Narządy podaruję

Materiał opublikowano w Gościu Niedzielnym w lutym 2004 r.

publikacja 14.07.2005 09:25

Nie pozwól, żeby Twoje serce poszło do ziemi, kiedy umrzesz. A jeśli serce jest słabe - to może inne Twoje organy komuś przedłużą życie?


Jan Paweł II mówi, że decyzja podarowania za darmo swoich narządów innym ludziom - to „prawdziwy akt miłości”. Chodzi jednak o to, żeby to był Twój świadomy dar. Właśnie takie gesty zmieniają świat. Jeśli zdecydujesz się taką ofiarę podjąć, „Gość” ma dla Ciebie propozycję. Możesz złożyć podpis pod deklaracją na kartoniku, który załączyliśmy poniżej. Taki kartonik najlepiej nosić później ze sobą w portfelu albo trzymać go między dokumentami. Może się zdarzyć, że ta deklaracja przedłuży życie innemu człowiekowi. Jak Kazimierzowi z Suchowoli, jednemu z bohaterów tekstu na stronie 7. Dzięki przeszczepowi serca żył on dziesięć lat dłużej i przeżył radość z przyjścia na świat wnuka. Obecnie w Polsce mieszka około 550 ludzi z przeszczepionymi sercami.

Jesteśmy składakami

Mówią na nas: „składaki”! - śmieje się 20-letnia Ewelina spod Ostrowa Wielkopolskiego. W klatce piersiowej Eweliny bije serce człowieka z Opola, który zmarł przeszło pięć lat temu. Tak się jednak składa, że ci ludzie - „składaki” - są często tak sprawni, że wracają nawet do uprawiania sportu. - Znam Hiszpana z przeszczepionym sercem, który setkę przebiega w 11 sekund! Widziałem to na własne oczy - wspomina Tadeusz Bujak, prezes Stowarzyszenia Transplantacji Serca. Bujak żyje dzięki sercu 33-letniego mężczyzny z Tychów - dostał je w prezencie przed siedmiu laty.

Tego sprintera z Hiszpanii Tadeusz Bujak spotyka na międzynarodowych zawodach osób po transplantacji serca. - Najciekawsze, że ten człowiek zaczął trenować sprint dopiero po przeszczepie! - mówi.

Trenowanie sprintu jest jednak dla osób po przeszczepie serca trochę ryzykowne. Bezpieczniejsze są dla nich sporty, które wymagają wysiłku bardziej rozłożonego w czasie. - Lepiej znosimy wyścig na dystansie 4 km niż na 50 metrów - mówi Bujak. - Kiedy pan szykuje się do jakiegoś dużego wysiłku, to pana mózg już z wyprzedzeniem wysyła impuls do serca, że powinno zwiększyć pracę. A nasze nowe serca mają zerwane nerwowe połączenia z mózgiem! Kiedyś podbiegłem do autobusu. Przejechałem jeden przystanek i dopiero wtedy poczułem, że chyba padnę. Okazało się, że moje serce zareagowało na wysiłek z opóźnieniem i zużyło resztki tlenu - wspomina.

Tadeusz Bujak przed przeszczepem był inżynierem górnikiem, potem prowadził własną firmę. Był wysportowany, chodził po górach. Jego serce odmówiło posłuszeństwa, bo za szybko wstał z łóżka po grypie. Teraz, po przeszczepie, jest m.in. rzecznikiem praw pacjenta, redaguje też gazetkę. - Nawet gdybym w tej chwili zmarł, to jednak siedem lat dostałem w prezencie - mówi.

Przeciwnicy: to kanibalizm

Do pierwszego przeszczepu we Francji doszło w styczniu 1951 roku. Chirurdzy wycięli wtedy nerkę z ciała skazańca. Nikt nie zapytał oszalałego ze strachu, upośledzonego umysłowo Jeana Estingoya, czy się na to zgadza, nikt go nawet o tym zamiarze nie poinformował. Lekarze w białych kitlach stali obok gilotyny i przyglądali się egzekucji. A potem po prostu wycięli nerkę ze znieruchomiałego, bezgłowego ciała i odjechali.

Trudno się oprzeć wrażeniu, że francuscy lekarze dla ratowania czyjegoś życia potraktowali ciało skazańca z pogardą. Być może właśnie takie przypadki sprawiały, że pojawiło się sporo przeciwników pomysłu przeszczepiania narządów od osób zmarłych. „To jest taki nowy kanibalizm” - mówiono. Ten i inne zarzuty padają zresztą do dzisiaj. Profesor Zbigniew Szawarski, filozof i bioetyk z Uniwersytetu Warszawskiego, twierdzi m.in., że transplantologia to zbyt kosztowna metoda leczenia, żeby ją stosować na dużą skalę, bo mniej pieniędzy zostaje wtedy na leczenie innych chorych.

Więcej na następnej stronie
Papież: to może być akt miłości

Większość Polaków nie wie jednak, że Kościół jest przychylny idei przeszczepiania organów. Wykazały to badania przeprowadzone w województwie śląskim pod kierunkiem prof. Marka Szczepańskiego, socjologa. 43 procent pytanych nic na ten temat nie wiedziało, a jedna na sześć osób sądziła, że Kościół jest... przeciwny przeszczepom.

Tymczasem Jan Paweł II wiele razy wyrażał poparcie dla przeszczepów, z wyjątkiem przeszczepu mózgu i narządów płciowych. O decyzji podarowania organów po śmierci wypowiedziała się też Papieska Rada ds. Duszpasterstwa Służby Zdrowia. W 1995 roku ogłosiła, że jest to „przedłużenie poza śmierć powołania do miłości”.

W sierpniu 2000 roku Papież specjalnie przyjechał na Międzynarodowy Kongres Transplantologiczny. Do zgromadzonych lekarzy powiedział, że „zaoferowanie za darmo części własnego ciała” innemu człowiekowi to szlachetny gest i prawdziwy akt miłości. Potępił jednak handel narządami. I mocno podkreślił, że to dawca albo jego krewni mają pełne prawo do decydowania: zgodzić się na pobranie narządów czy też odmówić.

- Kiedy przeszczep jest twoim świadomym darem dla drugiego człowieka, to nie ma absolutnie nic wspólnego z „neokanibalizmem” - uważa ks. Krzysztof Tabath, duszpasterz służby zdrowia archidiecezji katowickiej. - Jeśli podpiszę np. taki kartonik, wtedy rzeczywiście przedłużam powołanie do miłości nawet poza moją śmierć. Nawet jeśli moich organów nikt nie wykorzysta, sama decyzja już jest dobrym czynem - dodaje.

Polskie prawo: bez pytania

Właściwie obecnie w Polsce lekarze wcale nie muszą pytać rodziny zmarłego o zgodę na wycięcie jego narządów. Od 1995 roku obowiązuje bowiem zasada „zgody domniemanej”. Swój sprzeciw każdy pacjent może wnieść do dokumentacji podczas pobytu w szpitalu. Jest też tzw. Rejestr Sprzeciwów. - Jeśli ktoś nie zabronił w nim pobrania swoich organów, w razie śmierci może zostać dawcą, czy tego chce, czy nie - mówi dr Jacek Ziaja z Kliniki Chirurgii Ogólnej i Transplantologii Śląskiej Akademii Medycznej.

W praktyce jednak lekarze nie korzystają z tego prawa. - Zawsze informują rodzinę zmarłego o zamiarze pobrania materiału do przeszczepów. I wtedy często pojawiają się problemy - zdradza dr Ziaja.

Okazuje się bowiem, że nawet ludzie, którzy deklarowali w sondażach: „jesteśmy za przeszczepami”, często wycofują się z tego, kiedy rzeczywiście stają przed taką decyzją. W praktyce trudno pogodzić się z myślą o tym, że serce lub nerki zostaną wyjęte z ciała własnego syna, siostry, matki. Trudno kogokolwiek za to winić. Można jednak docenić tych, którzy przełamali ten naturalny odruch i przekazali do przeszczepu organy swoich bliskich.

Więcej na następnej stronie
Żona się zgadza, rodzice nie

Odwiedziliśmy Śląskie Centrum Chorób Serca w Zabrzu. Profesor Marian Zembala przedstawia pacjentów, którym przeszczepił serca. - To pani Teresa. Właściwie nie powinno się jej przeszczepiać ze względu na dużą wagę. A mimo to pani wraca do zdrowia, już ćwiczy na rowerku - mówi.

- Ja to przeżyłam przeszczep mojego serca aż dwa razy! - wchodzi mu w słowo Teresa. - Za pierwszym razem już, już mieli przeszczepiać... Żona dawcy na to pozwoliła... Ale jego rodzice ostro się sprzeciwili - dodaje. Miała wyjątkowe szczęście, bo kilkanaście godzin później znalazł się inny dawca.
Teresa ma 55 lat i pochodzi z centralnej Polski. Maluje na szkle. Bije w niej serce 36-letniego mężczyzny. Profesor Zembala wskazuje na nią i mówi z emocją w głosie: - To serce żyje. A tak, byłoby w piasku.

Prof. Zbigniew Religa dobrze pamięta dylematy moralne, które przeżywał na początku swojej pracy w tej dziedzinie. Do jego kliniki w Zabrzu trafił 16-letni chłopak, cierpiący na pogrypowe zapalenie mięśnia sercowego. Znalazł się dawca, ale rodzina nie zgadzała się na pobranie od niego serca. Liczyła się każda chwila. Prof. Religa wahał się. Radził się m.in. generalnego prokuratora. - Ma pan prawo dokonać transplantacji, ale rodzice dawcy podniosą alarm, zrobi się dzika awantura, może dojść do tego, że transplantacje w ogóle upadną - mówił prokurator. Prof. Religa poddał się woli rodziców, wycofał się z przeprowadzenia zabiegu. Jednak już następnego dnia rano otrzymał telefon z Włocławka, że zmarł 17-letni człowiek. - On umarł, ale niech jego narządy żyją - wyjaśnił decyzję o oddaniu serca syna jego ojciec.

Śmierć stwierdzona przez komisję

Dawcą może zostać zmarły z powodu śmierci pnia mózgu, którego narządy jeszcze pracują. Śmierć pnia mózgu musi stwierdzić trzech lekarzy specjalistów, którzy nie mogą brać udziału w zabiegu transplantacji.

- Bardzo ważną rolę odgrywa wtedy anestezjolog, który winien utrzymywać pracę układu krążenia w zwłokach - mówi dr Jacek Ziaja. - W Polsce wszystko złożone jest na barki lekarzy intensywnej terapii, to od nich zależy, czy narządy są tracone, czy nie.

Przeszczepy to dzisiaj rutynowa, dająca doskonałe wyniki metoda leczenia. - Wyniki po przeszczepie serca są tak znakomite jak po bypassach - mówi profesor Religa. - 80 procent pacjentów ma przywróconą pełną wydolność fizyczną. 40 procent wraca do poprzedniej normalnej pracy. Są wśród nich kierowcy TIR-ów, profesorowie szkół wyższych. Niestety, tylko część pacjentów wraca do pracy, pozostałych pracodawcy nie chcą zatrudnić, bojąc się ich problemów zdrowotnych - dodaje. Osoby z przeszczepionymi organami przez całe życie muszą przyjmować leki zapobiegające odrzutom. Niestety, leki te powodują także m.in. większą podatność na infekcje.

Więcej na następnej stronie
Daj moje serce Relidze

- Granice wieku osób otrzymujących organy wciąż się poszerzają - uważa dr Jacek Ziaja. - Sam byłem świadkiem przeszczepu u osoby po siedemdziesiątce - dodaje. - Ja w wieku 61 lat miałem trzy tętnice zablokowane i tętniaka na sercu. Lekarze mi powiedzieli: „Tu ratunku nie ma, niech się pan z tym pogodzi” - wspomina Tadeusz Żytkiewicz z Warszawy. - Pytałem ich o przeszczep serca, ale odpowiedzieli: „Niemożliwe, bariera wieku” - dodaje.

Żytkiewicz napisał więc krótki list do prof. Religi: „Jestem nauczycielem chorym na serce. Proszę o pomoc”. Z Zabrza natychmiast przyszła odpowiedź: „Proszę przyjechać na konsultacje”. - Religa powiedział, że bariery wieku nie ma i przeszczepił. No i proszę, właśnie mija 17 lat - mówi Żytkiewicz. Obecnie ma lat 78. Jeszcze do 2000 roku uczył młodzież historii w liceum im. Wyspiańskiego. I pewnie wciąż by tam pracował, gdyby nie musiano mu przeszczepić także nerki. - Moje serduszko jest z Krakowa. Ten pan był taksówkarzem. Kiedyś w telewizji zobaczył program na temat przeszczepów. Powiedział wtedy żonie: „Słuchaj, gdyby mi się coś stało, daj moje serce Relidze”. Kiedy zginął w wypadku, jego żona sama zadzwoniła do Zabrza - wspomina Żytkiewicz.

Dała serce, modlę się za nią

Czy pomiędzy biorcą a dawcą organu nawiązuje się jakaś duchowa więź? Pytaliśmy o to wiele osób, które noszą przeszczepione serca. Okazało się, że jest różnie, każdy przeżywa to trochę inaczej. - Co roku w czasie naszych zjazdów mamy Mszę za naszych dawców, za zmarłych kolegów i lekarzy - mówi Tadeusz Bujak. - Mszę odprawiają nasi koledzy księża, którzy też żyją z przeszczepionymi sercami - dodaje.

24-letnia jasnowłosa Magda z Wrocławia dostała serce od 16-letniej dziewczyny. - Dużo się za nią modlę. Ale nie będę szukała jej rodziny - mówi zdecydowanie Magda. - Nie chcę, uważam, że mi to nie jest potrzebne. Ale wiem, że to wspaniała dziewczyna i że jej rodzice są wspaniali. Że dzięki niej ja mogę teraz być - mówi, a jej oczy robią się coraz bardziej szkliste. - To chyba największy dar, jaki można dostać! - dodaje. Przez dziewięć lat przed przeszczepem Magda nie chodziła na basen i dyskotekę; nawet jedzenie powodowało u niej silne duszności. Teraz, trzy miesiące po przeszczepie, cieszy się prostymi przyjemnościami, na przykład tym, że może podbiec i przy tym się nie dusi.

Zgodnie z przepisami lekarze nie kontaktują biorców z rodzinami dawców. Najczęściej po przeszczepie pacjenci otrzymują tylko lakoniczną informację: „Daliśmy pani serce 36-letniego mężczyzny” albo: „To serce 42-letniej kobiety ze Szczecina”.

Przed kilkunastu laty lekarze udzielali szerszych informacji. Przestali, bo kilka razy się zdarzyło, że ktoś z rodziny dawcy próbował potem robić na tym interes: nachodził pacjentów i żądał wynagrodzenia za serce krewniaka. Częściej słychać jednak o przypadkach pozytywnych. Czasem biorcy uda się dotrzeć do rodziny dawcy, żeby podziękować. Zdarza się, że ludzie ci stają się najbliższymi przyjaciółmi.

Dawcy, gdzie jesteście?

Niestety, w Polsce wciąż brakuje dawców. - Na liście oczekujących na nerki zapisanych jest około tysiąca osób - mówi dr Ziaja. W zeszłym roku polscy chirurdzy przeszczepili 130 serc i tylko... cztery płuca. - To za mało! Za mało! - woła profesor Zembala. - Potrzeba rocznie 20, 30 dawców płuc! Czy pan wie, że każdego roku aż kilkanaścioro dzieci umiera z powodu mukowiscydozy, uszkodzenia płuc? Dzięki przeszczepom te dzieci mogłyby żyć - mówi profesor.

Przeszczepy w Polsce

W 1965 r. prof. dr Wiktor Bross we Wrocławiu po raz pierwszy przeszczepił pacjentowi nerkę pobraną ze zwłok. W 1969 r. prof. dr Jan Moll w Łodzi dokonał pierwszego przeszczepu serca. W 1988 r. prof. dr Jacek Szmidt w Warszawie pierwszy raz przeszczepił trzustkę.

Tekst ukazał się w Gościu Niedzielnym na początku lutego 2004 roku

Więcej na następnej stronie

Mówi dawca


Iwona Świerczek-Bażańska


- Jak to się stało, że Pani została dawcą?

- Fundacja kilka lat temu prowadziła aktywną kampanię informacyjną na temat dawstwa szpiku. W gazetach na terenie całego kraju ukazały się deklaracje i informacje. Któregoś dnia usiadłam i wycięłam deklarację, a po kilku tygodniach noszenia w torebce, wysłałam. Po pół roku otrzymałam informację, że jest biorca, chłopiec chory na białaczkę, który potrzebuje mojego szpiku. Gdybym się wycofała, oznaczałoby to jego śmierć.

- Co trzeba zrobić, żeby zostać dawcą?

- Należy poddać się badaniom genetycznym. To zwykłe pobranie krwi, jak do morfologii. Krew jest badana pod względem antygenów zgodności tkankowej. Następnie te dane umieszczane są w rejestrze, w banku dawców pod specjalnym kodem. Jeżeli ośrodki transplantacyjne poszukują dawcy, wtedy przeszukiwane są rejestry na całym świecie. Gdy znajdzie się dawca i biorca, wtedy ujawnia się dawcę, szuka jego danych i informuje go.

- Czy sam zabieg oddawania szpiku jest dużym stresem?

- Są dwie metody pobierania szpiku. Zabieg na sali operacyjnej w znieczuleniu ogólnym, kiedy szpik pobiera się metodą nakłuć kości biodrowej zwykłą strzykawką. Bolesne jest odsysanie i dla komfortu dawcy stosuje się znieczulenie ogólne. Drugi sposób to tzw. separacja komórek krwiotwórczych z krwi obwodowej. To zabieg nieinwazyjny, podobny do pobrania płytek krwi w stacji krwiodawstwa, choć jest bardziej skomplikowany, bo trzeba pobierać komórki szpikowe. Dwa wenflony wkłuwane są do żył w dołach łokciowych obu rąk. Z jednej ręki specjalna maszyna pobiera krew, z której są separowane komórki krwiotwórcze do transplantacji, a pozostała krew wraca do dawcy drugą żyłą w drugiej ręce. Trzeba tylko kilka godzin leżeć w łóżku. Ja przeszłam najpierw zabieg pobrania szpiku w znieczuleniu ogólnym. Kiedy okazało się, że będę dawcą drugi raz, zdecydowałam się na ten drugi sposób. Obie metody są bezpieczne. Po znieczuleniu ogólnym już następnego dnia gotowałam obiad i odprowadzałam córkę do przedszkola.

- Ma Pani córeczkę, dziesięcioletnią Indię. Jak zareagowała na to, że jej mama zdecydowała się zostać dawcą?

- Była wtedy o kilka lat młodsza. Pytała: „Dlaczego to ty, mamusiu, musisz temu 19-letniemu chłopcu oddawać krew?”. Tłumaczyłam, że jestem jedyną osobą na świecie, która może mu pomóc. Podeszła do tego ze zrozumieniem. Dziś już dobrze wie, co to jest przeszczep, dawca, biorca. Mówi, że będzie dawcą. Odwiedziła mnie w szpitalu z torbą jogurtów. Interesowała się biorcą. Chodziła ze mną często do kliniki hematologii dziecięcej, widziała chorych rówieśników. Mam nadzieję, że nabrała trochę szacunku do życia. Większości ludzi nie obchodzi, co się dzieje za murami szpitalnymi. Sama nie miałam o tym pojęcia, dopóki tego nie zobaczyłam. Po oddaniu szpiku nabrałam szacunku do życia i do tego, co posiadam - zdrowia, pracy, normalności.

Więcej na następnej stronie

Dwóch facetów, jedno serce


Mózg 19-letniego Artura Chraściny obumierał. Grażyna podniosła słuchawkę telefonu. - Halo! Czy to klinika w Zabrzu? Mój brat zostanie dawcą. Przyjeżdżajcie - wykrztusiła. Artur pochodził z Brennej. W cieszyńskiej zawodówce uczył się fachu masarza-wędliniarza. Zginął tragicznie. W tym samym czasie w zabrzańskiej klinice o życie walczył niejaki Kazimierz Parfieńczyk z Suchowoli na Podlasiu. Kardiochirurdzy włożyli w jego klatkę piersiową serce Artura. W tej chwili życie tych dwóch mężczyzn splotło się ze sobą nierozłącznie.

Jak on wstanie na sąd?

Z Grażyną Koniecką, siostrą Artura, umówiliśmy się na kawę w katowickim McDonaldzie. Grażyna jest w Katowicach nauczycielką. - Trudno mi było zdecydować o oddaniu narządów Artura. A jeszcze trudniej było potem - wspomina.

Ludzie zaczęli bowiem plotkować, że Grażyna sprzedała organy swojego brata. „A jak Pan Bóg chłopaka wezwie na sąd, to jak on wstanie? Gdzie on będzie swojego serca szukał?” - dopytywał ktoś. Nawet starszemu panu Józefowi Chraścinie, ojcu Artura, było z początku trochę ciężko pogodzić się z tym, że ciało syna już nie jest kompletne.

Na szczęście w Brennej pracował mądry proboszcz. Cierpliwie wytłumaczył, że w niebie dostaniemy całkiem nowe ciała. I że po śmierci to ziemskie ciało już nam się do niczego nie przyda. - To było dziesięć lat temu. Wtedy ludzie mieli o wiele większe opory przed przeszczepami niż dzisiaj - wspomina Grażyna.

Jaki pan? To mój syn!

Po przeszczepie 45-letni Kazimierz Parfieńczyk wrócił do Suchowoli. Rzucił się w wir pracy jako agent ubezpieczeniowy. Zaczął też szukać rodziny dawcy swojego nowego serca. I choć to bardzo trudne, udało mu się. Napisał do Grażyny list z podziękowaniem, a potem spotkał się z nią osobiście. - Później zawieźliśmy Kazika do mojego ojca. Trochę się bałam ich spotkania. Nie wiedziałam, jak na siebie zareagują - wspomina. To, co zobaczyła, wprawiło ją w zdumienie.

Kiedy zajechali pod rodzinny dom w Brennej, lało. Ojciec wyszedł mimo to na zewnątrz. „Tato, to jest ten pan” - powiedziała nieśmiało Grażyna. „Jaki pan? To jest mój syn” - odpowiedział pan Józef i wziął Kazimierza Parfieńczyka w ramiona. A potem przyłożył ucho do piersi Kazimierza i słuchał, jak bije serce jego syna.

Alicja Parfieńczyk, żona Kazimierza, mówi o rodzinie Artura z ogromnym szacunkiem. - Ja ich wszystkich bardzo pokochałam. To jest też moja rodzina. Ojciec Józef traktował mojego Kazika jak syna. Nawet mówił na niego: „Artur”. A ja jestem dla niego synową - mówi. Te dwie rodziny tak się zżyły, że spędzały ze sobą wakacje. Grażyna, jej mąż i dzieci przyjeżdżali do Suchowoli nawet na dwa tygodnie.

Więcej na następnej stronie
Kazimierz przytula wnuka

Rodziny te nadal się przyjaźnią, choć pan Kazimierz Parfieńczyk zmarł w lipcu zeszłego roku. Dzięki sercu Artura spędził ze swoimi bliskimi dodatkowe dziesięć lat. Choć serce do samego końca dzielnie biło, nie wytrzymały inne organy.

- Zostawił mnie i trzech synów. I wnuka, który teraz ma roczek. Upamiętniliśmy na zdjęciu, jak Kazik trzyma go na rękach - mówi pani Alicja. - Kazik był bardzo mądry. Cieszył się każdym dniem. Nawet kiedy pod koniec życia zaczął mi z każdym dniem gasnąć.

Grażyna przyjechała na Podlasie na pogrzeb Kazimierza Parfieńczyka. - Wie pan, Kazik był dla mnie drugim bratem. Do tego stopnia, że kiedy miał problemy zdrowotne, ja tutaj, na drugim końcu Polski, jakoś to wyczuwałam. Nie umiałam wtedy spać, niepokoiłam się. Kiedy zmarł, to... Tak, jakbym jeszcze raz przeszła przez śmierć mojego brata Artura - mówi. Jej łzy kapią na blat stolika, przy którym siedzimy.

Lekarze mają zakaz kontaktowania ze sobą rodziny dawcy z biorcą. Grażyna po śmierci Kazimierza przez krótką chwilę myślała, że ten zakaz może jednak jest słuszny. Gdyby nie znała człowieka, który dostał serce jej brata, to może teraz tak by nie cierpiała?

Kto tam chodzi po schodach?

Parfieńczykowie zaprzyjaźnili się nie tylko z całą rodziną Artura, ale też... z samym Arturem. - Kiedy mąż leżał w Zabrzu i dochodził do siebie po udanym przeszczepie, słyszałam w pustym domu odgłosy kroków na schodach - wspomina Alicja Parfieńczyk. - Tak sobie pomyślałam, że to znak obecności tego chłopaka, który dał swoje serce mężowi.

Pan Kazimierz zwierzał się żonie, że bardzo chce mieć poczucie, że to jest jego serce, że chce się z nim zjednać. Tak się też stało. Dużo jednak modlił się za Artura. - Zawsze, kiedy się modlimy za zmarłych z naszej rodziny, modlimy się też za Artura. Dajemy za niego na Msze - mówi pani Alicja.

Ostatnia taka Msza odbyła się w Suchowoli 2 listopada zeszłego roku. Została odprawiona jednocześnie za dwóch zmarłych mężczyzn: Kazika Parfieńczyka i Artura Chraścinę.

- Każdy człowiek powinien być gotowy na oddanie organów po śmierci. Nawet kiedy chodzi o najbliższych, męża i dzieci - mówi Grażyna. Jej mąż Jan i ona już przed dziesięcioma laty zakomunikowali Piotrkowi, starszemu z ich dzieci, że gdyby coś im się stało, to powinien oddać ich narządy potrzebującym.

- Boli mnie śmierć braci - zamyśla się Grażyna. - Ale z drugiej strony... Są takie ludowe opowieści, że po osobę, która umiera, wychodzą zmarli z całej jego rodziny. Tak sobie myślę, że po Kazika wyszedł też Artur. I myślę, że to spotkanie ich obu ogromnie ucieszyło - mówi.

Więcej na następnej stronie

Świadkowie ewangelii życia


Istnieją prawdy, których doniosłość wielokrotnie podkreślał Jan Paweł II a mimo to wielu Rodaków nie zwraca na nie uwagi. Konsekwentnie głosząc ewangelię życia, w swych spotkaniach ze środowiskami medycznymi Ojciec Święty podkreślał często, że ważnym aktem miłości wobec potrzebujących bliźnich może być zarówno oddanie krwi dla ratowania ich życia, jak i zdeklarowanie gotowości oddania na przeszczep organów w przypadku własnej śmierci. Dzięki poważnemu potraktowaniu tych apeli przez wiele środowisk chrześcijańskich, udało się uratować życie osób, które wymagały transfuzji, przeszczepu serca, szpiku kostnego, nerek. Dużo chorych oczekujących jednak przeszczep spotyka się czasem z niezrozumieniem wśród najbliższej rodziny zmarłego. Nie chce ona wyrazić zgody na medyczne wykorzystanie organów, które mogłyby uratować życie bliźnich. Polska zajmuje w Europie dalekie miejsce pod względem liczby przeszczepów, mimo, iż Papież Polak przypominał bardzo często, że gotowość oddania po śmierci własnych organów na przeszczep stanowi ważną formę ofiarowania samego siebie i wyraża istotę chrześcijańskiej miłości bliźniego.

W naszych środowiskach można ciągle spotykać osoby, które nie akceptują ani transfuzji krwi, ani też ratowania życia za pomocą przeszczepów. Ich postawa, niezgodna z etyką katolicką, pozostaje wyrazem osobistych przekonań. Ci zaś, dla których autorytetem pozostaje nauczanie papieskie, mogą za pośrednictwem swych duszpasterzy złożyć deklarację o gotowości oddania organów na przeszczep, która zostanie następnie przekazana do Centralnego Rejestru. W ten sposób wyrazimy nasz odpowiedź na papieski apel, „aby kochać i szanować życie każdego człowieka, ... by w naszej epoce zapanowała wreszcie nowa kultura życia, owoc kultury prawdy i miłości” (Evangelium vitae, 77).

Fragment Listu Metropolity Lubelskiego abp. Józefa Życińskiego na rozpoczęcie pontyfikatu papieża Benedykta XVI odczytanego w kościołach archidiecezji lubelskiej w niedzielę 24 kwietnia. Do listu dołączony był formularz deklaracji woli dla osób, które skłonne są w przypadku śmierci przekazać swe organy na przeszczep. Formularz ten należało skopiować dla wszystkich zainteresowanych, zaś po wypełnieniu można było przekazać go do Kurii Metropolitalnej, która prześle go do Centralnego Rejestru w Warszawie.

Więcej na następnej stronie

Jan Paweł II: Darowanie narządów wyrazem braterskiej miłości


Przemówienie Ojca Świętego Jana Pawła II wygłoszone do uczestników Kongresu Światowego Towarzystwa Transplantologicznego 29 sierpnia 2000 r.

Szanowne Panie i Panowie!

Z radością witam was wszystkich, którzy zgromadziliście się na tym międzynarodowym kongresie, aby zastanowić się nad złożonym i delikatnym zagadnieniem przeszczepów. Dziękuję prof. Raffaellowi Cortesiniemu i prof. Oscarowi Salvatiera za miłe słowa, a szczególne pozdrowienia kieruję do obecnych tu przedstawicieli władz włoskich.

Wszystkim wam dziękuję za uprzejme zaproszenie mnie do udziału w tym spotkaniu. Bardzo wysoko cenię sobie fakt, że tak poważnie traktujecie nauczanie moralne Kościoła. Kościół, odnosząc się z szacunkiem do nauki i kierując się przede wszystkim prawem Bożym, nie ma innego celu jak tylko integralne dobro człowieka.

Technika przeszczepów to wielki krok naprzód w dziejach nauki służącej człowiekowi. Niemało jest tutaj ludzi, którzy zawdzięczają życie przeszczepowi narządów. W coraz większej mierze technika przeszczepów jawi się jako skuteczna metoda realizacji podstawowego celu wszelkiej medycyny, którym jest służba ludzkiemu życiu. Dlatego w encyklice Evangelium vitae wskazałem, że jednym ze sposobów krzewienia autentycznej kultury życie jest „oddanie narządów, zgodnie z wymogami etyki, w celu ratowania zdrowia, a nawet życia chorym, pozbawionym niekiedy wszelkiej nadziei” ( Evangelium vitae,86).

Podobnie jak każda inna dziedzina ludzkiego postępu, także ta szczególna gałąź nauk medycznych, choć wielu ludziom niesie nadzieję na odzyskanie zdrowia i uratowanie życia, ma także pewne aspekty problematyczne, które należy poddać wnikliwej refleksji antropologicznej i etycznej.

Również w tej dziedzinie medycyny podstawową zasadą musi być obrona i umocnienie integralnego dobra człowieka, a to ze względu na wyjątkową godność, jaką nadaje nam nasze człowieczeństwo. Jest zatem oczywiste, że jakikolwiek zabieg medyczny wykonany na człowieku musi podlegać pewnym ograniczeniom: ograniczeniom wyznaczonym nie tylko przez możliwości techniczne, ale także przez szacunek dla ludzkiej natury jako takiej, rozumianej w całej pełni: „ Nie wszystko (...), co jest technicznie możliwe, jest tym samym moralnie dopuszczalne” ( Kongregacja Nauki Wiary, Donum vitae, Wstęp, 4).

Więcej na następnej stronie

Przede wszystkim należy podkreślić – jak zauważyłem już przy innej okazji – że każdy przeszczep narządu ma swoje źródło w decyzji o wielkiej wartości etycznej: „decyzji, aby bezinteresownie ofiarować część własnego ciała z myślą o zdrowiu i dobru innego człowieka” (przemówienie do uczestników kongresu nt. transplantologii, 20 czerwca 1991 r., 3). Na tym właśnie polega szlachetność tego czynu, który jest autentycznym aktem miłości. Nie oznacza on jedynie oddania czegoś, co do nas należy, ale jest częścią nas samych, jako że „na mocy substancjalnego zjednoczenia z duszą rozum – zespół tkanek, narządów i funkcji; (...) jest bowiem częścią istotną osoby, która poprzez to ciało objawia się i wyraża” (Kongregacja Nauki Wiary, Donum vitae, Wstęp, 3)

W konsekwencji jakiekolwiek postępowanie prowadzące do komercjalizacji ludzkich narządów lub do traktowania ich jako przedmiotów wymiany lub handlu musi być uznane za moralnie niedopuszczalne, ponieważ wykorzystywanie ciała jako „przedmiotu poniża godność ludzkiej osoby.

Bezpośrednią konsekwencją, wynikającą z tej pierwszej zasady i mającą wielkie znaczenie etyczne, jest konieczność wyrażenia przez dawcę świadomego przyzwolenia. Ludzki „autentyzm” tak doniosłego aktu wymaga, aby jednostka została należycie poinformowana o procesach, jakie się z nim wiążą, by mogła swobodnie i świadomie wyrazić swe przyzwolenie lub odmowę. Przyzwolenie krewnych ma własny wymiar etyczny w sytuacji, gdy sam dawca nie może podjąć decyzji. Rzecz jasna, podobne przyzwolenie powinni dać także odbiorcy darowanych narządów.

Uznanie wyjątkowej godności człowieka ma jeszcze jeden istotny skutek: żywotne organy występujące pojedynczo w ciele człowieka mogą być usunięte dopiero po śmierci, to znaczy pobrane z ciała kogoś, kto z całą pewnością nie żyje. Ten warunek jest oczywisty, ponieważ odmienne postępowanie oznaczałoby umyślne spowodowanie śmierci dawcy przez pozbawienie go narządów. Wiąże się z tym jedno z najbardziej dyskusyjnych zagadnień współczesnej bioetyki, budzące też poważne wątpliwości w umysłach zwykłych ludzi: kiedy można uznać, że dana osoba z całą pewnością umarła ?

Pomocne może być tu uświadomienie sobie, że śmierć człowieka jest jednorazowym wydarzeniem, polegającym na całkowitym rozpadzie owej jednolitej i zintegrowanej całości, jaką jest jaźń osob0owa. Następuje to na skutek oddzielenia się zasady życia (czyli dusz) od cielesnej rzeczywistości człowieka. Śmierć osoby, rozumiana w swoim zasadniczym sensie, jest wydarzeniem, którego nie może bezpośrednio uchwycić żadna technika naukowa ani metoda empiryczna.

Więcej na następnej stronie

Jednakże ludzkie doświadczenie pokazuje, że gdy śmierć już nastąpi, jej nieuniknioną konsekwencją są pewne zjawiska biologiczne, które medycyna uczy się rozpoznawać z coraz większą precyzją. Należy zatem rozumieć, że „kryteria” jakimi posługuje się dziś medycyna, aby upewnić się o śmierci człowieka, nie służą do techniczno – naukowego ustalenia dokładnego momentu śmierci, ale są naukowo pewnymi środkami określenia biologicznych oznak świadczących o tym, że człowiek naprawdę umarł.

Jak wiadomo, od pewnego czasu naukowe metody stwierdzenia śmierci nie skupiają już na objawach krążeniowo-oddechowych, ale kierują się kryterium „neurologicznym”. Mówiąc konkretnie, polega to na stwierdzeniu – na podstawie jasno określonych wskaźników, powszechnie uznanych przez międzynarodową społeczność naukową – że ustała w sposób całkowity i nieodwracalny wszelka aktywność mózgowa ( w mózgu, móżdżku i rdzeniu mózgowym). Jest to traktowane jako oznaka, że dany organizm utracił już swoją zdolność integrującą.

W odniesieniu do stosowanych dzisiaj wskaźników, które pozwalają stwierdzić, że nastąpiła śmierć – czy to związanych ze zjawiskami mózgowymi, czy też bardziej tradycyjnie z czynnikami krążeniowo-oddechowymi – Kościół nie formułuje opinii technicznych. Ogranicza się do ewangelicznej powinności zestawienia informacji dostarczanych przez nauki medyczne z chrześcijańską wizją jedności osoby, wskazując na zbieżności oraz na ewentualne sprzeczności, mogące zagrażać szacunkowi należnemu ludzkiej godności.

W tym miejscu można orzec, że przyjęte w ostatnim okresie kryterium, na podstawie którego stwierdza się śmierć, a mianowicie całkowite i nieodwracalne ustanie wszelkiej aktywności mózgowej, jeśli jest rygorystycznie s6tosowane, nie wydaje się pozostawać w sprzeczności z istotnymi założeniami rzetelnej antropologii. A zatem pracownik służby zdrowia, którego zawodową powinnością jest stwierdzenie śmierci, może posługiwać się tymi kryteriami w każdym indywidualnym przypadku jako podstawą pozwalająca uzyskać taki stopień pewności osądu etycznego, który nauczanie moralne określa jako „ pewność moralna”. Taka pewność moralna jest uważana za niezbędną i wystarczającą podstawę dla etycznie poprawnego działania. Tylko wówczas, gdy taka pewność istnieje i gdy dawca lub jego uprawnieni przedstawiciele udzielili świadomego przyzwolenia, moralnie właściwe jest wszczęcie procedur technicznych zmierzających do pobrania narządów do przeszczepu.

Inną kwestią o doniosłym znaczeniu etycznym jest przydzielenie darowanych organów osobom zapisanym na listy oczekujących oraz określenie kryteriów pierwszeństwa. Mimo wysiłków podejmowanych w celu upowszechnienia praktyki donacji narządów, w wielu krajach dostępne obecnie zasoby nie wystarczają na zaspokojenie potrzeb medycznych. Istnieje zatem konieczność sporządzania list osób oczekujących na przeszczepy, przy czym należy stosować jasne i uzasadnione kryteria.

Z moralnego punktu widzenia oczywistym wymogiem sprawiedliwości jest stosowanie takich kryteriów przyznawania darowanych narządów, które nie maja charakteru „ dyskryminującego” (tzn. opartych na wieku, płci, rasie, religii, pozycji społecznej itp.) ani „utylitarnego” ( tzn. opartych na zdolności do pracy, przydatności społecznej itp.) Decyzja o tym, kto powinien mieć pierwszeństwo jako odbiorca danego narządu, winna natomiast być podejmowana na podstawie kryteriów immunologicznych i klinicznych. Jakiekolwiek inne kryterium byłoby całkowicie arbitralne i subiektywne, oznaczałoby też brak uznania wewnętrznej wartości każdej ludzkiej osoby jako takiej, wartości niezależnej od jakichkolwiek okoliczności zewnętrznych.

Więcej na następnej stronie

Ostatnie zagadnienie dotyczy możliwości alternatywnego rozwiązania problemu uzyskiwania ludzkich narządów do przeszczepów, a mianowicie tzw. ksenotransplantów, czyli przeszczepów organów zwierzęcych – praktyki w dużej mierze pozostającej jeszcze na etapie eksperymentalnym.

Nie mam zamiaru szczegółowo omawiać tu problemów związanych z tą formą interwencji. Chciałbym jedynie przypomnieć, że już w 1956 r. papież Pius XII podniósł kwestię jej dopuszczalności. Uczynił to wypowiadając się na temat naukowej możliwości - wówczas przewidywanej – przeszczepianej ludziom zwierzęcych rogówek. Jego odpowiedź do dzisiaj pozostaje dla nas drogowskazem: zasadniczo – stwierdził papież – aby ksenotransplant był dopuszczalny, przeszczepiany narząd nie może naruszać psychicznej i genetycznej tożsamości osoby, która go przyjmuje; ponadto musi także istnieć dowiedziona biologiczna możliwość, iż przeszczep się uda i że nie narazi odbiorcy na niekontrolowane ryzyko ( por. przemówienie do Włoskiego Stowarzyszenia Dawców Rogówki, do okulistów i lekarzy sadowych, 14 maja 1956 r.). Na zakończenie pragnę wyrazić nadzieję, że dzięki pracy wielu ofiarnych i wysoko wykwalifikowanych osób badania naukowe i technologiczne w dziedzinie przeszczepów będą się nadal rozwijały, rozszerzając się także na nowe, eksperymentalne terapie, które mogą zastąpić przeszczepy narządów, jak zdają się zapowiadać najnowsze postępy w dziedzinie protetyki. W każdym przypadku należy zawsze unikać metod, które są sprzeczne z poszanowaniem godności i wartości osoby. Mam zwłaszcza na myśli próby klonowania istot ludzkich z myślą o uzyskaniu narządów do przeszczepów: takie techniki, jako że wiążą się z manipulacją ludzkimi embrionami i niszczeniem ich, nie są moralnie dopuszczane, nawet wówczas gdy ich zamierzony cel jest sam w sobie dobry. Sama nauka wskazuje inne możliwości terapeutycznych, które nie wiązałyby się z klonowaniem lub wykorzystywaniem komórek embrionalnych, ale raczej wykorzystywałyby komórki macierzyste szpiku kostnego ( stem cells), pobierane od dorosłych. W takim kierunku muszą zmierzać poszukiwania naukowe, jeśli mają respektować godność każdej ludzkiej istoty, nawet w embrionalnej fazie życia.

W debacie o tych złożonych zagadnieniach ważny jest wkład filozofów i teologów. Ich wnikliwa i kompetentna refleksja nad kwestiami etycznymi, związanymi z terapią przeszczepową może dopomóc w jasnym określeniu kryteriów pozwalających ocenić, jakie rodzaje przeszczepów są moralnie dopuszczalne i pod jakimi warunkami, zwłaszcza w perspektywie ochrony indywidualnej tożsamości każdej osoby.

Jestem przekonany, że przywódcy polityczni oraz osoby odpowiedzialne za sprawy społeczne i wychowawcze będą nadal krzewić autentyczną kulturę wielkoduszności i solidności. Należy zaszczepić w sercach ludzi, zwłaszcza młodych, szczere i głębokie przekonanie, że świat potrzebuje braterskiej miłości, której wyrazem może być decyzja o darowaniu narządów.Niech Bóg wspiera każdego z was w waszej pracy i wskazuje wam drogę służby prawdziwemu postępowi człowieka. Do tego życzenia dołączam moje błogosławieństwo.

Tekst według L’Osservatore Romano, wydanie polskie Nr 11-12(228) 2000

Z inicjatywą powszechnego noszenia przy sobie deklaracji zgody dawcy na pobranie narządów po śmierci „w celu ratowania życia i zdrowia innych ludzi” wystąpił tygodnik „Gość Niedzielny”. Do najnowszego numeru, dostępnego w kioskach i parafiach od 3 lutego, dołączona jest gotowa deklaracja, którą wystarczy podpisać i podać swój numer PESEL.



Deklaracja jest wielkości karty kredytowej i znakomicie mieści się w portfelu wśród innych ważnych dokumentów.

Lekarze twierdzą, że przeszczepy to obecnie rutynowa, dająca doskonałe wyniki metoda leczenia. Metodzie tej nie sprzeciwia się Kościół, o czym wielu Polaków nie wie, a Jan Paweł II decyzję o oddaniu za darmo swego organu za życia lub po śmierci osobie potrzebującej uznaje za prawdziwy akt miłości. Od kilku lat w Polsce obowiązuje przepis, zgodnie z którym lekarze mogą pobrać narządy z ciała człowieka zmarłego, który nie zgłosił się do „Rejestru Sprzeciwów”. Jednak aby ofiarowanie narządów dla ratowania życia innych ludzi było prawdziwym aktem miłości i świadomym darem, nie wystarczy tylko nie sprzeciwić się temu. Trzeba wyraźnie zgodzić się na to. Ile znaczy taka zgoda, wiedzą ludzie (oraz ich rodziny), którzy odzyskali zdrowie dzięki temu, że otrzymali serce, nerkę, wątrobę czy inny organ człowieka, którego życie na tym świecie dobiegło końca. Są przekonani, że to największy dar, jaki można dostać. Zazwyczaj czują jakąś więź z osobami, których narządy pozwalają im żyć i często modlą się za tych ludzi.



Deklaracja taka ma również charakter praktyczny, ponieważ ułatwia transplantologom i lekarzom podjęcie decyzji o pobraniu narządów do przeszczepu z ciała zmarłego i pozwala uniknąć zbędnych formalności czy konfliktu z jego rodziną.

Związana z XII Światowym Dniem Chorego, obchodzonym 11 lutego, akcja redakcji „Gościa Niedzielnego” została skonsultowana z lekarzami zajmującymi się przeszczepami narządów i zyskała ich pełne poparcie.