Klinika dla dusz

Szymon Babuchowski

publikacja 17.04.2008 17:27

Cudowna woda nie pomogła Babci, ale ja odzyskałam życie – napisała w liście młoda dziewczyna. Bo największe cuda w Licheniu dzieją się w konfesjonale.

Klinika dla dusz

Bazylika wyrasta nagle wśród pól i lasów, przeniesiona jakby z zupełnie innej bajki. Złota (tak naprawdę aluminiowa) kopuła odbija blask słoneczny, oślepiając pielgrzymów. Wysiadamy dwa kilometry wcześniej, koło lasu grąblińskiego, gdzie wszystko się zaczęło. Wchodzimy między drzewa rosnące za wysokim kamiennym murem. Komary i meszki tną niemiłosiernie. Nie przeszkadza to jednak pielgrzymom, którzy przyszli pomodlić się w miejscu, gdzie 15 sierpnia 1850 roku Maryja objawiła się Mikołajowi Sikatce, pasterzowi z Grąblina. W kaplicy za bramą znajduje się kamienna płyta z odciśniętymi śladami ludzkich stóp. To tylko symbol, ale i tak wielu ludzi uważa ten kamień za relikwię. Klękają przy nim, całują go lub wkładają swoje dłonie w ślady.

Objawienia w lesie

W tym miejscu, w małej kapliczce na sośnie, wisiał kiedyś obraz Matki Bożej Licheńskiej. Zawiesił go Tomasz Kłossowski, polski żołnierz walczący u boku Napoleona. Jak głosi przekaz, został on ciężko ranny w bitwie narodów pod Lipskiem w 1813 roku. Nie chcąc umierać na obczyźnie, błagał Maryję o ratunek. Ukazała mu się wówczas Matka Boża w koronie na głowie, tuląca do piersi orła. Uratowała go od niechybnej śmierci i poleciła odszukać wizerunek, który dokładnie ją odzwierciedla.

Po wielu latach Kłossowski odnalazł niewielki obrazek we wsi Lgota koło Częstochowy. Zabrał go do domu, a następnie powiesił w lesie. Żołnierz wkrótce zmarł i pewnie całkiem zapomniano by o obrazie, gdyby nie jego wierny czciciel Mikołaj Sikatka. Maryja ukazywała mu się kilkakrotnie, wzywając do pokuty i prosząc o modlitwę. Przepowiedziała wojny i epidemię cholery, ale ofiarowała też słowa nadziei: „Gdy nadejdą ciężkie dni, ci, którzy przyjdą do tego obrazu, będą się modlić i pokutować, nie zginą.

Będę uzdrawiać chore dusze i ciała. Ile razy ten Naród będzie się do mnie uciekał, nigdy go nie opuszczę, ale obronię i do swego Serca przygarnę jak tego Orła Białego. Obraz ten niech będzie przeniesiony w godniejsze miejsce i niech odbiera publiczną cześć. Przychodzić będą do niego pielgrzymi z całej Polski i znajdą pocieszenie w swych strapieniach. Ja będę królowała memu narodowi na wieki. Na tym miejscu wybudowany zostanie wspaniały kościół ku mej czci. Jeśli nie zbudują go ludzie, przyślę aniołów i oni go wybudują”.

Początkowo nikt nie chciał wierzyć Sikatce – jedynie władze carskie, zaniepokojone symboliką Orła Białego, zamknęły pasterza w więzieniu. Rosjanie bezskutecznie próbowali skłonić go do odwołania zeznań, a w końcu wypuścili pod pozorem choroby umysłowej. Tymczasem epidemia faktycznie nadeszła w 1852 roku, a obraz zasłynął cudami. Do kościoła parafialnego św. Doroty w Licheniu, gdzie przeniesiono wizerunek, przybywały odtąd tłumy pielgrzymów.

Całkiem inny cud

Właśnie dzisiaj, 2 lipca, obraz czeka kolejna przeprowadzka. Tym razem – jak zgodnie twierdzą były i obecny kustosz sanktuarium – Licheńska Pani wprowadzi się do swojego prawdziwego domu. A jest nim bazylika Matki Bożej Licheńskiej, największy kościół w Polsce, z kopułą nawiązującą kształtem do watykańskiej Bazyliki św. Piotra. – Jadąc do Lichenia na stałe, miałem wewnętrzną wizję pięknego sanktuarium Matki Bożej Licheńskiej: miasteczko, piękny kościół, liczne wieże – wspomina ks. Eugeniusz Machulski, poprzedni kustosz. To właśnie jego konsekwencja w dążeniu do celu sprawiła, że to, co niektórym wydawało się niemożliwe, stało się faktem. Ogromna świątynia stanęła w ciągu dziesięciu lat i to wyłącznie dzięki ofiarom zwykłych ludzi.

Jedną z takich ofiarodawczyń jest Czesława Wilkomsielska z Udanina. Przyjeżdża do sanktuarium od samego początku budowy. – Tyle łask tu już wymodliłam. Mężowi rentę chcieli zabrać, to ja szybko do Lichenia i mówię: Matko Boża, oświeć ich rozum. No i nie zabrali. O, moja Matuchno ukochana, Bóg Ci zapłać – mówi głośno, zwracając się w stronę wizerunku.

– Na pewno wielu pielgrzymów przyciąga wielkość tego miejsca – twierdzi ks. Wojciech Sokołowski, przełożony klasztoru. – Monumentalna bazylika wywołuje różne odczucia, od euforii po krytyczne spojrzenie. Ale trzeba patrzeć na owoce duchowe, trudne do zmierzenia. Widzimy, że Pan Bóg działa poprzez posługę sakramentalną, rekolekcje.

Podobnego zdania jest obecny kustosz sanktuarium ks. Wiktor Gumienny: – Podczas homi- lii często cytuję losowo wybrane tabliczki ze świadectwami fizycznych uzdrowień. Jednak dla mnie cudowność tego miejsca uwidacznia się przede wszystkim w sakramencie pokuty. Bywa, że ludzie przybywają tu specjalnie, żeby po dziesięciu, dwudziestu, trzydziestu latach zrzucić z siebie ten garb grzechu i odzyskać spokój sumienia. Kiedyś siadłem w konfesjonale i podeszła młoda dziewczyna, mówiąc, że właściwie nie chce się spowiadać – po prostu obiecała babci, że tu przyjedzie. Jej rodzice się rozwiedli, więc mieszkała z babcią. Trochę się podśmiewała z jej pobożności, ale kochała ją. Starsza pani zachorowała jednak na nowotwór, lekarze dawali jej parę miesięcy życia. Poprosiła o wodę z cudownego źródełka w Licheniu. Nie miał kto jechać, dlatego wnuczka ofiarowała się przywieźć wodę. „Ale pamiętaj, żebyś poszła do spowiedzi” – powiedziała babcia. Zacząłem rozmawiać z tą dziewczyną, a rozmowa przerodziła się w spowiedź. Okazało się, że są podstawy do tego, by udzielić jej rozgrzeszenia. Po kilkunastu dniach otrzymałem list: „Babcia umarła. Cudowna woda nie pomogła, ale ja odzyskałam życie”.

Spłacam dług

Życie odzyskał w Licheniu także pan Sylwester, który dziś jest wolontariuszem w Licheńskim Centrum Pomocy Rodzinie i Osobom Uzależnionym. – Kiedyś to piłem wszystko, może tylko poza smołą i lepikiem – uśmiecha się. – Nie pomagały żadne prośby ze strony rodziny. Trzynaście lat temu przyjechałem właśnie w to miejsce jako opiekun grupy młodzieży. Zapiłem wtedy ostro. Piłem w samym centrum sanktuarium i zostałem za to zawieszony w pracy. Po trzech latach trafiłem na odwyk i terapię, po których wróciłem do zawodu. Raz zdarzyło się, że przebywając z młodzieżą na obozie, spałem w namiocie przy plebanii. Od 35 lat nie chodziłem do kościoła, pamiętałem tylko Mszę świętą po łacinie, ale zacząłem zaglądać do środka. Po tym obozie znajomy ksiądz zaproponował mi wyjazd do Lichenia. I tu odprawiłem swoją spowiedź życia. Wróciłem do wiary, do Kościoła – opowiada wolontariusz, łykając łzy.

Wkrótce pan Sylwester sam zaczął tu przyjeżdżać, by uczyć się, jak pomagać innym w wychodzeniu z nałogu. Teraz do jego zadań należy pierwszy kontakt z osobami, które szukają pomocy. – Przede wszystkim staram się słuchać, czasem o coś dopytuję, udzielam potrzebnych informacji. Jeśli potrzeba, dzielę się swoim świadectwem. Uważam, że mam do spłacenia dług, bo ktoś kiedyś podał mi rękę. Zostałem ściągnięty przez Matkę Bożą Licheńską w miejsce, gdzie narobiłem w swoim życiu najwięcej bałaganu. Dzisiaj najważniejsze jest dla mnie to, że mogę być przy Maryi.

W centrum mogą uzyskać pomoc nie tylko alkoholicy, palacze czy narkomani. Anonimowi Hazardziści, Erotomani, Żarłocy – te nazwy brzmią może nieco egzotycznie, ale za każdą z nich kryje się czyjeś nieszczęście. – Specyfiką naszego ośrodka jest to, że znajduje się w miejscu sakralnym, dlatego możemy połączyć pomoc psychologiczno-terapeutyczną z pomocą duchową – mówi dyrektor centrum ks. Paweł Rawski. – Oczywiście pomagamy nie tylko wierzącym. Do poradni trzeźwościowej i rodzinnej trafia kilka tysięcy osób rocznie, a w spotkaniach trzeźwościowych, które organizujemy w lipcu, uczestniczy ok. 20 tysięcy osób.

Spojrzenie z góry

Po wysłuchaniu świadectw i modlitwie w bazylice chcemy raz jeszcze spojrzeć na Licheń. Wyjeżdżamy nowoczesną windą na dwudzieste siódme piętro wieży świątyni. Dalej trzeba pokonać kilkadziesiąt schodów pieszo, co w takim upale nie jest zadaniem łatwym. Ale warto. Z wysokości ok. 140 metrów widzimy wszystko jak na dłoni: ogromną kopułę, starannie przystrzyżone trawniki i żywopłoty, Golgotę, wzniesioną jako zadośćuczynienie za świętokradczy czyn Berty Bauer, która w czasie wojny strzelała do krzyża, wieże kościołów Świętej Doroty i Matki Boskiej Częstochowskiej. Krajobraz nasycony zielenią, do tego błękit Jeziora Licheńskiego, rozlewającego się nieopodal. Horyzont bardzo daleko. – Po co Licheniowi taka wysoka wieża? – pytam naszego fotoreportera. – Jak to po co? Żeby było lepiej widać – odpowiada z uśmiechem Marek.

lipiec 2006