Jak się dobrze wyspowiadać?

Wokół pięciu warunków dobrej spowiedzi

publikacja 20.08.2008 13:27

Katechizm wylicza pięć warunków dobrej spowiedzi: rachunek sumienia, żal za grzechy, mocne postanowienie poprawy, szczera spowiedź, zadośćuczynienie. Te warunki nie są tylko praktyczną wskazówką dla penitenta. Stanowią one koleje etapy drogi nawrócenia. To pięć warunków odzyskania duchowego zdrowia.

Jak się dobrze wyspowiadać?   Dobre warunki do nawrócenia

1. Rachunek sumienia

2. Żal za grzechy

3. Mocne postanowienie poprawy

4. Szczera spowiedź

5. Zadośćuczynienie


Więcej w serwisie liturgia.wiara.pl

Jak się dobrze wyspowiadać?   Henryk Przondziono/Agencja GN Caravaggio "Nawrócenie św. Pawła", Kościół Santa Maria de Popolo w Rzymie Dobre warunki do nawrócenia

Ks. Tomasz Jaklewicz

Pokuta. Jest mozolnym odrywaniem się od zła i zwracaniem ku Bogu. Zaczyna się od uznania własnej winy i odkrycia Bożego miłosierdzia. Jest leczeniem serca. Praktycznie trwa całe życie, bo niestety wciąż upadamy. Wielki Post przypomina nam, jak bardzo jej potrzebujemy.

Kiedy Churchill został premierem Wielkiej Brytanii, postawił sprawę jasno. Obiecał swoim rodakom „krew, pot i łzy”. Mówiąc o sakramencie pokuty warto również postawić sprawę jasno. Czeka nas walka. Jej stawką jest moje zbawienie. Kompromis ze złem prędzej czy później prowadzi do kompromitacji. Dlatego pokuta wymaga wysiłku, wyrzeczenia, ofiary. Prosta i łatwa jest droga do śmierci. Ścieżki prowadzące do życia są strome, wąskie, mało atrakcyjne. Grzech zapuszcza w nas swoje korzenie głębiej, niż nam się wydaje, i dlatego nie poddaje się łatwo. Walcząc z nim, ani na moment nie wolno odrywać wzroku z Tego, który sam przeszedł przez „krew, pot i łzy”. Nie ma innej drogi do zmartwychwstania. Tylko przez krzyż. Jego i mój.

Trzeba powiedzieć: dosyć!

„Miłość ku Bogu niepoważna, niedojrzała, charakteryzuje się tym, że upatruje się jej wewnętrznej pełni wtedy, gdy ręce z upodobaniem splatają się na żołądku, a z wygodnego bujaka unosi się ku sufitowi znużone snem spojrzenie”. Te słowa Kierkegaarda trafiają w sedno. Boimy się wejścia na drogę pokuty, bo oznacza ona zerwanie z wygodnym, bezpiecznym, sytym życiem. Pokuta jest wyjściem na pustynię. Jest porzuceniem oaz tzw. świętego spokoju, w których króluje zgoda na zło. Dlaczego godzimy się na przeciętność, bylejakość, bezwład? Trapista Michał Zioło odpowiada: „To przez ducha, który chce być wielki, a jednocześnie przeciąga czas niedojrzałości w nieskończoność”.

Pokuta zaczyna się od tęsknoty za przemianą, za nowym narodzeniem, za życiem naprawdę. Droga nawrócenia zaczyna się od zdecydowanego: dosyć! Adresatem tego słowa jestem ja sam, a dokładniej moje lenistwo, nijakość, pycha, egoizm, grzech.

Od serca do czynów

„Nawróćcie się do Mnie całym swym sercem przez post i płacz, i lament. Rozdzierajcie jednak wasze serca, nie szaty” – wzywa Bóg. Najważniejszym aspektem pokuty jest przemiana wewnętrzna. Greckie słowo metanoia (nawrócenie) oznacza przemianę myślenia. Dosłownie „myślenie po”, co można rozumieć jako wyciąganie wniosków z gorzkich lekcji. Pokuta oznacza uznanie własnej przegranej, fiasko wszystkich przedsięwzięć opierających się na sobie.

Istotne jest to, że człowiek się nawraca do KOGOŚ, nie na jakiś światopogląd czy ideologię. Grzesznik odkrywa, że nie może liczyć na siebie, może liczyć tylko na Boga i Jego przebaczającą miłość. W pokucie nie chodzi o walkę z pojedynczym grzechem, ale o coś bardziej fundamentalnego. Chodzi o stanowcze powiedzenie dwóch słów: nie i tak. Nie – grzechowi, złu, pysze własnego ja. Tak – Bogu.
Wewnętrzna postawa pokuty musi uwidaczniać się na zewnątrz. Czynienie pokuty jest autentyczne i skuteczne, gdy wyraża się w aktach i czynach pokutnych. Pokuta jest nawróceniem, które przechodzi z serca do czynów. Klasyczne pokutne uczynki to post, uczynki miłosierdzia (jałmużna) i modlitwa. Pokuta może przyjąć jednak także inne formy (pojednanie, czytanie Biblii, podjęcie trudnych decyzji, cierpliwe znoszenie przeciwności itd.).

Druga deska ratunku

Pokuta jest drogą. Nie idziemy nią sami, ale razem z całym Kościołem. Ten wymiar wspólnotowy pokuty ujawnia się w sakramencie pokuty, w którym osobista pokuta zostaje umocniona i potwierdzona przez działanie Kościoła.

Ciekawa jest historia kształtowania się praktyki pokutnej w Kościele. W pierwszych wiekach podstawowym sakramentem odpuszczenia grzechów był chrzest. Kandydat do chrztu musiał przejść okres przygotowania (katechumenat), którego celem było nie tylko poznanie treści wiary, ale także osobiste nawrócenie. Katechumenat był czasem pokuty, którego zwieńczeniem był chrzest. Wejście do wody chrztu oznaczało definitywne zerwanie z grzesznym, pogańskim życiem i zapoczątkowanie życia w łasce Chrystusa.

Pierwsi chrześcijanie mocno akcentowali wezwanie do bezgrzeszności. Kościół doświadczył jednak szybko, że ochrzczeni nadal ulegają pokusom i mogą odpaść od Chrystusa. Sakrament pokuty nazwano drugą deską ratunku (po chrzcie). Początkowo uznawano, że pokuta po chrzcie jest możliwa tylko raz. Ostatecznie jednak zwyciężył pogląd bardziej realistyczny. Chrześcijanie często grzeszą, ale Bóg jest miłosierny, dlatego wielokrotna pokuta jest możliwa i nieodzowna.

Początkowo sakrament pokuty wiązał się z publicznym wyznaniem grzechów i publiczną pokutą. Z czasem pokuta i sama spowiedź nabrały charakteru bardziej osobistego. Odkąd powszechny stał się chrzest niemowląt, spowiedź traktuje się jako podstawowy sakrament nawrócenia. Warto jednak pamiętać, że istnieje ścisła łączność między chrztem a sakramentem pokuty. Sakramentalne przebaczenie grzechów jest powrotem do łaski chrztu. W liturgii Wielkiego Postu wezwanie do pokuty wiąże się z odnowieniem przymierza chrzcielnego. Dlatego celem pokutnej drogi w liturgii jest odnowienie przyrzeczeń chrzcielnych podczas Wigilii Paschalnej w Wielkanoc.

Jak się dobrze wyspowiadać?   Józef Wolny/Agencja GN Wysoki rachunek. Ale zapłacony!

Oprac. na podstawie książki S. Czermińskiego i J. Kucharczak

Nie kochamy rachunków. Gaz, prąd, czynsz, telefon… Znajome druki przyprawiają o dreszcze. Rzut oka na pozycję „do zapłaty”. O Jezu! Dlaczego tyle? Z rachunkiem sumienia jest inaczej. „Liczymy” grzechy nie po to, by za nie zapłacić, lecz po to, by „obliczyć”, jak wielka jest miłość Boga.

Tego rachunku akurat nie trzeba się obawiać. Jest zapłacony. Krwią Chrystusa na krzyżu. Dlaczego więc uciekamy od rachunku sumienia albo odprawiamy go byle jak? Może to lęk przed odkryciem prawdy o sobie, może duchowe lenistwo, może niezrozumienie jego istoty i wartości.

Oto garść praktycznych rad dotyczących rachunku sumienia:

1. Jest modlitwą. To ważne, by o tym pamiętać. Każda modlitwa zmusza człowieka do poznawania siebie.

2. Rachunek sumienia wymaga nieustannej świadomości, że stoję przed Bogiem, który mnie kocha. Św. Ignacy zaleca, by przed pytaniem o grzechy zapytać się o dobro otrzymane i uczynione. Warto przypomnieć sobie konkretne Boże dary z ostatniego czasu (wydarzenia, słowa, spotkania, itd). To pomaga zobaczyć działanie Boga w historii mojego życia.

3. Trzeba prosić o łaskę poznania swoich grzechów. Duch Święty jest światłością sumień. On pomaga uciszyć nasz niepokój i widzieć cały czas przebaczającą miłość. „Przyjdź Duchu Święty i oducz mnie rachunku sumienia w samotności, jak w celi więziennej, z której wychodzi się na salę sądową. Naucz mnie rachunku sumienia razem z Chrystusem, Przyjacielem i Lekarzem, któremu warto powiedzieć wszystko”.

4. Rachunek sumienia musi boleć. Ponieważ grzech rani. Boga, innych, samego grzesznika. Warto widzieć powiązanie grzechów, ich źródło, motywację. Grzech jest raną na ciele Jezusa. Pytaj: co Ciebie Jezu bolało, czym Cię zraniłem? A nie: co znowu narobiłem? co zawaliłem? co ksiądz o mnie pomyśli? Przeżycie bólu Boga, którego dosięga mój grzech, jest łaską prowadzącą do nawrócenia.

5.Rachunek sumienia przeprowadzamy w świetle Słowa Bożego, np. według dziesięciu przykazań, przykazania miłości, Kazania na Górze (Mt 5–7), Hymnu o miłości (1 Kor 13). Warto korzystać z różnych wzorów rachunku sumienia, by nie popadać w schematy. Zawsze jest pokusa „wybielania siebie”.

6. Często pomijamy grzechy przeciwko Bogu. Warto zacząć od pytania o wiarę. O miejsce Boga w moim życiu. Co jest moim bożkiem? Zazwyczaj mamy ich całą kolekcję.

7. Nie ograniczajmy rachunku sumienia tylko do przygotowania do spowiedzi. W codziennym rachunku sumienia można przejść w myśli drogę całego dnia, można też skupić się na jednym grzechu i „podrążyć”.

8. Nie starajmy się przeprowadzić perfekcyjnego rachunku sumienia. To przejaw pychy. Bóg nie jest księgowym, jest Ojcem, do którego wracasz.

9. Rachunek sumienia prowadzi do modlitwy żalu.

Oprac. na podstawie książki S. Czermińskiego i J. Kucharczak, „Tylko dla łajdaków”, oraz książek o. J. Augustyna

Jak się dobrze wyspowiadać?   Józef Wolny/Agencja GN o. Józef Augustyn SJ Chcesz ofiarować zwiędłe kwiaty?

Z Józefem Augustynem SJ o rachunku sumienia rozmawia Marcin Jakimowicz

Marcin Jakimowicz: Rachunek sumienia to warunek dobrej spowiedzi, z którym mamy spore kłopoty.
Józef Augustyn SJ: – Żyjemy w czasach, które nie sprzyjają robieniu rachunku sumienia. Scena polityczna, medialna pełna jest półprawd, graniczących niekiedy z kłamstwem. Politycy dają obietnice, które potem rozmyślnie łamią. Jesteśmy też świadkami ekshibicjonistycznego opowiadania o swoich brudach czy też bezkarnego przyznawania się do zbrodni. Przykład. Lekarze holenderscy przyznali się do zabicia śmiercionośnym zastrzykiem 22 noworodków, które uznali za nieuleczalnie chore. Wszystko odbywało się zgodnie z procedurami, które uchwaliła sama dla siebie akademia pediatryczna w Groningen. Aleksander Sołżenicyn ma rację, mówiąc o „nędzy moralnej” świata zachodniego.

Czym jest rachunek sumienia?

– Łatwiej powiedzieć, czym nie jest. Nie jest wypełnianiem PIT-u. To nie rachowanie strat i zysków. Samo pojęcie „rachunek”, choć klasyczne, jest mylące. Kojarzy nam się z wyliczaniem, sumowaniem. Rachunek sumienia nie ma nic wspólnego z niebieską matematyką. Jest rozmową grzesznika z przebaczającym Ojcem o zranionej miłości.

Gdy przymykam oczy i przypominam sobie grzechy, z przykrością stwierdzam: znowu to samo…

– Jeżeli tak stwierdzam, to znaczy, że nie jest gorzej. I to jest już sukces. Grzech ma destrukcyjną dynamikę. Jest jak rak złośliwy. Kiedy nie jest leczony, rozwija się. Szczere wyznawanie „ciągle tych samych grzechów” okazuje się lekarstwem przeciwko nowym grzechom, cięższym. Nie możemy mylić odczucia satysfakcji emocjonalnej ze zbawieniem. Faryzeusz w świątyni czuł satysfakcję ze swych „sukcesów” duchowych, a Jezus powiedział o nim, że jest nieusprawiedliwiony. A mistycy? Często byli na skraju rozpaczy z powodu swoich grzechów (nie urojonych bynajmniej, lecz głęboko przeżywanych), ale doświadczali zbawienia.

Walczą w nas dwie skrajności. Jedni rozbijając swe rodziny, mówią z uśmiechem: „Nie mamy sobie nic do zarzucenia”, inni spowiadają się z tego, że jedli w piątek mięso przez zapomnienie.
– Jedni i drudzy trwają w tym samym błędzie. Przecedzają komary, ale przepuszczają wielbłądy. Szukają grzechu tam, gdzie go nie ma, i to przesłania im rzeczywiste zło.

A ci, których dopiero w konfesjonale trzeba przekonywać, że coś, w czym tkwią po uszy, jest grzechem?

– Gdy ktoś przed kratkami konfesjonału opowiada na luzie o wielkich grzechach, którymi krzywdzi innych, kapłan jest bezradny. I jest to bolesne. Jeżeli penitent latami banalizował wielkie grzechy, co ksiądz może zrobić w ciągu kilku minut? Może jedynie dać mu świadectwo własnego nawrócenia. Będąc w takich sytuacjach, mówię Panu Jezusowi: „Przecież nie ja go zbawiam. To Twoja owca. Rób coś”. Wzbudzam w sobie nadzieję, że to nie jest jego ostatnia spowiedź. Istotą spowiedzi nie jest dialog między penitentem a księdzem, ale między penitentem a Bogiem. Ksiądz nie robi analizy sumienia penitentowi, ale z zaufaniem przyjmuje to, co on wyznaje.

Pamiętam kapłana, który sprowokował młodych pytaniem: „Co jest gorszym grzechem: kilka samogwałtów, czy jedno obgadywanie człowieka?”. Zapadła krępująca cisza.

– Uważam takie prowokacje za nieprzyzwoite. Słowo padające z ambony winno być pełne kultury. Grzechów nie mierzy się najpierw ich materią. Nie można licytować grzechów! Co jest moim największym grzechem, mogę ocenić najpierw sam w moim sumieniu. O grzechu nie decyduje „materialna materia”, ale ludzkie serce, które sprzeciwia się woli Boga. I tak uleganie wewnętrznej pysze, które nie zostało jeszcze „zmaterializowane”, może też być wielkim grzechem. Większa materia grzechu wcale nie oznacza, że sam grzech jest większy.

Ale dzięki takiej prowokacji ludzie zaczynają zastanawiać się nad tym, kiedy ostatnio kogoś obgadali… Nad niektórymi grzechami przechodzimy do porządku dziennego.

– Ksiądz nie może pozwalać sobie na chwytliwe prowokacje. Nie jest dziennikarzem i nie występuje w swoim imieniu. Przemawianie z ambony czy dialogowanie w konfesjonale jest misją, a nie wykonywaniem zawodu. Pełnienie misji wymaga wielkiego szacunku do człowieka.

Czy ważny jest błyskawiczny rachunek sumienia, czyniony szybciutko w drodze do kościoła?

– Nie rozważałbym problemu wedle klucza: ważny–nieważny, godny – niegodny. Zapytajmy inaczej: czy jest głęboki. Czy ważne są kwiaty z przeceny ofiarowane matce lub dziewczynie? Są ważne. Ale przecież kobieta zaraz zauważy, że kwiaty są stłamszone, zwiędłe i że brakuje w nich serca. Prezent musi kosztować! Jeżeli spowiedź nie kosztuje, nie zaboli, nie zawstydzi, nie jest dobra. Miłość mierzy się ofiarą.

A jeśli nie potrafię przerazić się swoim grzechem, bo za bardzo przyzwyczaiłem się do niego?
– Przerażenie nie jest dobrą reakcją w spowiedzi. Judasz przeraził się i… powiesił się. Jeżeli w spowiedzi przerażam się grzechem, ale nie zachwycam się miłosierdziem Boga, popadam w rozpacz. Grzech winien sprawiać mi ból, ponieważ zraniłem najlepszego Ojca i skrzywdziłem moich braci. I dlatego idę z moimi grzechami do „lecznicy” – do spowiedzi. Proszę Jezusa – Lekarza o lekarstwo: o łaskę przebaczenia i pojednania.

Jak się dobrze wyspowiadać?   Henryk Przondziono/Agencja GN Kiedy dusza boli

Oprac. na podstawie Katechizmu Kościoła Katolickiego oraz książek o.J. Augustyna SJ

Boimy się bólu. Chcemy go uniknąć. A jednak ból ma dobre strony. Jest sygnałem, że dzieje się coś złego i potrzebujemy lekarza. Katechizm mówi: żal za grzechy jest „bólem duszy”. Dobrze, że grzech nas boli. To znak, że potrzebujemy Lekarza. Jego także boli nasz grzech. Najbardziej, kiedy próbujemy leczyć się sami, bez Niego.

Żal za grzechy jest najważniejszym warunkiem spowiedzi. Jest również decydującym momentem nawrócenia. Mamy nieraz kłopoty z właściwym rozumieniem tego etapu pokutnej drogi. Spróbujmy uporządkować nasz wiedzę.

1. Żal za grzechy „jest bólem duszy i znienawidzeniem popełnionego grzechu z postanowieniem niegrzeszenia w przyszłości”. Ta sucha katechizmowa definicja wymaga uzupełnienia. Brakuje w niej Boga. Ów ból duszy jest zawsze wobec Boga, w Jego obecności. Żal za grzechy „dzieje się” na linii między skruszonym (lub dopiero kruszejącym) grzesznikiem a miłosiernym Bogiem.

2. Żal jest owocem dobrze przeprowadzonego rachunku sumienia. Człowiek spogląda w przeszłość, widzi swoje błędy, uznaje je, nazywa po imieniu i oddaje Bogu. Impuls do żalu jest poruszeniem Ducha Świętego, jest łaską. Im bliżej ktoś jest Boga, tym bardziej grzech będzie go bolał. Bardziej jest nam żal, kiedy sprawiamy przykrość kochanej, bliskiej osobie niż komuś obcemu.

3. Żal nazywamy doskonałym, kiedy jego motywem jest miłość do Boga. Człowiek dostrzega ból Boga, uświadamia sobie, że zdradził najwierniejszego Przyjaciela, że zawiódł Jego zaufanie. Żal nazywamy niedoskonałym, jeśli rodzi się z rozważania brzydoty grzechu lub z lęku przed potępieniem wiecznym. Taki wstrząs sumienia może być początkiem drogi prowadzącej do nawrócenia z miłości. To klasyczne rozróżnienie jest nieco teoretyczne. W człowieku obie motywacje (miłość i lęk) są przemieszane, tzn. zawsze w jakiejś mierze lękamy się o siebie, o swoje zbawienie, czujemy, że grzech nas osłabia. A z drugiej strony nie ma autentycznego żalu bez choćby szczypty miłości, czyli spoglądania na Boga, na Jego miłosierdzie.

4. Nie każde poczucie winy jest prawdziwym żalem za grzechy. Judasz po zdradzie czuł ból duszy, nienawidził swojego czynu, ale jednocześnie znienawidził siebie. Źródłem jego rozpaczy była pycha. Dostrzegał własną niedoskonałość, ale nie widział już miłości i przebaczenia Jezusa. Chciał sam wymierzyć sobie karę. Krzyż Jezusa byłby niepotrzebny, gdyby człowiek mógł sam odpokutować swój grzech. Należy oczyszczać nasze akty żalu z postawy judaszowej. „Najgorszym złem dla człowieka nie jest sam grzech, ale pycha związana z nim, która zamyka go w jego własnym grzechu i nie pozwala otworzyć się na ofiarowane mu miłosierdzie Boga” (o. J. Augustyn).

5. Biblijne przykłady żalu. W Starym Testamencie król Dawid po grzechu z Batszebą i zabiciu jej męża w dialogu z prorokiem Natanem uznaje swój grzech. Warto rozważyć tę historię (2 Sm 11–12) oraz związany z nią Psalm 51. W Nowym Testamencie – żal Piotra po zdradzie Jezusa. Kiedy Pan spojrzał, Piotr gorzko zapłakał (Mt 26, 69–75), ale nie rozpaczał. Żałować za grzech, to spojrzeć w oczy Jezusa, usłyszeć milczące pytanie: czy naprawdę nie chcesz Mnie już znać?

6. W autentycznym żalu człowiek nie wyolbrzymia grzechu, ani go nie pomniejsza. Stara się odróżnić pokusy, niedobrowolne złe myśli czy pragnienia od popełnionych grzechów. Nie ocenia grzechu, pytając czysto formalnie, czy złamałem przepis, prawo, ale pyta zawsze o miłość, o motywację.

7. Żal za grzechy w naturalny sposób łączy się z postanowieniem poprawy, czyli ukierunkowuje człowieka na przyszłość. Daje mu nadzieję.

Jak się dobrze wyspowiadać?   Józef Wolny/Agencja GN ks. Stefan Czermiński Żałuję, że nie żałuję

O żalu za grzechy z ks. Stefanem Czermińskim rozmawia Marcin Jakimowicz

Marcin Jakimowicz: Czy pamięta Ksiądz, gdy jako mały chłopiec coś poważnego przeskrobał?

ks. Stefan Czermiński: – Jasne. Jak się kocha rodziców, to takie rzeczy doskonale się pamięta…

Co Ksiądz wówczas robił?

– Wiedziałem, że tata musi mnie ukarać, bo coś tam popsułem przez swoją zuchwałość i lekkomyślność, ale odkryłem w sobie jakąś dziwną przewrotność i pomyślałem: „Rzucę się tatusiowi na szyję, przytulę się do niego. Może się skruszy? Może zrozumie, że dalej go kocham, że nie chciałem…

I skutkowało?

– Czasem udało się tatę wzruszyć, zmiękczyć, czasem nie…

Czy to nie była jedynie kalkulacja? Boję się kary, ale tak naprawdę nie żałuję tego, że zasmuciłem rodziców?

Nie wykluczam takiej przewrotności dziecka. Byłem dużym spryciarzem.

Pytam o to, bo nasz rachunek sumienia też jest często wykalkulowany. Nie potrafimy przerazić się swoimi grzechami, tylko pro forma rzucamy się Ojcu na szyję. A nuż unikniemy kary?

– No tak. To rzeczywiście dramat. Podobnie jest w małżeństwie. To słowo „przepraszam” jest takie suche, zdawkowe, bez dotknięcia i zrozumienia bólu, który przeżywała druga osoba.

Czy każdy grzech rodzi śmierć?

– Tak. Myślę, że każdy. Grzech lekki to jedynie wejście w zagrożenie życia, ale grzech ciężki to już śmierć, odłączenie od Jezusa.

Gdybyśmy doświadczyli, że nasze grzechy rodzą śmierć, nie chcielibyśmy nigdy do nich wrócić! Nasz żal byłby szczery. A tak? Grzech traktujemy często jak jakąś przyjemność, z niewiadomych przyczyn zakazaną przez Kościół. Śmierć? Jaka śmierć?

– Dzieje się tak, bo nie odnosimy tego do relacji miłości. A tu trzeba wszystko odnosić do miłości! Trzeba ją pielęgnować jak kruchą, bezcenną roślinkę. Bo właśnie miłość objaśnia nam grzech. Gdy zrani się miłość, to torturą jest patrzenie, jak ona cierpi. Gdy się nie kocha, zaczyna być to wszystko rutyną. Czym innym jest popchnięcie przechodnia na ulicy, czym innym uderzenie kolegi z pracy, a czym innym spoliczkowanie własnej mamy. Ta gradacja miłości uzmysławia nam wagę grzechu.

Ci, którzy doświadczyli na własnej skórze owoców swego grzechu i zobaczyli, że jest on spoliczkowaniem pokornego Boga, odwracają się od grzechów. Ja często teoretycznie wiem, że zrobiłem źle, ale nie potrafię wykrzesać z siebie żalu. Nie potrafię zapłakać nad grzechem…

– Warto przypomnieć sobie żal alkoholika. On też często „nakręca się”, by uronić łzę, zmusza się do płaczu, po to, by żona zrozumiała, że żałuje. Istota żalu za grzechy nie leży w emocjach. Leży gdzieś głębiej. Dopiero po owocach widać, czy żal był prawdziwy. Jeśli gna nas do spowiedzi, nawet bez odczuwania uczucia żalu, i wchodząc do kościoła żałujemy, że nie żałujemy, to Pan Jezus to widzi. On patrzy na nasze pragnienia. A one, jak myślę, są istotą żalu. Pragnienie złączenia się z ukochanym. Musimy pogodzić się z tym nieznośnym przeczuciem, że nie potrafimy sami wzbudzić żalu.

Katechizm pisze o żalu doskonałym i niedoskonałym…

– Tu bardzo ważne są łacińskie pojęcia. To są niesamowicie ciekawe sformułowania: contritio („żal z miłości”, czyli żal doskonały) i attritio (żal niedoskonały). Contritio można przetłumaczyć jako zmiażdżenie, skruszenie na piasek, a attritio, jako pokruszenie na duże kawałki, które można jeszcze od biedy złożyć z powrotem. Stary człowiek skruszony na spore kawały po jakimś czasie dojdzie do siebie. Jak zbrodniarz, który oberwał przy przestępstwie i leżał bez przytomności, ale później ocknął się, uciekł i znów pobiegł uprawiać swój proceder.

Czyli idę do spowiedzi, ale głęboko czuję, że i tak za kilka dni zgrzeszę? Nie chcę się radykalnie odciąć od swych grzechów i zwrócić w stronę Ojca?

– Tak! I nie jest to do końca szczere. Żałuję za grzechy bardziej dla zachowania jakichś konwenansów, podtrzymania nurtu starej tradycji, w której zostałem wychowany. Nie ma w tym miłości. Gdy miłość dopuści się zdrady, to ten grzech ją miażdży. Mamy wówczas do czynienia z piaskiem (contritio), z tak wielkim pokruszeniem, że nie ma już czego zbierać. Piasek wypełnia formę pragnienia, które pcha nas do przytulenia się do ukochanej osoby, do Jezusa. Człowiek żałujący z miłości jest jak piasek, gotowy wypełnić każde naczynie. Jest uległy Bożej woli do końca. Może śmiało zawołać: „Rób ze mną, co chcesz!”. A skruszony „na kawałki”, nie jest tak dyspozycyjny. „Na razie nie chcę grzeszyć” – to tyle, koniec.

Nie chce się poddać rękom Garncarza?

– Tak, to kapitalne biblijne porównanie! Dłonie Boga mogą nawet nasz grzech wykorzystać dla naszego dobra.

Często rachunek sumienia i żal za grzechy wymieniamy na jednym oddechu.

– Z jednej strony już w samym rachunku sumienia, w przypominaniu sobie grzechów, zawiera się jakieś zainicjowanie żalu, ale wydaje mi się, że żal za grzechy musi być osobnym aktem. Musi być uświadomieniem sobie ogromu miłości i zrodzić w nas decyzję przylgnięcia do Jezusa. W naszym sercu wzbiera wówczas postawa, że już nigdy więcej nie chcemy zranić Jego miłości. Jeśli małżonkowie rozmawiają o zdradzie, to w pełnym momencie musi dojść do pewnego aktu przeproszenia, przytulenia, przylgnięcia do ukochanej osoby. Nie wystarczy sobie pogadać. A osoba, która zdradziła, też ogromnie liczy na taki gest. Pragnie przytulenia, by doświadczyć, że druga osoba jej przebaczyła.

Jak się dobrze wyspowiadać?   Józef Wolny/Agencja GN Po raz 151 obiecuję: już nie będę…

Oprac. na podstawie książek o. J. Augustyna SJ

Nie lubimy tych, którzy nie dotrzymują obietnic: spóźniają się, zawalają terminy, nie wywiązują się ze zobowiązań. Dobrze, że Pan Bóg ma do nas świętą cierpliwość.150 razy mówiłem Mu: już nie będę... A znowu leżę jak długi. Czy powiedzieć po raz 151: już nie będę? Tak, koniecznie!

Postanowienie poprawy jest ufnym spojrzeniem w przyszłość. Nieraz ogarnia nas zwątpienie. Pytamy, czy warto znowu dawać Bogu obietnicę poprawy. Przecież tyle razy Go zawiodłem. Tyle słów rzuconych na wiatr. Może nie warto? Ten moment zawahania staje się przyczółkiem Złego. Szatan tylko na to czeka. Natychmiast usłyszymy głos pokusy: masz rację, po co coś obiecywać, po co próbować, ileż można, daj sobie spokój, patrz, inni się nie męczą i żyją sobie całkiem spokojnie. Chrześcijańska nadzieja mówi wytrwale: zacznij jeszcze raz. Wybór należy do nas.

Jak rozumieć postanowienie poprawy? Czym ono naprawdę jest?
Postanowienie poprawy jest owocem żalu za grzechy. Ponieważ widzę oszustwo grzechu, widzę moje zniewolenie, słabość, dostrzegam zranioną miłość Boga, dlatego z całych sił nie chcę już tak żyć. Chcę zmiany.

W tym akcie są dwa elementy: mocna decyzja woli oraz powierzenie przyszłości Bogu. Św. Ignacy zachęca, by postanowić poprawę przy łasce Boga. To szalenie ważne. Nie liczyć na siebie. Kierować swój wzrok na Boga. On jest pierwszym Autorem naszej świętości. Pisze Jan Paweł II: „Gdybyśmy chcieli oprzeć postanowienie niegrzeszenia wyłącznie lub w głównej mierze na własnych siłach, powołując się na rzekomą samowystarczalność (...), to tak jakbyśmy mówili Bogu – bardziej lub mniej świadomie – że już Go nie potrzebujemy”.

Nie warto marnować czasu na zastanawianie się, czy mi się powiedzie, czy nie. Przyszłość należy powierzyć Bogu. Ważna jest prawa intencja: chcę teraz zerwać z grzechem, chcę tego szczerze i ze wszystkich sił. To pragnienie i tę decyzję składam w ręce miłosiernego Boga.

Tak jak rachunek sumienia musi być konkretny, podobnie i postanowienie poprawy. „Będę lepszy” – to dobre na hasło 1-majowe. Na ogół jednak mało skuteczne. Lepiej uczynić jakieś konkretne postanowienie dotyczące np. walki z jedną wadą, polepszenia relacji z jednym człowiekiem lub pracy nad jakimś konkretnym dobrem. Zmiana w człowieku dokonuje się zawsze na zasadzie naczyń połączonych. Jeżeli dojrzewamy duchowo w jednej dziedzinie, to tym samym dojrzewamy w całej naszej duchowej postawie.

Zasada „zło dobrem zwyciężaj” jest dobrą wskazówką przy formułowaniu postanowień. Owocniejsze bywają postanowienia typu „będę…” niż „nie będę…”. Lenistwo zwalcza się pracowitością, pychę pokorą, obżarstwo postem itd.

Co z postanowieniem poprawy przy nałogach? Trzeba rozróżniać dwa rodzaje nałogów: rzeczywiste i psychiczne. Te pierwsze dotyczą uzależnienia organizmu od substancji chemicznych, np. narkotyków, alkoholu. Potrzebna jest wtedy radykalna decyzja rezygnacji z używki. Nieraz konieczna jest pomoc terapeutyczna. Ale najistotniejsza jest konsekwentna wola wyjścia z uzależnienia. Im głębsze uzależnienie, tym bardziej warto nie ufać sobie, lecz Bogu. Przy uzależnieniach psychicznych problem tkwi w naszej psychice. Niektóre grzeszne nałogi są jak cień ciągnący się za człowiekiem latami. Odpowiedzialność moralna za ten konkretny grzech jest wtedy zmniejszona. Nie oznacza to jednak rezygnacji z odpowiedzialności za życie. Nałogi są nieraz konsekwencją jakiegoś bałaganu w innych sferach życia. Walcząc wprost z nałogiem przegrywamy, lepiej jest dotrzeć do głębszych źródeł nałogów i konsekwentnie próbować zmieniać swoje generalne życiowe nastawienia.

Jak się dobrze wyspowiadać?   Wysilaj się, nieboszczyku...

O postanowieniu poprawy z o. Stanisławem Jaroszem OSPPE rozmawia Marcin Jakimowicz

Marcin Jakimowicz: Mój znajomy napisał sobie na kartce: „Od jutra nie piję”. Wstawał, patrzył i machał ręką: „Aaa, to dopiero od jutra” i sięgał po flaszkę. Czy podobnie nie wygląda nasze postanowienie poprawy? Poprawię się. Ale od jutra...

o. Stanisław Jarosz: – Tak, to jest poważny błąd w pojmowaniu sakramentu pojednania. Pamiętajmy jedno: inicjatywa jest zawsze Pana Boga. Jeśli ktoś przyjdzie i uklęknie przy konfesjonale, to dzieje się tak, bo sam Bóg za nim chodził! Nikt łaski Panu Bogu nie robi, to łaska ściga człowieka. Jak? Przez wyrzuty sumienia, przez różne wydarzenia, za którymi stoi Pan Bóg. To, że ktoś rozwalił sobie samochód i nagle uświadomił sobie, że musi zmienić swoje życie, to też jest plan Pana Boga.

W postanowieniu poprawy najważniejszy jest Pan Bóg. By było ono skuteczne musi być odpowiedzią na Jego dar: na skruchę, żal, na uznanie, że był w moim życiu grzech, że wszedłem w śmierć, w zło. Gdyby ten chłopak, o którym mówiłeś, uznał, że jest grzesznikiem, alkoholikiem to nie było kartki „od jutra”. Byłaby kartka „teraz”. To jest najważniejsze przy postanowieniu poprawy: TERAZ.

Myślimy często przy konfesjonale: „A ja wiem, że i tak nagrzeszę”...

– Ale ważne jest to, co mówisz, postanawiając poprawę, decydując się, że teraz zaczynasz współpracę z łaską. Podobnie z żalem za grzechy. Czy ja potrafię żałować? Chcę żałować! To nie jest tak, że ja nagle udowodnię Panu Bogu i wszystkim wokoło, że się poprawię.

Właśnie: ile razy obiecywałem sobie, że z czegoś wyjdę, na drugi dzień lądowałem w tym po uszy...
– Ale to też jest praca Pana Boga, który pomaga ci się nawrócić. Bo jeżeli idę po Jego miłosierdzie i „kiwam się” z Panem Bogiem, jestem nieszczery wobec Niego, nie uznaję Go za świętego Zbawiciela, ale coś kręcę, to ten Pan Bóg, chcąc, abym nie stracił życia wiecznego, sam mi podłoży nogę, żebym się nawrócił.

Czyli odpada koncepcja bicepsowa: teraz się napnę i nawrócę się.

– Jasne! To są wszystko koncepcje religijności naturalnych, takich jak buddyzm czy hinduizm. Istotą religii objawionej jest to, że my mamy grzechy przebaczone od dwóch tysięcy lat! Zapłacił za nie Jezus. Ale lekarstwo w szufladzie nie pomaga, trzeba jeszcze je przyjąć. Tym przyjęciem jest stawanie w prawdzie wobec Boga, uznanie że się jest grzesznikiem i droga do Kościoła, któremu dana jest władza rozgrzeszania, związywania i rozwiązywania. Wystarczy powiedzieć: „Panie Boże, bardzo Cię potrzebuję do tego, bym się poprawił. Wierzę, że dasz mi łaskę, że się poprawię. Ja ze swej strony zrobię wszystko, co mogę, ale Ty działaj!”.

Jeżeli młody chłopak mówi, że się poprawi i „wyjdzie” z grzechu onanizmu, a wraca do domu pełnego pornografii, to nie ma szans... Chyba że wywali wszystko, zanim pójdzie do spowiedzi. Inaczej diabeł złapie go w te same sidła...

– Jeśli człowiek naprawdę zobaczy, że grzech prowadzi do śmierci, będzie się chciał poprawić. A jeśli tego nie dostrzega, to postanawia sobie: poprawię się na cztery, pięć dni....

Wyobraź sobie, że jesteś Bogiem i ktoś przychodzi do ciebie i mówi: „Poprawiam się na tydzień, a potem mam cię gdzieś”. Jak się czujesz? To jest to kompletnie bez sensu! Albo zrywam z grzechem całkowicie, totalnie, albo wcale. Nie ma innej drogi. To tak, jakby ktoś postanowił sobie: nie będę bił dzieci, ale żonie to przyłożę. Pan Bóg nie pozwoli z siebie żartować. Jasne, że ktoś po spowiedzi może powiedzieć: podobają mi się jednak te moje grzechy, ale ważne jest to, co myśli i wypowiada w momencie postanowienia poprawy. Teraz. Bardzo często boimy się, że po postanowieniu poprawy staniemy się jakimiś dewotami, cudakami, że ten Pan Bóg dokona tak totalnej rewolucji, że już nie będziemy mogli spojrzeć ludziom w oczy Nieprawda. Wszystko mam od Niego i dopiero teraz wrócę do normalności.

Ale jeżeli nie zobaczę, do czego doprowadza mój grzech...

– ...to będziesz mówił: dobre są te lody, świetnie smakują, szkoda że nie są zakazane, bo smakowałyby lepiej. Absurd. Postanowienie poprawy nie jest uczuciem, jest decyzją: „Ja grzesznik, biorę miłosierdzie, za które zapłacił maksymalną cenę Jezus Chrystus i wierzę, że z Jego pomocą wyjdę z moich grzechów. Wierzę, że On mi pomoże, totalnie oczyści mnie z brudu, że to On w końcu zwycięży”.

Bardzo często potrzeba lat, by odkryć to Boże wychowywanie. Jeżeli latami demoralizowaliśmy się i wspieraliśmy grzech, to trzeba lat (dla naszego pouczenia), by z tych grzechów wyjść. Nawet jeżeli wiem, że jako zakonnik pójdę za tydzień do spowiedzi, to wierzę, że może się stać tak, że nie pójdę już z tymi samymi grzechami, że Bóg mnie z nich wyzwoli. I już nie wrócę do tego samego brudu. Ale nie dlatego, że się wysilę, napnę....

Zobaczmy, co powiedział Jezus do paralityka: „Odpuszczają ci się grzechy, wstań i chodź”. Czy to znaczy: „Napnij się, wytęż swe zdechłe mięśnie i wstań o własnych siłach?”. Nie! Paralityka podźwignęło słowo. Dopiero potem wstał. Gdy Jezus mówił do Łazarza: „Wyjdź z grobu”, to przecież nie kpił: „Wysilaj się, wysilaj nieboszczyku i próbuj wyjść”. On go uzdolnił do wyjścia. A prostytutka? Złapana na cudzołóstwie, wyrzucona na środek tłumu. Jezus powiedział do niej: „Idź i nie grzesz więcej”. Dlaczego interpretujemy te słowa na zasadzie: „Wysilaj się i już nie grzesz”, a nie na zasadzie „Uzdalniam cię do tego, byś nie grzeszyła. Zrywam twe więzy, nie musisz już grzeszyć”. Paralityku, wstań i chodź. I wstaje. Kobieto, nie grzesz. I nie grzeszy.

Często nie wierzymy, że z łaską Boga możemy wyjść z grzechu. Tyle razy już postanawialiśmy poprawę...

– To niemożliwe, abym przestał palić, to niemożliwe, bym wyszedł z nieczystości, to niemożliwe, bym kochał teściową. To jest możliwe. Możliwe! Bóg daje ci możliwość wygrania z grzechem. Nie róbmy z chrześcijaństwa prawa i moralizmu! Noś czapkę, chodź do kościoła, nie pal, uśmiechaj się, nie klnij, nie pluj do góry, nie kradnij. Samo prawo nie jest w stanie nikogo zbawić! Ono jest po to, by pokazać, że jestem grzesznikiem. Faryzeusze mówili: zachowujemy prawo i jesteśmy sprawiedliwi. A Jezus odparł: gdybyście uznali, że jesteście grzesznikami, to Ja bym was uleczył, gdybyście uznali, że jesteście ślepi, przywróciłbym wam wzrok. Ale skoro mówicie, że widzicie, pozostajecie w swojej ślepocie.

Wracam nieustannie do mentalności prawa, myślę, że zachowam przykazania. Nieprawda, ja ich nie zachowam, bo one w ogóle do tego nie służą! Bym mógł je zachować, konieczny jest Jezus, łaska Ducha Świętego, nawrócenie. Wiesz, co mi w życiu pomogło? Nie moje prywatne postanowienia poprawy, ale to, że na moje grzechy i wydarzenia z życia popatrzyłem przez pryzmat Pisma Świętego i powiedziałem, jak Maryja: „Niech mi się stanie według tego, co słyszę”. Oby mi się stało tak, jak Ty mi, Panie, mówisz. Zobaczmy, jak czytamy najważniejsze przykazanie świata: „Słuchaj Izraelu, będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. A bliźniego jak siebie samego”. To nie znaczy przecież „Masz kochać!”.

Nie można zmusić do miłości! Czyli „będziesz miłował” nie jako nakaz, przymus, ale jako obietnica?

– Tak! To wspaniała obietnica: „Ja, Pan Bóg obiecuję ci, że będziesz mnie kochał całym sercem, umysłem!”. To nie jest tylko prawo! Jedną z najważniejszych chwil mojego życia było to, że ja, słaby i grzeszny Stanisław Jarosz uwierzyłem, że będę tak miłował. Bo Bóg mi to obiecał! Powiedział: Potrafię sprawić, nawet to, że będziesz kochał swoich nieprzyjaciół. Dlaczego? Bo mój syn Jezus tak ukochał. Całym sobą, pozwolił rozciągnąć swe ręce na krzyżu, całym sercem, bo pozwolił, by rozszarpała je włócznia. Ja ci to obiecuję. Jesteś w stanie kochać”. Jeżeli ten Jezus zainstaluje się we mnie i da mi swojego Ducha, to ja będę tak kochał. Dlatego chrześcijaństwo jest dobrą nowiną. Od dwóch tysięcy lat głosi: potrafisz kochać. Bóg jest w tobie, pozwól Mu tylko działać...

Jak się dobrze wyspowiadać?   Henryk Przendziono/ Agencja GN Szept w ramionach Ojca

Oprac. na podstawie Katechizmu Kościoła Katolickiego

Wyznanie grzechów nie jest potrzebne Bogu. On wie wszystko. Nie jest potrzebne księdzu. To nie jest dla niego ciekawe. Więc komu to potrzebne? Samemu grzesznikowi! Przyznanie się do win jest drogą do wyzwolenia, jest powrotem do Ojca.

Nie chodzi o buchalterię, o drobiazgową wyliczankę win. Chodzi o maksymalnie proste, konkretne nazwanie rzeczy po imieniu, o wzięcie odpowiedzialności za popełnione zło, o otwarcie się na pojednanie z Bogiem i pojednanie z Kościołem. Wyznawanie grzechów w konfesjonale jest szeptem wypowiadanym w ramionach przytulającego nas do serca Ojca. Już samo wyznanie od strony czysto ludzkiej działa kojąco. A przecież najważniejsze jest to, że mogę wreszcie usłyszeć: „odpuszczam twoje grzechy”. Czujesz się wolny, możesz zaczynać od nowa.

Przypomnijmy katechizmowe prawdy: Na spowiedzi penitenci powinni wyznać wszystkie grzechy śmiertelne, które przypominają sobie po dokładnym rachunku sumienia. Grzech śmiertelny popełnia człowiek wtedy, kiedy grzeszy świadomie, dobrowolnie i w ważnej sprawie (tzw. ważna materia). Świadome zatajenie grzechu ciężkiego czyni spowiedź nieważną.

Przykazanie kościelne mówi, że wierni powinni przynajmniej raz w roku spowiadać się z grzechów ciężkich. Kto popełni grzech ciężki, nie powinien jednak zwlekać ze spowiedzią. Doświadczenie uczy, że im dłużej odkładamy spowiedź, tym trudniej się na nią zdecydować. Człowiek chory nie powinien odkładać wizyty u lekarza. Chodzi przecież o nasze dobro. Dlaczego nie korzystać z posługi Miłosiernego Lekarza?

Wyznawanie grzechów powszednich nie jest ściśle konieczne. Jednak Kościół zaleca taką praktykę. Regularne spowiadanie się pomaga kształtować sumienie, walczyć ze złymi skłonnościami, postępować w duchowym rozwoju.

Św. Augustyn pisze: „Ten, kto wyznaje swoje grzechy, już działa razem z Bogiem. Bóg osądza twoje grzechy, jeśli ty także je osądzasz, jednoczysz się z Bogiem. Człowiek i grzesznik to w pewnym sensie dwie rzeczywistości; gdy jest mowa o człowieku, uczynił go Bóg; gdy jest mowa o grzeszniku, uczynił go człowiek. Zniszcz to, co ty uczyniłeś, aby Bóg zbawił to, co On uczynił… Gdy zaczynasz się brzydzić tym, co uczyniłeś, wówczas zaczynają się twoje dobre czyny, ponieważ osądzasz swoje złe czyny. Początkiem dobrych czynów jest wyznanie czynów złych. Czynisz prawdę i przychodzisz do Światła”.

Jak się dobrze wyspowiadać?   Józef Wolny/Agencja GN o. Tomasz Golonka OP Światło jest mocniejsze…

O wyznaniu grzechów z o. Tomaszem Golonką OP rozmawia Marcin Jakimowicz

Marcin Jakimowicz: Wiele osób przed kratkami konfesjonału dopada jakiś lęk: co ksiądz sobie pomyśli? A jeśli mnie rozpozna? Jak zareaguje, gdy wyjdzie na jaw, że nie jestem wcale taki pobożny, jak opowiadam?

O. Tomasz Golonka: – Idąc do spowiedzi, warto się nie przejmować księdzem. Ksiądz może być różny, może różnie reagować, ale najważniejsze jest to, by wiedzieć, do kogo się naprawdę przychodzi. To zupełnie podstawowy warunek. Odpowiedź na pytanie: do kogo przychodzisz? Spowiedź świetnie pokazuje nam prawdę o tym, jak my myślimy o Panu Bogu.

Jeśli traktujemy Go jak Big Brothera, czy tyrana, idziemy do spowiedzi po karę?

– Drzemią w nas różne sposoby myślenia o Bogu. Lęk, podejrzliwość, nieufność. Często to one determinują nas, tkwią bardzo, bardzo głęboko. I nie ograniczałbym sprawy tylko do kwestii wychowania, tego, jaki był mój rodzic, czy jak o Bogu mówili na katechezie. Problem jest głębiej: to skutki grzechu pierworodnego. On zasiał w naszych sercach nieufność, podejrzliwość i myślenie, że Pan Bóg jest dla mnie zagrożeniem. Do kogo przychodzisz do spowiedzi? Do Boga, który jest twoim sprzymierzeńcem.

Zaczynamy wyznawać grzechy. Niektóre słowa są bardzo pojemne. „Grzeszyłem nieczystością” może oznaczać „walczyłem z pokusami”, ale też „zgwałciłem kogoś”. Często chcemy w czasie spowiedzi owijać w bawełnę, powiedzieć tak, by jak najmniej powiedzieć. Przecież Pan Bóg i tak widzi mój grzech. Po co o nim szczegółowo opowiadać? Czy to dobry mechanizm?

– Jest to sprawa delikatna. Bo z jednej strony oczekiwania wobec księdza są bardzo wysokie: powinien być subtelny, wrażliwy, taktowny, zasłuchany, cierpliwy i, broń Boże, nie wścibski. A ksiądz też jest w kłopotliwej sytuacji, bo gdy słyszy „nie chodziłem do Kościoła”, to nie wie, czy ten ktoś nie chodził przez kilka lat, czy w dwie ostatnie niedziele? Nie chodził, bo mu się nie chciało, czy był chory? I często kapłan próbuje doprecyzować. I to ma sens. Bo ukazuje się wówczas czasem sedno grzechu albo to, że żadnej winy moralnej nie ma! Specjalnie nie mówię o sprawach związanych z dziedziną szóstego przykazania, z czystością, bo to najdelikatniejsza przestrzeń, w której spowiadający się oczekuje, że kapłan nie będzie dopytywał się o szczegóły.

A ma prawo?

– Generalnie jest taka zasada, że w kwestiach związanych z seksualnością ksiądz dopytywać się nie powinien. Ale z drugiej strony, gdy słyszy: „zgrzeszyłem nieczystością”, to dobrze, jeśli wie, co to było konkretnie. Ja wiem, że wypowiadanie tego to trud, ból, ale dla kształtowania sumienia i głębszego wyzwolenia warto go podjąć. Bo spowiedź to nie jest magia, gdzie wyznajemy grzechy i nagle się coś z nami niezwykłego dzieje. Im precyzyjniej nazwę grzech, nie rozgrzebując go, tym lepiej. Złapię byka za rogi i będę wiedział, jak się z nimi zmierzyć. Spowiedź to przecież stanięcie twarzą w twarz i zmierzenie się ze swoją słabością.

Mam wyznawać tylko grzechy? Niektórzy kapłani podpowiadają: A co było dobrego?

– Sakrament pojednania jest dla wyznawania grzechów i proszenia Boga o dar uwolnienia, przebaczenia. Ale rozumiem ten pedagogiczny zabieg. W sytuacjach, gdy spowiadający się ma tendencje do jednoznacznego skoncentrowania się na swoich słabościach i ciemnościach prośba: „Opowiedz mi teraz o Bogu w twoim życiu” ma sens wychowawczy. Zobacz światło. Bo tak naprawdę, to dobro w życiu jest ważniejsze od słabości i grzechu. Zło zwyciężamy dobrem. Im więcej dobra, prawdziwości, tym automatycznie mniej miejsca dla grzechu i ciemności…

Przed konfesjonałem ojca Pio ustawiały się kolejki, ale ludzie czekali z drżeniem. Zdarzało się, że zakonnik wyrzucał niektórych z konfesjonału…. Czy kapłan może pozwolić sobie na takie radykalne cięcia?

– Wierzę, że gdy święty ojciec Pio odsyłał kogoś z kwitkiem, to wiedział, co robi i brał na siebie odpowiedzialność. Lepiej jak ksiądz od konfesjonału nikogo nie odsyła. Ale zdarzają się sytuacje bardzo trudne, gdy spowiadający się ewidentnie nie spełnia warunków spowiedzi, na przykład żalu za grzechy. Bardzo trudna sytuacja. Jeśli nawet zdarza się odmowa rozgrzeszenia, to zawsze wymaga ona ogromnej troski i subtelności. W tej sytuacji jest to rozwiązanie prawdziwsze, udzielenie rozgrzeszenia byłoby nieprawdziwe. Po co mamy udawać?

Jak się czuje ojciec Tomasz Golonka, który wypowiada słowa: „Ja odpuszczam tobie grzechy”. Nie „Bóg odpuszcza”, ale „ja odpuszczam”.

– Niekoniecznie wiele czuje, bo gdyby to zmierzyć emocjami, to by ich zabrakło albo byłyby raczej uwłaczające tej ogromnej tajemnicy. Tam dzieje się coś niewiarygodnego. Ksiądz jest zafascynowany, że w imię Boga, w pierwszej osobie udziela odpuszczenia grzechów. Tak jak wypowiada słowa konsekracji w pierwszej osobie. To tajemnica niebywałego powołania do tego, że kapłan w sakramentach funkcjonuje w osobie Chrystusa. Co to znaczy? Nie pojmiemy tego. To ogromna pokora Boga pokazująca jasno: kapłan jest sługą. To tak fascynujące, że aż wzbudza trwogę.

A grzechy wzbudzają trwogę? Czy po kilku latach spowiadania można się do nich przyzwyczaić?

Jedni księża mówią, że grzechy są tak zwykłe, powszednie i nudne, że nie robią już na nich wrażenia, inni, że wzbudzają w nich wciąż trwogę. Pewnie jest i tak, i tak. Każdy penitent przecież doświadcza czasem, że ciemność, która mu zagraża i jest w stanie go pogrążyć, jest czymś zatrważającym. Skoro doświadczam, że grzech może mnie totalnie zniszczyć, boję się. Ale z drugiej strony fascynujące jest to, że z tego można wyleźć!

Czy kapłan, słuchając przez dwie, trzy godziny o brudach, grzechach, zdradach i śmierciach, sam nie pogrąża się w ciemność?

– Spowiedź to już jest ten moment, gdy przychodzimy, chcąc się nawrócić, powstać, pójść w stronę światła. I to przeważa. Światło jest mocniejsze. Jeżeli spowiadamy zafascynowani tym, że Chrystus zbawia, Chrystus ogrania miłością, że jest zwycięzcą śmierci, piekła i szatana, to ciemność nas nie zalewa.

Po co spowiadać się przed kapłanem? Nie lepiej pojechać w góry, wyjść na łąkę i opowiedzieć o grzechach Bogu, który już dawno je przebaczył i nie chce do nich wracać? Dlaczego ja mam do nich wracać?

– Myślę, że gdybym swoich grzechów komuś na ucho nie opowiedział, to nie miałbym doświadczenia wyznawania grzechów. Czymś innym jest, gdy w swoich myślach, w sumieniu coś wewnętrznie nazywam, a czymś innym, gdy przychodzę do kogoś i wyznaję mu to otwarcie. Wtedy dopiero mam doświadczenie, że wyznałem, wypowiedziałem.

Co innego wiedzieć, że zdradziło się żonę, a co innego podejść do niej i powiedzieć jej o tym?

– Tak. Wówczas wiem, że powiedziałem. Ktoś to usłyszał. Wyznanie komuś grzechów to krok bardziej radykalny i znak dla Pana Boga, że odcinam się od nich i nie chcę kompromisu ze złem. Poza tym moje grzechy nie są tylko moje. Kościół jest ciałem Chrystusa. To naczynia połączone. Mój grzech to nie tylko moja klęska i rozpacz. On dotyka i zaraża innych.

Grzeszę w domu, nikt tego nie widzi. Dlaczego to ma dotykać sąsiadów?

– To jest pytanie, czy działa tylko to, co widać. Jeśli boli cię ząb, to nawet, jeśli o tym nie trąbisz i nikt o tym nie wie, to przecież to działa na innych: ranisz ich swym rozdrażnieniem, skupieniem na sobie. Podobnie z grzesznością. Nie widać jej, ale oddziałuje na innych.

Czy spowiedź wymaga hartu, odwagi? Pytam Ojca jako świetnego narciarza…

– Tak. To tak, jakbyś stał na bardzo wysokiej, stromej górze. Trochę z lękiem spoglądasz na dół i boisz się zjechać. Ale gdy zjedziesz raz, drugi, trzeci i udaje ci się, nabierasz wprawy. Jedziesz znowu, wywracasz się, ale wiesz, że można powstać, pozbierać się. Upadek cię nie zniechęca. Owocne praktykowanie spowiedzi daje duchowego kopa…

Zapomniany warunek - zadośćuczynienie

Oprac. na podstawie Katechizmu Kościoła Katolickiego

Zadośćuczynienie. To słowo brzmi staroświecko. Kojarzy się z odmówieniem kilku zdrowasiek zadanych przez spowiednika. Bywa lekceważone przez spowiedników i penitentów. Może to właśnie powoduje, że tak szybko po spowiedzi wracamy do starych grzechów.

Grzech zawsze wyrządza krzywdę. Rani Boga, bliźnich, samego grzesznika. Bóg dokonuje najważniejszej operacji. Swoim miłosierdziem leczy rany grzechu. Dla odzyskania duchowego zdrowia konieczna jest jeszcze rekonwalescencja.

Człowiek powinien kontynuować dzieło naprawcze rozpoczęte przez Boga. To jest właśnie zadośćuczynienie. To działanie, które jest odpowiedzią człowieka na dar przebaczenia. Jest naprawieniem szkody wyrządzonej przez grzech. Jest pierwszym krokiem na drodze pokonywania skutków zła. Przypomnijmy podstawowe zasady dotyczące tego ostatniego warunku spowiedzi. Ostatni – nie oznacza przecież nieważny.

Zadośćuczynienie obejmuje dwa elementy: propozycję kapłana i własną inwencję penitenta. Tzw. pokuta proponowana przez spowiednika nie zawsze jest trafiona. Jest to raczej pewna sugestia, która ma pomóc rozpocząć drogę pokuty. Nie należy jej traktować czysto mechanicznie, prawnie, bezrefleksyjnie. Człowiek powinien zadać sobie trud podjęcia takiego działania, które będzie najbardziej odpowiednim dla niego znakiem otwarcia się na łaskę.

Spowiedź nie może służyć tylko uspokojeniu sumienia. Należy uczynić wszystko, co możliwe, aby naprawić szkodę wyrządzoną bliźniemu, np. oddać ukradzione rzeczy, wynagrodzić krzywdy, przywrócić dobrą sławę temu, kto został oczerniony.

Zwróćmy uwagę, że przy kradzieży mienia społecznego czy zakładowego ta zasada także obowiązuje. Zwrot może być dokonany w sposób dyskretny. Naprawienie krzywdy jest nieraz niemożliwe, np. nie jest łatwo sprostować puszczoną w świat plotkę oczerniającą bliźniego, nie zawsze można oddać skradzione rzeczy. Zawsze jednak można podjąć jakieś działanie, które wyraża naszą szczerą wolę naprawienia krzywdy. Formą zadośćuczynienia może być pomoc komuś w potrzebie lub datek na dobry cel. W ocenie skali zadośćuczynienia kierujemy się zasadą sprawiedliwości, tzn. czyn pokutny winien odpowiadać skali wyrządzonego zła.

Zadośćuczynienie jest sprawdzianem, na ile szczere było nasze postanowienie poprawy. To jest konkret. A życie, także duchowe, to konkrety. Zadośćuczynienie nie jest naszym samodzielnym wyczynem, jest raczej pierwszym owocem działania łaski przebaczenia. Jest więc w jakiejś mierze „nasze”, ale zawsze dokonane dzięki Jezusowi Chrystusowi. Sami z siebie nic nie możemy uczynić. Wszystko możemy w Tym, który nas umacnia (por. Flp 4,13). Jezus jest naszym zadośćuczynieniem Ojcu. Nieraz bardzo trudno jest naprawić krzywdy, zwłaszcza w przestrzeni ludzkiej miłości. Swoją bezradność trzeba wtedy ofiarować Jezusowi i z Niego czerpać nadzieję na uzdrowienie.

Oprac. na podstawie Katechizmu Kościoła Katolickiego oraz książki S. Czermińskiego i J. Kucharczak, „Tylko dla łajdaków. Rozmowy o grzechach”.

Jak się dobrze wyspowiadać?   Józef Wolny/Agencja GN Ks. Władysław Zązel Wytrzep dywan, zasadź jabłonkę

Z ks. Władysławem Zązelem o zadośćuczynieniu rozmawiają Marcin Jakimowicz i ks. Tomasz Jaklewicz

Ksiądz zapuka w kratki konfesjonału i powie: proszę zmówić dziesiątkę Różańca. Tylko tyle? Nie ma sprawy. Wstajemy rozgrzeszeni, zadowoleni... Czy na tym polega zadośćuczynienie?

Ks. Władysław Zązel: – Niezupełnie. Pamiętam na mojej pierwszej parafii w Jordanowie Podhalańskim po spowiedzi mężczyzny, który pobił żonę, przy zadawaniu pokuty powiedziałem do niego: oprócz modlitwy, teraz, w Wielkim Tygodniu, pomożesz żonie przy porządkach i sprzątaniu. Wraca do domu i, jak nigdy, bierze się do trzepania dywanów. Oboje się śmieją. Ona patrzy na niego ze zdziwieniem i w końcu pyta zaskoczona: „A coz cie tak wzieno?”. A on na to: „Bo jo dostołem pokute łod tego ksiendza gorola”. I potem baby posyłały chłopów do tego księdza gorola, bo on zadawoł nie taką pokutę, by ino paciorki zmówić, ale taką, przy której chłop musiał się zastanowić, co zepsuł. Mężowie zaczęli przyglądać się i doceniać robotę i zajęcia żony, których zwykle nie zauważali. Braciszek pobił siostrzyczkę? Zadałem za pokutę, by w niedzielę przed kościołem wyczyścił jej buty. Cooo, buty mam wyczyścić??? Tak. Skoro Pan Jezus umywał uczniom nogi, to ty wyczyścisz buty. Modlitwa jest początkiem pokuty i zadośćuczynienia. Ale gdyby złodziej i oszust nie miał zamiaru naprawić krzywdy, to dla niego nawet rozgrzeszenie będzie nieważne. Zadośćuczynienie jest odmówieniem modlitwy i naprawieniem krzywdy wyrządzonej bliźniemu.

Czy wszystkie krzywdy da się naprawić? Jak naprawić zdradę w małżeństwie?

– Oj, to nie takie proste. Ale jeżeli się to komuś zdarzy (a zdarza się częściej chłopom, choć za zdradą chłopa jest też przecież i baba), zadaję zawsze pokutę: kup jakiś konkretny prezent. Nie mówię nigdy co i proszę, by nie opowiadał na lewo, na prawo, że to pokuta za zdradę. Każdy dzień jest dobry na prezent. I, co ważne, ten zakupiony prezent będzie przypominał o grzechu. Stanie się jak w Dawidowym psalmie: „Przeciwko Tobie samemu zgrzeszyłem i grzech mój jest zawsze przede mną”.

Zadośćuczynienie może być rozłożone na dłużej. Warunek jest jeden: naprawić krzywdę, jeśli się da. Sięgając do historii, trzeba wspomnieć o pokutach zadawanych przez ks. Stolarczyka, pierwszego proboszcza w Zakopanem, co za większe grzechy zaroz broł do zakrystii, przirżnął parę razy logom i kozoł nawieźć kamieni do budującego się kościoła na Krupówkach. A był tyz taki proboszcz w Łącku, któremu kradli jabłka. A miał ogromny sad i był w tym zamiłowany. Za pokutę zadawał zasadzenie jabłonki. Sam dawał szczepki i godoł: sadź.

W sadzie plebanii?

– Nie. Każdy penitent sadził w swoim ogrodzie. I do dziś w Łącku odbywa się święto kwitnącej jabłoni.

To w Japonii, kraju kwitnącej wiśni, musieli nakraść sporo wiśni...

– Cha, cha… Może? Albo inny przykład: w Krakowie na Kazimierzu do dziś stoi kościół pod wezwaniem Bożego Ciała. Był wybudowany po tym, jak jacyś ludzie dopuścili się w XIV wieku świętokradztwa – kradzieży monstrancji z Najświętszym Sakramentem. I król Kazimierz na zadośćuczynienie zarządził procesję. Sam szedł na czele boso i na bagnach wybudował ogromną świątynię. Czyńcie godne owoce pokuty...

A jeśli się nie da naprawić krzywdy?

– Można ofiarować na Mszę świętą w intencji skrzywdzonego człowieka. Spowiadając ludzi w podeszłym wieku, często widzę, jak oni dręczą się tym, że nie są w stanie naprawić krzywdy. Przy bezsennych nocach mają sporo czasu, by się zastanawiać i analizować swoje życie. Zadręczają się tym, że jakaś krzywda nie została naprawiona...

Czy można naprawić krzywdy ludziom, którzy już zmarli? Ilu ludzi chciałoby im jeszcze powiedzieć: mamo, tato, kocham was...

– Najczęściej widać to na cmentarzach. Pochyleni nad grobami spazmujący ludzie, zadręczani przez wyrzuty sumienia. Jak im pomóc? Kościół od wieków zna rozwiązanie. Praktykowane jest odprawianie Mszy gregoriańskich przez trzydzieści dni bez przerwy. Głęboko w ludziach zakorzeniona jest wiara, że umarły, za którego odprawiono Mszę, przyśni się i podziękuje temu, kto polecał go Bogu. Ludzie czekają na znak. Często o tym słyszę.

Nasze zadośćuczynienie ma sens tylko dlatego, że sam Jezus zadośćuczynił za nasze grzechy rozpięty na krzyżu. Mam dużo do czynienia z anonimowymi alkoholikami, którzy w swoich „dwunastu krokach” mają napisane, by zadośćuczynić osobom, które ucierpiały przez ich pijaństwo „jeśli to jest możliwe”.

Kiedy należy odprawić pokutę?
– Ja zawsze mówię: w dowolnym czasie. Niezbyt długim, by nie zapomnieć pokuty.

Czy można pójść do Komunii przed odprawieniem pokuty?

– Tak, można.

A można zmienić pokutę?

– Nie, samemu nie. Chyba że ktoś zapomniał, to niech odmówi taką, jaka zwykle mu się zdarzała. Ale zawsze może przecież oddać Bogu więcej, pomodlić się dłużej: tu wspaniałomyślność nie ma granic. Nawet Pan Jezus pytał: „Piotrze, czy miłujesz mnie więcej?”. Zadośćuczynienie to wspaniałe „miejsce”, by zrobić właśnie coś WIĘCEJ. Zrobić drugi, trzeci krok ku Bogu, ku ludziom... Nie można, rzecz jasna, tego przeliczać. Faryzeusz wszystko przeliczał: „zachowuję post dwa razy w tygodniu, daję dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywam”. Zabrakło w tym istoty, którą odnalazł celnik. Bił się w piersi i mówił: „Boże, miej litość dla mnie grzesznika!”. To jest postawa zadośćuczynienia.

Jeśli nie odkryję, że jestem grzesznikiem, wystarczą mi te dwie zadane zdrowaśki. I po sprawie. Z Panem Bogiem wszystko załatwiłem, jestem czysty. A ktoś, kto odnajdzie owoce grzechu?

– Zawoła: moją ofiarą, Boże, duch skruszony, sercem skruszonym Ty, Boże, nie gardzisz. Psalm 50 dotyka istoty nawracania się. Bo to nie jest moment, ale proces rozłożony na całe życie. Jezus nie powiedział: Nawróćcie się i wierzcie w Ewangelię, ale nawracajcie się. To nie to samo. Juhas z bacą na wiosne, kie wyganiają owce na hole, nie umowiajom sie, kielo razy juhas bedzie nawracoł. Oba wiedzom, ze tela razy, ile razy trza. Na przykładzie owiec wszystko jasne. Nawracoj, ile chces, ale nawracoj!