Ks. Michał Sopoćko - CV błogosławionego

Barbara Gruszka-Zych

publikacja 26.09.2008 11:24

Ks. Sopoćko został błogosławionym nie dlatego, że był spowiednikiem s. Faustyny, ale ze względu na to, jakim był spowiednikiem, kapłanem i chrześcijaninem – mówi ks. Henryk Ciereszko.

Ks. Michał Sopoćko - CV błogosławionego   Autor nieznany (PD) Ks. Michał Sopoćko

Dzisiejszy błogosławiony spotykał innych świętych. Oprócz s. Faustyny, podczas studiów poznał s. Urszulę Ledóchowską, najpierw w Pniewach, a potem widywał się z nią, kiedy przyjeżdżała do urszulanek w Wilnie (podczas okupacji ukrywał się w ich domu w Czarnym Borze). Św. o. Maksymiliana Kolbego odwiedził w Grodnie po drodze z Warszawy do Wilna. A błogosławiony bp Jerzy Matulewicz wezwał go do pracy w Wilnie. Ks. Ciereszko zna każdy szczegół życiorysu ks. Sopoćki, ale nie poznał go osobiście. – Może gdybym w 1974 zaraz po maturze wstąpił do seminarium, miałbym to szczęście – zastanawia się. – A tak się boję, że ks. Michał kiedyś mi powie: „Co ty o mnie wygadujesz?” . W diecezji wszyscy się śmieją, że nawet kiedy pada pytanie „Jak wyglądał ks. Sopoćko?”, słyszy się odpowiedź: „Jak ks. Ciereszko”.

Ksiądz jest autorem „Positio”, czyli dzieła zawierającego dokumentację z procesu diecezjalnego Sługi Bożego, przetłumaczonego na włoski. Po otwarciu na chybił trafił, czytam zdanie zaczynające się od „Don Sopocko”. To wydawnictwo redagował przez 2 miesiące. Ale biografię błogosławionego pisał przez 9 lat. Przynosi zeszyty ks. Sopoćki, w których ten zapisywał swoje wystąpienia na konferencjach o Miłosierdziu Bożym, notatki do rekolekcji. Jeden z zeszytów ma oszczędną okładkę, z papieru pakowego przesyłki, która nadeszła z Biblioteki Kaznodziejskiej w Poznaniu, z adresem księdza: „Złota 9 m 4, Białystok”. Kratki zapełnione kaligraficznym pismem, bez kawałeczka marginesu. Jakby szanował każdy skrawek papieru. I żadnych skreśleń. „Miłosierdzie jest węzłem braterskim bogatych z biedniejszymi, możnych z bezdomnymi” – czytam.

Futro na drogę

Urodził się 1 listopada 1888 r. w Juszewszczyźnie w powiecie oszmiańskim, dziś w granicach Białorusi. Jego rodzina należała do zubożałej szlachty, wiernej Bogu i ojczyźnie. Przetrwała zabory i represje carskie jako polska i katolicka. Michał chciał się uczyć i zostać księdzem, dlatego rodzice, mimo braku środków materialnych, posłali go szkoły w Oszmianie. W 1905, po odwilży w Rosji, razem z innymi uczniami domagał się języka polskiego w szkole, religii katolickiej przez księdza (bo uczył jej prawosławny inspektor), za co otrzymali naganę. Potem przez rok uczył polskiego w parafii Zabrzeź. W 1910 r., dzięki wsparciu materialnemu znajomych, którzy zapewnili mu kwaterę i utrzymanie, wstąpił do seminarium w Wilnie. Wcześniej, już po II roku, otrzymał święcenia diakonatu, bo obawiano się, że zostanie wcielony do armii carskiej. Od momentu święceń kapłańskich 15 czerwca 1914 zaczął prowadzić zapiski, które złożyły się na jego dziennik. Może dlatego później poradził s. Faustynie, żeby prowadziła swój „Dzienniczek”.

Na pierwszą parafię skierowano go do Taboryszek. Katechizował młodzież, założył chór, bibliotekę, założył w odległych wsiach tymczasowe kaplice i kilkuklasowe szkoły polskie. Kiedy odjeżdżał do Warszawy, gdzie powstawał uniwersytet, wdzięczny proboszcz dał mu swoje najlepsze futro na drogę. – Ks. Sopoćko umiał czytać znaki czasu i reagował na nie, jak w Taboryszkach – mówi ks. Ciereszko.

Ks. Michał Sopoćko - CV błogosławionego   Jakub Szymczuk /Foto Gość Ks. Michał Sopoćko Spotkanie z s. Faustyną

Kiedy zapisywał się na uniwersytet, wybuchła wojna polsko-bolszewicka i zamiast na uczelnię, poszedł do wojska. Został kapelanem wojskowym najpierw na Powązkach, potem wrócił na swoje kresy. Jego służbę wśród żołnierzy przerwał tyfus. Po kuracji w Zakopanem, będąc nadal kapelanem wojskowym, podjął studia teologiczne na UW, a później dodatkowo i pedagogiczne. Pracę doktorską napisał o statusie rodziny w prawodawstwie polskim. W 1924 bp wileński Matulewicz poprosił go o powrót do dawnej diecezji. Był opiekunem stowarzyszeń młodzieży katolickiej, odnowił duszpasterstwo i odbudował kościół garnizonowy. W 1928 rozpoczął wykłady z teologii pastoralnej na Uniwersytecie Wileńskim. Został opiekunem duchowym alumnów w seminarium. Animował pracę stowarzyszeń świeckich – sodalicji, grup studenckich, św. Wincentego à Paulo. Cały czas był też spowiednikiem w domach zakonnych.

Podczas tej posługi poznał s. Faustynę. Jak zapisał: Poznałem s. Faustynę, będąc spowiednikiem ss. MB Miłosierdzia, która powiedziała, że zna mnie przez wewnętrzne poznanie. Poradził jej spisywanie „Dzienniczka”, przyczynił się do namalowania obrazu Jezusa Miłosiernego, z tzw. „wileńskiej szóstki” pań z tamtejszych stowarzyszeń katolickich powołał Zgromadzenie ss. Jezusa Miłosiernego, rozpowszechniał Koronkę do Bożego Miłosierdzia, drukował litanie, obrazki, organizował konferencje i szerzył kult Bożego Miłosierdzia.

Zakaz

Podczas II wojny głosił słynne kazania pasyjne i opracowywał w ukryciu teksty o Bożym Miłosierdziu. Po jej skończeniu został na jakiś czas w Wilnie, organizując przy kościele św. Jana kursy katechetyczne, a przy kościele Świętej Trójcy odprawiając nabożeństwa w języku rosyjskim. W 1947 bp Jałbrzykowski, znający go z Wilna, wezwał go do Białegostoku. Tam został wykładowcą w seminarium, prowadził kursy katechetyczne i otwarte wykłady dla inteligencji. W 1959 pojechał do Warszawy, gdzie od prymasa Wyszyńskiego usłyszał, że na podstawie protokołu posiedzenia kongregacji doktryny wiary zabrania się szerzenia kultu. W piśmie było polecenie, że należy księdzu udzielić nagany. – Rozumiem księdza, napomnienie jest niepotrzebne, ja ze swej strony tego nie czynię – miał powiedzieć Prymas. Niestety, za życia nie doczekał rozwoju swego dzieła. – Kiedy mówił o Bożym Miłosierdziu, powoływał się na Pismo Święte, nie wspominał o s. Faustynie, ale o św. Teresce od Dzieciątka Jezus, która miała zbliżoną do niej duchowość – podkreśla matka Józefa ze zgromadzenia ss. Jezusa Miłosiernego.

* * *

Umarł, otoczony opieką ss. Misjonarek Świętej Rodziny. Koledzy kapłani nie podjęli jego misji. Wszyscy mówili: „nie”. – Ks. infułat Stanisław Strzelecki, dziś wicepostulator procesu beatyfikacyjnego ks. Sopoćki, dopiero nad jego grobem obiecał zająć się rozpowszechnianiem kultu.

Wspomnienia o błogosławionym

Ks. Michał Sopoćko - CV błogosławionego   Jakub Szymczuk /Foto Gość Maszyna do pisania do dziś stoi na biurku w dawnym pokoju księdza przy ul. Poleskiej 42 w Białymstoku, gdzie spędził ostatnie pięć lat życia i zmarł. – Ile to razy naprawiałem księdzu maszynę do pisania, jak czcionki wypadały! – opowiada Józef Matysewicz. – Jeszcze dziś założyłbym taśmę i można by coś napisać.

Podobnie było z okularami ks. Michała Sopoćki. Wielokrotnie je lutował, a potem dopasowywał szkiełka – mocne i na dodatek o różnych numerach. Bo ksiądz oszczędzał i niczego nie wyrzucał, dopóki całkiem się nie zepsuło. „Pan Józef zreperuje”– mówił, patrząc wymownie, i Józef Matysewicz musiał tak się starać, żeby zużyte przedmioty dalej chciały mu służyć. Maszyna do pisania, o której wspomniał, do dziś stoi na biurku w dawnym pokoju księdza przy ul. Poleskiej 42 w Białymstoku, gdzie spędził ostatnie pięć lat życia i zmarł. Co dziś można na niej napisać? Ksiądz po cichu wystukiwał teksty o Bożym Miłosierdziu, o którym zabroniono wtedy mówić. Więc może list do księdza, że kult Bożego Miłosierdzia ogarnął cały świat?

Ks. Michał Sopoćko - CV błogosławionego   Jakub Szymczuk /Foto Gość Ksiądz oszczędzał i niczego nie wyrzucał, dopóki całkiem się nie zepsuło. „Pan Józef zreperuje”– mówił. Przy kitowaniu okna

W domu przy Poleskiej od 1970 do 1977 miały swoją siedzibę ss. Misjonarki św. Rodziny, u których został kapelanem i rezydentem. W 1995 sprowadziły się tu ss. Jezusa Miłosiernego, zgromadzenie, które założył. Józef Matysewicz z żoną Teresą mieszkali na pobliskim osiedlu: – Znałem księdza z widzenia, już od 1955, jak spacerował Poleską. „Pochwalony” – mówiłem. „Pochwalony” – odpowiadał i szedł sobie – wspomina. – Gdy przechodził koło mojego bloku, dzieci podbiegały, każde głaskał, cukierka dał. Takim go pamiętam, w pelerynce i kapeluszu. Od 1970 do 1975 r. Józef Matysewicz pomagał księdzu i siostrom zakonnym przy domowych naprawach w klasztorze. – Tu była klauzura, ale miałem prawo za nią wejść, byłem jak brat zakonny – śmieje się. – Gdy syn zaczął chodzić na religię, pierwszy raz tu zajrzałem i widzę, że ks. Sopoćko kituje okno. Pomogłem mu, i tak to się zaczęło.

Pan Józef był specem od wszystkiego. A to instalował dzwonek do drzwi, a to spawał łańcuch do krzyża, który ksiądz musiał nosić jako kanonik kapituły katedralnej. Ale też podtrzymywał księdza podczas Mszy, kiedy ten czuł się słabo. – Jak Msze odprawiał, to z wielkim namaszczeniem, przy Przeistoczeniu podnosił ręce, trzęsące się, z Hostią, i to robiło wrażenie – pamięta żona Józefa, Teresa Matysewicz, która pomagała siostrom w kaplicy. – Kiedy postawiono ołtarz przodem do wiernych, stawał tak, żeby tabernakulum nie znajdowało się całkiem za jego plecami. Chciał, żeby na tym osiedlu powstał kościół Bożego Miłosierdzia, ale zamiast niego, zbudowano szkołę. No to dopingował do rozbudowy kaplicy. Sam nie mógł propagować kultu Bożego Miłosierdzia, ale zachęcał świeckich, żeby prywatnie odmawiali Koronkę i wprowadzili zwyczaj odmawiania jej w kościele farnym – opowiadają Matysewiczowie. „Jeszcze nie zrobiłem wszystkiego dla Miłosierdzia, mogę więcej” – powtarzał.

Kamasze i pomnik

– Czasem przychodził do kaplicy i zwierzał się ministrantom, jak to było z malowaniem obrazu Jezusa Miłosiernego przez Kazimirowskiego w Wilnie. Zakładał wtedy albę i pozował malarzowi – pokazuje obraz w ołtarzu kaplicy Józef Matysewicz. – Chrystus na obrazie ma jego ręce. Teresa Matysewicz poznała księdza podczas odmawiania Różańca w kaplicy: – Jedna siostra, taka raptuska, kazała mi poprowadzić Różaniec za zmarłych, ale odmówiłam, bo nie wiedziałam, jak to się robi. Ksiądz wyszedł z konfesjonału: „Dziecko, ja cię nauczę” i zabrał mnie na spacer. Wtedy ulica Poleska była jeszcze taką polną drogą, trzy razy nią przeszliśmy i już wiedziałam, jak to się robi. Do kaplicy i sióstr Świętej Rodziny, a teraz Jezusa Miłosiernego zawsze przychodzili potrzebujący wsparcia. Pani Teresa była świadkiem, jak ksiądz oddał swoje świeżo kupione buty bezdomnemu, który przyszedł po prośbie w szmatach owiniętych na nogach. – Gdy jedna z sióstr zaczęła narzekać, co zrobił, on spokojnie odpowiedział: „Ja mam buty, a on ich nie miał…”. I został w swoich starych kamaszach. – Tu dotąd zaglądają wierni, którzy przychodzili za czasów ks. Sopoćki – opowiada s. Dominika Steć. – Niektóre twarze można rozpoznać na zdjęciach z tamtych czasów, tyle że dziś są zmienione przez czas. Kiedy w sierpniu odsłonięto przed domem zakonnym pomnik księdza, wielu znających go komentowało: „Takiego go pamiętam w chwili zadumy”.

Ks. Michał Sopoćko - CV błogosławionego   Jakub Szymczuk /Foto Gość Ks. Michał Sopoćko Czerwony konfesjonał 

Dom, w którym zachował się pokój księdza, zbudowano w 1881. Taki dworkowy, z autentycznym parkietem, po którym ks. Sopoćko pod koniec życia chodził, szurając nogami – opowiada siostra. – „Gdzie poszedł?” – pytały siostry, troszcząc się, czy nie zasłabł, kiedy nie było słychać jego kroków. „Gdzie poszedł, to poszedł” – odpowiadał żartem. Tu przywieziono meble z ul. Złotej, ale przed przeprowadzką na ostatnie miejsce zamieszkania ksiądz wszystko rozdał. – Część poszła do rodziny, część do sióstr do Myśliborza, reszta do seminarium – mówi s. przełożona. Dziś stoją tu dwa biurka. – Jedno ze śladem dna szklanki, bo zalał wrzątkiem ziółka i poszedł komuś otworzyć drzwi, a potem zapomniał, że zostawił szklankę na blacie – rekonstruuje wydarzenia s. Dominika. – Konfesjonał do dziś stojący w kaplicy też pamięta księdza. Ustawiały się przed nim takie kolejki chętnych do spowiedzi, że robił się czerwony – pamiętają Matysewiczowie. A przed wejściem do domu zakonnego widnieją słowa ks. Sopoćki: „Głosić Ewangelię to nie znaczy mówić, że ludzie mają się nawrócić, ale że Bóg jest dobry dla grzeszników” . – Ksiądz jest święty, bo gdyby nie on, nie wiadomo, jak by się skończył wypadek w 1989, kiedy wykoleił się pociąg wiozący cysterny z chlorem na Białoruś – mówi z przekonaniem Józef Matysewicz. – Właśnie w tym miejscu lubił spacerować i odmawiać brewiarz. Eksperci mówili, że gdyby cysterny pękły, w promieniu 3 km zamarłoby życie. Tak się nie stało, wierzymy, że to jego zasługa. I ten dom zakonny też przetrwał.

Człowiek drugiego planu

– To był człowiek drugiego planu, sam stał w cieniu, żeby było widać innych – wspomina ks. prof. Józef Zabielski, który pisał pracę magisterską o Miłosierdziu Bożym i jesienią 1974 przychodził na konsultacje do ks. Sopoćki, swojego „materiału źródłowego”, na ul Poleską. – Czy czuło się jego świętość? Świętość to tajemnica… Ale wszystko, co mówił o Miłosierdziu, miało moc przekonywania. Widać było, że wierzy w swoje słowa. I słuchacz też musiał uwierzyć. Spotykamy się w Wyższym Seminarium Duchownym w Białymstoku. Tu, w nowym budynku, ks. Sopoćko już nie pracował. Ale wykładają tu księża, którzy go pamiętają.

Godzina na Poleskiej

Na czas studiów ks. prof. Zabielskiego przypadł okres zakazu szerzenia kultu Bożego Miłosierdzia, w seminarium nie wspominało się o nim głośno. Dlatego tak ważne były dla niego te prywatne spotkania. – Kiedy przyszliśmy pierwszy raz z kolegą, ks. Sopoćko był zdziwiony, co tak wielkiego powiedział, że nas zainteresował. I to nie była fałszywa skromność. Opowiadając o miłosierdziu, prawie nie wspominał o s. Faustynie, ale odwoływał się do Pisma Świętego. Zwykle siedział przy biurku, stojącym pod ścianą (dziś w zrekonstruowanym pokoju przesunięto je pod okno), coś pisał. Zawsze w sutannie, jakby to była jego druga skóra. – Nie zajmowaliśmy mu więcej niż godzinę, jako studenci czuliśmy respekt – pamięta. I dopowiada anegdotę, jak w kościele św. Wojciecha świętowano jubileusz 60-lecia kapłaństwa ks. Sopoćki. Sprawowano Mszę pod przewodnictwem bp. Gulbinowicza, a jubilat większą jej część przesiedział, bo był słaby. – Na koniec zaczęto mu dziękować za posługę, zwracając się protekcjonalnie, jak do jakiegoś dziadziusia – opowiada. – Wtedy ksiądz wstał i trzymając się ołtarza, przemówił tylko jednym zdaniem z Psalmu: „Nie nam, Panie, nie nam, lecz imieniu Twemu daj chwałę ze względu na miłosierdzie Twoje”. I już nikt go nie chwalił.

Rosyjski z bajek Kryłowa

Ks. prof. Tadeusza Krahela ks. Sopoćko uczył w seminarium rosyjskiego. – To była jego inicjatywa, żeby umieć głosić Ewangelię w językach Kościoła powszechnego – opowiada. – A wtedy Białoruś, Litwa, gdzie tyle lat pracował, wchodziły w skład ZSRR. Uczył nas katechizmu, modlitw i bajek Kryłowa. Trochę wesołości było na lekcjach, jak się czytało te bajki, ale ksiądz potrafił utrzymać dyscyplinę w naszej 16-osobowej grupie. Na III roku ks. Krahel chodził do ks. Sopoćki na katechetykę: – Był specjalistą w tej dziedzinie. Na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie wykładał teologię pastoralną, pedagogikę i homiletykę. Żartowano, że trochę sepleni, a uczy nas wymowy. Pamiętam, jak w VI klasie prowadziłem katechezę, a ksiądz dokonywał jej oceny. Wychwycił wszystkie plusy i minusy. Potem już, jako ksiądz, kiedy źle się czuł, zastępowałem go w odprawianiu Mszy przy ul. Poleskiej. Wyglądał na zamkniętego w sobie, skupionego, takiego, który nic nie widzi, a był dobrze zorientowany w tym, co się działo. Dowodem na to były jego czyny.

Płyta zamiast ściany

Podczas wojny ratował wileńskich Żydów, przygotowywał do chrztu, załatwiał metryki, wywoził do Woronian, parafii ks. Sielewicza. Ks. Hipolit Chruściel pamięta, jak widział ks. Sopoćkę wiozącego Żydów furmanką do Woronian. Ks. Sielewicz otrzymał tytuł Sprawiedliwy wśród Narodów Świata, ks. Sopoćko nie. – To była sprawa delikatna, wielu ochrzcił – zaznacza mój rozmówca. Kiedy w Wilnie w 1993 był Jan Paweł II, do kościoła Świętego Ducha przyszła Żydówka mieszkająca w domu opieki i złożyła świadectwo, że ksiądz ją uratował. W marcu 1942 uniknął aresztowania i przez okupację pracował jako cieśla. – Jesienią po wojnie, kiedy profesorowie wrócili z więzień, z ukrycia wyszedł też ks. Sopoćko. Razem z innymi profesorami rozpoczęli nabór na I rok seminarium. – Wtedy zgłaszali się ludzie prosto z lasu. Nie, żeby być księżmi, ale żeby ratować życie – opowiada ks. prof. Krahel. – Jednym z seminarzystów był mój późniejszy proboszcz, ks. Czesław Łogutko, żołnierz AK, o pseudonimie „Czarny”. Zwierzył się, że ks. Sopoćko na obłóczyny oddał mu swoją sutannę. A już w Białymstoku, kiedy usunięto z seminarium dwóch kleryków, którzy chcieli zrobić dodatkowo „maturę państwową”, ks. Sopoćko zaopiekował się nimi. Swój pokój przy ul. Złotej podzielił płytą pilśniową na dwa osobne i studenci zamieszkali tam z nim.

Poczytaj o ks. Sopoćce

Ks. Michał Sopoćko - CV błogosławionego   Szkice z życia błogosławionego

To pierwsza książka o ks. Michale Sopoćce, spowiedniku św. Siostry Faustyny, napisana przez osobę świecką. Stąd i nowe spojrzenie na osobę i życie człowieka, który – nie bez trudności - propagował objawienia i szerzył kult Bożego Miłosierdzia. Poznajemy go odwiedzając razem z autorką, Anną Dragan, miejsca, w których przebywał i słuchając wspomnień osób, które go znały. Barwne opisy przenoszą nas m.in. do Wilna, gdzie spotkał św. Faustynę i do skromnego pokoiku w domu przy ul. Poleskiej w Białymstoku, zamieszkanym dziś przez siostry ze Zgromadzenia Jezusa Miłosiernego. Autorka prowadzi ulicami Białegostoku, po których często spacerował, zaprasza do miejsc, w których się modlił. I pokazuje, jak stopniowo otwierała się przed nim głębia Bożego Miłosierdzia.

Anna Dragan: Z misją Bożego Miłosierdzia. Szkice z życia bł. ks. Michała Sopoćki, Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa 2008, s. 140

Rekolekcje z księdzem Sopoćką

Ks. Michał Sopoćko - CV błogosławionego  

Siostra Dominika Steć jest przełożoną Zgromadzenia Sióstr Jezusa Miłosiernego w miejscu, gdzie przez ostatnie 5 lat mieszkał ks. Michał Sopoćko. To ona napisała wstęp do jego Rekolekcji o Bożym Miłosierdziu, przygotowanych dla zgromadzeń zakonnych, ale skierowanych także do świeckiego czytelnika. Zwraca uwagę nieustanne odwoływanie się autora do Miłosierdzia Bożego. Jako plon rekolekcji uznaje on stan czystości, wyzbycia się grzechów, które jest wstępem do pracy nad sobą. „Bóg największe grzechy przebacza i zapomina o nich, dlatego krzywdzimy Boga i własną duszę, gdy ustawicznie wracamy pamięcią do dawnych win. Po rozgrzeszeniu nasze grzechy spoczywają w zawrotnej przepaści Miłosierdzia Bożego” – uspokaja.

Rekolekcje o Bożym Miłosierdziu z zapisków ks. Michała Sopoćki, red. s. Dominika Steć ZSJM, Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa 2007, s. 128

Ks. Michał Sopoćko - CV błogosławionego   Droga świętości ks. Michała Sopoćki

Słowa: "Napisz, ze dniem i nocą wzrok mój spoczywa na nim..." wypowiedziane do siostry Faustyny Kowalskiej przez Pana Jezusa, dotyczyła jej spowiednika i kierownika duchowego, księdza Michała Sopoćki. Że są wyrazem błogosławieństw błogosławieństw i zupełnie wyjątkowego wybrania, nikogo zapewniać nie trzeba. W drodze życiowej księdza Sopoćki można zauważyć wyraźne ślady Bożego działania. Wierny charyzmatowi kapłańskiej posługi wzrastał w cnotach przynależnych temu stanowi. Zrządzeniem Opatrzności wybrany na powiernika duszy Świętej Faustyny, włączył się w misję jej powierzoną. Rozgłaszał światu prawdę o Miłosierdziu Bożym, jako jej gorliwy apostoł. Tajemnica miłosierdzia przeniknęła przeniknęła całe jego życie, kształtowała jego duchowość" (Ze wstępu do książki)

ks. Henryk Ciereszko, Droga świętości ks Michała Sopoćki, Wydawnictwo WAM
 

Ks. Michał Sopoćko - CV błogosławionego   Życie i działalność księdza Michała Sopoćki

Książka "stanowi prawdziwą summę wiedzy i naukowej maestrii. Autor w wyczerpujący sposób rysuje bogatą sylwetkę oczekującego na beatyfikację Sługi Bożego ks. Michała Sopoćki. Przedstawia jego osobistą świętość i gorliwość kapłańską, a na tym tle (...) opatrznościowe dzieło kierownictwa duchowego świętej Apostołki Bożego Miłosierdzia, dopełnione gorliwym szerzeniem kul;tu tej Tajemnicy" (Ze wstępu do książki)

ks. Henryk Ciereszko, Życie i działalność księdza Michała Sopoćki. Pełna biografia apostoła Miłosierdzia, Wydawnictwo WAM Kraków 2006.

Ks. Michał Sopoćko - CV błogosławionego   „Podaję ludziom naczynie”
(Anna Dragan, Z misją Bożego Miłosierdzia. Szkice z życia bł. ks. Michała Sopocki, Wydawnictwo Księży Marianów MIC, Warszawa)


Jezus Miłosierny ukazał się Siostrze Faustynie w Płocku, 22 lutego 1931 roku. Długo męczyła ją myśl, że musi namalować obraz – ale nie umie. Przełożona kupiła jej nawet farby i pędzel. W trzy lata później, 2 stycznia 1934 roku, ks. Michał Sopoćko, mieszkający w sąsiedztwie malarza Eugeniusza Kazimirowskiego w kapelanówce przy klasztorze sióstr Wizytek w Wilnie, poprosił go o namalowanie obrazu. Po uzyskaniu zgody w klasztorze, siostra Faustyna wstępuje tu często, aby udzielać wskazówek artyście.

W pewnej chwili zapytał mnie spowiednik, jak ma być umieszczony ten napis, ponieważ to wszystko się nie mieści na tym obrazie. Odpowiedziałam, że się pomodlę i odpowiem na przyszły tydzień. Kiedy odeszłam od konfesjonału – i przechodząc koło Najświętszego Sakramentu – otrzymałam wewnętrzne zrozumienie, jak ma być ten napis. Jezus mi przypomniał, jako mi mówił pierwszy raz, to jest, że te trzy słowa muszą być uwidocznione. Słowa te są takie: Jezu, ufam Tobie. – Zrozumiałam, że Jezus pragnie, ażeby była umieszczona cała formułka, ale nie kładzie wyraźnego nakazu, jako na te trzy słowa.

Podaję ludziom naczynie, z którym mają przychodzić po łaski do źródła miłosierdzia. Tym naczyniem jest ten obraz z podpisem: Jezu, ufam Tobie.

O Miłości najczystsza, zakróluj w całej pełni w sercu moim i dopomóż mi spełnić wolę Twoją świętą jak najwierniej (Dzienniczek, nr 327-328).

Siostra często korygowała pracę malarza, tak, że musiał wielokrotnie obraz przemalowywać. Na koniec poprosił ks. Sopoćkę o pozowanie – chodziło o uchwycenie gestu postaci na pół – stojącej, na pół – idącej, z ręką uniesioną do błogosławieństwa, podczas gdy druga ręka osłania serce, źródło promieni. Siostra wciąż nie była zadowolona – nie udało się uchwycić tego piękna, jakie znała. Nie rozumiała, że obraz jest symbolem, a resztę każdy modlący się sam dopowie...

Pan Jezus jej wytłumaczył:

Nie w piękności farby ani pędzla jest wielkość tego obrazu, ale w łasce mojej (Dzienniczek, nr 313).

Ks. Michał Sopoćko - CV błogosławionego  

Obraz był gotowy w lipcu 1934 roku. Jakie wiązały się z tym koszty, to była sprawa ks. Sopoćki. Co jednak teraz zrobić z tym wizerunkiem? Zwlekał, podczas gdy Siostra mówiła mu, że Jezus, Król Miłosierdzia, żąda, aby

 obraz odbierał cześć powszechną. Trwające od około roku prace ks. Michała dla rozpoznania tematu Miłosierdzia Bożego w Ewangelii, pismach Ojców Kościoła, rozważaniach filozofów i w liturgii – nie były wystarczająco zaawansowane, aby zdecydował się wystąpić do księdza arcybiskupa o zgodę na umieszczenie obrazu w kościele. Mimo nalegań siostry Faustyny, na razie umieścił go w korytarzu klasztornym sióstr bernardynek przy kościele św. Michała.

Ale wiosną 1935 roku spełnił prośbę Siostry. Przekazała mu stanowcze życzenie Pana Jezusa: obraz ma być wystawiony w Ostrej Bramie przez trzy dni na zakończenie Tygodnia Wielkanocnego, a więc w piątek, sobotę i Niedzielę Przewodnią – która będzie Świętem Miłosierdzia. Był zaskoczony. Jak miałby to uczynić?

Nieoczekiwanie zwrócił się do niego proboszcz parafii ostrobramskiej, proponując wygłoszenie kazań właśnie w tych trzech dniach, z okazji triduum na zakończenie Jubileuszu Odkupienia. Ksiądz Sopoćko zgodził się, i postawił warunek, aby w tym czasie umieścić w Ostrej Bramie pewien obraz, opisanej przez niego treści. Proboszcz się nie sprzeciwiał.

Tymczasem arcybiskup, wówczas nieobecny, dowiedział się o wszystkim po powrocie. Nie przyjął tych poczynań z entuzjazmem. To, co ze strony ks. Sopoćki było objawem szacunku dla przełożonego, a następnie skutkiem posłuszeństwa sile większej od nich obu – na zewnątrz przedstawiało się jak samowola. (Nawiasem mówiąc, ani ks. Sopoćko, ani ks. abp Romuald Jałbrzykowski nie mogli wówczas postrzegać sprawy w jej prawdziwym wymiarze.) Ksiądz arcybiskup znał tajemnicę siostry Faustyny, gdyż ją spowiadał. Był zdania, że należy podejść do jej natchnień bardziej ostrożnie.

Uczestniczka przełomowego wydarzenia pisze w swoim Dzienniczku:

Jezus mi odpowiedział: Jestem Królem Miłosierdzia. (...) W pierwszą niedzielę po Wielkanocy, pragnę, żeby był publicznie ten obraz wystawiony. Niedziela ta jest świętem Miłosierdzia. Przez Słowo Wcielone daję poznać przepaść miłosierdzia mojego.

Dziwnie się złożyło – jako Pan żądał, tak się stało, że pierwszą cześć, jaką obraz ten odebrał od tłumów, było to w pierwszą niedzielę po Wielkanocy. Przez trzy dni był ten obraz wystawiony na widok publiczny i odbierał cześć publiczną, ponieważ był umieszczony w Ostrej Bramie, w szczycie okna, dlatego było go widać z bardzo daleka. W Ostrej Bramie obchodzono uroczyście przez te trzy dni zakończenie Jubileuszu Odkupienia Świata – 1900-lecie od męki Zbawiciela. Teraz widzę, że złączone jest dzieło odkupienia z dziełem miłosierdzia, którego żąda Pan (Dzienniczek, nr 88-89).

W piątek, kiedy byłam w Ostrej Bramie w czasie tych uroczystości, podczas których obraz ten został wystawiony, byłam na kazaniu, które mówił mój spowiednik; kazanie to było o miłosierdziu Bożym, było pierwsze, czego żądał tak dawno Pan Jezus. Kiedy zaczął mówić o tym wielkim miłosierdziu Pańskim, obraz ten przybrał żywą postać i promienie te przenikały do serc ludzi zgromadzonych, jednak nie w równej mierze, jedni otrzymali więcej, a drudzy mniej. Radość wielka zalała duszę moją, widząc łaskę Boga. Wtem usłyszałam te słowa: Tyś świadkiem miłosierdzia mego, na wieki stać będziesz przed tronem moim jako żywy świadek miłosierdzia mego (Dzienniczek, nr 417).

Ks. Michał Sopoćko - CV błogosławionego   Poważna, głęboka lojalność ks. Sopoćki wobec Kościoła nie mogła przeważać nad posłuszeństwem Bogu. Stąd, kiedy docierały do niego Boże rozkazy – a tak się działo – kierował się głosem wewnętrznym, nie względami na osoby, porządki czy obyczaje. Nie miało to wiele wspólnego z dyplomatycznym liczeniem się z kościelnymi hierarchami, choć nie naruszało posłuszeństwa. Kiedy był czegoś pewien, szedł za światłem, drażniąc przełożonych. Sprzyjało to misji, gdyż zmuszało do powszechnego jej zauważania, ale też odbijało się bardzo niekorzystnie na pozycji ks. Sopoćki w środowisku... Jednak on oszczędzać się, ani cofać... nie zamierzał.

 

Dziś ujrzałam wysiłki tego kapłana w sprawie Bożej. Serce jego zaczyna kosztować tego, czym było przepojone Serce Boże w czasie tego ziemskiego żywota. Za wysiłki – niewdzięczność... Lecz gorliwość jego wielka jest o chwałę Bożą (Dzienniczek, nr 1547).

W pewnym dniu ujrzałam swego spowiednika wewnętrznie, jak wiele cierpieć będzie. – Przyjaciele opuszczą cię, a wszyscy sprzeciwiać ci się będą i siły fizyczne zmniejszą się. Widziałam cię jako grono winne, wybrane przez Pana i rzucone w prasę cierpień. Dusza twoja, ojcze, będzie napełniona wątpliwościami w pewnych momentach, co się tyczy tego dzieła i mnie.

(...) I powiedział Pan: Tak postępuję z nim na świadectwo, że dzieło to moim jest. Powiedz mu, niech się nie lęka niczego, wzrok mój jest zwrócony dzień i noc na niego. Tyle koron będzie w koronie jego, ile dusz się zbawi przez dzieło to. Nie za pomyślność w pracy, ale za cierpienie nagradzam (Dzienniczek, nr 90).

Wystawienie obrazu w Ostrej Bramie było pierwszym, choć jeszcze nieuświadamianym przez ks. Sopoćkę, aktem, którego konsekwencje – o zasięgu światowym – były wiadome tylko siostrze Faustynie. Utrata sympatii arcybiskupa to początek owego cichego męczeństwa wśród swoich, jakie mu przepowiedziała i jakie znała z własnych codziennych doświadczeń. Heroiczność ks. Sopoćki polegała na tym, że robił ogromnie wiele dla misji, ale niczego dla poprawy atmosfery wokół siebie. Ksiądz Ciereszko przypuszcza, że przyczyną niechęci mogła być prośba o zwolnienie z obowiązków ojca duchownego w seminarium tuż po uzyskaniu zgody na opuszczenie służby w wileńskim wojsku. Zatarg z siostrami bernardynkami również znany był Kurii. Czy przedstawiono te sprawy księdzu arcybiskupowi całkowicie obiektywnie?Może – zauważmy jeszcze – nie zostało wystarczająco ocenione, że ks. Sopoćko nie kieruje się w podobnych sprawach swoją wygodą czy interesami, że racje nadrzędne rządzą jego postępowaniem.

Podziwiam, tyle upokorzeń i cierpień, które podejmuje ten kapłan w całej tej sprawie, widzę to w chwilach szczególnych i wspieram go modlitwą niegodną. To tylko Bóg może dawać taką odwagę, bo inaczej ustałaby dusza; ale widzę z radością, że te wszystkie przeciwności przyczyniają się do większej chwały Bożej – niewiele ma Pan takich dusz. O wieczności nieskończona, ty wyświetlisz wysiłki dusz heroicznych, bo za te wysiłki ziemia płaci niewdzięcznością i nienawiścią; takie dusze nie mają przyjaciół – są samotne. I w tej samotni potężnieją, czerpią siłę tylko z Boga; chociaż z pokorą, ale i z odwagą stawiają czoło wszystkim burzom, jakie w nie uderzają. One, jak te dęby niebosiężne, są niewzruszone, a w tym jest tylko ten jeden sekret: że z Boga czerpią tę siłę i wszystko, cokolwiek potrzebują, mają dla siebie i dla innych. Swój ciężar dźwigają, ale umieją i są zdolne innych ciężary na siebie brać. Są to słupy świetlane na drogach Bożych, które same żyją w świetle i innych oświecają. Same żyją na wyżynach i innym, mniejszym, umieją wskazać i dopomóc do tych wyżyn (Dzienniczek, nr 838).