Ruszamy w nieznane

Tłumaczenie: Ryszard Montusiewicz

publikacja 12.02.2009 08:29

O katastrofalnej sytuacji Europy i owocach Drogi Neokatechumenalnej z Kiko Argüello rozmawia Roberto Piermarini*.

Ruszamy w nieznane Foto: Ryszard Montusiewicz

Roberto Piermarini: Co Droga Neokatechumenalna dała Kościołowi przez ponad 40 lat?
Kiko Argüello: – Najważniejszą rzeczą jest inicjacja chrześcijańska, która otwiera się w parafiach jako droga powrotu dla tych, którzy są daleko od Kościoła. Dzisiaj, w obliczu głębokiej sekularyzacji i globalnej zmiany świata, myślimy, że bardzo ważne jest pomagać chrześcijanom w parafiach, aby mieli dojrzalszą wiarę. Myślę, że to jest bardzo ważne dla Kościoła.

Jakie znaczenie miało zatwierdzenie w zeszłym roku Statutów Drogi Neokatechumenalnej?
– Po wielu cierpieniach, po wielkiej pracy na całym świecie, w końcu zostaliśmy uznani przez Stolicę Świętą jako diecezjalne narzędzie inicjacji chrześcijańskiej, jako instrument dla nowej ewangelizacji. To dla nas bardzo ważne.

A skąd pomysł, aby wysłać do parafii na peryferiach Rzymu wspólnoty, które zakończyły swoje itinerarium (wędrówkę) neokatechumenalne?
– Nigdy niczego nie planowaliśmy z góry, jesteśmy trochę jak synowie Abrahama, który pozostawia swoją ziemię i krok po kroku postępuje według planu Boga. My także staramy się iść ku wydarzeniom, które przygotowuje Bóg. Po raz pierwszy coś podobnego wydarzyło się w Paryżu, kiedy ówczesny kard. Jean Marie Lustiger mianował prezbitera ze wspólnoty neokatechumenalnej z bardzo mieszczańskiej parafii Saint Honoré de L’eau proboszczem parafii Bonne Nouvelle, położonej w strefie pełnej paryskich wyrzutków, prostytutek, transseksualistów. To była bardzo trudna parafia, tam praktycznie nie było katolików. Kardynał poprosił wspólnotę neokatechumenalną z Saint Honoré, aby towarzyszyła swojemu prezbiterowi w parafii Bonne Nouvelle. Na początku nie rozumieliśmy tej prośby, ale później zobaczyliśmy, że było to opatrznościowe, ponieważ bracia znaleźli mieszkanie blisko tej strefy i zaczęli głosić Ewangelię po domach. Parafia zakwitła: jest w niej ponad 7 wspólnot i inne owoce wiary.

Ale Rzym to coś innego, to przecież centrum chrześcijaństwa...
– W Rzymie mamy parafie, w których jest 25 czy 28 wspólnot, i są inne parafie, w których prezbiterzy mają trudności, przede wszystkim z powodu dużej liczby imigrantów. Pomyśleliśmy więc, że może nadszedł moment, jak mówi Ewangelia, gdy „ten, który ma dwie tuniki, niech da jedną temu, który jej nie ma” i aby parafie, które mają wiele wspólnot, wysłały kilka z nich do pomocy tym parafiom na peryferiach. Zebraliśmy proboszczów i odpowiedzialnych, i wszyscy się na to zgodzili. Rozmawialiśmy z wikariuszem Rzymu kard. Antonio Vallinim, któremu ten pomysł bardzo się spodobał, i z Ojcem Świętym. Teraz mamy już 14 wspólnot, które wyruszają do najtrudniejszych stref Rzymu. Na to „doświadczenie misyjne” czekają także inne części świata. Na przykład w Madrycie jest wiele peryferii pełnych imigrantów i jeśli się im nie pomoże, zostaną wciągnięci przez środowiska całkowicie zsekularyzowane. Czy już widzieć jakieś owoce misji „ad gentes” w tych najbardziej zdechrystianizowanych zakątkach Europy?
– Papież rozesłał pierwsze siedem „missio ad gentes” 2 lata temu. Pojechały m.in. do dawnego NRD, do miasta, które kiedyś nazywało się Karl-Marx-Stadt, dziś to Chemnitz. Tam doskonale widać niszczące skutki komunizmu. To miasto bez pracy, gdzie wszystko jest bankructwem. Najgorsze jest to, że pół wieku komunizmu zniszczyło wiarę: w prawie wszystkich parafiach protestanckich – w większości luterańskich – dzisiaj nie ma nikogo, podobnie jest w parafiach katolickich. 98 proc. mieszkańców nie jest ochrzczonych. Rozmawialiśmy z biskupem katolickim, który był bardzo zadowolony z pomocy, którą mu daliśmy. Tam utworzyliśmy dwie misje „ad gentes”.

Co oznacza „missio ad gentes”?
– To jest nowa forma obecności Kościoła, to nie jest dokładnie parafia, ale jakby parafia – to jest misja. Wyjątkowe jest w niej to, że nie wyrusza się ze świątyni, ale wyrusza się, jak w Kościele pierwotnym, ze wspólnoty chrześcijańskiej, która jest jak świątynia Chrystusa, jak ciało Chrystusa zmartwychwstałego. Pojechały już rodziny, które zakończyły Drogę Neokatechumenalną, z dorosłymi dziećmi, które zgodziły się, aby zmienić uniwersytety, domy i pojechać do tych tak trudnych stref. Odwiedzają domy, przepowiadają na ulicach i zapraszają ludzi do swoich domów, aby, „skrutować” (czyli czytać i poznawać) Słowo Boże, poznawać Jezusa Chrystusa. Znajdujemy ludzi biednych, zniszczonych, rozwiedzionych, alkoholików… taka jest sytuacja w Europie. To katastrofa. Sekularyzacja prowadzi do apostazji, do utraty wiary. Potrzebne jest utworzenie „missio ad gentes” w Amsterdamie. Biskup Amsterdamu chciał tego w jednym z miast-satelit na peryferiach, miasta całkowicie nowego, „zrobionego” na mapie, gdzie Kościół jest nieobecny. Także na południu Francji biskupi Awinionu, Montpellier, Tulonu chcieli misji „ad gentes”.

Jaki udział mają „rodziny w misji” w nowej ewangelizacji w diecezjach, do których jadą na prośbę biskupów?
– Mamy już wiele rodzin w misji, około 700. Wszyscy są im wdzięczni. Biskupi, którzy o nie prosili, podziwiają te rodziny za to, że zabierają dzieci, zostawiają wygodne domy, pracę i jadą w zupełnie nowe miejsce, często nie znając języka. W Chinach, na przykład, mamy już ponad 50 rodzin. Tam, jak mówią biskupi, bez rodzin nie byłoby możliwe ewangelizowanie, ponieważ otwierają one drogę do Jezusa Chrystusa. Rodzina daje prawdziwe świadectwo jako wspólnota ludzi i obraz Trójcy Świętej. To jest wielka rzecz! Wspólnota w misji pokazuje to, co mówi Chrystus: „Jak Ojciec mnie posłał, tak i ja was posyłam. Jak Ty, Ojcze, jesteś we mnie, ja w Tobie, aby oni stanowili jedno, aby świat uwierzył, że Ty mnie posłałeś”. To znaczy dojść do tego, aby wspólnota żyła w perfekcyjnej jedności, jaka jest w Trójcy Świętej: to jest świadectwo, jakiego oczekuje świat.

* Roberto Piermarini jest dziennikarzem Radia Watykańskiego.