Góra Świętej Anny 300 lat Kalwarii

Andrzej Kerner

publikacja 01.04.2009 08:13

Kronikarz starannie wyliczył, iż kalwaria annogórska ma długość 11730 kroków.

Góra Świętej Anny 300 lat Kalwarii Foto: Andrzej Kerner

Raczej nikt z pielgrzymów przyjeżdżających na odbywające się sześć razy w ciągu roku obchody kalwaryjskie idąc, śpiewając i rozważając tajemnice Męki Chrystusa czy życie Matki Bożej nie liczy kroków, które stawia na kalwaryjskich dróżkach. Choć dokładna liczba kroków ma swoje znaczenie, o czym za chwilę. Lata jednak policzyć jest znacznie łatwiej. W tym roku mija dokładnie 300 lat od wybudowania kalwarii na Górze Świętej Anny, wówczas zwanej Górą Chełmską a rzadziej Górą Świętego Jerzego.

Nowa Jerozolima annogórska
Fundacja klasztoru i kalwarii na Górze Świętej Anny to zasługa rodu Gaszynów (vel Gaszyńskich), w dokumentach widniejących też jako de Gaschin lub von Gaschin, których siedzibą był wspaniały pałac w Żyrowej. Hrabia Melchior Ferdynand ufundował klasztor franciszkanów, a swój testament rozpoczyna uwagą o prawdziwie eschatologicznej naturze:

„Dostrzegłem po długich rozważaniach, iż wszystko jest marnością, zaś wiek ziemski szybko przemija, wszystko się zmienia, a niezbadane jest jedynie miłosierdzie Boga śmiertelnych”. Po czym na wielu stronach precyzyjnie dysponuje swym majątkiem, czyniąc wiele zastrzeżeń, głównym z nich zaś jest to, by spadkobierca troszczył się o kościół i klasztor franciszkanów. A jeśli nie – ma być pozbawiony prawa majoratu. Pierwszym dziedzicem został bratanek hrabiego Melchiora Ferdynanda– Jerzy Adam de Gaschin. I on był bardzo gorliwym katolikiem. „ Jak tylko nadszedł Wielki Tydzień, widziano go w kościele klęczącego dzień i noc na gołej ziemi. U Grobu Chrystusa nie mógł ukryć swego głębokiego współczucia ze Zbawicielem” – notował kronikarz klasztorny. Hrabia Jerzy Adam postanowił zbudować „ na wzgórzach żyrowskich” Nową Jerozolimę czyli Kalwarię. Przykładem była mu istniejąca już od stu lat Kalwaria Zebrzydowska, ale prawdziwym wzorem topografia Jerozolimy.

Projektantem i wykonawcą annogórskiej kalwarii był mieszkający w Opolu włoski architekt Domenico Signo. Głównym założeniem było stworzenie jak najwierniejszej kopii historycznych miejsc, czemu samo ukształtowanie terenu – ze wzgórzami, dolinkami i potokiem (Cedron!) bardzo sprzyjało. Kalwarie budowano wtedy według ówczesnych planów Jerozolimy, a wielką wagę przykładano do odległości między miejscami z historii pojmania, męki i ukrzyżowania Pana Jezusa. Stąd tak ważne było to ile kroków dzieliło poszczególne kaplice na Kalwarii. „Archivum calvaristicum” – stara księga, dzięki której tyle wiemy o budowie kalwarii i nabożeństwach kalwaryjskich sprzed wieków notuje dokładne odległości między 33 kaplicami wybudowanymi w latach 1700–1709. Może warto wiedzieć, że od Annasza do Kajfasza kroków jest 370. Annogórska Droga Pojmania Jezusa liczy 5112 metrów, zaś Droga Krzyżowa – 1420. Obszar Kalwarii na Górze Świętej Anny jest trzykrotnie większy od oryginalnego, jerozolimskiego i ma kształt ryby, której okiem jest bazylika św. Anny. „Piscis assus, Christus passus – ryba upieczona i spożyta to Chrystus umęczony” – pisał św. Augustyn.

Smutek na Kalwarii
Ukończenie budowy kaplic kalwaryjskich stało się dla hrabiego przyczyną zmartwień i kłopotów. Franciszkanie reformaci z prowincji krakowskiej mieszkający wówczas na Górze Świętej Anny nie chcieli bowiem przejąć kalwarii i prowadzić na niej nabożeństw. O czym zresztą uprzedzali fundatora jeszcze przed przystąpieniem do budowy. Swoje stanowisko podtrzymali, gdy kalwaria była gotowa. Co więcej – zaznaczali, że gdyby hrabia zechciał ich tego przymusić opuszczą Górę Świętej Anny.

– Trzeba pamiętać, że reformaci to ten odłam franciszkanów, który charakteryzował się szczególnymi wymaganiami reguły odnośnie życia ascetycznego. Trudno im było pogodzić surowe wymogi życia klasztornego z opieką nad pielgrzymami kalwaryjskimi – tłumaczy o. dr Błażej Kurowski OFM, obecny gwardian klasztoru. Niemniej hrabia Jerzy Adam był rozczarowany. Jeszcze na trzy miesiące przed śmiercią ponownie pisał do władz małopolskiej prowincji franciszkanów o to, by zakonnicy podjęli się prowadzenia nabożeństw na Kalwarii. „Bo jest przecież własnością Zakonu Serafickiego chlubić się Ukrzyżowanym” – argumentował pobożnie hr. de Gaschin. Na próżno. Po śmierci hrabiego (1719) kalwaria została opuszczona. W kaplicach pasterze urządzali stajnie dla bydła, bądź sami się w nich chronili i palili ogniska. Inne kaplice zostały zrujnowane i znieważane zwłaszcza przez wędrujących tędy żołnierzy. O. Tymoteusz Olsiński OFM, autor pracy doktorskiej na temat kultu Męki Pańskiej na Górze Świętej Anny zalicza ten okres do „najczarniejszych kart w historii annogórskiej Nowej Jerozolimy”.

Czarna karta się odwraca
Nieco ponad 50 lat później, w roku 1764 w święto Podwyższenia Krzyża Świętego, po uprzedniej odbudowie zdewastowanej Kalwarii kolejnego z rodu Gaszynów – Antoniego nastąpił wielki wybuch pobożności kalwaryjskiej. Kroniki mówią o stu tysiącach przybyłych na obchody, a pierwszą grupą było Bractwo Różańcowe z Raciborza. Na gorące słowa o. Stefana „ cała procesja wybuchła głośnym łkaniem”. O tej pory – z przerwami na okresy wypędzenia franciszkanów z klasztoru za Bismarcka i Hitlera – obchody kalwaryjskie cieszą się wielką popularnością wśród wiernych. Do dziś nabożeństwa odbywają się według „Kalwaryjki” – modlitewnika pielgrzyma wydanego po raz pierwszy w roku 1767 przez o. Wacława Waxmańskiego. – Te obchody są nie tylko wyrazem naszej wiary, ale i głębokiej kultury. Są w pewnym sensie naszym folklorem– podkreśla o. gwardian B. Kurowski. Ojciec gwardian zauważa zmiany zachodzące w modelu pielgrzymowania kalwaryjskiego. – Dawniej ludzie przyjeżdżali na całe trzy dni obchodów, był to dla nich także taki pobożny relaks, wytchnienie od ciężkich prac w gospodarstwie. Dziś ten czynnik odpadł. Ludzie mają więcej możliwości także w sferze religijnej, wyjeżdżają do sanktuariów zagranicznych – mówi o. Błażej. Gwardian żałuje, że nieco zatracił się parafialny charakter obchodów kalwaryjskich. Coraz mniej parafii przybywa ze swoimi duszpasterzami, zwłaszcza z rejonu raciborskiego. Za to wzrasta liczba pielgrzymów indywidualnych. – Charakterystyczne dla naszych obchodów jest to, że każdy pielgrzym ma w ręku „Kalwaryjkę” i śpiewają wszyscy razem, nie tak jak w innych sanktuariach, gdzie wierni powtarzają śpiew za prowadzącym– dodaje o. Kurowski. Obchodom kalwaryjskim na Górze Świętej Anny nie towarzyszą też teatralne inscenizacje pasyjne, co bardziej sprzyja modlitewnemu charakterowi nabożeństwa.

Zachęta
Opis tej całej historii ma właściwie tylko jeden sens. Zachęcić Czytelnika, by wybrał się na obchody kalwaryjskie. Jestem prawie pewien, że ci, którzy trafią tu po raz pierwszy zostaną ujęci pięknem nabożeństwa. Spokojny, ale potężny śpiew tysięcy ludzi, dźwięki orkiestry roznoszące się z góry na całą okolicę, sceneria najdramatyczniejszych chwil życia Jezusa tworzą religijną atmosferę, której długo się nie zapomina. Człowiek na kalwaryjskich dróżkach zostaje naturalnie i bez reszty wciągnięty w wir świętych tajemnic. Wiara wyrażana od stuleci tymi samymi pieśniami i słowami modlitw staje się powietrzem, którym oddycha się z lekkością. Człowiek tą wiarą jest niesiony, a sprawy wieczne stają się bliskie, na wyciagnięcie ręki.