Dorota zamurowana w katedrze - bł. Dorota z Mątowów

Przemysław Kucharczak

publikacja 15.12.2008 14:12

Zgrzytają murarskie kielnie. Tłum ludzi, księża w ornatach i biskup Jan patrzą, jak robotnicy zamurowują żywcem 46-letnią kobietę. Na dodatek zamurowują ją w kościele. Jest 2 maja 1393 roku. A dzieje się to w państwie krzyżackim, w Kwidzynie.

Dorota zamurowana w katedrze - bł. Dorota z Mątowów Marek Piekara /Foto Gość Cela bł. Doroty na zamku w Kwidzynie

Warstw cegieł przybywa. Kobieta w środku jest coraz mniej widoczna. Ma na imię Dorota i pochodzi ze wsi Mątowy Wielkie. Najciekawsze jest jednak to, że nie wygląda na przerażoną. A to dlatego, że jest zamurowywana na swoją gorącą prośbę.

Żywcem zamurowana
Dzisiaj Dorota z Mątowów jest błogosławioną, a także jedną z patronek Pomorza, kobiet i matek. – To prawdopodobnie jest ta cela, w której przez czternaście miesięcy żyła błogosławiona Dorota – pokazuje Tomasz Karcz, przewodnik po katedrze w Kwidzynie. Stoi pośrodku ciemnego pomieszczenia. – W czasach Doroty były tu trzy okienka. Jedno w stronę kościoła, przez które codziennie przyjmowała Komunię. Drugie w stronę nieba, przez które składała ręce. I trzecie w stronę cmentarza, przez które rozmawiała z przychodzącymi do niej ludźmi – dodaje. Czy robotnicy zamurowali Dorotę w tej celi, czy o kilkanaście metrów dalej? Po 612 latach trudno ustalić takie szczegóły. – Ważne jest, że te mury ją pamiętają – podkreśla Tomasz Karcz.

Te mury pamiętają wiele niesamowitych historii.

Krzyżak nie łajdak
Kiedyś ten ogromny kościół św. Jana był katedrą nieistniejącej już diecezji pomezańskiej. Dzisiaj Kwidzyn należy do diecezji elbląskiej. Do kościoła przylega potężny zamek. Wznieśli go kanonicy z katedralnej kapituły. Jednak choć Kwidzyn należał do państwa Krzyżaków, rządzili nim biskupi. Płacili tylko rycerzom w białych płaszczach podatki. – Biskup oddawał Krzyżakom dwie trzecie zebranych podatków. Ale za to władał obszarem zbliżonym do dawnego województwa elbląskiego! – mówi dr Antoni Pawłowski, kierownik muzeum w Kwidzynie. – Jednak czasem Krzyżacy zabierali biskupowi wszystko, nawet naczynia liturgiczne – dodaje.

Słowo „Krzyżak” większości rodaków kojarzy się z łajdactwem, zdradą i wykorzystywaniem religii do zdobycia władzy. – No cóż, to wszystko przez Sienkiewicza i powieść „Krzyżacy”... – uśmiecha się Pawłowski. – Jestem przeciwnikiem wybielania tego zakonu. Ale oczywiście zdarzały się w nim wartościowe osobowości. Przynieśli tu wysoką kulturę materialną, rozwinęli oświatę. Wznieśli piękne strzeliste kościoły. Ich zamki były o wiele nowocześniejsze, niż budowane w tym czasie na przykład w Polsce.

Kamienie lecą z nieba
W czasie wojen krzyżacko-polskich biskupi nie bronili Kwidzyna, tylko od razu wpuszczali Polaków do środka. – Uważali, że lepiej od razu się dogadać z oblegającymi i mieć święty spokój. A nawet jeśli coś w mieście złupią, to i tak zniszczą mniej niż w czasie oblężenia – mówi Pawłowski. – W czasie wojny trzynastoletniej był w Kwidzynie burmistrz, który koniecznie chciał miasta bronić. Wtedy biskup natychmiast go zdymisjonował, a potem osobiście otworzył przed Polakami bramę – wyjaśnia. 

Tylko raz w średniowieczu rozległ się nad Kwidzynem gwizd spadających pocisków. Wystrzeliwała je polska artyleria. Kamienne kule strzaskały obronne wieżyczki katedry, załomotały w dachy. Runął fragment kościelnego stropu.

Pierwsza ubikacja
Kanonicy, którzy zbudowali zamek, zadbali też o centralne ogrzewanie ciepłym powietrzem. W XIX wieku badacze rozpalili tam ogień. I choć na zewnątrz było minus 19 stopni, uzyskali plus 20. Ta temperatura utrzymała się w zamku jeszcze przez tydzień. – W całym zamku zimą grzejemy tylko sześcioma bardzo małymi piecykami elektrycznymi. I to wystarcza na te 550 metrów kwadratowych. Te mury są tak grube, że nie wpuszczają zimna – wyjaśnia kierownik.

Najbardziej malowniczo wygląda tu wieża zwana gdaniskiem. Jest połączona z zamkiem długim na 55 metrów gankiem, który wsparty jest na potężnych filarach. – To najdłuższy w Europie ganek, który prowadzi do wieży ostatecznej obrony – mówi Pawłowski. – Można było ganek podpalić i potem bronić gdaniska nawet pół roku. Żeby się tu wspiąć, trzeba alpinisty. Gdanisko było też... zamkową ubikacją. Płynąca pod wieżą woda zabierała nieczystości daleko od fortecy.

Faceci spali, stojąc
W 1525 roku zakon krzyżacki rozwiązał się. Katedrę przejęli protestanci, a zamek władcy Prus. Ulokowało się tu też więzienie. – Było tu aż do 1945 roku. Cele więzienne były urządzone nawet tu, we wnętrzu tej wieży studziennej! – pokazuje Pawłowski. – Prusacy zostawili mały otwór na wiadro, a resztę wieży zabudowali celami wielkości 1,2x2 metry – mówi. Jeszcze mniejsze cele Prusacy urządzili w ganku wiodącym do gdaniska. – Miały 1,2x1 metr. Faceci spali tu, stojąc – dodaje Pawłowski.

W muzeum można zobaczyć makabryczne pamiątki po więzieniu: katowski topór czy narzędzie tortur zwane płaszczem hiszpańskim. To drewniana skrzynia, najeżona ze wszystkich stron kolcami. Zamknięci w niej nieszczęśnicy cierpieli w ciemności, fizycznie i psychicznie. – W dodatku przez otwory tu, na górze, na głowę i ramiona delikwenta ciekła woda. Kapała powoli i bez przerwy, kropla po kropli – pokazuje kierownik.

Dzisiaj kolce tego straszliwego urządzenia są zdemontowane. A to dlatego, że przed laty zwiedzająca muzeum młodzież zamknęła tu swoją koleżankę. Zamkniętego tam człowieka prawie nie słychać, nawet jeśli krzyczy. Przerażoną dziewczynę szybko jednak znalazła pracownica muzeum. Koledzy na szczęście nie domknęli płaszcza hiszpańskiego do końca, więc miała tylko drobne skaleczenia.

Znała moje grzechy
Dlaczego Dorota dała się tu zamurować? Co z higieną? Co z nieczystościami? – To był temat wstydliwy, więc w jej żywotach o tym nie wspominano – mówi przewodnik Tomasz Karcz. Ludzie dawali Dorocie jedzenie przez okno od strony cmentarza. Jechali z daleka, żeby się w trudnych sprawach poradzić. I odchodzili pod głębokim wrażeniem tego, co usłyszeli. Tak było choćby w przypadku księdza Mikołaja Hollanda, który skończył studia w Pradze. Rozmowy z niewykształconą Dorotą ogromnie nim wstrząsnęły. – Pewnego razu wyjawiła mi niektóre moje grzechy popełnione w młodości. A sama o sobie powiedziała, że jest niepotrzebnym i nieprzynoszącym owoców stworzeniem – opowiadał z przejęciem. Potwierdzał, że kobieta całymi nocami się modliła. Raz z szacunku dla Doroty posłał jej do celi wyborne ryby przyprawione szafranem. Dorota podobno spojrzała na wspaniałe danie z przyjemnością, ale go nie przyjęła.

Ta kobieta opowiadała spowiednikom o wizjach, które miała. O słowach, które, jak twierdziła, mówił do niej Jezus. Mówiła w taki sposób, że zachwycała wybitnych teologów. Znalazła ich dopiero wśród kanoników w Kwidzynie. Kiedy mieszkała w Gdańsku, księża krzyczeli na nią z ambony. Większości gdańskich księży nie podobało się, że Dorota chce codziennej Komunii świętej. I powołuje się przy tym na życzenie Pana Jezusa. Wtedy ludzie przyjmowali Komunię rzadko: według tradycji krzyżackiej siedem razy w roku.

Jako 16-latka Dorota została wydana za Alberta, rzemieślnika z Gdańska. Albert wytwarzał zbroje. Był o dwadzieścia lat od niej starszy. Czasem ją bił. Za co? Bo za często biega do kościoła, zamiast pracować w domu. Albert zmienił się dopiero, gdy w czasie epidemii umarło ośmioro ich dzieci. Przeżyła tylko ich córka Gertruda, zakonnica. Dorota pisała potem do niej: „Droga córko, powinnaś sama naszego Pana, jak Oblubieńca, miłować i bezustannie Go wzywać. Niech Twoje myśli i Twoje zmysły zajmują się Nim często, wówczas poczujesz Jego smak (...). Porzuć wygodne drogi i wspaniałe gościńce. Trzymaj się mocno naszego Kochanego Pana i ucz się od Niego chodzić również po wąskich ścieżkach, które prowadzą do życia wiecznego”.

Dorota do końca życia była pogodna i wesoła. Zamykając się przed ludźmi w celi, w niewytłumaczalny sposób na nich się otwarła. Ci, którzy dotąd nią gardzili, odkryli i zafascynowali się jej przemyśleniami. Zmarła w swojej celi w 1394 roku. I od razu na jej grobie zaczęły się masowo dziać cuda. – Święci są wariatami, szaleńcami tego świata. I świat nie jest w stanie ich do końca zrozumieć – kiwa głową ks. Ignacy Najmowicz, proboszcz z Kwidzyna. – Myślę, że Dorota mówi nam między innymi to, że można żyć w więzieniu, a być człowiekiem wolnym. A można też żyć na wolności, a być więźniem swoich słabości i grzechów – dodaje.