Pęknięta katedra

Szymon Babuchowski

publikacja 17.12.2009 09:55

Średniowieczna katedra była znakiem czytelnym dla wszystkich. Do kogo przemawiają dzisiejsze świątynie, przypominające skocznie narciarskie? Czy drogi Kościoła i artystów się rozeszły?

Pęknięta katedra Foto: Marek Piekara

Przed spotkaniem Benedykta XVI z ludźmi świata sztuki grupa artystów i teologów napisała
do papieża list o zerwanych relacjach między Kościołem a współczesną sztuką. Sygnatariusze listu skrytykowali m.in. stan współczesnej architektury sakralnej oraz poziom muzyki rozbrzmiewającej w kościołach. Przywołali też słowa kard. Gabriele Paleottiego, który już ponad 400 lat temu zwracał uwagę na nadużycia związane ze sferą sztuki kościelnej: „Wydaje nam się, że nadużyć nie daje się zbyt łatwo przypisać błędom, które artyści popełniają podczas tworzenia obrazu, lecz błędom tych władców, którzy zlecają artystom i zaniedbują to, aby artystom tak zlecić wykonanie dzieła, aby powstało dzieło takie, jakie być powinno. Ci władcy są prawdziwymi przyczynami nadużyć, gdyż wynikają one z tego, że artyści realizują tylko polecenia, które im się wydaje”.

Kod odłożony na półkę
Czy te słowa zachowały aktualność? Wydaje się, że dziś jest jeszcze gorzej. Rozejście się dróg Kościoła i artystów można zauważyć nie tylko w sztuce realizowanej dla potrzeb liturgicznych, ale także – a może przede wszystkim – w galeriach, na scenach czy ekranach kin. Jeśli pojawiają się elementy sakralne, to głównie po to, aby wywołać skandal kolejnym bluźnierstwem. Kto ponosi winę za taki stan rzeczy? Czy tylko artyści? Zdaniem arcybiskupa Gianfranco Ravasiego, przewodniczącego Papieskiej Rady ds. Kultury, odłożyli oni na „zakurzoną półkę zapomnienia” wielki kod naszej sztuki, „ikonograficzny atlas przez wieki wertowany”, jakim jest Biblia. W ten sposób stali się głusi na sacrum, a ich twórcze poszukiwania poszły zupełnie w innym kierunku.

– Sztuka z sacrum zaczęła się rozchodzić już w renesansie – twierdzi Stanisław Niemczyk, wybitny twórca architektury sakralnej, nazywany „polskim Gaudim”. – Od tego czasu ludzie coraz silniej skłaniają się ku materializmowi, mniej myślą o sprawach ducha. W związku z tym trudno o ciekawe dokonania artystyczne w tej sferze. Wielu artystów traktuje Biblię jak bajki. Jeśli ktoś nie wierzy w słowa w niej zapisane, to na pewno nie będzie go ona inspirować. Czy jednak jest możliwy powrót do średniowiecznej jedności między sztuką i chrześcijaństwem? Próbę naprawienia zerwanej więzi podjął w pierwszej połowie XX wieku francuski filozof Jacques Maritain, który w „Sztuce i mądrości” sformułował swoje oczekiwania wobec artystów chrześcijan. Jego zdaniem, powinni być oni przede wszystkim… świętymi. Drugim warunkiem jest tworzenie pięknych dzieł. I to wszystko. „Jeżeli chcecie stworzyć dzieło chrześcijańskie, bądźcie chrześcijanami i szukajcie sposobu stworzenia dzieła pięknego, w które przejdzie wasze serce; nie starajcie się »robić po chrześcijańsku«” – pisze Maritain. Artysta nie powinien podporządkowywać swojego dzieła ewangelizacji, bo w ten sposób będzie miało ono jedynie charakter propagandowy, a sztuka tego nie znosi. Jeśli zaś prawdziwy chrześcijanin użyje całego swojego talentu i warsztatu do tworzenia pięknych rzeczy, to w naturalny sposób nabiorą one cech chrześcijańskich. Wtedy także ewangelizacja będzie bardziej skuteczna.

Wizja Maritaina została podjęta przez Jana Pawła II w „Liście do artystów”. Papież dostrzega w twórczości artystycznej jakby przedłużenie procesu stworzenia świata, opisanego w Księdze Rodzaju. Czy jednak te propozycje filozofa i papieża zostały przez współczesnych przemyślane? W kościołach ciągle robi się to, przed czym przestrzegał Maritain: oddziela się artystę od chrześcijanina. – Obserwuję czasem dwie skrajne postawy przy zatrudnianiu organistów – mówi ks. Wiesław Hudek, przewodniczący Archidiecezjalnej Komisji Muzyki Sakralnej w Katowicach. – Albo zatrudnia się superwykształconego muzyka, który zupełnie nie rozumie liturgii, albo człowieka bardzo pobożnego, nieposiadającego żadnego warsztatu. Tymczasem powinniśmy łączyć te dwie rzeczy: wiarę i profesjonalny warsztat.

Chorał czy gitara
Temu połączeniu często jednak przeciwstawia się duszpasterski pragmatyzm. – Dostałem propozycję odnowienia jednego z polskich kościołów – zwierza się Michał Świder, ceniony malarz inspirujący się chrześcijaństwem. – Kiedy jednak powiedziałem, że potrzebuję na to dwóch lat, proboszcz zrezygnował, twierdząc, że lokalni twórcy zrobią mu to w dwa miesiące. – Proboszczowie wolą skorzystać z usług parafianki, która skończyła liceum plastyczne, albo grającego po weselach parafianina, niż zamawiać dzieło u wybitnego artysty – potwierdza poeta Wojciech Wencel. – Trochę wynika to z ich ignorancji, a trochę z dbałości o stan parafialnej kasy. Z drugiej strony, chyba nie ma już powrotu do centralnego planowania sztuki sakralnej. Wizja chorałów i fresków we wszystkich kościołach jest oczywiście kusząca, ale nie mam pewności, czy takie ujednolicenie pomagałoby ludziom w nawracaniu się. Mnie osobiście najbliższa jest estetyka Drogi Neokatechumenalnej: ikony Kiko Arguello, znaki liturgiczne, pieśni wykonywane przy akompaniamencie gitar. Choć uważam, że np. Wojciech Kilar jest lepszym kompozytorem, a Michał Świder lepszym malarzem niż Kiko, to nie jestem pewien, czy ich dzieła potrafiłyby bardziej jednoczyć wspólnotę wokół Słowa Bożego i Eucharystii.

Czy jednak betonowe kościoły przypominające skocznie narciarskie też sprzyjają modlitewnemu skupieniu? – Dla mnie te projekty są popisami architektów, ale nie ma w nich żadnego sacrum – twierdzi Świder. – Tak można projektować stadiony, a nie świątynie. Ja się w takich kościołach źle czuję. – Ludzie muszą cierpieć z powodu tej brzydoty – komentuje Stanisław Niemczyk. – Ale każda taka budowla jest w jakiś sposób adekwatna do czasu, miejsca i wspólnoty, w której powstała. Od momentu, gdy do świątyni wprowadza się społeczność i zaczyna się tam modlić, nie mam prawa odmawiać ludziom tej możliwości – podkreśla architekt.

Katedra i kalejdoskop
Może więc Panu Bogu kicz wcale nie przeszkadza? W końcu ludzie wypraszają łaski nie tylko w Kaplicy Sykstyńskiej, ale także przed popularnym wizerunkiem Jezusa Miłosiernego czy w licheńskiej bazylice. Świadectwa nawróceń pod wpływem dzieł o wątpliwej wartości artystycznej uczą pokory. Drogi Boże są nieodgadnione, ale może działa tu także czynnik ludzki? Bo kod tych dzieł jest z pewnością bardziej czytelny niż hermetyczne pomysły cenionych artystów. Średniowieczna katedra była znakiem przemawiającym do wszystkich odbiorców: zarówno tych prostych, jak i wykształconych. Dziś nie mamy już takich uniwersalnych znaków. Rozejście się dróg Kościoła i artystów zubożyło jedną i drugą stronę. Chrześcijanom brakuje języka, którym mogliby wypowiedzieć ważne dla siebie prawdy, artyści zaś uciekają w duchową pustkę. – Proszę spojrzeć na centra handlowe czy biurowce – mówi Stanisław Niemczyk. – To świat z papierowej wycinanki. Przypomina kalejdoskop: obraz wygląda ładnie, ale mogę nim bez żalu obracać i układać w dowolny sposób. A prawdziwa sztuka to coś trwałego.

Zdaniem architekta, te trendy wtargnęły również do posoborowych świątyni: – Brytyjczyk Peter Cook tak kiedyś scharakteryzował nową polską architekturę sakralną: zmiął papierową serwetkę i poczekał aż się rozprostuje. Gdzieś wystawał dziób, w innym miejscu zrobiła się dziura – rządził tym przypadek. To była bolesna, ale prawdziwa diagnoza. Nikt nie potrafił przełożyć zmian w liturgii na budowę nowych obiektów. Natomiast ze starych kościołów w barbarzyński sposób powyrzucano stare ołtarze i rzeźby.
Stanisław Niemczyk twierdzi jednak, że brak wizji ze strony Kościoła nie zwalnia artystów od odpowiedzialności za tworzone dzieła. – Architekci sami wyrzekli się pewnych sprawdzonych form, twierdząc, że trącą one myszką. Tymczasem tworzenie sztuki współczesnej wcale nie oznacza, że nie możemy korzystać z doświadczeń poprzedników. Przeciwnie – chodzi o tworzenie nowych wątków z już istniejących znaków.

Na schodach kościoła
Klimat do modlitwy powinny też tworzyć pieśni śpiewane w kościołach. A z tym jest problem: melodie bywają banalne, a słowa infantylne. – Wielu duszpasterzy myli działania ewangelizacyjne z modlitwą Kościoła – ubolewa ks. Wiesław Hudek. – Dla piosenki religijnej jest miejsce na stadionach, ulicach. W kościołach także – ale nie podczas liturgii, która rządzi się swoimi prawami. Czy lżejsza, bardziej masowa forma kultury może liczyć na kościelne wsparcie? Gitarzysta Jacek Wąsowski postanowił przed laty założyć zespół, który mógłby zaistnieć „na schodach kościoła”: – Chodziło nam o dobrą muzykę, która nadawałaby się np. na festyn parafialny. Tak by łączyć zabawę z dobrym przesłaniem.

W ten sposób powstała grupa Chili My, należąca do czołówki tzw. muzyki chrześcijańskiej w Polsce. W tym roku, po trzynastu latach, muzycy rozwiązali zespół. Powód? Zaangażowanie w inne projekty: Elektryczne Gitary, Kasia Kowalska… Bo przecież z czegoś trzeba żyć, a kościelni organizatorzy płacą najczęściej słabo. – Przez wieki Kościół był mecenasem sztuki. Teraz uważa się, że artyści powinni tworzyć za „Bóg zapłać”. No i mamy szopki ze styropianu i fałszujące schole – ubolewa Wąsowski. Jego zdaniem, brakuje ludzi, którzy rozkręciliby raczkujący w Polsce rynek muzyki chrześcijan: – Atmosfera na koncertach jest świetna, ale często nie ma odpowiedniego nagłośnienia, oświetlenia. Przykład można za to brać z organizatorów Song of Songs i chorzowskiego Festiwalu Stróżów Poranka. Brakuje takich osób – z fantazją i energią.

O mecenacie trudno mówić także w przypadku kina religijnego. W Polsce dał się on zauważać, kiedy zaczęły powstawać filmy o Janie Pawle II. Andrzej Trzos-Rastawiecki za pieniądze otrzymane z Watykanu zrealizował „Pielgrzyma” i „Credo”, dwa filmy będące nie tylko dokumentami epoki czy wydarzenia, ale dziełami sztuki. Taka praktyka nie jest jednak na porządku dziennym. – O ile dawniej Kościół był mecenasem sztuki, to w kinie niektórzy wielcy twórcy stawali się mecenasami sprawy ewangelizacji – uśmiecha się ks. Marek Lis, autor „Światowej encyklopedii filmu religijnego”. – Doskonałym przykładem jest Krzysztof Zanussi, który w swoich filmach konsekwentnie opowiada się po stronie Kościoła, pytając o wartości i wskazując możliwość chrześcijańskich rozwiązań. A przecież nie są to filmy realizowane za kościelne pieniądze. Takimi twórcami kina są też Zeffirelli, Ermanno Olmi czy Mel Gibson.

Według księdza Lisa kino jest kapitalnym przykładem, że kościelny mecenat nie ma już tak zhierarchizowanej formy: – Mecenasami stają się zaangażowani ludzie wierzący. Dzięki nim ewangeliczne przesłanie nie chowa się w zakrystii, tylko jest obecne w miejscu publicznym.

Strażnicy piękna
Czy artyści inspirujący się chrześcijaństwem mogą jeszcze przemówić silnym głosem, który zostanie zrozumiany? Wiele zależy od tego, czy Kościół i ludzie sztuki będą chcieli uczyć się wzajemnie swoich języków. – Znam wielu księży, którym udaje się sprowadzać do parafii wybitnych artystów – mówi ks. Wiesław Hudek. – Widziałem też, jak wielkie wrażenie wywołuje na wiernych wspólne czytanie obrazów stanowiących wystrój kościoła. Kiedy wyjaśni się ludziom znaczenie symboli, świątynia staje się im bliższa. – Papież powiedział do artystów: „Jesteście strażnikami piękna”. Strażnikami, a nie rewolucjonistami – podkreśla Michał Świder. – W człowieku tkwi potrzeba piękna, więc myślę, że ono wróci do kościołów. Ale od artystów też trzeba wymagać, a nie przyklaskiwać im bez względu na wartość dzieła. – Może warto uczulić duchownych, aby starali się oczyszczać kościoły z kiczu? – zastanawia się Wojciech Wencel. – Muszą to jednak czynić z wyczuciem, bo dewocyjne pieśni czy obrazki są wyrazem wiary i zawsze były obecne w Kościele. Powinni też szanować różne nurty katolickiej liturgii, uznawać specyfikę chorałów i gitarowych pieśni we wspólnotach, fresków i ikon. W tej różnorodności tkwi bogactwo Kościoła.