Komisja działała uczciwie

Bogumił Łoziński

publikacja 15.02.2010 09:02

Wycena gruntu w Białołęce, zwróconego elżbietankom przez Komisję Majątkową, była prawidłowa - wynika z opinii rzeczoznawców, do której dotarł "Gość Niedzielny".

Komisja działała uczciwie Władze Białołęki wielokrotnie zawyżyły cenę gruntu, przyznanego elżbietankom (na zdjęciu). Rzeczoznawca wycenił go prawidłowo fot. Agencja Gazeta/Jerzy Gumowski

Dokument został 20 stycznia br. przekazany do prokuratury okręgowej w Warszawie, która prowadzi śledztwo w sprawie rzekomego zaniżenia wyceny tej ziemi. Choć dochodzenie trwa już dwa lata, żadne zarzuty nie zostały sformułowane, a obecna opinia wskazuje, że ze strony Komisji Majątkowej nieprawidłowości nie było.

Wycena zawyżona
Najnowszą opinię w sprawie wyceny 47 ha gruntu zwróconego elżbietankom w Białołęce sporządziła na prośbę sióstr Komisja Opiniująca przy Małopolskim Stowarzyszeniu Rzeczoznawców Majątkowych. W piśmie z 15 grudnia 2009 r. stwierdza ona, że „opiniowany operat może stanowić podstawę do ustalenia wartości rynkowej nieruchomości, dla potrzeb postępowania regulacyjnego toczącego się z wniosku Zgromadzenia Sióstr św. Elżbiety Prowincja w Poznaniu przed Komisją Majątkową”. Decyzję w sprawie sposobu obliczenia wartości tego gruntu wydała 15 grudnia 2009 r. także komisja ministerstwa infrastruktury, która orzekła: „Komisja nie stwierdziła celowych działań rzeczoznawcy majątkowego mających na celu zaniżenie wartości”.

Te opinie mogą mieć zasadnicze znaczenie dla śledztwa toczonego w tej sprawie przez prokuraturę. Zawiadomienie o nieprawidłowościach polegających m.in. na zaniżeniu wartości gruntu złożyły władze warszawskiej gminy Białołęka, twierdząc, że jest on wart 240 mln zł, a więc osiem razy więcej niż kwota, na jaką został wyceniony na potrzeby Komisji Majątkowej przez rzeczoznawcę, który ustalił wartość gruntu na 30,7 mln zł. Przy okazji warto zwrócić uwagę, że wbrew obiegowym opiniom Komisja Majątkowa nie określa wartości ziemi. Czyni to uprawniony to tego licencjonowany rzeczoznawca na zamówienie podmiotu kościelnego starającego się o dany grunt, po czym przedkłada ją Komisji. Na orzeczeniach rzeczoznawców opierają się także inne instytucje państwowe, np. sądy. Po nagłośnieniu sprawy zarządzająca gruntem Agencja Nieruchomości Rolnych sporządziła własną wycenę, która wyniosła 106 mln zł.

W tej sytuacji Komisja Majątkowa poprosiła o opinię Komisję Arbitrażową Polskiej Federacji Stowarzyszeń Rzeczoznawców Majątkowych. Komisja arbitrażowa orzekła, że przy sporządzaniu obu wycen doszło do pewnych nieprawidłowości, i wskazała, jak je usunąć. Rzeczoznawca sporządzający pierwszą wycenę zastosował się do zaleceń komisji arbitrażowej i po przeliczeniu według jej wskazówek cena ziemi wzrosła zaledwie o ok. 150 tys. zł. Gdy uwzględnimy obecną opinię rzeczoznawców z Małopolski, okazuje się, że władze Białołęki wielokrotnie zawyżyły ceny tego gruntu, a pierwszy rzeczoznawca sporządził ją prawidłowo. Przy okazji warto wiedzieć, że oskarżone o „skok na kasę” elżbietanki sprzedały ziemię w Białołęce za taką samą kwotę, na jaką opiewała wycena sporządzona dla komisji, czyli 30 mln zł.

Fakty i fałsze
„Afera”, „skandal”, „korupcja” – to pojęcia, którymi niektóre media od kilku lat opisują działalność Komisji Majątkowej. Liczba fałszywych oskarżeń, czy zwykłej ignorancji osób wypowiadających się w tej sprawie jest zdumiewająca. Przyjrzyjmy się niektórym fałszom. „Komisja ds. zwrotów mienia Kościoła oddała teren zakonnicom ośmiokrotnie zaniżając jego wartość” – wyrokowała w „Gazecie Wyborczej” Dominika Olszewska, w tekście „Hektary dla zakonnic” z 12 sierpnia 2008 r. W tym jednym zdaniu autorka dwa razy pokazuje brak znajomości opisywanej rzeczywistości. Po pierwsze, autorytatywnie stwierdza, że wartość gruntu została zaniżona, a opiera się w tym twierdzeniu na niemających żadnych podstaw rachunkach burmistrza Białołęki. Po drugie, nie Komisja Majątkowa określa wartość ziemi, lecz licencjonowany rzeczoznawca.

Ta sama autorka pisze, że według planów władz dzielnicy „na 47 hektarach przy ul. Wyszkowskiej w Białołęce miały powstać szkoły, przedszkola i boiska”. Zapomina jednak dodać drobny szczegół: te 47 hektarów nie było własnością dzielnicy, lecz Skarbu Państwa, więc władze Białołęki nie miały żadnego tytułu do planowania na tym terenie czegokolwiek. „Prawie 1500 hektarów ziemi otrzymało kościelne stowarzyszenie związane z zakonem albertynek. To rekompensata za utracone w PRL... 69 hektarów” – donosi Izabela Kacprzak, w artykule „Ziemia albertynek pod lupą” w „Rzeczpospolitej” z 2 stycznia 2009 r. I zadaje pytanie: „Jak to możliwe, by za utracone 69 ha dostać ponad 20 razy więcej ziemi”.

Odpowiedź jest prosta: zgodnie z przepisami pracy Komisji Majątkowej, gdy bezpośredni zwrot zabranej nieruchomości jest niemożliwy, wówczas Skarb Państwa powinien dostarczyć mienie zamienne o takiej samej wartości jak utracone. Stąd np. pół hektara utraconego gruntu w mieście może mieć wartość kilkudziesięciu hektarów gruntu rolnego. Autorka tekstu w dalszej części artykułu sama opisuje ten mechanizm, ale ocenia, że jest on okazją do korupcji i nadużyć ze strony podmiotów kościelnych, które mogą zaniżać wartość gruntów. Tymczasem 12-osobowa Komisja Majątkowa w połowie składa się z przedstawicieli rządu i właśnie ich rolą jest sprawdzanie, czy wszystko odbywa się zgodnie z prawem, a przedstawione dokumenty są prawdziwe.

Na uwagę zasługuje też komentarz Katarzyny Wiśniewskiej „Kościołowi źle oddane”, zamieszczony w „Gazecie Wyborczej” 29 października 2008 r. Autorka sugeruje, że zwrot mienia podmiotom kościelnym przez komunistów jest „sprawiedliwością wybiórczą”, bo prywatni właściciele nie mają takiej możliwości. Problem polega na tym, że podmioty kościelne mogą starać się w Komisji Majątkowej tylko o te nieruchomości, które zostały im odebrane niezgodnie z obowiązującym prawem, a to mówiło, że do 50 hektarów gruntów powinno pozostać przy podmiotach kościelnych. Tymczasem zabierano wszystko. Zwrot w ramach Komisji Majątkowej nie jest więc reprywatyzacją, jak często fałszywie jest to przedstawiane.

Jak najszybciej zakończyć
Działalność Komisji Majątkowej budzi emocje i niewątpliwie rodzi szereg problemów i napięć. Jej działalność badają różne instytucje kontrolne, choć z różnych powodów. Prokuratura sprawdza, czy nie doszło do zaniżenia wycen. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Centralne Biuro Antykorupcyjne tropią, czy osoby pracujące w komisji nie zostały skorumpowane m.in. przez pełnomocnika podmiotów kościelnych mec. Marka Piotrowskiego. Naczelny Sąd Administracyjny na wniosek władz Krakowa bada, czy od Komisji Majątkowej powinno być odwołanie. Z kolei w Trybunale Konstytucyjnym czeka wniosek posłów SLD, którzy twierdzą, że przepisy dotyczące prac komisji nie są zgodne z konstytucją. Warto jednak zwrócić uwagę na jeden fakt: w ciągu dwudziestu lat istnienia Komisji Majątkowej nikt z jej członków, albo w związku z jej działalnością, nie został skazany, nikomu nawet nie zostały postawione jakiekolwiek zarzuty.

Dla dobra całego procesu zwrotu nieprawnie zabranego mienia wszystkie niejasności powinny być jak najszybciej wyjaśnione. Z niecierpliwością czekam na zakończenie prac prokuratury w sprawie gruntu w Białołęce. Ciekawe też, jakie orzeczenie wyda Trybunał Konstytucyjny. W ocenie prawników komisja nie złamała prawa, bowiem zawsze orzeka w ramach dotyczących jej przepisów. Jeśli te przepisy są niekonstytucyjne, należy je zmienić, ale nie jest to wina komisji. Gdy powstawała 20 lat temu, nie było jeszcze obecnej konstytucji, nie istniały samorządy, które po 1998 r. stały się właścicielami części gruntów objętych roszczeniami, co w sposób naturalny doprowadziło do konfliktów. Orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego nie sprawi, że cały proces trzeba będzie przeprowadzić od nowa, co najwyżej wprowadzona zostanie możliwość odwołania od decyzji komisji. Działania prokuratury czy CBA, choć mogą wykazać nieprawidłowości dotyczące konkretnych osób, prac komisji też nie zakwestionują.

Jedynym racjonalnym wyjściem jest doprowadzenie do jak najszybszego zakończenia jej prac, inaczej wciąż będą powstawać nowe problemy i napięcia. Z 3063 wniosków, jakie wpłynęły do komisji, do rozpatrzenia zostało ok. 240 przypadków, tyle że najtrudniejszych. Aby te sprawy rozstrzygnąć, potrzebna jest jednak wola polityczna rządu, który mógłby wpłynąć na urzędnik ANR, aby wyznaczyli nieruchomości zamienne, bo właśnie m.in. obstrukcja urzędników Agencji, którzy nie chcą wyznaczać mienia zamiennego, sprawia, że prace komisji się przeciągają. Według szacunków, wystarczy mniej niż jeden procent ziemi będącej w zarządzie Agencji, aby zaspokoić wszelkie roszczenia podmiotów kościelnych i zakończyć prace komisji. Przepisy przewidują też możliwość wypłaty przez państwo rekompensat finansowych. Szybkie zakończenie prac Komisji Majątkowej leży więc w rękach rządu. Niestety, analizując to, co się wokół komisji dzieje, można wysnuć wniosek, że rząd celowo przedłuża jej prace, aby mieć kartę przetargową w rozwiązywaniu spornych spraw z Kościołem.