Wiara w koszyku z zakupami

Jacek Dziedzina

publikacja 09.05.2008 15:53

Można tu zapalić świeczkę, można też zapalić skręta. W kościele można klęknąć do modlitwy lub rozłożyć się w wygodnym fotelu z drinkiem w ręku. W prezbiterium przyjąć Komunię św. lub słodkim ciastkiem zagryźć resztkę wrażliwości. Witamy w Maastricht, najbardziej konserwatywnym mieście Holandii.

Jesteśmy tu pierwszy raz i kolejne zjazdy z autostrady wybieramy wyłącznie intuicyjnie. Nie wiem, jak to się stało, ale po kilku skrzyżowaniach i zupełnie przypadkowym wyborze kierunków podjeżdżamy pod właściwy hotel. Można przecież pogubić się w dziesiątkach możliwości manewru, które daje nieznane miasto.

W Holandii ważniejszym pytaniem jest, jak trafić dobrze, mając do wyboru tak wiele równouprawnionych sposobów na życie. Jak być chrześcijaninem w kraju przerobionych na dyskoteki i knajpy kościołów?

Kołyska Europy

Jest późne popołudnie, na rynku właśnie zaczyna się koncert. Lokalna gwiazda estrady obchodzi swój jubileusz kariery. Do późnej nocy Maastricht będzie bawić się przy muzyce ulubionej piosenkarki. Kochają ją także dlatego, że śpiewa w tutejszej gwarze. – Właściwie to taką gwarą mówią po drugiej stronie rzeki, ale w tej części miasta już nie – tłumaczy mi jeden z Holendrów podział na dwie strony rzeki Maas. Piękne uliczki starego Maastricht stają się po zmroku bajeczne, gdy dyskretne oświetlenie latarni daje żółty odblask gustownym kamienicom. Założony jeszcze przez Rzymian gród na każdym kroku daje świadectwo swojej wiekowości. Typowo europejskie miasto nie przestaje przypatrywać się historii i jej współtworzyć. Tutaj przecież podpisano traktat, który w 1991 r. utworzył Unię Europejską.

Na placu niemieckiego poety Heinricha von Veldeke zabawa, choć nieco inna. Tymczasowe wesołe miasteczko tylko dziś jeszcze dostarcza rozrywki spragnionym wrażeń. Tak kończą się obchody dni św. Serwacego, pierwszego biskupa i patrona Maastricht. W tle kolorowych świateł i krzyczących z radości gardeł widać czarne kontury dwóch kościołów. Jeden protestancki, drugi katolicki – to bazylika z relikwiami patrona miasta. Między nimi wąska uliczka, tzw. Het Vagevuur, czyli Czyściec. Von Veldeke, gdy pisał legendę o świętym, zapewne nie przypuszczał, że główne uroczystości z nim związane będą kiedyś odbywały się wprawdzie w pobliżu jego szczątków, ale jednak z pominięciem tego, w co wierzył i z czym do Maastricht przybył. Uczestnicy zabawy pewnie nawet nie wiedzą, że kilka metrów dalej spoczywa patron ich zabawy.

Maastricht czuwa

Czymś innym zupełnie częstuje nas Maastricht nieco dalej. W bazylice Onze Lieve Vrouw w kaplicy przy wejściu ciągle ktoś zapala świecę przed figurą Sterre der Zee (Gwiazdy Morza). Ludzie w średniowieczu wierzyli, że modlitwa przed nią chroniła marynarzy przed tragedią na morzu. Jest wieczór, jednak nie brak przechodniów i pielgrzymów, którzy przychodzą tu i zatrzymują się na chwilę w ciszy. Jedni z przyzwyczajenia, drudzy dla zaspokojenia potrzeb estetycznych. – Ja nie mam żadnych motywów religijnych, przychodząc tutaj. Jest to po prostu ładne miejsce, lubię sobie zapalić świeczkę i pobyć przez chwilę w tak starym miejscu – mówi Laura, 20-letnia dziewczyna. Są jednak i tacy, którzy chcą pomodlić się właśnie w tym kościele, bo wierzą, że tutaj bardziej się ich wysłuchuje. – Zawsze jak tu przychodzimy, czujemy, że nasze modlitwy są wysłuchane – mówią Hans i Harietta. – Maryja jest wszędzie, ale tu szczególnie – dodają. Maria ma ok. 35 lat, mieszka pod Amsterdamem, ale często przyjeżdża do Maastricht do bazyliki z figurą Gwiazdy Morza. – Kiedyś przyprowadziła mnie tu moja przyjaciółka. Później ona umarła. To jest ważne dla mnie miejsce, czuję tutaj duży pokój w sercu – mówi.

W środku bazyliki właśnie skończyły się nieszpory niedzielne. Kilkanaście osób składa brewiarze i jeszcze chwilę modli się przed tabernakulum. – Jestem pierwszy raz na tych nieszporach, bo należę do innej parafii – mówi 40-letni Peter. – Ale podoba mi się tutaj i chyba będę tu wracał – dodaje.

Doktor Régis de la Haye jest diakonem stałym. Pracuje w bazylice i wykłada historię Kościoła w seminarium. Mówi, że Maastricht należy do bardziej tradycyjnej, konserwatywnej części Holandii. A parafia przy bazylice to już w ogóle wyjątek, jeśli chodzi o praktyki religijne. – W bazylice mamy ok. 42 chrztów rocznie, w tym 3, 4 dorosłych – wylicza. – Przyjeżdżają tu ludzie z innych parafii. W całej diecezji praktykuje średnio 8 proc. katolików, w naszej parafii to aż 30 proc. wiernych – zapewnia.

Pierwsza randka

Gabrielka urodziła się już w Holandii, podobnie jej matka, która tutaj wyszła za mąż za Holendra. To już trzecie pokolenie, więc można właściwie nazywać ją Holenderką, jednak w miarę dobra polszczyzna świadczy o tym, że nie zapomina o swoich korzeniach. Gabrysia jest po szkole muzycznej i swoje talenty wykorzystuje także w parafii. – Wkrótce wyjeżdżam do Peru, gdzie będę pracować jako wolontariuszka z dziećmi i uczyć je gry na instrumentach – mówi. Jest świetnie zorientowana w sytuacji społecznej Holandii i chętnie tłumaczy nam kontekst życia chrześcijańskiego. – Na północy jest zupełnie inna Holandia – mówi. – Tam bardzo silny jest protestantyzm, a na wsi ciągle wyraźny purytanizm. Kobiety chodzą w długich sukniach, a jeśli złapiesz gumę, to nikt ci nie pomoże – tłumaczy. To ciekawe, bo jednocześnie ta sama północ kraju jest bardzo liberalna w kwestiach moralnych i światopoglądowych. Ale to głównie w dużych miastach. – Tutaj, na południu, wiara częściej wynika z tradycji, bo zawsze mieszkało tu więcej katolików. Na północy katolicy musieli bardziej walczyć o swoją wiarę i dlatego ci, którzy tam wierzą, wierzą bardzo serio – przekonuje.

Dołączają do nas babcia, matka i ojciec Gabrielki. A po chwili jej narzeczony, Lars, wykładowca prawa na uniwersytecie. Jak się okazuje, miał to być wieczorek zapoznawczy z nową rodziną. Ups! Ale nie ma nic przeciwko, żeby pierwszą randkę z rodzicami wybranki odbyć z niespodziewanymi gośćmi z Polski.

Holandia w Trydencie

Idziemy powoli uliczkami starego miasta. Z oddali słychać jeszcze muzykę z dwóch imprez. My zagłębiamy się w historię, staramy się zrozumieć holenderskie „dzisiaj”. Wim, ojciec Gabrielki, jest katolickim teologiem, świeckim „pastorem”, jak po holendersku nazywa się takich nauczycieli. Pracuje w szpitalu, prowadzi tam długie rozmowy o życiu i śmierci z tymi, którzy być może już nigdy nie wrócą do zdrowia. – Oni pytają mnie o sens swojego cierpienia, o obecność Boga w tym wszystkim – mówi. – I ja ich głównie słucham, ale oni też słuchają mnie, co mam na ten temat do powiedzenia. Oni tego bardzo potrzebują – przekonuje Wim. W kamienicach, które mijamy, pełno jest różnych figurek Maryi. Tymi uliczkami w każdą sobotę kilkaset osób idzie w procesji światła, podczas której odmawia się Różaniec. Według legendy, sama Gwiazda Morza miała wyjść z kaplicy i swoimi śladami wyznaczyła trasę procesji. Tradycja została do dziś.

Nowi znajomi zapraszają nas do restauracji. Przed posiłkiem wszyscy modlą się krótko. W miejscu publicznym w Holandii! Lubię, jak mi ludzie żywcem burzą różne stereotypy. W Polsce pewnie nikt ich tu o taką pobożność nie podejrzewa. Wim nie kryje swojego krytycznego stosunku do hierarchii Kościoła. – Myślę, że głównym problemem tutaj jest to, że Kościół jest daleko od ludzi – mówi stanowczo. – Dla biskupów lekarstwem na sekularyzację jest powrót do epoki sprzed Soboru Watykańskiego II, powrót do średniowiecza. Oni żyją w Trydencie, a nie żyją ostatnim soborem – dodaje. – Ludzie odchodzą od Kościoła, bo nie znajdują odpowiedzi na swoje pytania. Księża mówią im, jak mają żyć, ale nie starają się zrozumieć ich okoliczności życiowych – mówi z przekąsem teolog.

 

Zapal świeczkę

Blisko bazyliki, przy jednej z głównych ulic, młodzi ludzie stoją przed sklepem z legalnymi narkotykami. Wchodzimy do środka. Widać, że od czasu legalizacji tego typu przedsiębiorstw przemysł narkotykowy ma się coraz lepiej. – Szukają panowie czegoś szczególnego? – sprzedawca widzi nasze zainteresowanie, ale nie rozumie, dlaczego niczego nie kupujemy. Przy wyjściu jeszcze udaje nam się zrobić zdjęcie jednego z produktów: na opakowaniu karykatura odurzonego Jana Pawła II ze skrętem w ustach ma zachęcać chyba tych bardziej religijnych. Gdzie się podziała tolerancja?!

Prawdopodobnie ci młodzi sprzed sklepu z grzybkami nie zapalają świeczki pod figurą Sterre der Zee. Zapalają regularnie co innego. Zupełnie legalnie. Zapewne wiele racji ma Wim, kiedy mówi o skostniałym i ospałym duchowieństwie. Obojętność religijna nie zaskakuje, jeśli pasterze są trochę jak woskowe figury. Zeświecczenie społeczeństwa jest jednak wynikiem wielu czynników, być może procesem koniecznym dla oczyszczenia i nowego narodzenia.

Ks. Alfons Kurris jest rektorem bazyliki Onze Lieve Vrouw. W jego mieszkaniu stoi fortepian, na półkach mnóstwo ksiąg z nutami. Mocno angażuje się w diecezji w pielęgnację śpiewu gregoriańskiego. Wygląda trochę jak wybitny kompozytor z obrazka. – Ludzie potrzebują Kościoła, ale najczęściej dla swojego komfortu – tłumaczy przyczynę kryzysu wiary. – Przychodzą prosić o coś, ale nie ma dialogu. Bóg ma być tylko dla osobistych potrzeb – dodaje. Winą obarcza przede wszystkim rewolucję kulturalną, która przyszła z Amsterdamu w drugiej połowie poprzedniego stulecia. – Cała Europa została dotknięta sekularyzacją i to jest także niebezpieczeństwo dla Polski – mówi z przekonaniem. A mnie się wydaje, że jednak przesadza. Bo chociaż nie jest nam obca obojętność i zeświecczenie, to one chyba trochę się już Europie przejadły. Przynajmniej w tak radykalnym wydaniu.

Torcik na ołtarzu

Blisko centrum można zamówić sobie pokój hotelowy w gotyckim kościele. Kruisherenhotel przyciąga wielu spragnionych wypoczynku w swoistym wehikule czasu. Wejście do dawnej świątyni wygląda jak drzwi statku kosmicznego. W środku: recepcja, winda, gustowne fotele i restauracja z pubem. Na piętrach luksusowe pokoje za kilkaset euro. Gotyckie łuki i witraże górują nad nowoczesnym wnętrzem. Kilkaset metrów dalej wchodzimy do kościoła podominikańskiego z XIII w. Przy wejściu witają poradniki seksualne, porady wróżek i nowe powieści kryminalne. Na piętrach półki uginają się od tysięcy pozycji z każdej dziedziny: od naukowych pozycji, prozy i poezji, po zasady tarota i poradniki o magii oraz instruktaż Kamasutry. Na dole, w dawnym prezbiterium, w miejscu, gdzie kiedyś stał ołtarz, klienci piją kawę i jedzą deser na stole w kształcie krzyża. – Ta księgarnia jest tu od pół roku i ja się z tego cieszę, bo wcześniej był tu parking dla rowerów – mówi pani z informacji. Pytam, co sądzi o stole w kształcie krzyża w miejscu dawnego ołtarza. – No przecież to jest ciągle kościół – mówi z przekonaniem.

– Kościół zaakceptował takie wykorzystanie świątyń, bo to jedyny sposób na ich utrzymanie, jeśli nikt nie chodzi na nabożeństwa – mówi Wim. – Nie można walczyć z tym przerabianiem kościołów, nie sposób, żeby to zmienić – dodaje ks. Kurris. Rektor bazyliki jest przekonany, że niewiele można zrobić dla ożywienia wiary poza spotkaniami z ludźmi, np. przy okazji koncertów. – Nie można wszystkiego mierzyć w liczbach, liczy się jakość wiary – twierdzi. – Jest coraz więcej grup odnowy, to się odradza. Musimy otworzyć się na łaskę Bożą, nie możemy być pesymistami – dodaje.

Przy kościele-księgarni mała restauracja nie narzeka na brak klientów. Nagle słyszę z głośników śpiew: „Jezus jest moją miłością, On mnie kocha, kocha też ciebie”. Czyżby knajpa postarała się maksymalnie o „klimat”? – Piosenka religijna? Gdzie? – rzuca niechętnie kelnerka. – No, u was – mówię. – Aaa, to… po prostu podoba mi się ta piosenka, i tyle – rozwiewa moje nadzieje. Kościół w Holandii nie umarł. Ale nie bardzo jeszcze wie, jak żyć w hipermarkecie wartości i możliwości. Albo wydaje mu się, że wystarczy leżeć na półce jako jeden z towarów. Może ktoś to kupi…

Hotel w dawnej świątyni jest skonstruowany w taki sposób, że w każdej chwili można go rozebrać, bez szkody dla starych murów. Całe szczęście, że Kościół to nie tylko sprawa ludzka. Trzeba wierzyć, że Holandia czeka na swój deszcz.