Światowy Dzień Chorego

publikacja 10.02.2003 12:27

Cierpienie jest jednym z tych problemów, z którymi ludzkość zmaga się od tysiącleci, wciąż na nowo szukając odpowiedzi na wiele związanych z nim pytań.

Orędzie Ojca Świętego na XI Światowy Dzień Chorego, 11 lutego 2003

List apostolski "SALVIFICI DOLORIS" Ojca Świętego Jana Pawła II do biskupów, kapłanów, rodzin zakonnych i wiernych Kościoła katolickiego o chrześcijańskim sensie ludzkiego cierpienia (.doc do ściągnięcia)

Rozmowa o cierpieniu z teologiem

Moc w cierpieniu (Lourdes)

Śpiewy z Lourdes (audio)

Choruje ktoś wśród was?

Po co kapelan w szpitalu?

Więcej o Lourdes i objawieniach

Sanktuarium i kult

Cuda w Lourdes

Papież i chorzy


Ks. Marek Łuczak

Misja Namiestnika Chrystusa wobec chorych i cierpiących kojarzy się przede wszystkim z nauczaniem. Dokumenty papieskie obfitują w listy i orędzia publikowane przy okazji kolejnych Światowych Dni Chorego. Okazuje się jednak, że osobisty stosunek Jana Pawła II do krzyża w chorobie jest wyjątkowy. Papież już na samym początku pontyfikatu, ku zaskoczeniu obserwatorów, odwiedził chorego przyjaciela - kardynała Andrzeja Deskura w klinice Gemelli. Tam też odwiedził siostrę Ausilię, która jako pielęgniarka opiekowała się nim po zamachu z 13 maja 1981 roku.


Krzyż i klucz

Pierwszym i najważniejszym dokumentem skierowanym do chorych jest, wydany w 1984 roku, list apostolski "Salvifici doloris". Przesłanie papieskie ukazuje próbę nadania cierpieniu chrześcijańskiego sensu. "Cierpienie przeżywane z Chrystusem jest najcenniejszym darem i najskuteczniejszą pomocą w apostolstwie" - powiedział Papież w Zakopanem w czerwcu 1997 r. Te słowa padły w sanktuarium fatimskim na Krzeptówkach, które tak bardzo związane jest z bolesnym doświadczeniem zamachu i cierpieniem spowodowanym strzałem z broni zamachowca. Trudno nie dostrzec w kapłańskich ustach wyraźnego związku cierpienia z Ofiarą Chrystusa. To przecież na ołtarzach całego świata Chrystus - na nowo - ponosi śmierć dla naszego zbawienia. Kościół zachęca, by razem z Nim ofiarować Ojcu nasze osobiste doświadczenia, wśród których choroba należy do najcięższych.

Dlatego - jak zauważa Marcin Przeciszewski z KAI - Jan Paweł II niemal przy okazji każdej pielgrzymki spotyka się z rzeszami chorych, cierpiących, zepchniętych na margines życia.

W 1996 roku spotkał się w Tours z ludźmi "zranionymi przez życie". Wśród nich pobłogosławił nie tylko niepełnosprawnych czy chorych na tradycyjne schorzenia, ale wziął w objęcia zarażonych wirusem HIV, prostytutki, narkomanów i wszystkich, którzy są pogrążeni we wszelkich patologiach.

Wrażliwość i teologia

Papież jako kapłan i poeta nie potrafi obojętnie przejść obok cierpiących. Widok ludzi zmagających się z bólem budzi wzruszenie i żal. Dlatego w dniu jubileuszu chorych w 2000 roku w Rzymie zwrócił się do nich ze słowami pociechy: "Niektórzy z was przykuci są od lat do łoża boleści: proszę Boga, ażeby dzisiejsze spotkanie przyniosło im nadzwyczajną ulgę fizyczną i duchową". W tej samej homilii dodał jednak: "Cierpienie i choroba są częścią tajemnicy człowieka na ziemi... Pragnę, aby ta wzruszająca koncelebra była dla wszystkich, chorych i zdrowych, okazją do zastanowienia się nad zbawczą mocą cierpienia". W tych słowach Papież ukazał nie tylko psychologiczny czy religijny, ale w najściślejszym sensie - teologiczny wymiar cierpienia. Uznał wprawdzie, że należy walczyć z chorobą, ponieważ zdrowie jest darem Bożym, gdy jednak cierpienie zapuka do drzwi - trzeba je przyjąć.

Kluczem do papieskiego rozumienia cierpienia jest krzyż Chrystusa. Od momentu śmierci Chrystusa na Drzewie Życia każde cierpienie może nabrać sensu, który czyni je szczególnie cennym.

Skazani i wezwani

Z papieskiego nauczania o cierpieniu nie można wnioskować o beznadziei choroby. Nie kwestionując jej szczególnego charakteru w aspekcie zbawczych możliwości, Papież zachęca do walki o zdrowie. W 1995 roku Jan Paweł II wezwał, by w każdych warunkach chronić życie ciężko chorych. Podczas audiencji dla dzieci z porażeniem mózgowym i ich rodziców podkreślił niezbywalne prawo do życia każdego człowieka, od jego poczęcia aż do naturalnej śmierci. Zapewnił też, że wszyscy chorzy cieszą się szczególną miłością i opieką Kościoła.

Jan Paweł II wezwał chorych na całym świecie, by nie tracili nadziei i wierzyli w postęp medycyny. Kościół ufa - jak Papież podkreślił w orędziu na IV Światowy Dzień Chorego - drodze wytyczonej przez naukę i technikę w służbie człowieka.

Troska i inicjatywy

Papieska wrażliwość na chorych owocuje nie tylko nauczaniem. Papież wielokrotnie apelował o modlitwę w intencji cierpiących. Zachęcał też wolontariuszy do pielęgnowania chorych i troski o najbardziej potrzebujących. Apelował także do władz oraz do społeczeństwa, by nie przechodzono obojętnie obok usprawiedliwionych oczekiwań pomocy dla osób ciężko chorych i ich rodzin. "Nie wolno rezygnować z solidarności z nimi tylko ze względów materialnych" - podkreślił w 1995 r.

Szczególny jest papieski apel o dostęp biednych krajów do leków przeciwko AIDS. W orędziu do sekretarza generalnego ONZ Kofiego Annana, z okazji obradującej w Nowym Jorku specjalnej sesji w tej sprawie, Jan Paweł II wyraził ubolewanie z powodu krzywd, jakie spotykają pacjentów chorych na AIDS w krajach biednego Południa. "Tym ludziom - stwierdził - niezbędne są podstawowe środki medyczne".

Stolica Apostolska wielokrotnie zwracała uwagę na wysokie koszty terapii chorych na AIDS. "Dobra tej ziemi - przypomina Papież - są dla wszystkich jej mieszkańców. W związku z tym apeluję do krajów bogatych, by uczyniły wszystko, co w ich mocy, by zapewnić potrzebną opiekę chorym".

Doświadczenia i modlitwa

Od czasu do czasu media obfitują w komunikaty na temat stanu zdrowia Ojca Świętego. Często też przy okazji transmisji watykańskich uroczystości można obserwować twarz umęczonego chorobą Jana Pawła II. Ten widok nie może dziwić, jeśli patrzy się na Papieża przez pryzmat nie tylko wieku, ale też zamachu i wielu zabiegów czy skomplikowanych operacji. W pamięci obserwatorów utrwalił się nie tylko widok cierpienia, ale także pokory i modlitwy. Jak choćby tej przed operacją z 1996 roku. Nie tylko sam zmówił Anioł Pański, ale też prosił o modlitwę w swojej intencji i połączył się duchowo z chorymi całego świata. Ta więź trwa po dziś dzień.

Moc w cierpieniu


Magdalena Morska

Pieśń o objawieniach w Lourdes (audio)
Magnificat śpiewany w Lourdes (audio)
Pieśń o wodzie w Lourdes (audio)

Nieprzypadkowo Papież Jan Paweł II wybrał na Światowy Dzień Chorego 11 lutego, kiedy wspominamy cudowne objawienia Matki Bożej w Lourdes. Właśnie w Lourdes chorzy otrzymują łaskę zrozumienia swoich cierpień, a zdrowi uczą się pokory i szacunku wobec tajemnicy ludzkiego życia.


Spotkania Bernadety z Maryją miały miejsce w połowie XIX wieku w grocie skalnej, z której od tamtego czasu bije źródełko cudownej wody. Lourdes nigdy nie stałoby się tak znane na całym świecie, gdyby nie to niezwykłe wydarzenie. Bóg sprawił, że ta mała niegdyś wioska została nawiedzona i uświęcona przez Matkę Jego Syna. Odtąd tutaj przybywają rzesze pielgrzymów, z których większość stanowią ludzie chorzy.

Maryjne miejsce nadziei

Zarówno grota, w której ukazywała się Maryja, jak i okolice, gdzie wybudowano trzy bazyliki, uważane są przez wiernych za szczególne miejsca modlitwy i spotkania z Bogiem. Dlatego przybywają tam oni z najodleglejszych miejsc na ziemi, aby doświadczyć osobiście tej mocy i nadziei, z której Lourdes słynie na całym świecie.

Istnieje wiele świadectw mówiących o tym, że modlitwa do Matki Bożej przed Jej figurką umieszczoną w grocie zmienia radykalnie ludzkie serca. Maryja sprawia, że w pielgrzymach dokonuje się cudowna przemiana, nawrócenie i odnalezienie sensu życia. Przed tą grotą leją się łzy bólu, samotności, cierpienia, ale także łzy radości i wielkiego szczęścia. Modląc się w tym miejscu, ludzie choćby na chwilę zapominają o problemach swojego życia - albo raczej zaczynają na nie patrzeć z innej perspektywy.

Moc Chrystusa

Do Lourdes najliczniej przyjeżdżają zwłaszcza ci cierpiący najbardziej: nieuleczalnie chorzy, kalecy, upośledzeni. Wielu z nich ma zdeformowane ciała, zniekształcone przez chorobę twarze, inni są głuchoniemi, jeszcze inni niewidomi... Są ich tysiące, zwłaszcza w niektóre święta i uroczystości - a taki widok bywa porażający dla niejednego pielgrzyma. Na pewno przyciągają ich świadectwa uzdrowień, spośród których około stu specjalna komisja kościelna uznała za znaczące, a kilka za cudowne. Każdy chory ma nadzieję, że zostanie, jeśli nie uzdrowiony, to umocniony, że znajdzie jakieś rozwiązanie swoich problemów. I rzeczywiście, liczni pielgrzymi przyznają, że podczas modlitwy, albo po modlitwie, dzieje się z nimi coś niezwykłego: doznają poruszenia serca, sumienia - albo rozjaśnia im się umysł i znajdują wyjście z trudnej sytuacji.

Bez wątpienia jest to miejsce szczególnej łaski. Świadczą o tym licznie zgromadzone wota. Tuż obok groty wyeksponowano dowody uzdrowień, jakie dokonały się u stóp Matki Bożej z Lourdes: wózki inwalidzkie, kule, laski. Szczęśliwi z odzyskanego zdrowia ludzie zostawili te specyficzne eksponaty "ku pokrzepieniu innych", i trzeba przyznać, że spełniają one swoją rolę.

11 lutego 1980 r. w Bazylice św. Piotra Ojciec Święty w swojej homilii mówił: "Cierpiący na różne choroby udają się z pielgrzymką do Lourdes z tą nadzieją, że za pośrednictwem Maryi objawi się w nich zbawcza moc Chrystusa. I faktycznie, ujawnia się ona zawsze w darze pogody ducha i ofiary, często w ogólnym polepszeniu zdrowia albo wprost w łasce całkowitego wyleczenia, o czym świadczą liczne, zweryfikowane przypadki w ciągu ponad stu lat. Cudowne uzdrowienie jest jednak, mimo wszystko, czymś wyjątkowym. Zbawcza moc Chrystusa, wyjednana wstawiennictwem Jego Matki, objawia się w Lourdes przede wszystkim na płaszczyźnie duchowej".

Dla chorych

Współczesny człowiek często nie rozumie sensu skupiania się na cierpieniu i słabości - tym niewesołym w końcu problemie. Dlatego taki dzień, poświęcony choremu, jest jak najbardziej potrzebny. Doceniają go najbardziej sami zainteresowani, gdyż przynajmniej raz w roku mówi się o nich podczas homilii i konferencji, a poprzez media uzmysławia się szerokim kręgom, że wokół żyją ludzie cierpiący, którzy liczą na życzliwość, zrozumienie, często na konkretną pomoc. Cierpienie z powodu choroby nie jest zresztą jedyne; dla chorych jeszcze gorsze bywa osamotnienie w bólu, zepchnięcie ich przez społeczeństwo na margines.

A przecież dla ludzi przewlekle chorych, niepełnosprawnych, upośledzonych bardzo ważne jest zachowanie kontaktu ze światem, uczestniczenie w życiu społecznym na poziomie, na jaki pozwala ich kalectwo. Dostrzega to także Kościół i ludzie wierzący. Dlatego powstają duszpasterstwa osób niepełnosprawnych, gdzie spotykają się tak chorzy, jak i ich przyjaciele opiekunowie. Wielu z tych, którzy tam trafiają, zaskakuje fakt, że wbrew pozorom nie jest to wymiana jednostronna: owszem, zdrowi służą chorym, ale też bywają sowicie przez nich obdarowani. Uczą się od nich cierpliwości, wytrwałości, szacunku dla zdrowia, ufności. Ludzie chorzy wpływają na wzrost ich wiary i wyzwalają inne spojrzenie na sens ludzkiego życia.

Całemu światu znana jest wyjątkowa troska Ojca Świętego właśnie o ludzi cierpiących. Papież często kieruje do nich dobre słowo pocieszenia i umocnienia, prosi ich o modlitwę w różnych intencjach, wierząc, że mają oni szczególne względy u Boga i potrafią uprosić u Niego wiele łask. Każdego dnia modli się w ich intencjach. Zwłaszcza w ostatnich latach, które i jemu przyniosły cierpienia związane z chorobą, widać, jak sam daje świadectwo, że chorzy są osobami mężnymi i pełnowartościowymi.

Dla zdrowych

A jakie znaczenie ma Światowy Dzień Chorego dla ludzi cieszących się pełnią zdrowia? Może ma im nade wszystko przypomnieć o cierpiących braciach? Może ma uświadomić kruchość ludzkiego ciała? Może ma im pokazać, że tak naprawdę nie rozumieją cierpienia, a w związku z tym nie mają prawa wypowiadać się w imieniu ludzi chorych? Na pewno jest to dzień, kiedy mamy okazję nauczyć się większej pokory wobec konkretnego cierpienia; pokory, której nam, niestety, często brakuje.
Ten dzień jest również przypomnieniem wielu problemów, z jakimi borykają się cierpiący bracia, i momentem zastanowienia, co możemy zrobić, aby ich życie stało się pełniejsze, barwniejsze, szczęśliwsze. Może za ścianą samotna matka zmaga się z nieuleczalną chorobą swojego dziecka, a my przymykamy oczy na jej zmęczenie, ból i trud? Bóg kołacze do naszych serc i prosi, byśmy dostrzegli tych Jego "braci najmniejszych".

Choruje ktoś wśród was?


Ks. Tomasz Horak

Choruje ktoś wśród was? Choroba... Potrafi ściąć z nóg nawet silnego człowieka. Potrafi latami uniemożliwiać życie i pracę. Potrafi przyjść na kilka dni, by na resztę życia uczynić kaleką. Potrafi odebrać przyjaciół. Mimo ogromnego postępu medycyny bywamy bezradni, gdy przyjdzie. Każda poważniejsza choroba prowokuje pełne bezsilności wołanie: Dlaczego ja? Dlaczego dziecko, mąż, matka? Dlaczego tak bardzo? Dlaczego tak długo? Dlaczego na zawsze? Nie unikniemy dramatycznego "dlaczego!". I o odpowiedź trudno. A jednak żyć trzeba dalej.


Jezus, chorzy i sakrament namaszczenia

Nie my pierwsi, nie tylko nasze pokolenie woła "dlaczego?". Choroba zawsze była i będzie trudnym wyzwaniem. Tak było za czasów ziemskiego życia Jezusa. Przekartkujcie Ewangelię: woda zamieniona w wino, dwa razy rozmnożony chleb, uciszona jedna burza, trzech umarłych wywołanych z grobu. I wiele, bardzo wiele uzdrowień. Ponad dwadzieścia relacji, dużo więcej osób, które uzdrowień doznały. Raz zwykła gorączka, innym razem trąd czy paraliż.

Jezus nie minął nikogo z proszących o zdrowie. Kiedyś w Kafarnaum wokół Niego tłoczył się spory tłum. Padło pytanie na pozór śmieszne: "Kto mnie dotknął?". Wszyscy się pchają, po cóż pytać. Pomiędzy "pchać się" a "dotknąć" jest jednak różnica. "Córko, twoja wiara cię uzdrowiła" - powiedział Jezus do kobiety, która jako jedna spośród tłumu dotknęła Go z wiarą (Łk 8,43-48).

Jezus uzdrawiał i budził z uśpienia wiarę - i to było najważniejsze. A gdy uczniów wysłał na pierwszą wyprawę, nakazał: "Uzdrawiajcie chorych, którzy tam są, i mówcie im: Przybliżyło się do was królestwo Boże" (Łk 10,9). A oni "wielu chorych namaszczali olejem i uzdrawiali" (Mk 6,13). Znak namaszczenia olejem przetrwał, wspomina o tym Apostoł Jakub: "Choruje ktoś wśród was? Niech sprowadzi kapłanów Kościoła, by modlili się nad nim i namaścili go olejem w imię Pana..." (Jk 5,14).

Namaszczenie ku zdrowiu

Nieczęsto przychodzi do księdza sam chory, by o sakrament prosić. Przyszedł kiedyś do mnie pan Bazyli. "Księże, jadę do sanatorium, czuję się bardzo źle. Może nie wrócę. Proszę o spowiedź, o Komunię i o namaszczenie". Poszliśmy do kościoła. W pustym o wieczornej porze kościele dokonywała się tajemnica sakramentów. Popłakał się ze wzruszenia pan Bazyli. Powiedział: "Mogę spokojnie jechać. On nie zapomni o mnie". I pojechał do sanatorium. I wrócił. Od tamtego dnia minęło wiele lat. Choroba jest nie do wyleczenia, ale wróciły siły i nadzieja życia wśród bliskich. Sakrament chorych jest mocą ku zdrowiu - właśnie o pełnię sił i powrót do codziennych obowiązków modli się kapłan, udzielając świętego namaszczenia.

Ulga w cierpieniu

Do pani Józefy zostałem wezwany telefonicznie, w późny sobotni wieczór. Wokół babci zebrali się wszyscy domownicy. Wnuczka pielęgniarka podłączała kroplówkę. We wspólnocie wielopokoleniowej rodziny dokonało się sakramentalne misterium namaszczenia. Nie wiem, dlaczego na odchodnym powiedziałem, że długo jeszcze będą cieszyć się obecnością babci. Minęło kilka lat. Co miesiąc bywam u pani Józefy, przynosząc Komunię Świętą. Leży, słucha radia, modli się, cieszy się obecnością prawnuków. Życie naznaczone cierpieniem uwięzienia w łóżku. Podziwiam, z jaką cierpliwością znosi swoje unieruchomienie i dramatyczne skurczenie się świata. Sakrament namaszczenia stał się dla niej źródłem duchowej siły i ulgą w cierpieniu, przed którym uciec się nie da.

Niespodziewana obecność

To było w Dzierżoniowie. Na środku ulicy stał samochód, wokół jakiś dziwny ruch. Zjechałem na chodnik, wziąłem ze sobą modlitewnik i oleje (zawsze mam je ze sobą). Na jezdni leżała kobieta. Przykucnąłem przy niej, mówię: "Jestem księdzem katolickim. Mogę udzielić sakramentu chorych. Czy mam to uczynić?". W oczach półprzytomnej kobiety zobaczyłem niebotyczne zdziwienie i radość. "Ksiądz...". W ulicznym gwarze dokonał się sakramentalny cud. Pośród gapiów, kierowcy i ludzi z pogotowia w mocy sakramentu stanął Jezus. Wsunąłem do torebki poszkodowanej obrazek z nadrukiem: "W czasie wypadku drogowego udzieliłem sakramentów świętych". Pieczęć parafii, podpis. Ciche "dziękuję", za chwilę karetka odjechała.

Nieraz miałem okazję stać się narzędziem takiej niespodziewanej obecności Pana w ulicznym gwarze. Czy nie dlatego stał się człowiekiem, aby i takim niedolom człowieka towarzyszyć? Zastanawiam się tylko, dlaczego niektórzy ludzie mają szczęście mieć wtedy kapłana blisko siebie? Może to konsekwencja ich dotychczasowego życia, w którym starali się być blisko Boga?

Siła na godzinę przejścia

Zbyszek miał czternaście lat. Nowotwór zniszczył młody organizm bardzo szybko. Sakrament chorych przyjął w szpitalu, ale gdy wrócił do domu, zaproponowałem święte namaszczenie jeszcze raz. Z wyraźną ulgą powiedział "dobrze". Czy wiedział, że zostało mu kilka dni życia? Byłem u niego dwa dni później. Z Komunią Świętą pod postacią wina, bo opłatka już by nie przełknął. Potem chwila modlitwy i "rozmowa".
Próbowałem przez ściśnięte gardło mówić coś o życiu, on z wysiłkiem kiwał głową albo przecząco nią kręcił. W pewnej chwili poczułem, że chce mi przekazać coś ważnego. Z wysiłkiem podniósł rękę, palec skierował ku górze, wykonując kilka ledwo zauważalnych gestów wskazujących. "Spotkamy się w niebie" - mówił jego pełen wysiłku gest. Powtórzyłem półgłosem: Spotkamy się w niebie? Odpowiedzią było potakujące kiwnięcie głową. Odchodził spokojnie, jakby widział przed sobą nową, nieznaną, a oczekiwaną drogę.

Siłą na godzinę przejścia jest święte namaszczenie i wiatyk. Wiatyk - to łacińskie słowo via tecum: "na drogę z tobą". Wiatykiem nazywamy Komunię Świętą, tę na drogę do domu Ojca, ostatnią. Towarzyszy jej wyznanie wiary składane przez chorego i szczególna modlitwa Kościoła. Bo do domu Ojca pójdzie każdy. Nie każda choroba i nie każda chwila jest tą ostatnią. Ale w każdej z tych trudnych chwil chce być z nami Jezus. Dlatego zostawił nam sakrament chorych.

Dwadzieścia lat w szpitalu


Anna Burda

Przytuli, poradzi, porozmawia, wysłucha problemów, dla każdego ma dobre słowo. Być zawsze blisko człowieka - to jego dewiza życiowa. Ksiądz Bronisław Gawron od ponad dwudziestu lat pełni posługę kapelana szpitalnego.

Już w seminarium interesował się psychologią. Ucząc młodzież, spotykał się z wieloma najróżniejszymi problemami. Ale zawsze najważniejszą była umiejętność słuchania drugiego człowieka.
Kiedy skończył budowę kościoła w Szopienicach, został kapelanem w tutejszym szpitalu. Różnych ludzi Bóg postawił na jego drodze. Byli wśród nich pacjenci oddziału chirurgii urazowej, psychiatrii. Służył pomocą chorym, przebywającym na oddziale odwykowym dla alkoholików, detoksykacyjnym dla narkomanów.

- Rozmowy z pacjentami trwały często do późna w nocy, a czasem kończyły się nad ranem - wspomina ksiądz Gawron. - Kiedy zburzona zostaje bariera nieufności, strachu, wstydu, kiedy chory otwiera się na drugiego człowieka, nie można mu powiedzieć: "Dość tego, na dziś kończymy". Rozmawialiśmy tak długo, aż znalazło się rozwiązanie, wyjście z trudnej sytuacji. Każdego trzeba brać na serio. Nie można stosować szablonu, bo przecież każdy człowiek jest inny. Trzeba być otwartym na jego problemy. Nawet z pozoru błaha sprawa dla kogoś może być niezwykle ważna. To z tuzinkowych problemów rodzą się nerwice. Problem w tym, że ludzie nie chcą i nie potrafią się wzajemnie słuchać. Każdy chciałby tylko nauczać.

Dziś ksiądz Gawron jest kapelanem w Wojewódzkim Szpitalu Chirurgii Urazowej i w Szpitalu Miejskim w Piekarach Śląskich Szarleju.

Wstaje o godzinie 4:00. - Najpierw jest modlitwa, potem gimnastyka, no i dobra kawa - śmieje się. O 6:00 jest już w Szpitalu Miejskim, trzy godziny potem w Szpitalu Urazowym. Tak do godziny 12:30. Po obiedzie spotyka się z niewidomymi, służy pomocą ludziom przychodzącym do poradni przeciwalkoholowych i rodzinnych, odwiedza Kluby Abstynenta. Wieczorem znów jest w szpitalu, gdzie odprawia Msze św., nabożeństwa. Dzień kończy się dla niego o godzinie 23:00.

Ksiądz Gawron opiekuje się 650 pacjentami. Nie ma chyba nikogo, kto nie znałby jego ujmującego uśmiechu i radosnych oczu.

- Chorzy zawsze czekają na księdza, na jego dobre słowo, życzliwy gest - mówi. - Nie można przelecieć po salach jak wiatr. Lekarze i służba medyczna zajmują się ciałem. Ale nie mniej ważne jest także duchowe wsparcie. Jestem dla każdego chorego, niezależnie od tego, czy jest wierzący czy nie. Słowo, z którym przychodzi kapłan, dodaje otuchy. Czasem wystarczy zwykły, ludzki gest, uścisk dłoni, przytulenie i lęk mija. Kiedyś spotkałem kobietę, która bardzo bała się operacji. "Przecież nie ty będziesz operowała" - powiedziałem. "Zostaw to fachowcom, a ty pomyśl nad receptą na dobre ciasto". I już było lepiej.

Zagubieni, osamotnieni, osaczeni przez chorobę ludzie czasem buntują się, zamykają w sobie. Zdarzy się, że ktoś powie: "Nie potrzebuję księdza", "Po co ksiądz mi tu codziennie przychodzi?".
- To taka reakcja obronna. Nie wchodzę z butami w ich życie - opowiada kapelan. - Trzeba być taktownym. Jeśli ktoś nie życzy sobie mojej obecności, to trzeba to uszanować. Życzę wtedy choremu powrotu do zdrowia i odchodzę. Ale takie kategoryczne odmowy, czy agresywne zachowania zdarzają się naprawdę rzadko.

Ludzie podchodzą do cierpienia bardzo emocjonalnie. Pytają: Czemu to właśnie mnie Bóg tak pokarał. - To nie On. To my sami siebie karzemy - mówi kapelan. - Nie uważamy na siebie, niewłaściwie się odżywiamy, lekceważymy własne zdrowie, a potem winę zrzucamy na Pana Boga.

Trzydziestoletni Andrzej trafił do Szpitala Urazowego ze skomplikowanym złamaniem nogi. - Byłem wściekły na cały świat - wspomina. - Noga strasznie bolała, czekała mnie poważna operacja, a w pracy szykowały się zwolnienia. I tu jeszcze ten uśmiechnięty ksiądz. Kiedy wchodził na salę, odwracałem się do ściany. Nie mogłem patrzeć, jak inni pacjenci przyjmują Komunię św. "Ale wam to pomoże" - uśmiechałem się. Ale po jakimś czasie zrozumiałem, że coś w tym musi być. Widziałem, jak chorzy rozpromieniali się na widok księdza. Zacząłem z nim rozmawiać. Bardzo mi wtedy pomógł.

Wyspowiadałem się, przyjąłem Komunię św. Rodzice powiedzieli mi potem, że pobyt w szpitalu bardzo mnie odmienił.

Czasem wśród pacjentów szpitala zdarzy się ktoś, kto już dawno odsunął od siebie Boga. - Boją się księdza, tego, że może zareaguje nie tak - mówi kapelan. - Pomagam im odbudować zaufanie, wyzbyć się lęku. Lata przeszłe u Boga się nie liczą, ważne jest dzisiejsze pojednanie.

Ksiądz Bronisław Gawron mówi, że nie przychodzi nikogo nawracać. - Przychodzę do człowieka jako człowiek. Pytam o samopoczucie, o datę operacji. Ludzie sami się otwierają, zwierzają z problemów małżeńskich, mówią o trudnej sytuacji materialnej, o braku pracy. Z czasem rozmowa dotyka także spraw wiary. Nie przychodzę do chorych z litością czy smutkiem. To tylko pogłębiłoby ich depresję. Niosę im radość i nadzieję. Najważniejsza jest postawa Chrystusowa. On zawsze był dla chorych.
Do Szpitala Urazowego trafiają pacjenci z rozległymi obrażeniami ciała, po wypadkach, sparaliżowani młodzi ludzie, dla których skok do wody okazał się tym ostatnim. Szczególnie młodzi potrzebują więcej czasu, by oswoić się z sytuacją. - Tak bardzo potrzebują otuchy. Mówię im, że nawet, po ludzku sądząc, w najtrudniejszej sytuacji życiowej nie wszystko jest stracone, że jeszcze można bardzo wiele zrobić. Ci ludzie znajdują wiarę w zmartwychwstanie, życie wieczne. Trzeba im to tylko umiejętnie pokazać.
Ksiądz Gawron spotyka się także z rodzinami zmarłych. - Sportowca, który dobiega do mety, nie wita płacz, ale oklaski - tłumaczę. - Żałoba to obraz pogaństwa, nie chrześcijaństwa.

Z pomocy kapelana szpitalnego korzystają nie tylko chorzy i ich najbliżsi. Przyjaciółmi księdza Gawrona są także lekarze, pielęgniarki, cały personel medyczny. Często rozmawiają o tym, jak pomóc danemu pacjentowi, jak odbudować w nim wiarę w jutro. Spotykają się przy kawie i ciastku, ale nie krępują się też wyspowiadać u swojego kapelana.

Ksiądz Bronisław Gawron nie czyta gazet i nie ogląda telewizji, bo, jak mówi, zabija ona ducha w Polakach, podważa dobre wartości, emanuje brutalnością. Lubi za to czytać wartościowe książki, słuchać muzyki Kilara i Góreckiego. Jego pasją jest także śpiew i gra na gitarze. Pacjenci bardzo lubią wieczorne spotkania muzyczne, do których przygrywa ich kapelan.

Kapelan szpitalny z Piekar nie wie co to urlop. - Korzystają z niego ci, którym praca ciąży - śmieje się. - A ja jestem stale na urlopie. Dyrektorzy szpitali zapowiedzieli mu już, że o emeryturze nie ma co marzyć, po prostu go nie puszczą.

- Urodziłem się w szpitalu, w którym teraz pracuję. W moim domu rodzinnym lekarzy otaczano zawsze ogromnym szacunkiem. Robię to, co lubię. Prowadzi mnie Bóg. Boję się tylko, by kiedyś nie powiedział mi, że byłem zbyt leniwy, że nie wykorzystałem wszystkich talentów.

Po co kapelan w szpitalu?


Andrzej Jasiński,
ordynator Oddziału Chirurgii Rekonstrukcyjnej Ręki Wojewódzkiego Szpitala Chirurgii Urazowej w Piekarach Śląskich


Rola kapelana szpitalnego w procesie leczenia jest nie do przecenienia. Pracuję tu od wielu lat i zawsze w naszym szpitalu była kaplica. Nawet w najtrudniejszych czasach był tu kapelan. To ktoś, kto ma czynny udział w terapii, daje chorym nadzieję. Potrzebują jej szczególnie ludzie młodzi, którzy trafili do nas po ciężkich wypadkach.
Chorzy często są zagubieni, czują się oszukani, zestresowani sytuacją, w jakiej się znaleźli. Odchodzą od Boga, przestają też wierzyć w nas, lekarzy. Kapelan szpitalny pomaga chorym odnaleźć się w tej trudnej chwili. Często, dzięki niemu, wracają do Boga, do życia.
Nasz kapelan szpitalny, ksiądz Bronisław Gawron, to wspaniały człowiek. Gdyby była taka nagroda, to należałoby mu nadać tytuł Kapelana Roku. Zawsze uśmiechnięty, pogodny, taktowny, potrafi doradzić. Ma świetny kontakt z chorymi. Jest ich psychoterapeutą.
Kapelan szpitalny jest kimś szczególnym, nie tylko dla chorych. Lekarze, służba medyczna - często ocieramy się o śmierć, widzimy ogrom ludzkiego nieszczęścia i też potrzebujemy tego duchowego wsparcia.

Barbara Świętek,
pielęgniarka w Szpitalu Urazowym w Piekarach Śląskich


Kapelan szpitalny jest takim pośrednikiem pomiędzy nami - członkami personelu medycznego - a pacjentami. Chorzy traktują nas czasem w sposób urzędowy i dlatego trudniej jest im się przed nami otworzyć, zwierzyć z problemów. A przed kapelanem łatwiej. Dla pacjentów jest on takim dobrym wujkiem, członkiem rodziny. Jest dla nich bardzo bliską osobą.
Chorzy mają ogromne zaufanie do kapelana. Wiedzą, że nie przejdzie obok nich obojętnie. Dla każdego ma uśmiech, dobre słowo. Kiedy pacjenci wychodzą ze szpitala, każdego z nich osobiście żegna nasz kapelan, każdy otrzymuje do domu specjalne życzenia.
Także my - pielęgniarki i lekarze bardzo cenimy sobie kapelana szpitalnego. Uczestniczymy we Mszach św. sprawowanych w naszej intencji, spotykamy się na wspólnej wigilii, przyjmujemy kolędę na oddziale. A jeśli tylko czas na to pozwoli, spotykamy się także przy kawie i ciastku. Tak rodzinnie.

Andrzej Rapczewski,
pacjent I Kliniki Kardiochirurgii w Ochojcu


Przyjechałem do Ochojca z Warszawy w listopadzie ubiegłego roku. Przeżyłem trzy poważne operacje i dwa razy śmierć kliniczną.
Kapelan bardzo mi pomógł. Tutaj mam więcej czasu na rozmyślania, zastanawianie się nad życiem i na rozmowę z księdzem. Poza szpitalem taki kontakt jest utrudniony.
Byłem już w czterech różnych szpitalach i zawsze spotykałem życzliwego kapelana. Zawsze też mogłem odwiedzić kaplicę szpitalną i się modlić. Tutejsza kaplica jest szczególnie ciepła. Jest w niej bardzo dużo czasopism religijnych, które można zabrać do sali i znaleźć w nich odpowiedzi na swoje pytania.
Ks. Tabath opiekuje się nami wszystkimi i widzę, że wiele osób korzysta z jego obecności. Ja też wiele razy z nim rozmawiałem. Ta jego obecność mnie uspokaja. Wiem, że się za mnie modli. Przekonał mnie do przyjęcia sakramentu chorych. Stara się odpowiedzieć na najtrudniejsze nawet pytania. Nie powiedział mi tylko, ile kilometrów robi, przemierzając codziennie korytarze szpitala...

Więcej o Lourdes i objawieniach


Lourdes, miasteczko u stóp gór Pirenejów na pograniczu Francji i Hiszpanii, było znane jedynie z pięknego położenia i zamku średniowiecznego z czasów wojen krzyżowych. Od roku 1858 jest na ustach całego świata katolickiego jako jedno z najliczniej na świecie uczęszczanych sanktuariów. Rocznie nawiedza Lourdes ok. 3 milionów pielgrzymów. Św. Pius X napisał: Lourdes "zdaje się przerastać w chwale wszystkie inne sanktuaria maryjne w świecie katolickim". Rzecz znamienna, w roku 1854 papież Pius IX ogłasza dogmat Niepokalanego Poczęcia Maryi i w cztery lata potem sama Maryja w Lourdes ogłasza: "Ja jestem Niepokalane Poczęcie".

Dzieje objawień


11 lutego 1858 roku Bernadetta Soubirous, córka ubogiego miejscowego młynarza, idzie z siostrą swoją młodszą i koleżanką zbierać chrust. Był to właśnie "tłusty czwartek". Kiedy tamte oddaliły się nieco, było południe i miano dzwonić na "Anioł Pański". Wtedy ukazała się Bernadecie Matka Najświętsza z różańcem w dłoni.

Odtąd objawienia zaczęły się powtarzać, aż doszły do liczby 18. Opowiedziała św. Bernadetta wydarzenie dziewczętom, te rozpowiedziały o tym sąsiadom. Rodzice skrzyczeli Bernadettę, że rozpowiada plotki i zakazali jej chodzić do groty, w której się jej miała Matka Boża ukazać. Cofnęli jednak zakaz, gdy widzieli, że ich dziewczę gaśnie im na oczach z udręki. Dnia 14 lutego dziewczęta udały się najpierw do kościoła i wzięły ze sobą wodę święconą. Gdy przybyły do groty było już po południu. Kiedy w czasie odmawiania różańca ponownie ukazała się Matka Boża, Bernadetta, idąc za poradą towarzyszek swoich pokropiła tajemniczą zjawę i wypowiedziała słowa: "Jeśli przychodzisz od Boga, zbliż się; jeśli od szatana, idź precz!". Pani, uśmiechając się, zbliżyła się aż do brzegu wylotu groty i odmawiała różaniec.

18 lutego udają się z Bernadettą dwie panie z miasteczka, znajome rodziny Soubirous. Przekonane, że może to jest jakaś dusza czyśćcowa, poradziły Bernadecie, aby poprosiła zjawę o napisanie życzenia na kartce papieru, którą ze sobą przyniosły. Na to pani tajemnicza: "Pisanie tego, co ci chcę powiedzieć, jest niepotrzebne". Poleciła Matka Boża dziewczynce, aby tu przychodziła przez 15 dni. Wiadomość rozeszła się lotem błyskawicy po całym miasteczku. Komentowano ją sobie różnie. Dnia 21 lutego, w niedzielę, zjawiło się przy grocie skał Massabielskich kilka tysięcy ludzi. Pełna smutku zachęcała Matka Boża św. Bernadettę, aby modliła się za grzeszników. Tegoż dnia, gdy Bernadetta wychodziła po południu z kościoła z Nieszporów, została zatrzymana przez komendanta miejscowej policji, Jacometa, i została poddana śledztwu. Kiedy dnia następnego udała się dziewczynka do szkoły, siostry uczące zaczęły ją karcić, że wprowadziła tyle zamieszania swoimi przywidzeniami.

23 lutego zjawiła się Matka Boża Bernadecie ponownie i poleciła jej, aby udała się do miejscowego proboszcza, aby tu wystawiono ku Jej czci kaplicę. Roztropny proboszcz, a równocześnie także dziekan, ks. Peyramale, po pilnym przeegzaminowaniu 14-letniej dziewczynki, rzekł do Bernadetty: "Mówiłaś mi, że u stóp tej Pani w miejscu, gdzie zwykła stawać, jest krzak dzikiej róży. Poproś Ją, aby kazała tej gałęzi rozkwitnąć".

Przy najbliższym zjawieniu się Matki Bożej Bernadetta powtórzyła słowa proboszcza. Pani odpowiedziała uśmiechem, a potem ze smutkiem wypowiedziała słowa: "Pokuty, pokuty, pokuty".
W czwartek dnia 25 lutego w czasie ekstazy Bernadetta słyszy polecenie: "A teraz idź do źródła, napij się z niego i obmyj się w nim". Dziewczę kieruje swoje kroki do pobliskiej rzeki Gawe, ale słyszy głos: "Nie w tę stronę! Nie mówiłam ci przecież, abyś piła wodę z rzeki, ale ze źródła. Ono jest tu". Dziewczę na kolanach podążyło ku wskazanemu w pobliżu groty miejscu. Gdy zaczęła grzebać, pokazała się woda. Na oczach tłumu śledzącego wszystko uważnie ukazało się źródło, którego dotąd nie było. Woda biła z niego coraz obficiej i szerokim strumieniem płynęła do rzeki Gawe. Okazało się rychło, że woda ta ma moc leczniczą. Dnia następnego posłał do źródła po wodę swoją córkę niejaki Bouriette, kamieniarz, rzeźbiarz nagrobków. Stracił prawe oko przy rozsadzaniu dynamitem bloków kamiennych. Także na lewe oko widział coraz słabiej. Po gorącej modlitwie począł przemywać sobie ową wodą oczy. I oto natychmiast wzrok odzyskał.

Cud ten zapoczątkował cały szereg innych tak dalece, że Lourdes zasłynęło z nich jako pierwsze wśród wszystkich sanktuariów chrześcijańskich. W pierwszych latach liczono ich na dziesiątki a nawet setki. A chociaż przy dzisiejszej wiedzy medycznej wiele z nich można byłoby zakwestionować, to nie mniej komisja lekarzy — specjalistów, która permanentnie urzęduje w Lourdes, jeszcze dzisiaj stwierdza podobne nie wytłumaczone uzdrowienia. Takie np. orzeczenie wydała wspomniana komisja dnia 18 sierpnia 1972 roku o nagłym wyleczeniu z zakrzepu tętnicy, paraliżu nóg i miednicy odnośnie Sergiusza Perrin oraz orzeczenie wydane w roku 1974 odnośnie Friedy Braun, niewidomej, uzdrowionej nagle.
27 lutego Matka Boża ponawia życzenie, aby na tym miejscu powstała kaplica. 1 marca 1858 roku poleca Najśw. Panna Bernadecie, aby modliła się nadal na różańcu. 1 marca Matka Boża wyraża życzenie, aby do groty urządzano procesje. Zawiadomiony o tym proboszcz odpowiada, że będzie to mógł uczynić dopiero za pozwoleniem swojego biskupa.

4 marca na oczach ok. 20000 ludzi zostaje cudownie uleczony przy źródle restaurator miejscowy, Maumus. Miał on na wierzchu dłoni wielką narośl. Lekarze orzekli, że jest to złośliwy rak i trzeba rękę amputować. Kiedy modlił się gorąco i polecał wstawiennictwu Bernadetty, zanurzył rękę i wyciągnął ją zupełnie zdrową, bez narośli ropiejącej. Dnia poprzedniego doznała łaski nagłego uzdrowienia dziecka, które zanurzyła całe w zimnej wodzie źródła, pewna szczęśliwa matka, kiedy lekarze orzekli, że dni dziecka są już policzone.

Nastąpiła dłuższa przerwa w objawieniach. Dopiero dnia 25 marca, w uroczystość Zwiastowania Bernadetta ponownie widzi Matkę Bożą. Kiedy Ją zapytała o imię, otrzymała odpowiedź: "Jam jest Niepokalane Poczęcie". Po dłuższej znowu przerwie dnia 7 kwietnia, w środę po Wielkanocy, ponowne zjawienie się Bernadecie Matki Bożej. Po rozejściu się tłumów policja pod pozorem bezpieczeństwa publicznego i konieczności przeprowadzenia badań wody źródła, zamknęła dostęp do źródła i groty. Zabrano także do komisariatu liczne już złożone wota. Jednak Bernadetta uczęszcza nadal i klękając opodal się modli. Dnia 16 lipca, w uroczystość Matki Bożej Szkaplerznej, pojawia się Matka Boża po raz ostatni.

Po zamknięciu groty dla pątników a także źródła, do cesarza szły nieustannie petycje i to od osób wysoko postawionych. Na skutek tych interwencji cesarz Napoleon III nakazał odręcznym pismem władzom powiatu natychmiast znieść ogrodzenie i oddać zebrane wota. Stało się to dnia 4 października 1858 roku.

Sanktuarium Matki Bożej w Lourdes


18 stycznia 1862 roku komisja biskupa z Tarbes po wielu badaniach ogłasza dekret, że "można dać wiarę" zjawiskom, jakie się przydarzyły w Lourdes. W roku 1864 ks. proboszcz Peyramale przystępuje do budowy świątyni. W roku 1875 poświęca ją uroczyście arcybiskup Paryża Guibert. W uroczystości tej wzięło udział 35 arcybiskupów i biskupów, 3000 kapłanów i 100 000 wiernych. W latach 1883-1901 powstaje na głębokości 20 metrów niżej kościół drugi pod wezwaniem M. B. Różańcowej z 15 przepięknymi kaplicami. W roku 1891 zostaje ustanowione święto Objawienia się Matki Bożej w Lourdes, które św. Pius X rozciąga na cały Kościół. Oba kościoły otrzymały tytuł bazyliki. Obok powstaje piękna Kalwaria z 14 stacjami Drogi Krzyżowej. W roku 1925 następuje uroczysta beatyfikacja bł. Bernadetty, a w roku 1933 jej kanonizacja. Dnia 25 marca 1958 roku, w stulecie objawień, kardynał Roncalli, późniejszy papież Jan XXIII, jako legat papieski konsekruje bazylikę trzecią obok tamtych dwóch, wystawioną w stylu nowoczesnym, ogrom 200 m x 80 m, mogącą pomieścić 25 000 pielgrzymów. W tymże roku sanktuarium nawiedziło ponad 5 milionów pielgrzymów. Odprawiono 153 000 Mszy świętych, rozdano 3 840 000 Komunii świętych.

Warto nadmienić, że śliczną rzeźbę dla groty z Lourdes na miejscu objawień Matki Bożej wykonał Polak z pochodzenia, artysta Fabisz.

Kult Niepokalanej z Lourdes


Nie ma już dzisiaj prawie kościoła, gdzie by nie było groty lub bodaj figurki Matki Bożej z Lourdes. Figurki Matki Bożej z Lourdes można spotkać często także po prywatnych domach. Woda z Lourdes bywa rozsyłana po wszystkich krajach.

Istnieją również sanktuaria, a więc miejsca łaskami słynące, pątnicze, Matki Bożej z Lourdes. Włochy, np. mają ich kilkanaście: w Selvaggio, Mediolanie (bazylika M. B. z Lourdes), w Lasa Val Yenosta, w Mezzano Chitantolo, w Campeggio di Monghidoro, w Livorno (grota w kościele Św. Julii), w Montalto (marchia) w katedrze, w Orvieto w kościele M. B. Serwitów i w Molochio. Tak więc kult Matki Bożej z Lourdes nie ograniczył się do jednego tylko miejsca, ale na całym świecie. W ten sposób jeszcze więcej przyczynił się do spopularyzowania już i tak w Kościele szeroko znanego kultu M. B. Niepokalanie Poczętej.

W literaturze hołd M. B. z Lourdes oddał Franciszek Werfel swoją opowieścią: "Pieśń o Bernadecie". Ukazała się ona po raz pierwszy w 1944 roku. Została przetłumaczona na wiele języków, również na język polski. Tą opowieścią chciał Żyd austriacki, urodzony w Pradze, podziękować Matce Bożej za ocalenie. Ukrywał się bowiem przed zbirami hitlerowskimi w czasie ostatniej wojny właśnie w Lourdes.
Podczas wojny światowej w latach 1939-1945 figura Niepokalanej z Lourdes odbywała pielgrzymkę po Francji.
Co roku we wrześniu zjeżdżają się do Lourdes Cyganie. Uczestniczą ze swym folklorem w różnych nabożeństwach i procesji z pochodniami.

Św. Maria Bernadetta Soubirous


Pod imieniem Bernadetty hagiografia zna tylko jedną świętą. Urodziła się jako córka pirenejskiego młynarza dnia 7 stycznia 1844 roku w Lourdes jako pierwsza i najstarsza z dzieci. Miała sześciu braci i dwie siostry. Najdłużej żył Piotr, bo aż do roku 1931. W dniu pierwszego objawienia się jej Matki Bożej, miała czternaście lat. Było to 11 lutego 1858 roku. Matka Boża zjawiła się jej 18 razy nad rzeką Gawe w pobliżu groty Massabielskiej. Wizja ostatnia miała miejsce 16 lipca 1858 roku. W roku 1862 biskup Tarbes, Laurence, po przeprowadzeniu ścisłego badania ogłosił prawdziwość tych objawień. Polecił także, aby Bernadetta wstąpiła do klasztoru w Nevers sióstr od Miłości i Nauczania. Tak też uczyniła dnia 4 lipca 1864 roku. Odeszła po nagrodę do Pana dnia 16 kwietnia 1879 roku w wieku trzydziestu pięciu lat ze słowami: "Módlcie się za mnie, biedną grzesznicę. Będę Ją znowu widziała! Idę do Jej stóp". Kiedy po trzydziestu latach dokonano ekshumacji zwłok, ciało jej znaleziono nietknięte rozkładem. Dnia 14 czerwca 1925 roku papież Pius XI ogłosił ją błogosławioną, a dnia 8 grudnia 1933 roku tenże papież wpisał Bernadettę do katalogu świętych. Ciało jej spoczywa w Nevers w domu macierzystym sióstr.

Cuda w Lourdes


1) Pierwszy cud. Ludwik Bouriette, kamieniarz, wskutek wadliwego nastawienia miny przy wysadzaniu skał, doznał okaleczenia prawego oka. Mimo zabiegów stan się stale pogarszał, tak że widział tym okiem już tylko jakby przez gęstą mgłę. Kiedy dowiedział się o źródle, jakie właśnie w Lourdes wytrysło w grocie, kazał córce przynieść z niego wody. Kiedy przemył nią oczy, zaraz przejrzał. Uradowany pobiegł zaraz do doktora Dozous, który go leczył od dawna. Ten nie chciał wierzyć. Napisał drobnym pismem w notesiku słowa: "Bouriette ma nieuleczalny paraliż oka i nie wyzdrowieje nigdy". Jakie było zdumienie lekarza, kiedy kamieniarz przeczytał w jednej chwili orzeczenie. Potwierdził ten fakt również dr Yerges z Tarbes, profesor fakultetu z Montpellier, u którego również Bouriette się leczył. Działo się to nazajutrz po ukazaniu się źródła, czyli 26 lutego 1858 roku.

2) Lasserre, literat, również na oczy zaczął cierpieć. Mimo radzenia się najlepszych okulistów, zaczął tracić wzrok. Karol Fraycient, późniejszy minister wojny, protestant, prawie zmusił przyjaciela, by przyjął wodę z Lourdes. Obaj w cuda nie wierzyli. Kiedy został uleczony, poświęcił się studiom w Lourdes. Wydał książkę, w której z drobiazgową dokładnością zebrał fakty, które uważał za niezwykłe i cudowne.

3) 17 grudnia 1899 roku przyczepiono wagon pocztowy, w którym był Piotr Gargan, do pociągu pospiesznego, jadącego wieczorem z Bordeaux do Paryża. Skutkiem uszkodzenia maszyny pociąg stanął blisko Angouleme; tu wpadł na niego ekspress. Wagon pocztowy został zgruchotany, a Gargan wyrzucony na śnieg 18 metrów od toru. Znaleziono go dopiero nazajutrz i odniesiono w stanie bardzo ciężkim do miejscowego szpitala: miał złamany obojczyk, a od pasa był sparaliżowany. Bardzo cierpiał. Lekarze robili, co mogli, by ratować mu życie. Karmiono go tylko sondą. Wytoczono proces Towarzystwu Kolejowemu, które na mocy wyroku sądu zobowiązało się wypłacić poszkodowanemu jednorazowo sumę 600 000 franków i roczną rentę 6000 franków. Badali go lekarze Towarzystwa, którym zależało przecież, by wykazać, że stan poszkodowanego nie jest aż tak groźny. Rodzina modliła się za chorego. Ten jednak w żadne modlitwy nie wierzył. Kiedy mu zaproponowano udanie się do Lourdes, odrzucił radę. Dopiero uległ na błagania matki. Zaniesiono go do pociągu na noszach. Do sadzawki niesiono go przytwierdzonego do deski. Gdy go zanurzono, zemdlał. Gdy go jednak odwiązano, wstał o własnych siłach i po raz pierwszy od wypadku chodził. Lekarze nie stwierdzili ani śladu: stłuczeń, paraliżu, puchliny i gangreny. Żołądek przyjmował wszystkie pokarmy. Gargan był tylko niezmiernie wychudzony. Ukazanie się Gargana w Biurze Badań wywołało zdumienie. Przeszedł przez badanie 60 lekarzy, oglądało go kilku profesorów zagranicznych. Przez dłuższy czas był jeszcze pod obserwacją. Nie stwierdzono żadnego nawrotu choroby.

4) Słynny lekarz, Alexis Carrel (+ 1944), laureat nagrody Nobla (1912), jako młody lekarz został uproszony, aby wziął udział w pielgrzymce do Lourdes w charakterze opiekuna chorych. Wśród nich była Maria Bailly, którą badał wiele razy. Stwierdził stan płuc (gruźlica) beznadziejny. Był to rok 1903. Chora po zanurzeniu w wodzie źródła została natychmiast uleczona bez żadnych śladów choroby śmiertelnej. Stwierdził to Alexis własnoręcznym podpisem (wpierw opisał dokładnie chorobę). Za to został usunięty z uniwersytetu w Lyonie, gdzie dotąd pracował. Udał się do Ameryki i tam po latach jako dyrektor Instytutu Rockefellera zdobył sobie wszechświatową sławę i nagrodę Nobla. Wypadek niezwykłego uzdrowienia podziałał tak silnie na uczonego, że stał się niemal mistykiem. W książce: "Refleksje nad prowadzeniem życia", wydanej po jego śmierci (1950) pisze między innymi: "Choć niepojęte są te zjawiska, jednak jesteśmy zmuszeni przyjąć je za rzeczywiste. Biuro Orzeczeń Lekarskich w Lourdes zarejestrowało ponad 200 wypadków gruźlicy, ślepoty, zapalenia szpiku kostnego, raka i innych chorób organicznych, z których uzdrowienie zostało niezbicie stwierdzone".

5) Biuro Lekarskie w Lourdes, stale urzędujące, a składające się ze specjalistów poszczególnych dziedzin, w roku 1948 wzięło pod uwagę 83 wypadki uzdrowień. Odnośnie 3 uznano, że nie ma "żadnego wyjaśnienia naturalnego czy naukowego". Były to: uzdrowienie Gerarda Baillie ze ślepoty, Marii Canin z gruźlicy i Róży Martin z raka. W roku 1949 to samo Biuro badało 73 wypadki i stwierdziło z nich 2 jako niezaprzeczalnie niewytłumaczalne uzdrowienia: pani Gibault z głuchoty całkowitej oraz Joanny Frentel z gruźlicy. W 1952 roku 29 lekarzy stwierdziło jednomyślnie, że niewytłumaczalne jest nagłe uzdrowienie z ropnia wątroby pułkownika Pellegrin.

6) Dnia 1 lutego 1953 roku dr Leuret złożył zeznanie trzech specjalistów, którzy stwierdzili, że woda źródła jest jak najczystsza. Natomiast woda w sadzawkach, gdzie kąpią się chorzy, ma liczne mikroby zaraźliwe. Mimo to dzieje Lourdes nie znają wypadku zarażenia się nikogo chociaż zanurza się pacjentów z różnymi chorobami. Kiedy po jednej z takich masowych kąpieli wodę z sadzawki zaszczepiono śwince morskiej, ta zginęła po kilku godzinach od zarazków.

7) Większe jednak cuda w Lourdes są na polu duchowych przeobrażeń i nawróceń. Głośny filozof katolicki Franciszek Mauriac (+ 1974) napisał: "Lourdes istnieje jako łaska osobliwa. Ta wąska przestrzeń między grotą, a rzeką Gawe, ten asfalt tak twardy dla kolan, zbiera nieustannie wody czułości i przebaczenia, które spływają ze świętej góry. Oto miejsce świata, gdzie człowiek najbardziej pyszny wyzuwa się ze swojej fałszywej wielkości, miesza się w tłumie, od którego niczym się nie różni, chyba tylko liczbą i ciężarem grzechów. Jak jednak wzbiera w nim ufność jak w dziecku, które po lekkim ruchu warg swojej matki rozumie, że za chwilę uśmiechnie się i otworzy ramiona, że nadszedł moment, aby się w nie rzucił".

8) W rocznicę stulecia objawień w Lourdes (1858-1958) papież Pius XI wydał osobną encyklikę "le Pelegrinage de Lourdes". Pielgrzymów była liczba rekordowa, bo ponad 5 milionów ludzi. W roku 1965 nawiedziło Lourdes ponad 3 miliony, a w tym 53 000 chorych.

Nie dziw przeto, że z tak wielu miejsc łaskami słynących i objawień Bożej Matki, Kościół jako wspomnienie tylko objawienia w Lourdes obchodzi w kalendarzu swoim ogólnym.

Z encykliki papieża Piusa XII "Le Pelegrinage de Lourdes"


2 lipca 1957 roku z okazji 100-lecia objawień w Lourdes papież Pius XII wydał w języku francuskim wspomnianą encyklikę. Podajemy niektóre myśli: "Przychodzi (Maryja) do Bernadetty, czyni z niej swoją powiernicę, współpracowniczkę, narzędzie swojej macierzyńskiej czułości i miłosiernej wszechmocy swego Syna, aby odnowić świat w Chrystusie... Najśw. Maryja Panna zechciała, jak się wydaje, cudem potwierdzić wyrok, ogłoszony na ziemi ku radości całego Kościoła przez namiestnika Jej Syna (Pius IX ogłosił dogmat Niepokalanego Poczęcia w 1854 roku)... Niepokalana Dziewica, o którą grzech nigdy się nie otarł, ukazuje się niewinnemu dziecku i rzuca naglące wezwanie: Pokuty, pokuty, pokuty... Najśw. Panna wzywa nas w imię swego Boskiego Syna do nawrócenia i do ufnego oczekiwania przebaczenia...".