Więcej Vianneyów!

Szymon Babuchowski

publikacja 30.07.2009 11:12

Dziś, może jak nigdy, potrzeba światu takich Vianneyów. Bo skoro jeden kapłan oddany Bogu może porwać tylu ludzi, to jest jeszcze dla nas nadzieja.

Gęsta mgła spowija okolicę Ars. Ksiądz Vianney idzie pieszo z Ecully, oddalonego o 30 kilometrów. Za nim, na wozie, jedzie cały dobytek: drewniane łóżko, trochę książek i węzełek z odzieżą. „Nie ma w Ars zbyt wiele Bożej miłości i trzeba ją tam zanieść” – słyszy w swojej głowie. We mgle zgubił drogę. Nagle na opustoszałych łąkach dostrzega grupkę pastuszków. Mówią gwarą i ksiądz Vianney musi kilkakrotnie powtórzyć pytanie, zanim go zrozumieją. Wreszcie niejaki Antoni Givre, najbardziej z nich rozgarnięty, wskazuje nieznajomemu kierunek. – Kochany chłopcze – dziękuje kapłan – ty mi pokazałeś drogę do Ars, a ja ci wskażę drogę do nieba.

Konfesjonał oblężony
Docieramy do Ars-Sur-Formans w słoneczne lipcowe przedpołudnie. Ze wzgórza tym razem widać wyraźnie miasteczko i kopuły kościoła, który od tamtego czasu bardzo się rozrósł. W miejscu, gdzie św. Jan Maria Vianney rozmawiał z pastuszkiem, stoi dziś pomnik przedstawiający tę scenę. Obserwujemy, jak jeden z tutejszych mieszkańców, przechodząc z psem, zatrzymuje się w tym miejscu na modlitwę. Klęka pod figurą, a potem siada na ławeczce i czyta Biblię. Ksiądz Vianney do dziś zbiera plony swego siewu.

Kiedy przyszedł tu w 1818 roku, wioska nie odznaczała się zbytnią pobożnością. Ludzie bez skrupułów opuszczali niedzielną Mszę, przeklinali, pracowali w niedzielę bez wyraźnej potrzeby i przepijali majątek w czterech szynkach. Mówiono, że „tylko chrzest różni ich od bydląt”. Jaka siła musiała tkwić w prostym proboszczu, który nie umiał nawet porządnie sklecić kazania, że udało mu się odwrócić tę sytuację o 180 stopni?

– Kiedyś inny ksiądz zapytał Jana Marię Vianneya: „Dlaczego u ciebie ludzie się nawracają, a u mnie nie? On odpowiedział pytaniem na pytanie: „A czy ty pościsz?” – opowiada ks. Karlo Tyberghien, oprowadzający nas po Ars.





Panorama miasteczka Ars.

Rzeczywiście, święty prowadził bardzo ascetyczny tryb życia – spał niewiele, żywił się głównie ziemniakami, a do pokuty za grzechy parafian służyła mu dyscyplina z kolcami, którą się biczował. W zamian otrzymał od Boga dar czytania w ludzkich sumieniach. Zdarzało się, że z długiej kolejki penitentów wyciągał tego, który najpilniej potrzebował przystąpić do sakramentu pokuty. Już po dziesięciu latach jego posługi praktykowała niemal cała wioska. Kolejki do konfesjonału ustawiały się takie, że ksiądz Vianney potrzebował pół godziny, by przejść kilkanaście metrów, które dzieliły jego mieszkanie od kościoła. – Podobno rzucał w tłum medaliki. Ludzie rozstępowali się, by je podnieść, a on korzystał z okazji i przechodził – uśmiecha się ksiądz Tyberghien.



Budynek probostwa, w którym święty mieszkał przez ponad 40 lat.

Z początku nic nie zapowiadało takiego obrotu sprawy. Jan Maria Vianney urodził się w Dardilly koło Lyonu, w rodzinie ubogich wieśniaków Mateusza i Marii Beluse. Dziś w jego domu rodzinnym mieści się muzeum. Na podstawie skromnego wystroju wnętrza można wyobrazić sobie warunki, w jakich żyła rodzina. Stół, łóżko, zegar i kominek – to całe wyposażenie izby, w której Jean-Marie spędził swoje dziecinne lata. Największym skarbem świętego była wówczas drewniana statuetka Najświętszej Panny, podarowana mu przez matkę. Kiedyś Maria Beluse odnalazła czterolatka modlącego się przed figurą w obórce. Modlitwa towarzyszyła również nieco starszemu Jankowi podczas wypasania zwierząt. „Jakże byłem szczęśliwy w domu mojego ojca, gdy pasłem owce i osły. Miałem czas na to, żeby się modlić, medytować, zajmować się moim osiołkiem. To był dla mnie bardzo szczęśliwy czas” – zanotuje po latach.

Tymczasem we Francji szalała rewolucja. Dzieci nie miały świadomości chaosu, w jakim pogrążał się kraj, ale one także zostały dotknięte jego skutkami. Komunię świętą musiały przyjąć potajemnie, w prowizorycznej kaplicy urządzonej w szopie. Nie mogły też chodzić do szkoły. Jean-Marie nauczył się czytać dopiero w wieku 17 lat. Nic dziwnego, że seminarium ukończył z najwyższym trudem. Z łaciny miał nawet ocenę „debilissimus”, a przełożeni namawiali go do rezygnacji. Tylko wyjątkowa pobożność świętego i opinia proboszcza z Ecully, księdza Balley, sprawiły, że dopuszczono go do święceń.
 



Pokój proboszcza z Ars.

Schodzone buty
Przed kościołem w Ars dostrzegamy grupę młodych Francuzów. Modlą się pięknym, czystym śpiewem. Okazuje się, że odprawiają tu swoje rekolekcje. Niektórzy z nich są w seminarium. Czy pójdą w ślady księdza Vianneya? Chyba będzie im trudniej oderwać się od wygód tego świata. W domu proboszcza patrzymy na schodzone, przykurzone buty świętego, na łóżko, w którym lubił spać, „bo było najmniej wygodne”, i jakoś trudno nam w ten model wpisać dzisiejszych księży. Jan Maria Vianney siedemnaście godzin dziennie spędzał w konfesjonale. Kto by dziś tyle wytrzymał?



Wnętrze bazyliki w Ars.

A jednak Ars i dzisiaj jest miejscem nawróceń. Spowiednicy mają tu ciągle pełne ręce roboty. – Ludzie we Francji rzadko korzystają z sakramentu pokuty, ale tu jest inaczej – podkreśla ksiądz Tyberghien... Do Ars przybywa rocznie 450 tysięcy pielgrzymów. Najczęściej zatrzymują się przy relikwiarzu w bocznej kaplicy bazyliki, gdzie umieszczone jest ciało świętego. Jednak w tym roku tutejsi duszpasterze spodziewają się znacznie większej liczby gości. W końcu to rok kapłański, którego św. Jan Maria Vianney jest patronem. Plakaty w całym miasteczku przypominają o 150-leciu jego śmierci, które przypadnie 4 sierpnia – kilka tysięcy osób pójdzie wówczas w procesji za sercem świętego. A 27 września rozpoczną się w Ars międzynarodowe rekolekcje dla kapłanów, które wygłosi kardynał Christoph Schönborn. – Przyjedzie tu ok. 1100 księży – mówi ks. Karlo Tyberghien.

Taniec do obiadu gratis
Mieszkamy w Domu Opatrzności (La Providence), założonym przez proboszcza z Ars jako szkoła dla ubogich dziewcząt. Ksiądz Vianney sam żył w ubóstwie, ale nigdy nie szczędził środków na utrzymanie kościoła i pomoc potrzebującym. Może to właśnie dlatego w Domu Opatrzności działy się cuda rozmnożenia zboża i mąki. Dziś to miejsce służy za dom pielgrzyma, o który troszczą się dziewice konsekrowane z rodziny misyjnej Donum Dei. To wspólnota, która na całym świecie tworzy… restauracje. – Nie mówimy w nich zbyt dużo o Ewangelii, ale chcemy, by każdy klient – niezależnie od tego, czy jest wierzący, czy nie – poczuł u nas chrześcijańskiego ducha – opowiada siostra Laarni z Filipin. – Niektórzy sami zaczynają rozmawiać z nami o Bogu. Zapraszamy ich wtedy na modlitwę.

Własnymi podniebieniami stwierdzamy, że charyzmat „restauracyjny” siostry realizują znakomicie, a ilość serwowanego przez nie jedzenia budzi podejrzenia, że cud rozmnożenia żywności w La Providence ciągle trwa. Ktoś z gości obchodzi dziś swój jubileusz, dlatego do obiadu dostajemy gratis program muzyczno-taneczno-pantomimiczny przygotowany przez siostry z Burkina Faso i Wietnamu. Urzekają nas ludowe stroje z ich krajów. Chodzą w nich na co dzień.



Ty mi pokazałeś drogę do Ars, a ja ci wskażę drogę do nieba - powiedział św. Jan Maria Vianney do pastuszka.

On tam jest
Wieczorny wypad do miasteczka, które liczy dziś zaledwie 1300 mieszkańców (za czasów Vianneya było ich 270), musi się skończyć w jedynej czynnej o tej porze restauracji. Jak najbardziej świeckiej. Obok naszego stolika siedzi młody człowiek z czubem na głowie i agrafką w uchu, i bacznie się nam przygląda. – Polonaise? – pyta wreszcie, a kiedy potwierdzamy, z uznaniem wypowiada się o Janie Pawle II i „Solidarności”. Siedzący razem z nim starsi państwo ożywiają się. Pani wyciąga z portfela obrazek z Papieżem i pokazuje nam z uśmiechem.

We Francji to nie takie częste. Praktykuje zaledwie dwa procent społeczeństwa. – Za to ci, którzy chodzą do kościoła, są bardzo mocno zaangażowani. Widać to w nowych wspólnotach, gdzie jest dużo młodych – twierdzą Marie-Pauline i Eduard Dujardin. Osiem miesięcy temu wzięli ślub, teraz spodziewają się dziecka. Przyjeżdżają do Ars z Paryża przynajmniej dwa razy w roku. – Bardzo lubimy to miejsce – mówią. – Jan Maria Vianney to wielki święty, szkoda, że w naszym kraju zna go tylko te dwa procent. Dziś, może jak nigdy, potrzeba Francji i światu takich Vianneyów. Bo skoro jeden kapłan oddany Bogu może porwać tylu ludzi, to jest jeszcze dla nas nadzieja.

– Młodzi we francuskim Kościele to głównie ci, którzy brali udział w Światowych Dniach Młodzieży w Paryżu – podkreśla ks. Michał Klekus, Polak pracujący w Tulonie. – Wielu z nich wcześniej w ogóle nie chodziło do kościoła. Teraz ożywiają wspólnoty... Przed wyjazdem uchylamy drzwi kaplicy wieczystej adoracji w Domu Opatrzności. Stale ktoś w niej się modli. Podobno ksiądz Vianney w ramach kazania potrafił przez kwadrans powtarzać tylko trzy słowa: „On tam jest”. I wskazywać na tabernakulum. Ars to zrozumiało, pora zanieść to przesłanie dalej.