy osobie, która zaczepia nas na ulicy. Zwykle jednak unikamy dawania pieniędzy. Wydaje mi się, że cenniejsza jest pomoc rzeczowa. Kiedy ktoś prosi mnie o pieniądze na lekarstwa, albo na coś do jedzenia, proponuję, że kupię tej osobie to, co potrzebuje. Oprócz tego staramy się włączać w różne akcje charytatywne, na przykład każdego roku przygotowujemy paczki mikołajowe dla dzieci z ośrodków opiekuńczo – wychowawczych na Ukrainie, wysyłamy sms-y zasilające konto UNICEF-u, kupujemy bożonarodzeniowe świece Caritasu, czy jedzenie dla banków żywności.

ŁK: Dzisiaj na biedę staramy się patrzeć trochę szerzej. Są ludzie, którzy pod względem materialnym mają się całkiem nieźle, ale pod względem duchowym są bardzo biedni.

JS: Dlatego posługę spowiednika pojmuję jako pomoc ubogim. My kapucyni mamy docierać do „współczesnych ubogich”. „Współczesny ubogi” to, na przykład, człowiek uzależniony. Dlatego bracia z prowincji warszawskiej zainicjowali w latach 70-tych duszpasterstwo dla alkoholików oraz ruch trzeźwościowy. Mówimy także o biedzie kogoś, kto nie widzi nadziei, kto nie otwiera się na wyższe wartości. Z tej perspektywy, ewangelizacja może być rozumiana jako dzielenie się bogactwem Ewangelii.

DK: W świecie zachodnim bardzo często dominuje liberalny sposób rozumienia biedy jako skutku niezaradności życiowej. Mijając bezdomnego na plantach, który od rana popija tanie wino, bardzo trudno oprzeć się pokusie oceniania go. Tak bardzo wierzymy w to, że żyjemy w systemie, który każdemu daje szansę wyjścia na prostą. Wystarczy tylko chcieć. Tymczasem wy macie do czynienia z drugą stroną medalu. Nieraz walka o to, by wydobyć się z biedy jest naprawdę rozpaczliwa i nie kończy się happy endem. Z drugiej strony, spotkałam w swoim życiu osoby, które odrzucały możliwość poprawienia swojego statusu materialnego i nie zgadzały się, na przykład, na pracę za kilkaset złotych miesięcznie.

JS: Nasza praca z biednymi ma być przepojona chrześcijańskim miłosierdziem. Z drugiej jednak strony, to miłosierdzie nie może być ślepe. My również mamy świadomość, że kuchnia dla ubogich domaga się ciągłego rozwoju. Ludzie świeccy, którzy z nami współpracują, a którzy są specjalistami od działalności charytatywnej, ciągle mówią, że nasza działalność pozostaje na poziomie XIX wieku, ponieważ rozdajemy ludziom za darmo jedzenie.

DK: Stwarzacie bezdomnym cieplarniane warunki. Mogą sobie rano do was przyjść, zjeść śniadanie, potem przespacerować się do łaźni prowadzonej przez Caritas, w której mogą się za darmo umyć, następnie mogą do was wrócić na obiad i tak im mija dzień... Nic ich nie zmusza do zmiany swojej sytuacji życiowej.

JS: Dlatego staramy się stworzyć centrum, w którym będziemy mogli wdrożyć jakiś system rozeznawania, kto rzeczywiście potrzebuje pomocy. Na przykład, jeżeli zjawi się u nas osoba pod wpływem alkoholu, to nie otrzyma stałej pomocy. Oczywiście, zimą nie odeślemy takiego człowieka na ulicę, postaramy się jednak uświadomić mu, że dopóki nie przestanie pić, nie może liczyć na stałą pomoc. Będziemy się starali wykorzystać wiedzę fachową, tak jak staramy się używać jej, na przykład w sakramencie pokuty, aby ta pomoc była coraz bardziej skuteczna.

ŁK: Taka działalność jest bardzo trudna. Macie bowiem świadomość, że nie wyciągnięcie wszystkich ludzi z biedy i nie wdrożycie systemu doskonałego; zresztą takie działania nie byłyby w pełni zgodne z Waszym charyzmatem. Wy macie swoje małe poletko, swój wycinek rzeczywistości, na którym działacie. Nie jesteście w stanie wypracować takiego know how, jak chociażby wspólnota Chleb Życia, do której należy siostra Małgorzata Chmielewska.

JS: Zgoda. Ta wspólnota ma bardzo specyficzny charyzmat, nastawiony tylko i wyłącznie na taką pomoc. My natomiast nastawiamy się na współpracę z innymi organizacjami. Dlatego właśnie nasza organizacja pomocy imienia świętego Ojca Pio podejmuje współpracę z siostrami felicjankami. Na terenie naszego klasztoru chcemy zbudować centrum logistyczne, natomiast zaplecze socjalne ma się mieścić na terenie ich zakonu. Chcielibyśmy, aby w przyszłości powstała taka sieć rożnych organizacji pomocowych, ściśle ze sobą współpracujących. W ten sposób chcemy usprawnić nasz system pracy z ubogimi.

DK: Benedykt XVI w encyklice Deus caritas est pisze, że „Organizacje charytatywne Kościoła stanowią jego opus proprium, zadanie mu właściwe, w którym nie współpracuje jako dodatkowy partner, ale działa jako podmiot bezpośrednio odpowiedzialny, robiąc to, co przynależy do jego natury. Kościół nigdy nie może być zwolniony od czynienia caritas jako uporządkowanej działalności wierzących i, z drugiej strony, nigdy nie będzie takiej sytuacji, w której caritas poszczególnych chrześcijan nie będzie potrzebna, gdyż człowiek, poza sprawiedliwością, potrzebuje i zawsze będzie potrzebował miłości”. W encyklice tej podkreśla też wielokrotnie, że pomoc materialna nie powinna być udzielana w oderwaniu od aktów miłości wobec drugiego człowieka.

JS: Dlatego też działalność na rzecz ubogich nie może ograniczać się tylko do pracy charytatywnej. Zawsze będzie świadectwem ewangelicznym. Potrzeba rozmowy, wysłuchania ubogiego jest bardzo ważna. Tacy ludzie mają bardzo silną potrzebę podzielenia się swoimi biedami, doświadczeniami, na przykład nagłą śmiercią kolegi, jakąś chorobą, opowiedzenia o nocy na ulicy...
DK: We wspomnianej już encyklice Benedykt XVI pisze, że Kościół, jako wspólnota, winien wprowadzać miłość w czyn. Miłość potrzebuje jednak organizacji, aby mogła służyć wspólnocie w sposób uporządkowany. Benedykt XVI podkreśla, że świadomość tego była w Kościele obecna od samych jego początków. Powołuje się przy tym na fragmenty z Dziejów Apostolskich: „Ci wszyscy, którzy uwierzyli, przebywali razem i wszystko mieli wspólne. Sprzedawali majątki i dobra i rozdzielali je każdemu według potrzeby” (Dz 2, 44-45).

JS: Jan Paweł II mówił o „wyobraźni miłosierdzia“, potrzeba jej każdemu człowiekowi, niezbędna jest dla chrześcijanina. Musi ją także rozwijać każda wspólnota kościelna, aby rozwijać „struktury miłosierdzia“. Doskonałym momentem do tego, aby zorientować się, komu tak naprawdę trzeba pomóc jest kolęda. Nie idziemy na kolędę z nastawieniem na zbieranie datków. Nieraz spotykamy ludzi tak biednych, że dajemy im pieniądze, które otrzymaliśmy chwilę wcześniej. Owszem niekiedy zdarza się i tak, że ludzie oczekują od nas czysto rytualnej wizyty: ksiądz był, pomodlił się, wziął kopertę... Bardzo często ksiądz jest wypychany z domu, zaraz po tym, jak odmówi modlitwę i pobłogosławi dom. Dla innych ludzi kolęda jest okazją, by wylać wszystkie swoje żale pod adresem Kościoła.
ŁK: Taki jest kościół powszechny. Wszystkie jego wady tyczą się tak samo duchownych, jak i świeckich. Ksiądz też nie czuje się dobrze, jeżeli musi dźwigać brzemię abp Paetza. Jak ty radzisz sobie ze, słusznymi nieraz, atakami pod adresem duchownych?

JS: Trudno generalizować. Jeśli ktoś chce rozmawiać, to rozmawiam, jeśli chce na mnie pokrzyczeć, pomarudzić, to staram się go wysłuchać. Natomiast, gdy przekracza granicę dobrego smaku – protestuję.

DK: Co jest celem Waszej pracy z ubogimi?

JS: Naszym celem jest przede wszystkim bycie ubogim jak Chrystus i dzielenie życia z ubogimi. Ta zasada ma nie tylko przenikać naszą pracę z biednym, ale także nasze życie wewnętrzne. W naszych konstytucjach jest napisane, że mamy się modlić jak ubodzy. Ubóstwo ma docierać do wszystkich sfer naszego życia. Jeżeli modlimy się we wspólnocie, to powinniśmy zanosić przed Boga sprawy ubogich tego świata. Celem zasadniczym jest jednak naśladowanie Chrystusa, które powinno się przejawiać poprzez świadectwo. Chyba dlatego w naszej kuchni prawie w ogóle nie ma burd. Ludzie, którzy do nas przychodzą sami pilnują, aby był spokój, dało się pogadać. W ten sposób znajdują u nas namiastkę domu. Pomagamy im dostrzec własną godność, staramy się dużo rozmawiać, choć muszę przyznać, że duszpasterstwo wśród takich ludzi jest bardzo trudne, choć nie niemożliwe. W niektórych momentach oni chcą się zjednoczyć wokół określonych wartości. Na przykład, gdy któryś z nich umiera proszą o odprawienie Mszy. Pamiętam, że byłem zaskoczony tym, jak silnie zaangażowali się w to, aby należycie taką Mszę przeżyć. Pilnowali się wzajemnie, powtarzali, że mają być trzeźwi. Bracia kupili im wiązankę, którą złożyli przed ołtarzem, jako symbol pamięci o zmarłym. We Mszy uczestniczyli na tyle, na ile potrafili, odpowiadali na wezwania księdza, wysłuchali Słowa Bożego, a na końcu krzyknęli gromkie „Bóg zapłać”. Organizujemy też wspólne spotkania, zwłaszcza w okolicach najważniejszych świąt, chociaż nie zawsze są one łatwe.

ŁK: Jak się modli ubogi?

JS: Tacy ludzie są wyczuleni na wszelki fałsz. Żadnych ozdobników. Proste słowa. Niedawno modliłem się z pewnym człowiekiem, który wychodzi z alkoholizmu. Jego drażnią wyszukane słowa. Oni się często domagają od kapłana, aby rozmawiał z nimi jasno, niczego nie owijał w bawełnę. Także w modlitwie są bardzo bezpośredni: „Panie Boże, ja tu jestem, zawaliłem to i to...”. My również staramy się modlić jak ubodzy. W naszych Konstytucjach jest napisane: „Modlimy się jako bracia wtedy, gdy we wzajemnej miłości gromadzimy się w imię Chrystusa, tak aby Pan rzeczywiście był pośród nas. Natomiast jako mniejsi wtedy, gdy żyjemy razem z Chrystusem ubogim i pokornym, przedstawiając Ojcu wołanie ubogich i faktycznie uczestniczymy w ich warunkach życia.”[Konst. OFMCap n. 46] Modlitwa kapucyna ma więc być przyglądaniem się i wsłuchiwaniem w Chrystusa ubogiego – „która dla nas stał się ubogim, aby nas swym ubóstwem ubogacić”. Z drugiej strony ma być wraz z Chrystusem ubogim – Ukrzyżowanym przedstawianiem potrzeb ubogich tego świata. Zakłada to życie blisko nich, także poprzez nasze jako wspólnoty i moje osobiście ubogie życie. Ilekroć czytam ten fragment Konstytucji uświadamiam sobie, ile jeszcze mam i mamy do zrobienia, aby był on w pełni zrealizowany.

DK: W życiu trzeba się umieć dzielić tym, co się ma. Doskonałym przykładem tego jest przypowieść o ubogiej wdowie. Nie ważne, ile się posiada, ważne, aby nie być do tego przywiązanym tak bardzo, że przysłania to inne wartości.

JS: To prawda, lecz dla mnie ta przypowieść wskazuje przede wszystkim na zaufanie, całkowite zaufanie Bogu. Wdowa, sierota, cudzoziemiec to ci najsłabsi, o których prawa i potrzeby nikt się nie troszczy. Bóg jest ich obrońcą. Deptanie ich praw jest oceniane już przez Stary Testament jako działanie szczególnie haniebne oraz sprowadzające gniew Boga, który się za nimi ujmie. Uboga wdowa ufa Bogu, niejako żyje w tym i z tego zaufania. Dlatego też może się dzielić tymi niewielkimi dobrami, które posiada.

DK: W rozmowach na temat postawy chrześcijanina wobec wartości materialnych pojawiają się zazwyczaj odwołania do dwóch cytatów z Pisma Świętego. Pierwszy z nich, to wspomniana już przypowieść o wdowie. Drugi, to fragment z Ewangelii świętego Mateusza lub Łukasza: „Nie troszczcie się...

JS:...zbytnio – to bardzo ważne słowo. Nie można o nim zapominać.

DK: A zatem: „Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać. Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie? Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichlerzy, a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi niż one? Kto z was przy całej swej trosce może choćby jedną chwilę dołożyć do wieku swego życia? A o odzienie, czemu się zbytnio troszczycie? Przypatrzcie się liliom na polu, jak rosną: nie pracują ani przędą. A powiadam wam: nawet Salomon w całym swoim przepychu nie był tak ubrany jak jedna z nich. Jeśli więc ziele na polu, które dziś jest, a jutro do pieca będzie wrzucone, Bóg tak przyodziewa, to czyż nie tym bardziej was, małej wiary? Nie troszczcie się więc zbytnio i nie mówcie: co będziemy jeść? co będziemy pić? czym będziemy się przyodziewać? Bo o to wszystko poganie zabiegają. Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Starajcie się naprzód o królestwo /Boga/ i o Jego Sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane. Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy” (Mt 6, 26-34). Zawsze znajdowałam w tych słowach nadzieję, że Bóg wspomaga nas w naszej pracy i dlatego, choć powinniśmy wypełniać swoje obowiązki z największą starannością, w naszych sercach nie powinno być lęku, gdyż Bóg otacza nas opieką. Przyznam jednak, że trwanie w poczuciu ufności jest bardzo trudne. Człowiek ma skłonność do zamartwiania się o swoją przyszłość. Nieliczni tylko mają w sobie ten rodzaj ufności i optymizmu, o którym mówi Ewangelista.

JS: To o czym mówisz to uczenie się życia z opatrzności, wiary w to, że jest Ktoś, kto nad tym wszystkim, co tworzy moją codzienność czuwa i jeżeli przysyła ubogiego, aby go nakarmić, to sprawi, że ja również będę miał co zjeść, że moja miska, jeżeli się nią podzielę, nie będzie pusta. Z drugiej strony, nie zwalnia nas to z racjonalnej troski, aby potrzeby były zaspokojone. Jeżeli ktoś przewiduje, że będzie potrzebował nieco więcej pieniędzy, ponieważ w domu pojawiło się dziecko, to bierze dodatkową pracę, aby zarobić na te wszystkie nowe wydatki. Niektórzy próbują tą Ewangelię interpretować radykalnie: „Niczym się nie przejmuj, Bóg o Ciebie zadba”. To niesłuszne – Bóg dał rozum, aby roztropnie planować i ręce, aby pracować.

ŁK: Niekiedy jednak troska o doczesność zamienia się w małostkowość.

JS: Dlatego czasami musimy coś w życiu stracić. Ważne, abyśmy potrafili to robić. Na przykład, my ostatnio musieliśmy pozostawić prześliczny klasztor w Austrii. To była dla nas wielka strata, nawet nie tylko materialna, ale strata miejsca, w którym niejeden z nas przeżył ważny czas. Jednak trzeba było umieć ją przeżyć. Powiedzieliśmy sobie: „Pozostanie świadectwo dobrych dzieł pokoleń braci, a nam pozostaną wspomnienia. To nie jest koniec świata”.

***
Powyższy tekst pochodzi z książki "Reguły życia" Piotra Śliwińskiego, Dominiki Kozłowskiej i Łukasza Kozłowskiego wydanej nakładem Znaku.