Katechizm inaczej. Człowiek

ks. Tomasz Horak

publikacja 30.04.2006 21:10

Skarbiec wiary Kościoła jest ogromny. Są w nim "nova et vetera" - rzeczy nowe i stare. Te "stare" nie starzeją się nigdy. "nowe" nie są nowe. Trzeba jedynie najdawniejszą tradycję Kościoła odczytywać na nowo. abp Alfons Nossol

Katechizm inaczej. Człowiek

 

34. Człowiek - czy to brzmi dumnie?

W Katechizmie o człowieku? Nie o Bogu? Tak, bo wiara dotyczy nie tylko tego, co niewidzialne, ale pozwala na to, co widzialne spojrzeć z całkiem innej perspektywy. Także na człowieka. Bo tak naprawdę bardzo jest trudno odpowiedzieć na pytanie, kim jesteśmy. Fizyka i chemia mówią o strukturze naszego ciała, biologia o jego funkcjach - ale nie są w stanie zdefiniować życia. Psychologia pozwala przewidywać i kształtować nasze zachowania - ale nie jest w stanie wskazać samego jądra naszej psychiki, które każe mówić o sobie “ja”. A między psychiką i ciałem jakiś nie całkiem jasny związek, o którym poetka mówi, że “żyjemy w tyranii gruczołów” (Szymborska). Z jednej strony bohaterskie i przepiękne postaci - choćby Romualda Traugutta czy Matki Teresy. Z drugiej strony odrażające sylwetki dziewczyn z ulicy i przerażające widma morderców. I każdy może powiedzieć: “Ja - człowiek”! Kim zatem jest człowiek? Gdy to pytanie stawia ktoś wierzący, odnosi je do Boga. Gdy je stawia chrześcijanin - odnosi je do Jezusa.

Zarówno Pismo św. jak i Katechizm zaczynają od tego brzemiennego treścią zwrotu: “na obraz Boży…” (Rdz 1, 27). Ale co to znaczy: na Boży obraz? Żadna krótka i prosta odpowiedź nie będzie zadowalająca. Związek człowieka z Bogiem, a zarazem ogromna różnica między Stwórcą a stworzeniem, powodują, że podobieństwa i różnice są tak wielorakie, a równocześnie tak ze sobą splecione, że człowiek staje zdumiony sam sobą. Spróbujmy choć częściowo rozwikłać ten splot.
Katechizm jako pierwszą sprawę wskazuje niezwykłą godność człowieka - istoty, która jako jedyna wśród stworzeń widzialnych jest “zdolna do poznania i miłowania swego Stwórcy” [356]. Zdawać by się mogło, że więcej już powiedzieć nie można. I to prawda - żaden z filozofów, także tych okrzyczanych głosicieli wielkości człowieka, nie jest w stanie wymyślić więcej. W to, że człowiek powołany jest do poznania Boga i miłowania Go, trzeba uwierzyć. To wiąże się z drugim stwierdzeniem: człowiek to osoba, czyli “ktoś”, a nie “coś”. Człowiek - podobny do zwierząt i nieraz traktujący zwierzęta jak swoich przyjaciół, nadający im imiona - jak osobom… Zna tę pokusę autor Księgi Rodzaju i pisze, że nie znalazł człowiek wśród zwierząt pomocy odpowiedniej dla siebie (Rdz 2, 20). Bo osobą w pełni tajemnicy istnienia jest na ziemi tylko człowiek. Katechizm tak to wyjaśnia: Człowiek “jest zdolny poznawać siebie, panować nad sobą, w sposób dobrowolny dawać siebie oraz tworzyć wspólnotę z innymi osobami; przez łaskę jest powołany do przymierza ze swoim Stwórcą, do dania Mu odpowiedzi wiary i miłości, jakiej nikt inny nie może za niego dać” [357].

Szczególną wspólnotą, jaką człowiek potrafi zawiązać - a zarazem szczególnym darem i zadaniem Stwórcy - jest jedność wyrastająca z odmienności. W tym właśnie kontekście padają w Biblii słowa o podobieństwie człowieka do Boga: “Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył, stworzył mężczyznę i niewiastę” (Rdz 1, 27). Czasem odwracamy problem, stawiając go na głowie - tak czynią ci, którzy chcieliby widzieć w Bogu obraz człowieka. Wtedy nieuchronnie dochodzi do stawiania niepoważnych pytań typu “czy Bóg jest mężczyzną czy kobietą?” W Bogu, istocie duchowej, niematerialnej nie ma miejsca na różnicę płci. Ta ludzka jedność w wielości, ta prowadząca ku jednemu celowi różność cielesna i psychiczna mężczyzny i kobiety “odzwierciedla coś z nieskończonej doskonałości Boga: doskonałości matki oraz doskonałości ojca i małżonka” [370]. Dzięki temu biologizm zwierzęcego rozmnażania się urasta w człowieku do pięknego, odpowiedzialnego i bardzo trudnego zadania przekazywania życia. Tym piękniejszego, tym odpowiedzialniejszego, tym trudniejszego, że życie przekazywane przez rodziców powołane jest do wiecznego trwania.

W tym momencie dotykamy największej tajemnicy naszego człowieczeństwa. Przecież ciało przemija, umiera. Co więc trwa? Czyżby człowiek był nie tylko ciałem? W tym rzecz - człowiek jest nie tylko ciałem, jest także duszą, a oba te “elementy” stanowią tak nierozdzielną całość, że nie sposób pojąć jedno w oderwaniu od drugiego. Katechizm powiada, że dusza jest tym, “co sprawia, że człowiek jest w sposób najbardziej szczególny obrazem Boga: ‘dusza’ oznacza zasadę duchową w człowieku” [363]. Słowa, których używamy, nie są w stanie oddać bogactwa osoby ludzkiej. Oczyma widzi się ciało. Wiarą - dopiero wiarą - można zobaczyć człowieka. Sam zaś człowiek dopiero poznając Boga i Go miłując, może dotrzeć do pełnej prawdy o sobie (Fides et ratio).
Katechizm Kościoła Katolickiego, 309 - 314.

35. “Tak” i “nie” każdego człowieka

Podziwiałem anielską cierpliwość ojca trzyletniej Urszulki. To było na plaży. “Ula, będziemy się kąpać? - Nie!!” Tato nie daje za wygraną: “To budujemy zamek? - Nie!!” I tak przez kilka godzin. Dziecko odkryło niezwykłą tajemnicę: niepojętą, nie do pokonania siłę magicznego słowa “nie!” Można dziecko podnieść za rękę i dać klapsa - a ono z całym przekonaniem będzie dalej wrzeszczeć “nie!!” Każdy z nas kiedyś to odkrył. W wieku “nastu” lat każdy przeżył to na nowo, próbując młode życie urządzać po swojemu. Tyle, że jedni tracą wtedy głowę, inni czynią to z większą dozą rozsądku. Cała ludzkość ciągle na nowo dokonuje tego samego odkrycia. A jest to więcej, niż tylko odkrycie wolności. Problem widział i usiłował zrozumieć autor biblijnej opowieści o Adamie i Ewie (Rdz 3).

Cała tradycja biblijna i kościelna jest zgodna w tym, że na początku historii ludzkiego rodu miało miejsce jakieś wydarzenie, w którym człowiek okazał nieposłuszeństwo Bogu. Na nic się zda dociekanie, jakiego rodzaju było to wydarzenie. A upraszczanie sprawy jakoby chodziło o “zerwanie jabłka”, jest rozmijaniem się z istotnym znaczeniem biblijnego tekstu. Ta barwna, filozoficzna opowiastka, wyrastająca z wnikliwej obserwacji człowieka i pełna głębokiej refleksji, stanowi sekwencję scen. Spoza maski obrazu trzeba umieć dostrzec ich treść. Pierwszy obraz: Wspaniały ogród, w którym wszystkiego pod dostatkiem. Jest tam także “Bóg przechadzający się w porze wiatru”. To stan pełni szczęścia i harmonii zarówno wewnętrznej, jak i harmonii ze światem oraz z Bogiem. Drugi obraz: Drzewo “poznania dobra i zła” pośrodku ogrodu, kryjące w sobie niewyobrażalne zagrożenie. “Nie wolno wam jeść z niego, a nawet go dotykać, abyście nie pomarli”. To przestroga przed złem moralnym, które człowiek zastał, które było wcześniej niż on zaistniał i które nie jest ani w Bogu, ani z Boga. Trzeci obraz: Wąż. Niesamowite zwierzę, poruszające się jak błyskawica i uśmiercające w kilka chwil. To obecność w świecie istoty przewrotnej, niebezpiecznej, śmiertelnie groźnej; groźniejszej, niż wskazywałoby samo doświadczenie. Scena wydarzeń została nakreślona, rozpoczyna się akcja. Wąż zasiewa w umyśle Ewy wątpliwość: Bóg coś przed wami ukrywa. Jeśli sięgniecie po owoc tego drzewa, “jak Bóg będziecie znali dobro i zło”. W tym momencie człowiek stanął wobec możliwości i konieczności wyboru. Musiał powiedzieć “tak” i “nie”. Ale co komu? Szatanowi człowiek powiedział “tak”. Dla Boga zostało “nie”. Trzeciej możliwości nie ma. Człowiek odkrył niezwykłą tajemnicę swego człowieczeństwa - niepojętą, nie do pokonania siłę magicznego słowa “nie!” Tajemnicę, którą w człowieku Bóg uszanował!

Bóg stworzył człowieka na swój obraz - a więc zdolnego pokochać swego Stwórcę. Człowiek - jako stworzenie - może przeżywać przyjaźń z Bogiem tylko jako dobrowolne poddanie się Bogu. Poddanie, które człowieka nie umniejsza, ale otwiera przed nim niekończące się możliwości rozwoju. Biblijny obraz zakazu sięgnięcia po owoc z drzewa poznania dobra i zła wskazuje na najbardziej charakterystyczną sferę ludzkiego istnienia: moralność, czyli zdolność świadomego i wolnego wyboru dobra. Ta zdolność sięga nieprzekraczalnej granicy, którą człowiek jako stworzenie powinien w sposób wolny uznać i z ufnością uszanować. Ta granica - jak zresztą wiele innych granic stworzonego świata - jest w mocy Boga. Kłamstwo szatana i głupota człowieka zniszczyły ufność. Wolność, zamiast być siłą kierującą człowieka ku dobru, stała się ślepym instynktem każącym człowiekowi krzyczeć “nie” i “tak” bez względu na jakiekolwiek racje, wartości, nieraz bez jakiegokolwiek sensu, a bywa że i na przekór. Czy Bóg nie mógł “zabezpieczyć” człowieka przed takim ryzykiem? Odpowiem pytaniem: Czy mógł mu dać więcej nad rozum, zdolność wyboru i ponad własną przyjaźń? Kim bez tych, niech będzie że i ryzykownych darów, byłby człowiek? Czy byłby obrazem Boga?

Tragedia, która wydarzyła się na początku istnienia ludzkiego rodu, zaciążyła na wszystkich pokoleniach. Katechizm przejmuje tradycyjne określenie “grzech pierworodny” na określenie obu tajemnic: i tamtego wydarzenia, i odziedziczonej po prarodzicach moralnej słabości człowieka. Niezwykle mocno pisze o tym apostoł Paweł (Rz 7, 14 - 25), przeżywając swoją grzeszność. Wie on jednak, że nie jest to klęska ani człowieka, ani Boga - zwycięstwo nad złem już się dokonało przez Jezusa, Boga i Człowieka (Rz 5, 12 - 21).
Katechizm Kościoła Katolickiego, 355 - 384.

36. Czy będzie kiedyś zaspokojone?

Zapytaj dziesięciu ludzi, czego najbardziej pragną w życiu. Ośmiu odpowie: szczęścia. Jeden: pieniędzy. I jeszcze jeden: zdrowia. Ci dwaj też szczęścia pragną najbardziej. Tyle, że drogę ku szczęściu zagradza im brak pieniędzy lub zdrowia. Zapytaj teraz stu innych, co to jest szczęście. Coś tam będą mówić, nawet dużo, ale tak naprawdę nie padnie ani jedna zadowalająca odpowiedź. Dlaczego? A no dlatego, że mówiąc “szczęście”, dotykamy jednej z najbardziej podstawowych potrzeb człowieka. Potrzeb tak głęboko zapisanych w naszym wnętrzu, że nie sposób wypowiedzieć ich słowami. Słowa mogą wyrazić to, czego człowiek doświadczył. Szczęście zaś jest bardziej upragnione niż rzeczywiste. Bardziej oczekiwane niż osiągnięte. A przeżywane chwile szczęścia budzą pragnienie szczęścia większego, intensywniejszego. I trwałego! Trwania chwilom szczęścia brakuje najbardziej. Czym jest to pragnienie szczęścia? Skąd ono w człowieku? Czy będzie kiedyś zaspokojone?

Te pytania stawiają ludzie niezależnie od wiary, kultury, epoki. Wszelako na te powszechne pytania odpowiedzi padają różne. Bardzo różne. Ja pytam jako chrześcijanin i chrześcijańskiej odpowiedzi czekam. Dlatego w Katechizmie jest cały artykuł zatytułowany «Nasze powołanie do szczęścia». I nie mogło go nie być. Bo w Ewangelii słowo “szczęśliwi” znalazło się we wstępie do programowego wystąpienia Jezusa, zwanego “kazaniem na górze” (Mt 5, 3 - 12). Polskie przekłady Pisma św. utrwaliły słowo “błogosławieni”. Grecki oryginał jest bliższy codziennemu ludzkiemu odczuciu. Jezus mówi o ludziach szczęśliwych. Ale mówi w sposób paradoksalny, sprzeczny z naszym doświadczeniem - obietnice szczęścia wiąże z sytuacjami, postawami, które na codzień zdają się nie mieć nic wspólnego ze szczęściem. A wypowiedziane obietnice spełnić się mają nie teraz. Kiedy? Jak? Gdzie? Przez kogo?

Co Jezus o szczęściu chce powiedzieć? Przede wszystkim to, że szczęście jest osiągalne. Dalej: Jezus wskazuje na to, że szczęście nie zależy od dobrobytu, chwilowej pomyślności, pozycji społecznej, przyjemności, władzy, siły. W obiecywanym przez Niego szczęściu będzie radość doskonała, pełna i trwała - niemniej jednak chwil szczęścia nie należy mierzyć samą radością. Bo szczęście to coś więcej. Czytając tekst “ośmiu błogosławieństw” widzimy Jego samego: ubogiego, smutnego, cichego, skrzywdzonego, miłosiernego, czystego, przynoszącego pokój, sprawiedliwego. A za to wszystko spotyka Go prześladowanie. Dziwne to szczęście, powie ktoś. Nasze codzienne oczekiwania wskazują na coś innego, gdy szczęścia szukamy. To prawda. Ale jeśli wczytać się głębiej w Jezusowe obietnice, musimy przyznać Mu rację: to, co świat (a jesteśmy dziećmi tego świata) mieni szczęściem, bardzo często bywa chwilową ułudą, namiastką, pomyłką. Owszem, są chwile prawdziwego, autentycznego szczęścia. Ale i one pozostawiają po sobie niedosyt. Mijają. Jezus nie odwraca naszej uwagi od ziemskich realiów, mówi przecież o miłosiernych, o sprawiedliwych, o ludziach czystego serca, o budujących pokój. Nie chce jednak, byśmy stracili z oczu ostateczny horyzont naszego życia i powołania do szczęścia - wieczność, nieskończoność istnienia intensywnego, pełnego, przepełnionego bliskością innych, a Boga na pierwszym miejscu. Przeznaczenie człowieka do tak niepojętej pełni otwiera w każdym z nas bezdenne głębie pragnień. Dlatego żadna doczesna, choćby najpiękniejsza czy najwznioślejsza sprawa, nie są w stanie wypełnić ludzkich oczekiwań. Bo jedynie Bóg nasyca [1718].

Kiedy człowiek bywa najszczęśliwszy? Wtedy, gdy przeżywając chwile obecności, może kogoś obdarować sobą. A ten dar wraca - i obie strony są obdarowane. Nie czymś. Obdarowane sobą. Ucząc się dawania siebie już teraz, zyskując chwile szczęścia już tutaj, przygotowujemy się do ofiarowania siebie Bogu w wieczności. Ofiarowania całkowitego i trwałego. I ten dar też wróci - Bóg obdaruje nas sobą. W Nim odnajdziemy wszystkich, których obdarowaliśmy w ziemskim życiu, oni odnajdą nas. Obietnica takiego szczęścia stawia człowieka wobec konieczności dokonywania wyborów moralnych - by przygotować się na przyjęcie Boga i jego miłości. A szukanie szczęścia musi zostać poddane logice daru, nie logice brania. Logice spotkania osób, nie logice używania rzeczy. Po prostu logice ośmiu Jezusowych błogosławieństw.
Katechizm Kościoła Katolickiego, 1716 - 1729.

37. Posłuszna wolność?

Obserwowałeś dzieci kończące rok szkolny? Samo szczęście! Nie trzeba odrabiać lekcji, nie trzeba wstawać na ósmą, nie trzeba czytać lektur, nie trzeba cicho siedzieć w klasie, nie trzeba się uczyć... Po prostu: nie trzeba! Wolność, która przynosi szczęście. Po dwóch tygodniach spotykam całe towarzystwo. “Co jesteście tacy skwaszeni?” pytam. “Eee, nudy”. Udaję, że nie wiem, o co chodzi. “Ale przecież nie musicie...” W odpowiedzi słyszę: “Tak, fajnie, że nie musimy, ale... ksiądz wie”. Wiem. Wolnością “od czegoś” można cieszyć się do szaleństwa. Ale nasycić się nią nie można. Bo istotą wolności nie jest “nie musieć”. Istotą wolności jest “móc”. Najgłębiej w duszy człowieka zapisana jest wolność “ku czemuś” nie zaś wolność “od czegoś”. Katechizm powiada: “Im więcej człowiek czyni dobra, tym bardziej staje się wolnym. Prawdziwą wolnością jest tylko wolność w służbie dobra i sprawiedliwości” [1733].

Wolność jest możliwością decydowania o sobie, o tym, co robię, co jem, gdzie mieszkam, z kim się przyjaźnię, gdzie pracuję, jak się ubieram, jak umebluję mieszkanie, dokąd pojadę na urlop, z kim się ożenię... - Ale namieszał! - powie ktoś. Tak, namieszałem. I to w dwóch co najmniej obszarach: pomieszałem sprawy ważne z błahymi oraz sprawy, w których decyduję o wszystkim, z takimi, które tylko częściowo ode mnie zależą. Namieszałem, by uświadomić, że wolność człowieka jest ograniczona, niepełna. Na ogół im drobniejsza rzecz, tym mniej skrępowania. I na odwrót: im ważniejsza - tym mniej wolności. Mimo to wolność jest tak upragniona przez człowieka. A to dlatego, że właśnie wolność jest w nas istotnym elementem podobieństwa do Boga: “Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę” (Rdz 1, 27). Człowiek zaistniał we wspólnocie. I tylko we wspólnocie wolność nabiera pełnego znaczenia. “Wolność wypełnia się w relacjach międzyludzkich” - czytamy w Katechizmie. Dlatego tak bardzo boli ograniczenie wolności narzucone człowiekowi przez człowieka.

Wolność charakteryzuje czyny właściwe jedynie ludziom. Mimo, że jest niedoskonała, niesie ze sobą prócz szczęścia ogromne obciążenie: odpowiedzialność za podejmowane decyzje. Ponieważ jest ułomna, zakłada możliwość wyboru między dobrem a złem. To jest zresztą największa tragedia człowieka: pragnąc dobra, wybiera zło i jest za to odpowiedzialny (Rz 7, 14 - 25). Wobec kogo? Wbrew pozorom najbardziej dolega człowiekowi odpowiedzialność wobec samego siebie (sumienie). Drugi krąg odpowiedzialności za podejmowane wolne decyzje wiąże jednostkę ze społecznością.

Najwymowniejszym i powszechnym dowodem tego są sądy i wydawane przez nie wyroki - aż po karę śmierci. Tak wysoka bywa cena źle użytej wolności. Trzeci krąg odpowiedzialności sięga Boga i wieczności. Ten krąg jest najmniej widowiskowy. Bo nie wieczność przeżywamy, lecz ziemskie życie. “Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, a za zło karze” - tak ujmuje to jedna z tradycyjnych formuł katechizmowych. I - dodajmy - jest to formuła uznawana w religiach wszystkich epok i kręgów kulturowych. Rozumienie tej formuły jest radykalne - aż po przekonanie o ostatecznej i nieodwołalnej klęsce człowieka, którą nazywamy piekłem.

Wolność musi w człowieku dojrzewać. Przede wszystkim wolność nie może być ślepa - człowiek chcąc być wolnym, musi umieć dobro zobaczyć, musi je poznać i uznać. Dlatego Jezus mówi: “Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (J 8, 32). Głupota, bezmyślność prowadzą ku zniewoleniu (doskonale o tym wiedzieli stratedzy systemów totalitarnych, ograniczając dostęp do wykształcenia). Dojrzała wolność jest także postawą wymagań stawianych samemu sobie. Nie innym - ale właśnie sobie. Aby móc wymagać od siebie, potrzeba ascezy, dyscypliny, wstrzemięźliwości, treningu w opanowywaniu zachcianek a nawet swoich słusznych potrzeb. Niemodna dziś taka postawa. Dlatego nie wolność, ale karykaturę wolności widać wokoło. Dojrzewanie wolności to wreszcie umiejętność posłuszeństwa wobec dobra. Dlatego podporządkowanie się zakazom Dekalogu, czy nakazom Ewangelii nie zniewala, lecz otwiera przed człowiekiem niekończące się obszary wolności. A “wolność” nieposłuszeństwa i grzechu prędzej czy później staje się niewolą (Rz 6, 16 - 17; Ga 5, 13 - 18).
Katechizm Kościoła Katolickiego, 1730 - 1748.

38. Tresura i odpowiedzialność

Siostry miały w klasztorze psa, Oczko się wabił. Nieraz stawiały go za karę do kąta. Stał na tylnych łapach, grzbietem oparty o ścianę. Kiedyś psisko stoi w kącie. Która z sióstr go ukarała? Żadna. Dlaczego więc stoi? Niebawem sprawa się wyjaśniła. Na podwórku leżały szczątki zagryzionego kurczaka. Ta zabawna scenka daje wiele do myślenia. Pies poczuł się winny... Winny? Wszystko działo się na płaszczyźnie tresury - czyli wyrabiania u psa odruchów przez stosowanie nagród i kar. To znaczy, że tresura nie może wyjść poza pewne proste schematy. Po drugie, że bazuje na odruchach, a nie na dokonywaniu świadomych wyborów. Po trzecie - tresura jest narzędziem w czyimś ręku. Po czwarte - tresura opiera się o system nagród i kar doraźnych, oczywistych. Siostry wytresowały swego psa.

A człowiek? Czy można go uczynić przedmiotem tresury? Tak, ale człowiek przede wszystkim jest podmiotem moralnym. To stanowi o głębi człowieczeństwa: świadomie wybierać wartości i w oparciu o nie decydować o swych czynach. Istotną kategorią wyboru moralnego jest dobro przeciwstawione złu. Dobro - nie skuteczność. Dobro - nie wygoda. Dobro - nie korzyść. Dobro - nie przyjemność. To prawda, że dobro niekoniecznie wyklucza skuteczność, wygodę, korzyść czy przyjemność. Jednak jest czymś więcej. Dobro, którego miarę odnajdujemy zapisaną w naturze stworzenia i w Bożym prawie objawionym jako Dekalog i Ewangelia.

Moralna ocena ludzkich czynów zależy od kilku czynników. Jest jakby równaniem o wielu niewiadomych. Dlatego czasem trudno ocenić konkretny czyn. A bywa i tak, że musimy umieć dokonać oceny błyskawicznie. Na moralną ocenę czynów wpływają: przedmiot działania, cel ku któremu dążymy, okoliczności towarzyszące sprawie. Jeśli którykolwiek z tych czynników jest zły - pozbawia działanie moralnej wartości. To znaczy, że jeśli robię coś dobrego, ale w złym zamiarze - grzeszę (np. pożyczam komuś pieniądze, by go później wciągnąć w swoje niecne sprawy). Jeśli mam piękne cele, ale dążę ku nim posługując się złymi czynami - grzeszę (np. chcąc pomóc bliźniemu, kłamię; cel nie uświęca środków!). Okoliczności wpływają na powiększenia lub pomniejszenia moralnej wartości czynów lub naszej za nie odpowiedzialności. Tych wszystkich elementów w tresurze nie ma. Dlatego zabawny był widok psa, który sam siebie postawił do kąta “za karę”.

Patrzmy dalej na człowieka. Najpierw trzeba sobie uświadomić, że “czyn” w sensie moralnym to nie tylko jakieś fizyczne działanie, ale także słowo, a nawet myśl. Więcej - tym, co musimy oceniać jest także brak działania. Dlatego w formule spowiedzi powszechnej są słowa: “Zgrzeszyłem bardzo myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem”. Zaniedbanie dobra zawsze pociąga za sobą winę - większą lub mniejszą, zależnie od okoliczności. Natomiast myśli, słowa i uczynki mogą być albo same w sobie złe, albo dobre, albo obojętne. Np. cudzołóstwo (od myśli po uczynki) zawsze jest złem. Pomoc bliźniemu (od myśli po czyny) jest dobra - chyba, że intencja będzie przewrotna. Czytanie książki jest czynem moralnie obojętnym - ocena zależy od treści książki i innych okoliczności towarzyszących lekturze.
A uczucia? Są przecież tak ważne w naszym życiu! Bez nich człowiek zamienia się w bezdusznego robota. Czy uczucia też podlegają moralnej ocenie? Są złe lub dobre? Katechizm powiada, że “uczucia nabierają wartości moralnej w takiej mierze, w jakiej faktycznie zależą od rozumu i od woli” [1767]. I to jest ogromna sztuka - być panem nie tylko myśli, słów i czynów, ale także uczuć. “Człowiek dzięki swoim emocjom przeczuwa dobro i przewiduje zło” [1771]. Formowane świadomie stają się nieocenioną siłą dobra. Ale niekontrolowane, w sytuacji człowieka poddanego słabości grzechu pierworodnego, mogą przekształcić się w wady.

A zatem - tresura? Nie, świadomie podejmowana odpowiedzialność wolnego człowieka, który całym sobą - ciałem, duszą i sercem pragnie Dobra.
Katechizm Kościoła Katolickiego, 1749 - 1775.

39. Wyrzuty sumienia to za mało

Była kiedyś głośna sprawa sędziego, który popełnił morderstwo. Poszlaki wskazywały na kogoś innego. Zresztą sędzia był w ogóle poza kręgiem osób mogących mieć jakikolwiek związek ze zbrodnią. Właśnie jemu przypadło prowadzenie sprawy. Tak kierował procesem, by dowieść niewinności oskarżonego. Wiedział przecież, kto jest zabójcą. W toku kolejnych przesłuchań oskarżenie zyskiwało nowe argumenty. W świetle materiałów procesowych oskarżony musiał zostać skazany. Wtedy sędzia nie wytrzymał: “To ja zabiłem...” I przedstawił przebieg wydarzenia. Nie dano mu wiary. Dowodów przeciwko sobie nie miał. To doprowadziło go do psychicznej choroby. Niewinność skazanego wyszła na jaw dopiero po kilku latach.

Sumienie... Wewnętrzny głos mówiący człowiekowi, że uczynił źle. Lub dobrze. Wyrzuty sumienia mogą doprowadzić człowieka do szaleństwa. Ale wyrzuty sumienia to sprawa wcale nie pierwszoplanowa. Ważna jest ocena tego, co już się dokonało, ważniejsza jest jednak świadomość moralnej oceny zanim cokolwiek uczynimy. Wspomnianemu sędziemu ciążyły wyrzuty sumienia. Ale nasuwa się pytanie, dlaczego nie usłuchał sumienia, gdy miał dokonać zbrodni? Czy sumienie milczało? Czy zlekceważył jego głos? Czy dał się ponieść emocjom? Trudno powiedzieć. W każdym razie tragedią stało się to, że spóźniona reakcja sumienia nie mogła odwrócić biegu zdarzeń.

“Sumienie moralne jest sądem rozumu, przez który osoba ludzka rozpoznaje jakość moralną konkretnego czynu, który zamierza wykonać, którego właśnie dokonuje lub którego dokonała” [1778]. Zatrzymajmy się przy dwóch elementach tej definicji. Rozum - osąd sumienia nie jest zatem sprawą odczuć, mglistych wyobrażeń, lęków czy fobii. Jest sprawą rozumu zdolnego do myślenia wedle reguł ścisłych i precyzyjnych. Jeśli ktoś nie potrafi logicznie myśleć i nie czyni użytku ze swego rozumu, jego sumienie nie będzie w stanie sprawnie i prawidłowo funkcjonować. Wspomniany sędzia na pewno potrafił logicznie myśleć, znał też ogólne normy dobra i zła. A jednak... Tu dotykamy kolejnego elementu definicji sumienia: konkretny czyn. Przykazania, moralny obyczaj, nawet własne i osobiste zasady są ogólne, dotyczą niejako wszystkich możliwych sytuacji. Życie zaś zmusza do podejmowania decyzji dotyczących zawsze tej jednej jedynej sytuacji, która właśnie zaistniała. Trzeba zasadę ogólną zastosować do wydarzenia dokonującego się tu i teraz. Człowiek musi umieć to uczynić. I musi chcieć to uczynić. Być może ów sędzia z jakichś bliżej nam nie znanych powodów nie chciał tego uczynić. A może nie mógł? Może inne okoliczności tak go obezwładniły, że jego moralne rozeznanie (które na pewno miał) nie doszło do głosu w tej konkretnej sytuacji?

Sumienie trzeba zatem formować i kształcić, tak jak każdą ze sprawności naszego umysłu. Trzeba swój umysł oświecać światłem Bożego słowa, które jest podstawą moralnego wartościowania. Dlatego ważne jest poznawanie treści Dekalogu i Ewangelii dostosowane do etapów psychicznego rozwoju człowieka. Potrzebne jest także refleksyjne sięganie do literatury czy twórczości filmowej, bo uczy wyciągania moralnych wniosków i poddawanie moralnej ocenie postaci literackich. Oceniając bohaterów powieści lub filmu, jakbym oceniał samego siebie - to jest trudne. Tym trudniejsze, że ciągle jesteśmy poddani presji grzechu, naciskowi pokus. Ciągle więc, przez całe życie musimy formować swoje sumienie. Kimkolwiek byśmy byli.

Ostateczną, bo najbliższą i bezpośrednią instancją wyrokującą o moralnej wartości czynów osoby ludzkiej jest jej własne sumienie. I sumienia należy słuchać. Zawsze, w każdym przypadku - chyba, że ktoś jest niepewny prawidłowości osądu. Wtedy powinien szukać rady i pomocy. A jeśli pomylimy się w osądzie? Nie łatwo odpowiedzieć na to pytanie. Jeśli pomyłka nie jest zawiniona, jeśli włożyliśmy cały swój wysiłek w rozstrzygnięcie sprawy, postępujemy słusznie, choć skutki czynu mogą być dramatyczne. Ale jeśli mylimy się wskutek własnych zaniedbań w formowaniu sumienia, stajemy się odpowiedzialni za popełniane zło.
Katechizm Kościoła Katolickiego, 1776 - 1802.

40. Lekko na linie życia

Obserwowałaś linoskoczka? Równowaga! Jak zachować równowagę, gdy lina pod stopami nie daje pewnego oparcia, gdy każdy ruch może rozchwiać tę niepewną równowagę? Potrzeba wiele wyczucia, wrodzonych zdolności, ale nade wszystko potrzeba wielu godzin, dni, miesięcy ćwiczenia. Żmudna praca - a potem ta lekkość na linie, jakby prawa fizyki przestały obowiązywać. Umiejętność? Zręczność? Sztuka? A może raczej sprawność? Sprawność czyli zdolność wykonywania akrobacji, dobrze opanowana i wyćwiczona umiejętność. Sprawność - ważny element obyczajów harcerskich. Sprawności harcerz zdobywa ćwiczeniem, opanowaniem, trudem. A przede wszystkim chęcią. Chcę coś umieć - bo bez tego żyć jak człowiek nie można.

Trudno dziś pisać o cnotach. Bo cnotę ośmieszono. Diabelska to robota. “Cnotliwy człowiek” przedstawiany bywa jako fajtłapa lub nieżyciowy marzyciel. A tymczasem to ktoś wprawiony, jak ów linoskoczek, do zachowania moralnej, ludzkiej, życiowej równowagi. Cnota zaś to moralna sprawność człowieka, trwała dyspozycja czynienia dobrze. Dzięki niej dobro staje się czymś tak zwyczajnym, że szuka się tego, co najlepsze. Należałoby zapytać, czy można być człowiekiem, nie mając w sobie minimum cnót? Jestem przekonany, że nie. Nie sposób być człowiekiem bez jakiegoś, choćby niewielkiego zasobu cnót.

Czy łatwo być dobrym? Nie. Czy postępując dobrze, zawsze jesteśmy pewni słuszności postępowania? Nie. Czy spełnione dobro od razu owocuje radością? Nie. Te trzy “nie” to skutek otaczającego nas zła i drzemiącego w nas grzechu. Jeśli jednak ktoś konsekwentnie stara się postępować dobrze, umacnia się w dobrym. Z czasem osiąga łatwość bycia dobrym, postępuje pewniej i nie daje się zachwiać w swoich moralnych decyzjach. Wreszcie, jako naturalne następstwo dobra, przychodzi radość. Jeśli tak się zaczyna dziać - to znaczy, że człowiek zdobywa cnotę. Potrzeba wysiłku, by cnót nabywać. Ale nabyte cnoty ułatwiają dalsze życie. Życie godne człowieka. Z jednej strony są owocem wytężonej pracy nad sobą, z drugiej strony stają się zalążkiem jeszcze większego dobra.

Katechizm od wieków wylicza za Pismem św. (Mdr 8, 7) cztery cnoty kardynalne, czyli główne, zasadnicze. Roztropność, która nie jest przebiegłością, ani dwulicowością, ani udawaniem, ani nieśmiałością czy strachem. Jest umiejętnością rozeznawania, co naprawdę dobre (także tego, co naprawdę dobre dla nas) oraz doboru właściwych środków do pełnienia tego dobra. Sprawiedliwość polega na stałej i trwałej woli oddawania Bogu i bliźniemu tego, co im się należy. Wobec Boga staje się religijnością. Wobec ludzi - umiejętnością poszanowania praw każdego człowieka, bezstronnością, uczciwością w myślach i prawością w postępowaniu. Męstwo - to niekoniecznie odwaga szeryfa z westernów. To przede wszystkim wytrwałość w dążeniu do dobra. To umiejętność opierania się pokusom i sprzeciwu wobec trudności - zwłaszcza przeszkód w życiu moralnym. Dopiero na tym wewnętrznym podłożu może rozwinąć się odwaga wobec trudności i wrogów zewnętrznych - do próby cierpienia, a nawet ofiary życia włącznie. Umiarkowanie bywa trudniejsze od męstwa i najbardziej przypomina owego linoskoczka, bo jest sztuką zachowania równowagi w używaniu świata i jego dóbr. I materialnych, i zmysłowych, i nawet duchowych - jako że we wszystkim umiaru potrzeba. Zdobycie i utrwalenie postawy umiaru wymaga wiele samozapracia, ciągłej kontroli samego siebie poprzez prawdę o sobie, swoich pragnieniach i oczekiwaniach.

Potrzebny jest wysiłek człowieka. Ale sam wysiłek, choćby największy, to nie wszystko. Chrześcijanin wie więcej: słabość grzechu pierworodnego jest nie do pokonania o własnych siłach. Dlatego potrzeba Bożej pomocy - łaski. Wysiłek zdobywania cnót musi więc iść w parze z modlitwą, intensywnym życiu sakramentalnym, szukaniem oparcia we wspólnocie ludzi myślących podobnie i podobnie dążących do doskonałości. Linoskoczek nie nauczył się swej sztuki sam.
Katechizm Kościoła Katolickiego, 1803 - 1811.

41. Kąkol pośród pszenicy

...niedowiarstwo, mordercza nienawiść, odrzucenie i drwiny, tchórzostwo, okrucieństwo, zdrada, zaparcie się przyjaciela, odejście bliskich... Te mroczne słowa to fragment katechizmowej refleksji nad grzechem. Są to słowa opisujące ludzkie postawy towarzyszące męce Jezusa, a mówią o sile i różnorodności grzechu. Z drugiej strony właśnie wtedy i właśnie przez Krzyż najpełniej objawiło się miłosierdzie Boga. Katechizm - i to jest jedna z jego ważniejszych sugestii - pouczając o tajemnicy zła, zaczyna od przypomnienia Bożego miłosierdzia.

Aby zrozumieć katachizmową naukę o grzechu, najpierw trzeba sobie uświadomić, że człowiek jest dziełem Boga i darem Boga. Wszystko więc, co człowiek czyni przeciw swemu człowieczeństwu jest niszczeniem Bożego daru. I to właśnie jest grzech: “jest wykroczeniem przeciw rozumowi, prawdzie, prawemu sumieniu; jest brakiem prawdziwej miłości względem Boga i bliźniego z powodu niewłaściwego przywiązania do pewnych dóbr. Rani on naturę człowieka i godzi w ludzką solidarność. Został określony jako słowo, czyn lub pragnienie przeciwne prawu wiecznemu” [1849]. Bardzo znamienna jest ta definicja grzechu. Bardzo ludzka. Inna, niż obiegowe określenie mówiące, że grzech jest przekroczeniem przykazań Bożych i kościelnych. Oczywiście, jest. Ale to nie tak, że Bóg czegoś człowiekowi żałuje, albo coś przed ludźmi ukrywa. Tego argumentu użył szatan stając wobec Ewy i Adama. I prawdę mówiąc, niczego nowego do dziś nie wymyślił.

Człowiek grzesząc, szpeci, niszczy, unicestwia dar Boga. Gardząc darem, gardzi obdarowującym. Dlatego grzech jest odwróceniem się od Boga: “Grzech jest obrazą Boga... przeciwstawia się miłości Boga do nas i odwraca od Niego nasze serca... Grzech jest miłością siebie, posuniętą aż do pogardy Boga” [1850]. Ale przecież nie zawsze grzech jest buntem wobec Boga. O wiele częściej jest słabością człowieka. To prawda. Dlatego nauka Kościoła rozróżnia grzechy śmiertelne od powszednich. Śmiertelnym jest ten, który dotyczy materii poważnej i który nadto został popełniony z pełną świadomością i całkowitą zgodą. Ciężką materię uściślają zakazy Dekalogu. Ich krótkie i kategoryczne słowa nie mogą opisać całego bogactwa ludzkiego życia. Dlatego Dekalog wymaga komentarza - jest nim wielowiekowa tradycja biblijna i kościelna. Z drugiej strony - potrzebny jest osąd sumienia, czyli roztropne, sprawiedliwe, liczące się z obiektywnymi zasadami zastosowanie normy ogólnej do jednostkowej sytuacji.

Grzech rodzi grzech w tym, kto grzeszy. Ale też oddziaływa na innych: jako zły przykład, jako prowokacja, jako zachęta, jako pochwała zła, jako osłona bezeceństwa, jako współudział wreszcie. Najgorzej, gdy wskutek splotu zła w społeczności ludzkiej powstają “struktury grzechu”, czyli sytuacje społeczne rodzące zło i instytucje wrogie dobru moralnemu. Ludzie stają się wtedy współwinnymi grzechów innych osób nieraz wbrew samym sobie. Utrwala się przemoc i niesprawiedliwość. Rozprzestrzenia się pożądliwość i chęć użycia. Ofiary struktur grzechu same zaczynają popełniać zło. W efekcie zatraca się poczucie grzechu. To właśnie dolega naszemu światu, w którym wiele obszarów zła przestało być postrzeganych jako zło.

Grzech jest ryzykiem daru wolności. Jest, powiada Katechizm, radykalną możliwością wolności ludzkiej [1861]. Ryzykuje człowiek. Chciałoby się rzec, że najpierw zaryzykował Bóg, obdarzając człowieka wolnością. Nie rzucił jednak człowieka na pastwę ślepych żywiołów. Apostoł Paweł pisze: “Gdzie... wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska” (Rz 5, 20). Innymi słowy: w mądrym gospodarowaniu darem wolności człowiek nie został zostawiony sam sobie. Na tyle jednak musimy wymagać od samych siebie, na ile musimy liczyć na Bożą pomoc w dobrym spożytkowaniu sił, możliwości i czasu życia.

Grzech jest tym chwastem, który nieprzyjaciel zasiał wśród pszenicy (Mt 13, 24nn). Gdyby na polu był tylko jeden jedyny kwiat kąkolu, będzie zwracał na siebie uwagę wszystkich. Ale przecie pszenicy jest więcej. Łany Bożego dobra są nieogarnione.
Katechizm Kościoła Katolickiego, 1846 - 1876.

42. Bezludna wyspa?

Bezludna wyspa, Robinson i... No właśnie - i Piętaszek. Nie ma już bezludnych wysp. Nawet w wymierającej Europie spory tłok. Czy obecność drugiego człowieka jest uciążliwa? Czy raczej bytowanie na bezludnej wyspie jest nieznośne? Odpowiedź jest oczywista: “Osoba ludzka potrzebuje życia społecznego. Nie jest ono dla niej czymś dodanym, lecz jest wymaganiem jej natury” - to odpowiedź Katechizmu [1879]. Biblia ujmuje to innymi słowy: “Potem Bóg rzekł: Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam; uczynię mu zatem odpowiednią dla niego pomoc...” (Rdz 2, 18). A stwierdzenie, że “Stworzył Bóg człowieka na swój obraz,... stworzył mężczyznę i kobietę” (Rdz 1, 27) jest przecież wyrazem przekonania, że osoba ludzka potrzebuje życia społecznego i że jest ono odbiciem wewnętrznej tajemnicy Boga: Jedynego i Troistego zarazem.

Dlatego chrześcijanom nie wolno omijać problemów społecznych. A trzeba przyznać, że nie jest to temat, który byłby popularny czy to w katechezie, czy w kaznodziejstwie. Chrześcijanie zostawili problem innym. Przed laty z górą stu, gdy w świecie dokonywały się ogromne przemiany społeczne, sprawą zainteresowali się Marks, Engels, także inni. Czy chrześcijanie spóźnili się wtedy? Czy spóźnił się Kościół jako instytucja? Pytania są bolesne, nie nam jednak osądzać - tym bardziej, że sami ciągle się spóźniamy w ważnej sprawie życia społecznego. W roku 1891 papież Leon XIII ogłosił encyklikę «Rerum novarum». Od tamtej chwili opublikowano wiele dokumentów papieskich na tematy społeczne. Ale sprawy te ciągle się nam wymykają z rąk. A może i z sumienia?... Jan Paweł II wiele uwagi im poświęcał i poświęca - niech wspomnę tylko najważniejsze dokumenty, mianowicie encykliki «Laborem exercens», «Sollicitudo rei socialis», «Centesimus annus». Nasza codzienna pobożność i wiara nie są zainteresowane, albo są zainteresowane zbyt mało tym szczególnym darem Boga, jakim jest możliwość i potrzeba bycia wspólnotą i życia w społeczności.

A przecież nie wszystko jedno, jaka jest społeczność, która... Która co? Która nas kształtuje, czy którą my tworzymy i kształtujemy? I jedno i drugie. Ludzie powiązani są ze sobą w sposób organiczny - społeczeństwo jest jednością wielości. Wszyscy w jakiś sposób mają wpływ na wszystkich. A to, co wspólne - ma wpływ na każdego z osobna. Dlatego od powiązań i układów społecznych zależy nie tylko życie i jego poziom materialny, ale przede wszystkim możliwości duchowego i moralnego rozwoju człowieka. Rozwoju - albo degradacji. Czy trzeba przypominać czasy PRL-u, gdy każdy musiał “organizować” sobie i rodzinie każdą nieomal rzecz, a na wątpliwość dziennikarza, czy aby taka niska płaca wystarczy, partyjny sekretarz odpowiadał: “dokradną sobie”. I zostało zniszczone poczucie własności, a tym samym z Dekalogu zniknęło przykazanie VII. Skutki tego trwają i długo jeszcze będą bolesne. Czy trzeba wskazywać na dzisiejszy dzień, gdy drapieżny, egoistyczne i krótkowzroczny liberalizm pozbawia rodziny możliwości godnego życia, a bywa, że nawet egzystencji. W gruzy rozsypuje się byt rodzin i już odczuwamy pierwsze skutki wymierania narodu. Zło inną drogą niż kiedyś, ale na tej samej płaszczyźnie - poprzez struktury społeczne, uderza w dobro. I nie odbudujemy dobra, jeśli nie zdobędziemy rzeczywistego wpływu na tworzenie sensownych, mądrych i trwałych mechanizmów społecznych. I nie wolno budowania tych mechanizmów zostawiać niechrześcijanom (którzy czasem gotowi są zasłaniać się chrześcijańskimi szyldami).

Katechizm [1886] przypomina myśli papieża Jana XXIII - warto je tu powtórzyć: “Społeczność ludzka jest wartością przede wszystkim duchową. Dzięki niej ludzie, współdziałając ze światłem prawdy, przekazują sobie wzajemnie swoją wiedzę, mogą bronić swoich praw i wypełniać obowiązki, otrzymują zachętę do starania się o dobra duchowe, słusznie cieszą się wspólnie z każdej rzeczy pięknej...” - Jakże inne to ujęcie od naszego, obiegowego pojmowania. Chyba ciągle nie rozumiemy, czym może i powinno być życie społeczne.
Katechizm Kościoła Katolickiego, 1877 - 1896.

43. I ty zostaniesz burmistrzem

Rozmawiam z kimś po wyborach. “Proszę księdza, dałem głos jemu, żeby tamten nie wszedł...” Nie wytrzymałem: Głupi jesteś! Nie wiem ilu ludzi głosowało wedle zasady mego rozmówcy. Chyba wielu. Metoda okazała się skuteczna w 100%. Głosy uległy takiemu rozproszeniu, że nie mamy ani jednego przedstawiciela w radzie gminy. Dlatego poprzedni rozdział skończyłem zdaniem: Chyba ciągle nie rozumiemy, czym może i powinno być życie społeczne.

Słyszę zarzut: Miało być o katechizmie, a tu znowu polityka! Ale tematy nie ja wymyślam, staram się tylko czytać kolejne rozdziały Katechizmu. Ale właściwie dlaczego takie tematy w katechizmie? Spróbuję wytłumaczyć. Po pierwsze: Nie polityka interesuje Autora Katechizmu (nie byle jaki to Autor i autorytet; w końcu widnieje tam podpis Jana Pawła II). Nie polityka - bo nie o grę stronnictw politycznych chodzi. Człowiek, jako że nie jesteśmy Robinsonami z bezludnej wyspy, musi z konieczności uczestniczyć w życiu społecznym. Podkreślam: człowiek - to zakłada udział rozumny, mądry i świadomy. Po drugie: od kształtu życia społecznego, od jakości prawodawstwa, od sprawności ekonomicznej kraju i gminy zależy obszar możliwości dobra. Złe prawo, zniekształcone układy społeczne, ubóstwo środków materialnych powodują kurczenie się obszaru dobra. Zło zaczyna się nie tylko krzewić, ale rodzi się zło strukturalne. Dotykamy więc granicy pomiędzy dobrem i złem. O tym Katechizm nie może milczeć.

A Katechizm powinien co szybciej stać się... katechizmem wszystkich. To znaczy, że zasady sformułowane w księdze powinny wniknąć w powszechną świadomość obywateli. Tak jak powszechnie znane są zasady Dekalogu. Na przykład taka formuła: “Dobro wspólne opiera się na trzech istotnych elementach: 1. na poszanowaniu osoby, 2. dobrobycie, 3. pokoju i bezpieczeństwie społeczności i jej członków” [1907-1909]. Niby takie to proste i oczywiste. Zupełnie tak, jak proste i oczywiste są inne katechizmowe formuły. Ich treściami człowiek powinien zostać nasycony od dziecka - wtedy jest szansa, że będą wywierały wpływ na życie. Formuł dotyczących życia społecznego jest w świadomości chrześcijan zdecydowanie za mało. Efekty widać w całej Polsce i w naszych okolicach. Niestety.

Dobro wspólne rodzi etyczny obowiązek uczestniczenia każdego członka społeczeństwa w pomnażaniu wspólnego dobra. Każdy więc powinien brać udział w życiu publicznym. Chciałoby się rzec: to właśnie demokracja. Katechizm nie używa tego słowa. Usłyszałem je za to kiedyś wieczorem, gdy poszedłem zamknąć kościół. Wracała skądś gromada nastolatków. Ryczą, wrzeszczą, idą całą szerokością ulicy - ustępujcie im, narody! Ale ktoś nie zechciał ustąpić, mało tego, grzecznie zwrócił uwagę: “Czy nie moglibyście ciszej?” Któryś z wolnych obywateli Rzeczypospolitej ryknął na owego człowieka, też obywatela Rzeczypospolitej: “Demokrację mamy!!! Wolność a nie komuna! Słyszysz: de-mo-krację!” Choć stałem przy drzwiach kościoła, szpetnie zakląłem... Demokrata się znalazł! Najpierw trzeba zapamiętać formułę “dobro wspólne”, potem umieć odpowiedzieć na pytanie o jego trzy istotne elementy, potem wyjaśnić co to jest “odpowiedzialność i uczestnictwo” - i dopiero potem można zacząć zastanawiać się nad demokracją. Nam w Polsce gminnej i sejmowej brakuje elementarnej znajomości katechizmu. A jeśli nie znamy nawet zasad, trudno czekać, że może uda się odbudować wspólny dom naszej Ojczyzny.

Katechizm poświęca stosowny fragment spojrzeniu na władzę. Jeśli niedostaje wśród obywateli ludzi odpowiedzialnych i uczestniczących w życiu społecznym - komu społeczeństwo powierzy władzę? Ten problem “przerabiamy”, jak powtórkową lekcję, przy każdych wyborach. “Nie ma na kogo głosować, proszę księdza”... Czasem jest, czasem nie ma. I dlatego powiedział ktoś: “Każdy naród ma taką władzę, na jaką sobie zasłużył”. Gorzko to powiedziane. Warto jednak poczytać w Katechizmie na temat władzy. Zachęcam do tego wszystkich - od sołtysów, po senatorów. Na pewno znajdą coś dla siebie. Polecam zresztą lekturę tych katechizmowych tekstów wszystkim - a nuż i ty zostaniesz burmistrzem?
Katechizm Kościoła Katolickiego, 1897 - 1927.

44. ...otoczony tłumem biedaków

Przyzwyczailiśmy się do Ewangelii Jezusa i nie zauważamy tego, co dla Jego słuchaczy było najwspanialsze, choć dla innych było grą niebezpieczną. “Jakiś” Jezus z Nazaretu, biedak mogący handlować jedynie pracą swoich rąk, otoczony tłumem biedaków, kalek, ślepców, rybaków... Nikodem - człowiek zamożny i poważany odważył się pójść do Jezusa jedynie nocą! Po prostu nie wypadało. Jezus i głoszona przez niego Ewangelia była w pierwszej, dostrzegalnej warstwie początkiem społecznej rewolucji. Członkowie Sanhedrynu obawiali się właśnie tego. Jezus jednak nie ku temu zmierzał. Rewolucjoniści wywracają stary porządek i usiłują naprawiać świat wedle własnych pomysłów. Jezus inaczej...

Czy chrześcijanie w ciągu dwudziestu wieków doczytali tę tak ważną warstwę Ewangelii do końca? Nie wszyscy i nie do końca. Byli tacy, którzy usiłowali być wierni Ewangelii dosłownie. Świat brał ich za szaleńców. Tak było np. ze św. Franciszkiem. Owszem, uznano jego wielkość, ale dopiero wtedy, gdy jego idee ubrane w ramy zakonnego prawa przestały być zagrożeniem dla ówczesnego systemu społecznej nierówności. Niemniej jednak chrześcijanie zawsze pamiętali o ewangelicznych zasadach: o przykazaniu miłości, o regule “cokolwiek uczyniliście jednemu z braci najmniejszych, to mnie uczyniliście”. Kościół zaś jako zorganizowana siła zawsze służył potrzebującym. A potrzeby rozumiał szeroko: od szpitali i przytułków po szkoły i uniwersytety.

Dwa minione stulecia przyniosły rewolucję przemysłową, niebywały rozrost miast, stłoczyły tysiące ludzi w niewielkiej przestrzeni fabrycznych osiedli, spychając ich do roli siły roboczej. W czasie tych nieludzkich przemian Kościół nie nadążał za biegiem wydarzeń. Owszem - powstawały nowe inicjatywy charytatywne, tysiące chrześcijan służyło pomocą najbiednieszym. Nie o pomaganie jednak chodziło. Konieczne było budowanie nowego, ludzkiego ładu społecznego. Czy chrześcijanie i Kościół się spóźnili? Czy dlatego rewolucjoniści różnych odmian i kolorów pociągnęli za sobą masy?

W roku 1891 papież Leon XIII ogłosił encyklikę «Rerum Novarum» (Rzeczy nowe), w której podejmuje “kwestię robotniczą”, inaczej mówiąc problematykę społeczną. Sto lat później papież Jan Paweł II pisał tak: “pragnę zaproponować ‘odczytanie na nowo’ encykliki Papieża Leona XIII, zachęcając do ‘spojrzenia wstecz’, to jest na jej tekst, aby sobie uświadomić bogactwo sformułowanych w niej fundamentalnych zasad, dotyczących rozwiązywania kwestii robotniczej. Ale zachęcam też do ‘spojrzenia dokoła’, na ‘rzeczy nowe’, które nas otaczają i w których jesteśmy - by tak rzec - zanurzeni, a które znacznie różnią się od ‘rzeczy nowych’, charakteryzujących ostatnie dziesięciolecie ubiegłego wieku. Zachęcam wreszcie do ‘spojrzenia w przyszłość’, w której już dostrzegamy trzecie tysiąclecie ery chrześcijańskiej, pełne niewiadomych, ale też wiele obiecujące” («Centesimus annus», nr 3). Wiele było papieskich dokumentów i wypowiedzi w tych trudnych sprawach. Nie mogło więc zabraknąć w Katechizmie rozdziału poświęconego sprawiedliwości społecznej. Rozdział jest. W praktyce chrześcijańskiego życia, w katechezie i w kaznodziejstwie jest to jednak temat ciągle za mało poruszany. Ewangelię odnosimy do prywatności - ale mało, albo i wcale, do życia społecznego. Główną zasadą, jaką powinno zostać przeniknięte życie społeczne - uczy Katechizm - jest solidarność: “Problemy społeczno-gospodarcze mogą być rozwiązywane jedynie za pomocą różnych form solidarności: solidarności biednych, solidarności między bogatymi i biednymi, solidarności pracujących, solidarności między pracodawcami a pracownikami w przedsiębiorstwie, solidarności między narodami i ludami. Solidarność międzynarodowa jest wymaganiem natury moralnej...” [1941].

Polityka? Jeśli nawet tak, to dla chrześcijan jest ona konsekwencją wiary we Wcielenie: Skoro Syn Boży stał się człowiekiem, wszystkie ludzkie sprawy musimy wedle boskiego zamysłu oceniać i urządzać. Ogrom zaniedbań mamy na tym odcinku.
Katechizm Kościoła Katolickiego, 1928 - 1948.