Katechizm inaczej. Wierzę w Boga

ks. Tomasz Horak

publikacja 30.04.2006 21:04

Skarbiec wiary Kościoła jest ogromny. Są w nim "nova et vetera" - rzeczy nowe i stare. Te "stare" nie starzeją się nigdy. "nowe" nie są nowe. Trzeba jedynie najdawniejszą tradycję Kościoła odczytywać na nowo. abp Alfons Nossol

Katechizm inaczej. Wierzę w Boga

 

23. Jak wyschnięta ziemia

Miałem raz w czasie wakacji przygotować jakieś dziecko do pierwszej Komunii. To “jakieś dziecko” okazało się przemiłą dziewięcioletnią dziewczynką z dawnych kresów wschodnich - teraz Ukrainy. Mała przyjechała do babci na trzy tygodnie. Jak zmieścić się w tak krótkim czasie? Szybko zorientowałem się, że Wieroczka wiadomości religijnych nie ma żadnych. Zacząłem od zapoznania jej z postacią Jezusa. Najpierw o dorosłym już Panu Jezusie, potem o Jego przyjściu na świat, aż do krzyża i zmartwychwstania. Osłupiałem! Jak to dziecko słuchało! Jakie ogromne pragnienie tej nowej prawdy widziałem w całej twarzyczce, w szeroko otwartych oczkach, w rozchylonej z przejęcia buzi! Od tematów pierwszokomunijnych musiałem przejść do tematów, które program przewiduje w starszych klasach. Wieroczka chciała wiedzieć wszystko, a że była bystrą dziewczynką stawiała trafne, a nieraz i kłopotliwe pytania. Głód wiary, głód Boga, głód wartości innych, niż tylko radziecki patriotyzm. Tyle lat minęło - a ja wciąż mam przed oczyma jej śliczną buzię, długie włosy związane w prosty kucyk i to dziecięce serce, które było jak wyschnięta, spalona ziemia.

“Pragnienie Boga jest wpisane w serce człowieka, ponieważ został on stworzony przez Boga i dla Boga. Bóg nie przestaje przyciągać człowieka do siebie i tylko w Bogu człowiek znajdzie prawdę i szczęście, których nieustannie szuka” [27]. Takie jest spojrzenie chrześcijanina na człowieka. Na każdego człowieka. Bywa, że człowiek od dziecka uświadamia sobie to pragnienie Boga. Przykładem jest św. Teresa od Dzieciątka Jezus. Zresztą - znam wiele takich dzieci, które z ogromną siłą to odczuwają i przeżywają. Bywa inaczej - że człowiek całe lata szuka “czegoś” - ciągle mu w życiu ciasno, nic go nie cieszy, rzuca się w wir najprzeróżniejszych doznań: artystycznych, zmysłowych, naukowych. Angażuje się w życie społeczne, staje się bohaterem, a bywa że i bandytą. Szuka i nie wie czego szuka.

Wyschnięta, spalona ziemia… Pragnieniu Boga towarzyszy zdolność przyjęcia prawdy o Bogu. Człowiek posiada wewnętrzną, duchową “pojemność” serca zdolnego Boga ogarnąć. Katechizm powiada, że człowiek jest “otwarty na Boga”. “Otwarty…” - trudno w przekładzie oddać myśl oryginału, dlatego wydawcy polskiego tekstu Katechizmu zachowali w tytule łaciński zwrot “capax Dei”. Capax - czyli pojemny, zdolny przyjąć i wchłonąć, ale także: rozumny i pojętny.

I człowiek, ta istota capax Dei, szuka Boga od wieków. Ale też i Bóg szuka dróg dotarcia do człowieka. Ktoś powie: po co to całe wzajemne szukanie? Nie mógł Bóg stworzyć nas tak blisko siebie, byśmy nie musieli Go szukać? W tym momencie trzeba uświadomić sobie kim jest człowiek, kim Bóg. I jaka ogromna różnica między nami! Gdybyśmy stanęli przed Bogiem “oko w oko”, Jego piękno - ale i majestat, Jego dobroć - ale i potęga, Jego miłosierdzie - ale i sprawiedliwość zniewoliłyby nas bez reszty. Nie moglibyśmy, lecz musielibyśmy Boga pokochać. Nasza wolność stopniałaby wobec Niego, jak wiosenny śnieg w promieniach słońca. Byłoby wtedy miejsce na miłość? Na miłość, która jest wyborem, wolnością, nieskrępowaną decyzją osoby? Tak, Bóg mógł stworzyć nas tak blisko siebie, byśmy nie musieli Go szukać. Ale że On sam jest miłością, pozwala człowiekowi siebie szukać - by i człowiek odpowiedział miłością.

I człowiek szuka. Czasem po omacku. Dziwne - ale i na to Bóg się godzi. Może już samo szukanie jest tak ważne? Człowiek, istota otwarta na Boga, zdolna Go pojąć i przyjąć, zdolna w Nim się zatopić, szukał Boga zawsze. “W ciągu historii, aż do naszych czasów, ludzie w rozmaity sposób wyrażali swoje poszukiwanie Boga przez wierzenia i akty religii (modlitwy, kulty, medytacje itd.). Mimo niejednoznaczności, jaką one mogą w sobie zawierać, te formy są tak powszechne, że człowiek może być nazwany istotą religijną” [28]. A jeśli z różnych powodów zostanie pozbawiony religii i wiary - staje się jak wyschnięta ziemia. Ale wyschnięta ziemia w każdej chwili jest gotowa przyjąć życiodajną wodę. Człowiek - Boga. Dlatego Bóg nie boi się twojej niewiary. A Kościół nie boi się ateizmu. To po prostu czas suszy. Ożywczy deszcz spadnie prędzej, czy później.
Katechizm Kościoła Katolickiego, nr 27- 30.

24. Kapelusz z Teksasu

Kościółek w malowniczej, bawarskiej wiosce wypełnił się już ludźmi. Czekałem przy drzwiach zakrystii. Minutę przed 14 szeroko otwarły się drzwi kościoła, pierwszy wszedł Billy, ojciec Harry’ego. Na głowie miał wspaniały kapelusz - dokładnie taki, jakie znamy z filmów z Teksasu. Kapelusz był autentyczny, bo młody tato był rodowitym Teksańczykiem. Nie zdjął kapelusza do końca ceremonii. Nie nawykł, widać, do naszych obyczajów. Kilka dni wcześniej, jak zawsze przed chrztem dziecka, odwiedziłem rodzinę Billy’ego, Sonji i Harry’ego. Teksańczyk słabo znał niemiecki, jednak na tyle, bym mógł się zorientować, że ten człowiek nie miał w swoim życiu większego, a być może nawet żadnego kontaktu z religią. Czy sam był ochrzczony? Nie wiem. Gdy go wprost o to zapytałem, dał odpowiedź godną polityka: “Jestem chrześcijaninem”. Powtórzyłem pytanie dobitniej: “O key, ale czy jesteś ochrzczony?” Odpowiedział: “Pytasz za dużo”. Wobec tego przestałem pytać. Rozmowa trwała wszakże dalej.

Bez wątpienia, młody Amerykanin niewiele miał wspólnego z naszą kościelną tradycją, nawet widzianą z perspektywy niemieckiej. Ale bez wątpienia jego umysł, jego serce, jego wnętrze były otwarte na Boga. Powiem więcej - w jakiś naturalny sposób doszedł chyba swoimi własnymi drogami do poznania i uznania Boga. Rozmawiając z nim, mimo wzajemnych trudności językowych, odkrywałem ze zdumieniem kolejne zdania zapisane w Katechizmie naszego Kościoła. Teksańczyk był wojskowym, nawykł do dyscypliny i szanował porządek. Dlatego ład przyrody, niezwykły porządek zasad rządzących materią, kosmosem były dla niego argumentem: “Świat nie jest sam, świat bez Boga to jak armia bez generała. O key?” Cóż miałem rzec? “Yes, Billy”. Billy uśmiechnął się zadowolony i kontynuował swój wywód: “Widzisz, ja się nie znam na mądrościach, ale jakby ciebie nie było, świat byłby dalej o key. Jakby mnie nie było - też. To jak w wojsku - jeden żołnierz mniej nic nie znaczy. Będzie za niego dziesięciu następnych. Ale jak będzie dziesięciu bez sierżanta - to można wojnę przegrać. Świat też ma swego sierżanta”. Słuchając tego mrunkąłem: Droga poznania Boga wychodząca z przygodności świata. “Co mówisz?” Machnąłem ręką, że to nie ważne, a Billy kontynuował: “Leciałeś samolotem naprzeciw wschodzącego słońca?” Tym razem kiwnąłem głową potakująco, faktycznie, leciałem wracając z Chicago. Widok był przepyszny. “O key, leciałeś. Wiesz jak to wygląda. A wiesz, kto namalował te wszystkie kolory? Ty się o to zapytaj, a nie o to, czy ja ochrzczony”. Tym razem nie pomrukiwałem, tylko odnotowałem w myślach: Droga poznania Boga wychodząca od obserwacji piękna i harmonii w świecie. A Billy, jak nakręcony gadał łamaną niemczyzną dalej: “Jak sto tysięcy ludzi chodzi po New York, to wygląda, że jest jeden wielki bałagan. A ty dobrze wiesz, że każdy wie po co i dokąd idzie! Nas po świecie chodzi 4 miliardy - i każdy ma jakiś cel. I cały świat musi mieć jakiś cel. Ten cel zna Bóg…” Przerwałem mu: Billy, czy ty naprawdę myślisz, że każdy człowiek wie po co żyje? Zniecierpliwiony przerwał mi: “A ty myślisz, że każdy żołnierz wie po co robi to czy tamto? Sierżant wie więcej, ale też nie wszystko. Pułkownik wie jeszcze więcej. Ale tak naprawdę wszystko wiedzą tylko w Pentagonie!” Cóż, to był kolejny krok w poznawaniu Boga - uznanie w Bogu celowej przyczyny świata. Brakowało mi tylko uznania w Bogu początku istnienia świata. Niestety, rozmowę przerwała żona Billy’ego, wnosząc ciasto i kawę… Ciasto było dobre, kawy wieczorem nie mogę. Razem z Teksańczykiem piliśmy więc “juice”.

Billy potrafił patrzyć na świat i wyciągać wnioski. Daleko, bardzo daleko idące. Nie wiem, czy potrafił równie głęboko patrzeć na człowieka - na samego siebie i na innych. Nie miałem okazji z nim więcej rozmawiać. A na człowieka też warto patrzeć… Człowiek - nieraz posługujący się kłamstwem, ale zawsze otwarty na prawdę i ceniący ją wyżej. To znów zanurzony w brzydocie i szarzyźnie, ale zawsze tęskniący za pięknem. Tak często świadomie, z rozmysłem czyniący zło, a jednak uznający wielkość dobra. Zniewalający innych i ubezwłasnowolniony przez samego siebie, a przecież jego tęsknotą jest wolność. Sięgający po gorzałkę i heroinę, ale nie mogący zagłuszyć głosu sumienia. Taki mały i kruchy, a przekonany o swej nieskończoności. I szukający szczęścia, którego szuka chyba nie tam, gdzie ono jest. Ale szuka. Czy to pobieżne spojrzenie na człowieka nie odsłania Kogoś, w kim wszystkie te sprzeczności mogą znaleźć rozwiązanie? Czy człowiek patrząc w swą duszę, nie musi zobaczyć Boga, który go stworzył?

Drogi poznania Boga? Dowody Jego istnienia? One mogą pomóc stwierdzić, że wiara nie sprzeciwia się rozumowi. To jednak mało - człowiek tęskni za tym, by zbliżyć się do Boga. Nawet, jeśli nie zna wielkich religijnych tradycji i nie potrafi swojej tęsknoty nazwać. Za kapeluszem prosto z Teksasu kryje się serce spragnione Boga. Zawsze.
Katechizm Kościoła Katolickiego, 31- 35.

25. Wiara: widzieć i iść

Sześcioletniego Leszka czekała trudna operacja. Bał się. “Mamo, pomożesz mi?” Mama odpowiedziała: “Lesiu, to ty musisz pomóc. Pan doktor tyle dzieci wyleczył. Ale on też się trochę boi - uśmiechnij się do niego”. Po kilku dniach opowiadał: “Mamo, uśmiechnąłem się do pana doktora. On mi podziękował. Ale nie wiem dlaczego”. Później mały musiał kilka miesięcy spędzić w ośrodku rehabilitacyjnym. “Ale, proszę księdza, mówiła pani Jola, teraz ja się bałam, bo zawsze może się coś wydarzyć. Pomógł mi Leszek. Powiedział: Mamo, nie bój się, tam też się uśmiechnę i wszystko będzie dobrze. Mamo, wierzysz?” I uwierzyła pani? - zapytałem. “Uwierzyłam dziecku. Leszek mnie przekonał swoim spokojem”. A potem długo opowiadała, jak dziecku trudno było się z nią rozstać. “Ale, mówiła, gdy patrzyłam na niego, jak pewnie idzie przed siebie długim korytarzem nie oglądając się za mną, wiedziałam, że wszystko będzie dobrze”.

Wierzyć - to być przekonanym. Nie dlatego, że sprawa jest oczywista i niczego zakwestionować nie można. Wierzę komuś dlatego, że on jest mi bliższy, niż ja sam sobie. Że stanowimy właściwie jedno. To nie sprawa argumentów. To nie sprawa rozumu, który coś pojął. To sprawa całego mojego “ja”. Taka wiara wyrasta z najgłębszej warstwy osobowości - z tego, co ludzie od wieków nazywają sercem. Sercem widzi się więcej, niż samym rozumem. Nie sprzeciwiając się rozumowi, wiara wyrasta z samej głębi ludzkiej osoby.

Wierzyć człowiekowi - wierzyć Bogu. Zwłaszcza w odniesieniu do Boga “wierzyć” to o wiele więcej, niż tylko przekonać się, przyjąć coś za prawdę. To też. Ale uwierzyć Bogu to przede wszystkim dać Mu odpowiedź. Dać odpowiedź? Najpierw więc trzeba usłyszeć? Tak. Bóg przemawia do nas przez wszystko, co jest wokoło i w nas samych. To prawda, że nie wszyscy jednakowo słyszą to Boże “mówienie”. Są ludzie, którzy widzą i słyszą niewiele. Czasem nie chcą widzieć. Czasem udają, że nie słyszą. Ale nawet to udawanie już jest odpowiedzią. Przecież jeśli człowiek byłby do końca przekonany, że albo Boga nie ma, albo jest poza wszelką możliwością nawiązania z Nim kontaktu, nie trzeba by było udawać. To prawda, że taka odpowiedź jest bardzo niedoskonała, wręcz przewrotna. Ale jest.

Najdoskonalszą odpowiedzią jest posłuszeństwo wiary. Katechizm przywołuje tu postać Abrahama - człowieka, który miał odwagę wsłuchiwania się w to, co mówi Bóg w tajemniczych widzeniach. Abraham słyszał, co mówi tajemniczy Głos. Wiedział, że ów Głos jest słowem Boga. Skąd wiedział? Była to pewność wiary - a wierzył dlatego, że Bóg był mu bliższy, niż on sam sobie. Bóg jest bliski każdemu człowiekowi i każdy pewność wiary zyskać może. Trudniej jest dać odpowiedź. “Przez wiarę ten, którego nazwano Abrahamem, usłuchał wezwania Bożego, by wyruszyć do ziemi, którą miał objąć w posiadanie. Wyszedł, nie wiedząc dokąd idzie”. Katechizm [15] cytuje tu słowa Listu do Hebrajczyków (11, 8). Warto przeczytać cały 11 rozdział tego Listu, gdzie autor przedstawia wiarę jako “widzenie niewidzialnego”. Z tego “widzenia” rodzi się posłuszeństwo wobec Boga. Ludzie, którzy uwierzyli, idą ku nowym celom, zachowując się jak wieczni pielgrzymi. Idą ku czemuś, czego sami jeszcze nie oglądają. Idą posłuszni wewnętrznemu głosowi. Trwają, “jakby widzieli Niewidzialnego” - tak mówi o Mojżeszu (Hbr 11, 27). Wiara to odpowiedź, którą człowiek daje życiem, nie słowami. Nie pojedynczymi, choćby i bohaterskimi czynami, ale skierowaniem całego życia ku celom przekraczającym codzienne doświadczenie i zwykłe horyzonty. Wędrówka Abrahama była takim zanurzeniem się w nieznane i niewidzialne.

Katechizm wskazuje na Maryję, jako na największy przykład i wzór wiary. Dla młodziutkiej dziewczyny z Nazaretu w momencie zwiastowania odsłoniła się zupełnie nowa, nieoczekiwana, niezrozumiała droga. Słowa Anioła przekraczały wszelkie wyobrażenia. Nie było żadnych argumentów, racji, dowodów. Była tajemnica, było niepojęte. I była pewność - bo Bóg jest zawsze bliższy, niż my sami sobie. Trzeba się było zdecydować. Maryja odpowiedziała “tak”. Dziewięć miesięcy później przyszła próba wiary, gdy w opuszczeniu i biedzie rodziła Dziecko - towarzyszył Jej tylko Józef, człowiek równie wielkiej wiary. Trzydzieści lat później przyszła ostateczna próba wiary, gdy stała pod krzyżem. Uwierzyć - to posłusznie zdecydować się na drogę w nieznane. I tą drogą iść. To jest odpowiedź człowieka Bogu. Mały Leszek szedł długim korytarzem nieznanego mu świata pewnym krokiem.

Całe życie jest takim długim, nieznanym korytarzem. Nie tylko Abraham i Maryja stanęli przed koniecznością dania Bogu odpowiedzi. Każdy musi odpowiedź dać, bo każdy, choć każdy inaczej, musi iść przez świat. Dokąd ta droga? Kto ją wyznacza? A może wszystko jest dziełem przypadku? Jak się na tej drodze zachować? Jakich wyborów dokonywać? Jakich wartości strzec? Czy jakiekolwiek wartości istnieją? I w ogóle po co ta droga? Sam idę, czy jest ktoś ze mną? Stawiając takie pytania, człowiek zyskuje szansę znalezienia przewodnika na tej drodze - jest nim sam Bóg. Chrześcijanie wiedzą, że Bóg wyszedł nam naprzeciw. “Bogiem z nami” jest Jezus - ten sam, który na pytanie przyjaciół, dokąd idzie, odrzekł: “Ja jestem drogą, i prawdą, i życiem” (J 14, 6). Tylu ludzi przed nami tą właśnie drogą poszło. Nie mam ścisłych, “prokuratorskich” dowodów słuszności ich wyboru. Ale jestem przekonany. Nie wiem, jak to jest - ale Bóg jest mi bliższy, niż ja sam sobie. To przekonanie jest darem - ale równocześnie jest moim wyborem. Moją wiarą.
Katechizm Kościoła Katolickiego, 26; 142 - 165.

26. Bezpieczna droga wiary

Wędrowaliśmy ku Babiej Górze. Droga była męcząca. W pewnym miejscu ścieżki się rozchodziły. Wiedzieliśmy, że czeka nas podejście, a szlak prowadził w dół. “Idziemy w górę!” Zatrzymałem się. “Nie w górę. Idziemy szlakiem”. Rozgorzał spór. “Po co w dół, jak potem trzeba będzie znowu włazić!”. Pomyślałem: dobrze, niech się przekonają sami, kto ma rację. “Dobra, kto w górę? W porządku. Kto ze mną w dół? Spotykamy się przy złamanym buku”. Długo czekaliśmy przy tym buku. Wreszcie przyszli ci, co to sami wiedzą lepiej. Ubłoceni, zmęczeni, źli. “Czemu nam ksiądz nie powiedział!” Zaprotestowałem. “Mówiły znaki, ale byliście mądrzejsi od tych, którzy okolicę znają”. To była dobra nauczka. W następnych dniach nikt już nie chciał drogi skracać na własną rękę. Uwierzyli…

Wiara… To JA wierzę. Tak są sformułowane wyznania wiary, zwane symbolami: “Wierzę w Boga…” Bo wiara Bogu i w Boga jest osobowym aktem człowieka. Jest decyzją każdego z osobna. Wiary nakazać nie sposób, do wiary zmusić się nie da. Ale z wiarą jest tak, jak z życiem. Bo w istocie wiara jest życiem - tyle, że duchowym, nadprzyrodzonym - mówimy. A nie można żyć w odosobnieniu. Przede wszystkim dlatego, że samo życie zostało nam darowane. Więcej: życia nie może przekazać jedna osoba. Musi być i matka, i ojciec. Aby biologiczne życie dojrzało i przekształciło się w bogate, psychiczne i duchowe życie człowieka, potrzebna jest jeszcze szersza płaszczyzna - nie tylko ojciec i matka, ale cała rodzina i cała społeczność. Wiara potrzebuje więc środowiska. “Nikt nie może wierzyć sam, tak jak nikt nie może żyć sam. Nikt nie dał wiary samemu sobie, tak jak nikt nie dał sam sobie życia” [166].

Rodzinny dom jest pierwszym środowiskiem wiary. Ale nie jedynym. Na każdego człowieka oddziaływa całe otoczenie, dziedzictwo szeroko rozumianej kultury - a ta jest w Europie przesiąknięta treściami i wartościami chrześcijańskimi. Już rytm kalendarza na to wpływa: niedziela, święta - które muszą zauważać nawet ludzie niewierzący. Także zabudowa miast i wiosek: kościelne wieże, krzyże, kapliczki - to wszystko narzuca się nieodparcie każdemu. Można silić się na obojętność - ale ten wpływ jest bezsporny. Można przebierać w zakazach Dekalogu, ale trudno udawać, że nie widzi się problemu dobra i zła. Literatura europejska, gdyby ją pozbawić elementów chrześcijańskich i religijnych, właściwie przestałaby istnieć. Piszę o Europie - ale ten sam mechanizm istnieje w całym świecie. W krajach mahometańskich jest to jeszcze silniejsze. Kraje Dalekiego Wschodu również przesiąknięte są duchem wiary. Innej, to prawda, ale tak samo szukającej Boga. A kraje byłego Związku Radzieckiego? To też argument: gdy ideologowie komunizmu zabrali się do odbierania ludziom wiary, robili to, stosując techniki oddziaływania społecznego. Dobrze wiedzieli, że tylko na tej drodze będą mogli cokolwiek zdziałać.

Szczególnym i właściwym środowiskiem wiary jest Kościół czyli lud gromadzony przez Boga wokół Jezusa Chrystusa w Duchu Świętym. Mówiąc “lud” mamy na myśli nie tylko nas, którzy teraz żyjemy na świecie, ale wszystkie pokolenia, które były przed nami. Kościół nie tylko z przeszłości wyrasta, ale niejako przerasta czas i przemijanie. Ważne to stwierdzenie, gdy zastanawiamy się nad problemem wiary. Bo środowiskiem naszej wiary jest nie tylko teraźniejszość, ale i przeszłość. Bywa to utrudnieniem, bo formuły katechizmowe stają się z czasem mało zrozumiałe. Lecz Kościół jest żywym organizmem i w każdej epoce na nowo odczytuje przejęte i z troskliwością przechowywane formuły wiary. Bo Kościół wierzy nie w formuły, ale w rzeczywistość, którą one wyrażają. Św. Tomasz z Akwinu powiada: “Akt wiary nie odnosi się do tego, co się wypowiada, ale do rzeczywistości wypowiadanej”. Zarówno to “wypowiadanie” formuł, jak i ich nowe odczytywanie nie jest prywatną sprawą kogokolwiek. Jest to sprawa całego Kościoła. I jak opieramy swą wiarę na wierze pokoleń, które były - tak samo bierzemy na siebie odpowiedzialność za przekazanie wiary pokoleniom, które przyjdą po nas.

A droga na skróty? To prawda, w odczytywaniu formuł wiary chcieliby niektórzy iść na skróty. Nie można, nie da się. W przeszłości każda taka “droga na skróty” kończyła się źle. Bądź to zagubieniem części skarbca wiary, bądź to rozbiciem jedności Kościoła, a bywało, że owocowała wojnami. Nie warto w górach chodzić na skróty, tym bardziej nie warto szukać własnych skrótów w dążeniu do Boga.
Katechizm Kościoła Katolickiego, 166 - 175.

27. Wierzyć, że Go nie ma

Byłem wtedy jakieś trzy tygodnie po święceniach. Doświadczenia duszpasterskiego żadnego. Życiowego niewiele więcej. Wyniesiona ze studiów teoria. Ale w sercu wiara. Usiadłem przy łóżku śmiertelnie chorej i bardzo cierpiącej kobiety. “I po co ksiądz przyszedł? Nie mamy o czym rozmawiać. Niech mi ksiądz więc nie mówi o Nim. Jego nie ma. Gdyby był… Księże, gdyby Bóg był…” Ależ On jest! - próbowałem coś powiedzieć. “Niech się ksiądz nie sili. Bo albo Boga nie ma, albo nie jest tak potężny, jak wam się zdaje. A jeśli nawet jest potężny - to na pewno nie jest dobry. Przecież Go nic nie obchodzi”. Umilkła. Siedziałem milcząc i próbowałem przypomnieć sobie jakieś sensowne argumenty. Ona kontynuowała. “Słaby Bóg? Obojętny na losy świata Bóg? Zły Bóg? To już lepiej wierzyć, że go nie ma”.

Wierzyć, że Go nie ma! Najczęściej wierze przeciwstawia się niewiarę. A to nie tak. Bo czy w jedną stronę, czy w drugą - trzeba uwierzyć. Uwierzyć, że jest. Albo uwierzyć, że Go nie ma. Innymi słowy: niewierzący też wierzą. Tyle tylko, że teza ich “wiary” brzmi: Nie! Boga nie ma. Powody miewają różne, bardzo różne. Cierpienie - jak u wspomnianej kobiety - może być tak wielkie i nie do uniesienia, że dochodzą do przekonania: Nie! Inni znów do tego stopnia zbratali się z grzechem, że muszą myśl o Bogu wykreślić ze swego życia. Jeszcze inni tak ukochali wolność, że nieznośna jest dla nich myśl, że to nie ich wola jest miarą wolności. Inni znowu tak bardzo są zapatrzeni w człowieka i jego mądrość, w jego osiągnięcia, w postęp, że Bóg nie jest im potrzebny. Zgoła inny powód niewiary w Boga odnajdują w sobie rewolucjoniści, którzy z całym przekonaniem usiłują sami zbawić świat. Wiele jest źródeł niewiary. Jedno jest w nich wspólne: człowiekowi Bóg zda się być przeszkodą i zawadą.

Bez wątpienia - “ateizm jest jedną z najpoważniejszych spraw doby obecnej”. Tak mówią Ojcowie Soboru, a ich słowa powtarza Katechizm [2123]. Ateizm jest faktem. Bywa, że staje się zupełną obojętnością na wszystko, bezwzględnym zamknięciem się człowieka w sobie i tworzonym na własny użytek świecie. Nie wiem jednak, czy to możliwe tak do końca i bez reszty. Podejrzewam, że ta obojętność jest tylko maską skrywającą wewnętrzny niepokój, lęk, zwierzęcy strach człowieka, który stracił wszystko. Nawet samego siebie. I dlatego przed samym sobą musi udawać. Z drugiej strony - skoro ateizm też jest wiarą, jesteśmy blisko siebie. My, wierzący i …my ateiści. To coś tak, jak z języczkiem u wagi. Wystarczy nieraz piórko na szali położyć, a waga przechyli się w drugą stronę.

Katechizm pouczając o powodach niewiary przytacza zdanie Ojców Soboru: W powstawaniu i rozprzestrzenianiu się ateizmu “niemały udział mogą mieć wierzący”. Dlaczego? Bo wskutek “braków w ich własnym życiu religijnym, moralnym i społecznym, powiedzieć o nich trzeba, że raczej przesłaniają, aniżeli pokazują prawdziwe oblicze Boga i religii” [2125]. Bolesna prawda. Bo człowiek z natury jest otwarty na Boga [27]. I jak znam życie i świat, to właśnie gorszące życie chrześcijan jest najczęstszym powodem ateizmu. Zwłaszcza wtedy, gdy gorszycielami są ci, którzy powinni być nauczycielami wiary i świadkami miłości. Znamienny jest w tym względzie rachunek sumienia, jakiego dokonuje w imieniu Kościoła i jego instytucji Ojciec Święty.

Niepokoi mnie coś jeszcze: widziałem tylu ludzi, których wiara była mocna i ugruntowana, była wzorem i zachętą dla innych. I nagle wszystko to zawaliło się w ich życiu, jak domek z kart. Nagle? A może nie nagle? Dlatego boję się. Boję się o wiarę tych, którym ją przekazuję - o wiarę dzieci z którymi staję każdego dnia przy ołtarzu, z którymi modlę się i czytam wspólnie Ewangelię. Boję się też o własną wiarę. Nie, nie przesadzam: boję się, by samemu wiary w Boga nie utracić. Ale to tylko połowa prawdy. Druga połowa jest taka: jestem mimo wszystko spokojny, bo to nie ja znalazłem Boga - to On mnie znalazł. To nie ja ofiarowałem Mu swoją przyjaźń - to On mnie obdarzył przyjaźnią. A jeśli spotykam niewierzących (a spotykam), to nie osądzam, nie biadolę, nie wypominam, nie wytykam im tego. Staram się wtedy być sobą - zwykłym człowiekiem, który wie, że wiary sam sobie nie zawdzięcza.

A owa kobieta? Umarła kilka tygodni później. W dniu śmierci, a wiedziała, że umiera, prosiła o sakramenty święte. Umierała ze spokojem w sercu i na twarzy. Bo jednak wiarę miała. A chwilowy bunt przeciw niezrozumiałemu cierpieniu nie zniweczył w niej wiary.
Katechizm Kościoła Katolickiego, 29; 2123-2128.

28. On po prostu jest

Czy coś jest, czy czegoś nie ma? Sprawa nie jest taka prosta, jakby się z pozoru mogło zdawać. Oglądałem kiedyś z dziećmi moje przeźrocza. Póki obraz był na ekranie, nie było sprawy. Trącony projektor przesunął się i… I na firance ujrzeliśmy dziwnie zniekształconą górską łąkę z malowniczymi rzędami kopek siana. “Proszę księdza, one są, czy…” Pytający urwał. “Kopki siana?” Ktoś ruszał projektorem, obraz na firance zmieniał kształty. Kopki podskakiwały, falisty krajobraz falował jeszcze bardziej. Stojący na środku łąki jawor rozszerzał swoje gałęzie, to znowu je stulał. “No, kopki, ale i góry, i drzewa. Są, czy ich nie ma?” Dzieci były rozbawione. “Przecież to firanka, nie łąka!” Ktoś inny zaoponował: “Ale ja widzę łąkę”. Inny głos dorzucił: “To idź wąchać kwiatki”. Wybuchnęli śmiechem. Rozmowa zeszła na tory filozoficzne. “Dobrze. Jest łąka, są kopki, jest jawor. Gaszę projektor. Już nie ma. Została firanka. Istnienie obrazu zależy od nas, od projektora, od elektrowni…” Któreś z dzieci wtrąciło: “Od zasłoniętych okien, jeszcze wcześniej od fotografa, od faceta, który wywołuje filmy…” Wyliczanka była dłuższa. Inne dziecko zauważyło dalszy ciąg zależności: “A ten jawor na łące ktoś zasadził, albo przynajmniej nie ściął go. Kopki siana ktoś poukładał, a najpierw skosił łąkę. I w ogóle zadbał o łąkę. A… a góry?” Odpowiedź mieli wszyscy gotową: “Eee, pytanie, Pan Bóg stworzył”.

I tak od oglądania widoków przeszliśmy do filozofowania. Bo co to znaczy, że “coś jest” - ? Jest obraz na ekranie, jest siano na łące, jest las, są góry, jestem ja. Wreszcie: “jest Bóg”. Każde z tych “jest” znaczy jednak co innego. Każde “jest” zależy od jakiegoś innego “jest”. Ale Bóg? Jego “jest” nie zależy od nikogo i od niczego, a wszystkie inne “jest” zależą od Boga. “To znaczy, że Pan Bóg ciągle stwarza cały świat!” Dzieci popatrzyły na mnie pytająco. “Tak, odrzekłem, tak można powiedzieć. Gdyby brakło tego Bożego ‘jest’, wszystko inne, z nami włącznie, przestałoby istnieć. Po łacinie nazywa się to creatio continua”. Jedno ze starszy dzieci zawzięcie od chwili szukało czegoś w Biblii. “Mam! Słuchajcie: Gdy oni mnie zapytają, jakie jest Jego imię, to cóż im mam powiedzieć? Odpowiedział Bóg Mojżeszowi: ‘JESTEM, KTÓRY JESTEM’. I dodał: ‘Tak powiesz synom Izraela: JESTEM posłał mnie do was’” (Wj 3, 13 - 14). Dzieciak wiedział, co odszukać w Biblii. W tym tajemniczym Bożym imieniu Jahwe (czyli “Jestem”) odnajdujemy z jednej strony potwierdzenie naszych filozoficznych dociekań - to mianowicie, że tylko Bóg tak bez reszty i naprawdę jest. Jego istnienie jest początkiem i źródłem każdego innego istnienia. Z drugiej strony w świętym imieniu objawionym Mojżeszowi kryje się jeszcze inna prawda: Bóg nie tylko jest, ale jest z nami, dla nas, przy nas. Właśnie wtedy, przy płonącym krzewie Mojżesz usłyszał słowa znaczące tak wiele: “Dosyć napatrzyłem się na udrękę mego ludu w Egipcie i nasłuchałem się jego narzekań…, znam więc jego uciemiężenie. Zstąpiłem, aby go wyrwać z ręki Egiptu…” (Wj 3, 7n). Bóg nie jest Bogiem zaświatów, nie jest bezosobową energią, nie jest demiurgiem, który przestał się interesować stworzonym przez siebie światem. Gdy po raz drugi Bóg objawia się Mojżeszowi, padają słowa: “Jahwe, Jahwe, Bóg miłosierny i litościwy, cierpliwy, bogaty w łaskę i wierność…” (Wj 34, 6). Równie wzniosłe, a zarazem bardzo ludzkie jest inne objawienie się Boga - prorokowi Eliaszowi: “A oto Pan przechodził. Gwałtowna wichura rozwalająca góry i druzgocąca skały przed Panem; ale Pan nie był w wichurze. A po wichurze trzęsienie ziemi: Pan nie był w trzęsieniu ziemi. Po trzęsieniu ziemi powstał ogień: Pan nie był w ogniu. A po tym ogniu szmer łagodnego powiewu… Wtedy rozległ się głos mówiący do niego…” (1 Krl 19, 9 - 14). Ten, który JEST, Ten, od którego bierze początek wszelkie istnienie, Ten, dla którego wichry, trzęsienia ziemi i ogień są niczym - Ten Bóg jest bliski człowiekowi.

Gdy stary już apostoł Jan chciał przekazać swoim umiłowanym dzieciom najwierniej tajemnicę Boga, powiedział: “Bóg jest miłością”. Nie odszedł daleko od treści zawartych w opisie objawienia się Boga Mojżeszowi. Bo przecież właśnie dlatego, że Bóg jest Miłością, zstępuje On, by być ze swoimi dziećmi. I tak naprawdę nie widoki gór czy mórz są najpiękniejsze - najpiękniejsza jest miłość. Dlatego, gdy na koniec oglądania przeźroczy dzieci mnie zapytały, czy wybieram się znowu w góry, odpowiedziałem: “Tak, ale z wami. Góry bez was są puste”.
Katechizm Kościoła Katolickiego 198 - 213.

29. Stwórca wszystkiego

Doświadczenie dostępne każdemu, potrzebne jest tylko pogodne niebo nocą i lornetka. Widok gwiazd przedstawia się zupełnie inaczej niż gołym okiem - jest ich więcej, nieporównywalnie więcej. I są piękniejsze, trudno oderwać wzrok… Jest więcej - czy widać więcej? Jest tyle samo. Nasze oko - skądinąd cudowna “kamera”, miniaturowa, z pełną automatyką, z wieloletnią gwarancją trwałości - otóż nasze oko widzi tylko cząstkę tego, co nas otacza. Inne doświadczenie wymagałoby kosztowniejszej aparatury zwanej kamerą termowizyjną. Można patrzyć w zupełnych ciemnościach i można dostrzec ptaka siedzącego na gałęzi, skradajacego się pod murem kota, albo też zaczajonego w mroku złodzieja. Krótko mówiąc: to co widać gołym okiem, to nie wszystko. Zresztą, to samo można powiedzieć o tym, co słychać. Dlatego, gdy piszę ten tekst, leżący obok mnie mój wierny wilczur, podniósł uważnie głowę, nastawił uszy i ostrzegawczo mruknął. Ja nie słyszę nic prócz stuku klawiatury i szumu komputera. On usłyszał więcej. Bogactwo istniejącej rzeczywistości jest niewyobrażalne. Upraszczając - i to bardzo - mówimy o świecie widzialnym i niewidzialnym, albo o świecie materialnym i duchowym, w Biblii zaś nazwane to zostało “niebem i ziemią”. Ten sam zwrot powtarzamy w wyznaniu wiary: “Wierzę… w Stwórcę nieba i ziemi”. I w tym wyrażeniu tak ważne jest to maleńkie “i”. Tak, tak - jest bardzo ważne, bo “wskazuje na więź, jaka wewnątrz stworzenia równocześnie jednoczy i rozdziela niebo i ziemię” [326].

A wszystko ma swój początek w Bogu. Od dziecka jesteśmy osłuchani z Heksaemeronem czyli zaczynającym Pismo św. starożytnym poematem ujętym w sześć strof nazwanych tam “dniami” (Rdz 1). I ciągle zbytnio jesteśmy przywiązani do nieomal dziecinnej dosłowności w rozumieniu tej niełatwej poezji. Przede wszystkim ujmujemy stworzenie “nieba i ziemi” w kategorii czasowego początku. I to jest prawda. Czas - takim, jakim go przeżywamy i opisujemy w kategoriach zarówno fizykalnych jak i filozoficznych - ma swój początek, swoją chwilę “zero”. Wtedy zaczął istnieć świat materii i energii. Wtedy przestrzeń - w naszym, trójwymiarowym rozumieniu - zaczęła ogarniać wszystko. A świat istot duchowych? Wszak one nie potrzebują ani przestrzeni, ani takiego czasu, jaki mierzą nasze zegary i kalendarze. Dlatego pytanie o to, czy “zaczęły” istnieć przed czy po stworzeniu świata materialnego, jest pytaniem bez treści. Jedno jest wspólne: zarówno świat ducha jak i świat materii zawdzięczają swe istnienie Bogu. Nie tylko swój początek, odległe “kiedyś” sprzed milionów lat - ale swoje trwanie, to “teraz”, które wypełnia każdą chwilę zarówno kosmosu, jak i naszego ludzkiego życia.

A jak to jest z tymi sześcioma dniami? Cóż, sprawa jest prostsza, niż się wydaje. To nie dni - to sześć poetyckich strof, ujętych w sześć refrenów, skomponowanych według zasad ówczesnej poetyki. A treść ułożona przez starożytnego autora tak, by powiedzieć: “Wszystko stworzył Bóg”. I że stwarza On mocą swej woli - czyli wszechmocnego słowa, i że wszystko co stwarza jest dobre. Bardzo dużo powiedziane - ale też nic ponadto. Reszta jest poetyckim tworzywem.

Dociekliwy człowiek, patrząc na świat, stawia pytań więcej. Między innymi pytanie “dlaczego?” Dlaczego Bóg stworzył świat? Bardzo trudno Panu Bogu “zaglądać w karty” i szukać odpowiedzi na to “dlaczego”. Katechizm powtarza odpowiedź przejętą z tradycji jeszcze biblijnej: świat został stworzony dla chwały Bożej. I zaraz pada wyjaśnienie: “nie po to, by powiększyć chwałę, ale by ją ukazać i udzielić jej”. Tak to wypowiedział kiedyś św. Bonawentura. Św. Tomasz z Akwinu, genialny nauczyciel wiary, zamienia się w poetę, gdy pisze o tym samym: “Kluczem miłości Bóg otworzył swą dłoń, by dokonać dzieła stworzenia” [293]. Istnienie Boga jest czymś tak dynamicznym, wielkim, pełnym życia, że - po ludzku to wypowiem - “musiało” zaowocować istnieniem i życiem świata duchowego i świata materialnego, czyli “nieba i ziemi”.

Pytań, a i wątpliwości, mamy więcej, gdy usiłujemy pojąć tajemnicę stworzenia. Najtrudniejszą zagadką jest problem cierpienia i zła moralnego. Dobry Bóg u początku istnienia świata i człowieka. Skąd więc zło? Na dziś musimy ten problem odłożyć, ale będzie trzeba do niego wrócić niebawem.
Katechizm Kościoła Katolickiego, 279 - 354.

30. Najtrudniejsze pytanie

Byliśmy na pielgrzymce. Jedna z mam uprzedziła mnie: “Waldek ma do księdza pytanie. Niech się ksiądz nie zdziwi”. Staliśmy na starym moście w Bardzie Śląskim, patrząc na płynącą u stóp wodę. “Proszę księdza - zaczął ośmioletni Waldek. Kto urodził Pana Boga?” No tak, dwa miesiące temu urodziła się jego siostrzyczka, dziecko zrozumiało ideę początku istnienia. Tłumaczyłem, jak umiałem. Ale to było nic. Za jakąś godzinę, gdy byliśmy już przy dziesiątej stacji Drogi Krzyżowej, mama Waldka postawiła swoje pytanie: “Proszę księdza, dlaczego tyle nieszczęścia spada na ludzi? I dlaczego oni sami, jeden drugiego tak strasznie krzywdzą?” Obsiedliśmy stopień stacji i leżący obok pień. Zaczął się spór. Z Waldkiem poradziłem sobie stosunkowo łatwo. Pytanie jego mamy było pytaniem najtrudniejszym. Było takim od wieków i takim pozostanie na zawsze. Katechizm zawiera próbę odpowiedzi na nie: “Tego pytania, równie naglącego jak nieuniknionego, równie bolesnego jak tajemniczego, nie wyczerpie żadna łatwa odpowiedź. Odpowiedzi na to pytanie udziela dopiero całość wiary chrześcijańskiej…” [309].

Umierał na raka czternastoletni Zbyszek. Cierpiał. Cierpieli bardzo jego bliscy. Byłem u niego z Komunią św. kilka dni przed śmiercią. Gdy odchodziłem, usłyszałem z ust jego matki: “Pan Bóg nas chyba opuścił…” Rozpłakała się. Naprzeciw stał duży, kamienny krzyż. Zwróciłem się do niej: Pamięta pani opis śmierci Jezusa? “Tak, ludzie Go skrzywdzili. Zdradzili, opuścili, bili, do krzyża przybili…” Urwała, zapytałem: A pamięta pani słowa umierającego na krzyżu? “Pamiętam. Boże mój, czemuś mnie opuścił”. Zapadło milczenie. Po chwili powiedziałem: Widzi pani, Jezus też wołał do nieba, które zdawało się puste i milczące. Niech pani modli się tak samo, jak On. Nie jest pani sama. Wielu ludzi przeżywa swe zmagania z cierpieniem. Z nami jest Jezus. Po kilku dniach staliśmy nad otwartym jeszcze grobem Zbyszka. Uścisnąłem dłoń matki. Powiedziała: “Jak bardzo mi ksiądz wtedy pomógł. Niebo dalej milczy, Bóg jakby o nas zapomniał, ale przecież nie jesteśmy ze swym cierpieniem sami”.

Na nasze ludzkie pytania czekamy zwykle odpowiedzi logicznych, ujmujących sprawy w tok jakiegoś rozumowania, argumentów, dowodów. Przy pytaniu o zło można też tego próbować - ale tylko po części. A to dlatego, że zło jest bezsensowne, nielogiczne, niespójne i dlatego tak trudno w tej materii czegokolwiek dowodzić, logicznie bronić, argumentować. Mimo wszystko jest jeden szczególny argument. Wysunął go apostoł Paweł: “Sądzę, że cierpień teraźniejszych nie można stawiać na równi z chwałą, która ma się w nas objawić…” (Rz 8, 18). Ktoś powie, że to banalne odsuwanie problemu w nie dającą się sprawdzić mglistą przyszłość. Spróbuję posłużyć się porównaniem. Otóż oglądam kilka pojedynczych klatek jakiegoś filmu. Próbuję cokolwiek zrozumieć, domyślam się czegoś - bardziej lub mniej trafnie. W żadnym przypadku nie odtworzę jednak ani akcji filmu, ani jego zakończenia, ani nie mam podstaw, by całość oceniać. Żyjąc na tej ziemi i mając doświadczenie małego w sumie odcinka czasu (choćby to były wieki historii!), nie mam możliwości ani oceny, ani wyobrażenia sobie “finału” tej fascynującej choć niesamowicie trudnej “przygody”, jaką jest zarówno istnienie świata, jak i moje życie. Mogę albo uwierzyć i zaufać - albo buntować się. Pierwsze bywa trudne. Drugie - niszczy nas od środka. Ja wolę wybrać trudną wiarę niż destrukcyjny bunt. Argument św. Pawła o “chwale, która ma się w nas objawić” jest argumentem człowieka wiary, skierowanym do ludzi wierzących. I tylko na tej płaszczyźnie można szukać odpowiedzi na pytanie o zło i cierpienie. Katechizm tak to podsumowuje: “Nie ma takiego elementu w orędziu chrześcijańskim, który nie byłby częściową odpowiedzią na pytanie o zło” [309]. Zatem: im pełniejsza i głębsza znajomość Ewangelii, im życie bliższe Boga - tym łatwiej przyjąć nawet najtrudniejszą godzinę życia. I jeszcze raz słowa Katechizmu: “Dopuszczenie przez Boga zła fizycznego i zła moralnego jest tajemnicą. Bóg ją wyjaśnia przez swojego Syna, Jezusa Chrystusa, który umarł i zmartwychwstał, by zwyciężyć zło…”
Katechizm Kościoła Katolickiego, 309 - 314.

31. Dlaczego Słowo stało się ciałem?

Nie łatwo zrozumieć, a jeszcze trudniej pogodzić się z obecnością zła w świecie. Zarówno zła fizycznego: bólu i cierpienia, chorób i kataklizmów, jak i zła moralnego: grzechu, krzywdy, zbrodni, nienawiści. Formuły katechizmowe wyjaśniające wszystko grzechem pierworodnym nie mogą uspokoić naszych serc. Zaś odsuwanie ostatecznego rozrachunku do wieczności może wydawać się odwracaniem uwagi od tego, co rzeczywiste. Dlatego bywa, że problem zła i cierpienia staje się powodem utraty wiary. Dlaczego jednak dwóch ludzi zanurzonych w takim samym piekle zła i cierpienia zachowuje się całkiem inaczej? Dlaczego dwie moje stryjenki wróciły z syberyjskiego zesłania z umocnioną wiarą, podczas gdy tylu innych wiarę tam utraciło? Dlaczego wśród więźniów Auschwitz czy Dachau jeden przeklinał Boga, drugi zaś do Boga się modlił? Wiem, nie ma prostej odpowiedzi na te pytania. Każdy człowiek jest niepojętą głębią i reaguje inaczej, ale chrześcijanin odnajduje w skarbcu wiary motyw niezwykle silny, istotny. Wypowiedział to Jezus w rozmowie z Nikodemem: “Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał...” (J 3, 16). Bóg stał się jednym z nas, zanurzył się w przestrzeń ziemskiego trudnego i dramatycznego życia. Dlaczego? Dlaczego Słowo stało się ciałem? “Czy nie lepiej by było siedzieć Tobie w niebie? Wszak twój Tatuś kochany nie wyganiał Ciebie.” - pytamy słowami kolędy.

Św. Grzegorz z Nyssy, jeden ze starożytnych ojców Kościoła, tak mówi: “Nasza chora natura wymagała uzdrowienia. Upadła - potrzebowała podniesienia. Martwa - wskrzeszenia. Utraciliśmy posiadanie dobra, trzeba było je nam przywrócić. Byliśmy zamknięci w ciemnościach, trzeba było przynieść nam światło... Czy te powody były bez znaczenia? Czy nie zasługiwały ona na wzruszenie Boga, na to, by zniżył się aż do poziomu naszej ludzkiej natury?” Wzruszenie Boga! Tak po ludzku to powiedziane. Ale właśnie o to Bogu chodziło: zbliżyć się do człowieka po ludzku... Chrześcijanin mówiąc “wierzę w Boga”, dodaje “ufam Bogu” - choć nie wszystko jest oczywiste. Ufam Bogu, bo “Słowo stało się Ciałem”. Bo Bóg stał się człowiekiem na dolę i niedolę, a Jezus to prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek. Znowu formuła. I znowu zbyt ciasna, by móc pomieścić rzeczywistość zarówno człowieka jak i Boga. Ale czy możemy obejść się bez formuł?

Chrześcijanie usiłowali wypowiedzieć tajemnicę Boga, który stał się człowiekiem. Na tym tle powstało wiele różnic, a nawet błędów w wierze i trudno się temu dziwić. Jedni gubili w swoich interpretacjach prawdziwość Jezusowego człowieczeństwa. Inni na odwrót - akcentowali człowieczeństwo Jezusa, z bóstwa zostawała jeno godność przybranego syna Bożego. Jeszcze inni widzieli w Jezusie dwie oddzielne osoby: ludzką i boską. To bardzo uproszczony przegląd, Katechizm poświęca temu więcej miejsca [465 - 468], a i to ujęcie jest bardzo skrótowe.

W jaki zatem sposób Syn Boży jest człowiekiem? - pyta Kościół w Katechizmie. I odpowiada: “Jezus Chrystus jest prawdziwym Bogiem i prawdziwym człowiekiem w jedności swojej Osoby Boskiej; z tej racji jest On jedynym Pośrednikiem między Bogiem i ludźmi. Chrystus ma dwie natury, Boską i ludzką, nie pomieszane, ale zjednoczone w jednej osobie Syna Bożego. Chrystus, będąc prawdziwym Bogiem i prawdziwym człowiekiem, ma ludzki rozum i wolę, doskonale zgodne oraz podporządkowane Jego Boskiemu rozumowi i woli, które posiada wspólnie z Ojcem i Duchem Świętym. Wcielenie stanowi więc tajemnicę przedziwnego zjednoczenia natury Boskiej i natury ludzkiej w jedynej Osobie Słowa” [480 - 483].

Gdy apostołowie prosili Jezusa “Pokaż nam Ojca”, mógł zatem odpowiedzieć: “Kto mnie zobaczył, zobaczył i Ojca” (J 14, 8). Zaś autor Listu do Hebrajczyków pisze: “Nie takiego mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz doświadczonego we wszystkim na nasze podobieństwo, z wyjątkiem grzechu...” (Hbr 4, 15).
Katechizm Kościoła Katolickiego 456 - 483.

32. Spór o Maryję czy spór o Jezusa?

Zadzwonił kiedyś do mnie właściciel stylowego hotelu (rzecz działa się w Bawarii), który odnowiono. Odrestaurowano też zabytkową statuę Matki Boskiej. Właściciel postanowił urządzić stosowną uroczystość poświęcenia i ustawienia figury na dawnym miejscu. Zaprosił mnie, katolickiego proboszcza i ks. Kleina, proboszcza ewangelickiego. “Masz babo placek” pomyślałem sobie, katolik i ewangelik mają razem uczcić Matkę Boską! Bo, upraszczając sprawę, mówi się czasem, że ewangelicy “nie wierzą w Matkę Boską”. Nie o wiarę chodzi - Maryja jest historyczną postacią i tyle. Ale... Inna jest cześć okazywana Matce Jezusa przez katolików, inna przez ewangelików. Ks. Kleina znałem i wiedziałem, że nie będzie miał oporów. Podzieliliśmy więc funkcje - on miał przemówić. Słuchałem go z ogromną satysfakcją - postać Matki Jezusa nie okazała się kimś budzącym kontrowersje, ale kimś łączącym nas obu i wiernych obu parafii - katolickiej i ewangelickiej.

To nasunęło mi myśl o sporze, który w starożytności rozgorzał wokół osoby Maryi. Św. Aleksander, po nim św. Atanazy Wielki (IV w.) tytułowali Maryję “Bogurodzicą”, czyli Matką Bożą. Inny ze słynnych ludzi Kościoła tamtej epoki, Nestoriusz, był takiemu tytułowi przeciwny. Spór był zacięty i zataczał kręgi coraz szersze, ogarniając liczne kręgi wiernych, sięgając samego nawet cesarza. Z pozoru był to spór o Maryję i przysługujące jej tytuły - w istocie zaś był to spór o osobę samego Jezusa. Tak to zresztą przedstawia jeszcze inny świadek tamtych czasów, św. Cyryl. Wreszcie w roku 431, w Efezie, gdzie najprawdopodobniej Maryja spędziła wiele lat swego życia, zebrali się wszyscy biskupi ówczesnego świata. Nie o Maryję chodziło - chodziło w wiarę w Jezusa. O to kim On jest, jak wiarę w Jego bóstwo i człowieczeństwo wypowiedzieć. Przyjęte wtedy formuły stanowią osnowę wiary Kościoła do dziś. Katechizm mówi o tej zależności tak: “Wiara katolicka w odniesieniu do Maryi opiera się na wierze w Chrystusa, a to, czego naucza ona o Maryi, wyjaśnia z kolei wiarę w Chrystusa” [487].

Aby Syn Boży mógł stać się człowiekiem, potrzebna była ziemska matka. Potrzebna nie jako li tylko narzędzie, ale jako towarzyszka podejmująca wraz z Synem wielkie posłannictwo. Tak wiele mówi o niej słowo anielskiego pozdrowienia w chwili zwiastowania: “Bądź pozdrowiona, Pełna-Łaski, Pan z Tobą...” Właśnie tak trzeba to oddać w polskim przekładzie, łącząc oba człony myślnikiem i pisząc je dużą literą: Pełna-Łaski. Dlaczego? Bo greckie słowo jest jedno, a użyte zostało jako imię (na co wskazuje gramatyczna forma wołacza; stąd przecinki w tekście). Pełna-Łaski! To znaczy bardzo wiele, a najpierw to, że Maryja, napełniona łaską przez Boga, została odkupiona od chwili swego poczęcia. Istotnie, by móc dać dobrowolne przyzwolenie na wyjątkowe powołanie, było konieczne, aby Maryja była całkowicie przeniknięta łaską Bożą [490 - 491]. Tradycja naszego Kościoła nazywa ten przywilej Maryi “Niepokalanym Poczęciem”. Zaciera się tu - jak zresztą zawsze w sprawach dotyczących Boga - granica czasu. Dar Niepokalanego Poczęcia Maryi w całości pochodzi od Chrystusa [492], który z niej wziął swoje ludzkie życie. Pełnia łaski w Maryi to dar. Wielki, ogromny, jednorazowy dar. Dar otrzymać - dar przyjąć - daru ustrzec... Ona ustrzegła. Za darem idzie Jej zasługa. Dlatego chrześcijanie czcząc Maryję, nazywając ją tytułem “Bogurodzicy”, zwracają swą myśl ku Bogu - dawcy darów. Ona nie przysłania nam Boga. Przez Nią Bóg staje się bliższy, w sercu człowieka rodzi się radość, że tak bardzo obdarował Maryję, że Ona - siostra każdego z nas - jest tak bliska i tak umiłowana przez Boga. Że jedną z nas jest Ta, która potrafiła swoimi zasługami Boży dar pomnożyć i uczynić pełnym blasku i mocy. A jeśli ktoś kwestionuje wielką cześć, jaką otaczamy Maryję, chyba nie przemyślał do końca tajemnicy Jezusa - Bożego Syna narodzonego z Najświętszej Dziewicy.
Katechizm Kościoła Katolickiego 484 - 511.

33. Dawca darów wszelkich

W życiu człowieka splatają się różne czynniki. Od biologicznych po te, które chętnie nazywamy “wyższymi”. I my, i Biblia Starego Testamentu daje im miano “ducha”. Czasem przeciwstawiamy w ten sposób ducha materii, czasami tylko dopełniamy materialny obraz człowieka o sferę właśnie duchem nazwaną. Wiemy, że jest to coś realnego, choć nieuchwytnego. Delikatnego, a zarazem potężnego. Z tej niematerialnej warstwy wyrastają miłość i mądrość, wytrwałość i nadzieja - i tyle innych przejawów ducha. Słowo “duch” określa w Biblii stwórczą moc Boga (Rdz 1, 1 - 2; Ps 33, 6). To samo słowo oznacza też szczególny dar ubogacający człowieka. O Mojżeszu mówi Biblia, że jest w nim ów duch (Lb 11, 17; Iz 63, 11). Ten duch spoczął na 70 starszych spośród ludu (Lb 11, 25). Tenże sam duch bierze we władanie wielu innych ludzi: Jozuego, Gedeona, Jeftego, Saula, Dawida…

Przemienia ich jakaś wewnętrzna moc i uzdalnia do spełniania trudnych zadań służących całemu ludowi. Ze wszystkich tekstów biblijnych dotyczących tego tematu przebija jedno: to nie jakaś bezkształtna siła oddziaływa na nich. Zachowują się, jakby byli pod wpływem kogoś. Jakiejś osoby pełnej dynamizmu, uroku, siły, życia, mądrości, dobra. Zresztą, tak właśnie ów Duch (i tu już duża litera) jest przedstawiany: jako Ktoś. Duch ów mówi (2 Sm 23, 2), przez Ducha Bóg przestrzega (Ne 9, 30), Duch stwarza (Hi 33, 4), Ducha można zasmucić (Iz 63, 10).

Raz tylko w Nowym Testamencie spotykamy sformułowanie “Duch Jezusa” - w Dziejach Apostolskich (16, 7). Św. Łukasz, towarzysz misyjnych przedsięwzięć Apostoła Pawła, relacjonując wydarzenia tamtych dni, wiele razy odwołuje się do obecności Ducha Świętego. Obecność ta dla niego i dla całego środowiska jest czymś oczywistym, żywym i codziennym. Ale jak to wszystko się zaczęło?
“Anioł odpowiedział Maryi: Duch Święty zstąpi na ciebie dlatego też Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym” (Łk 1, 35). Słowa anioła się spełniły. Maryja poczęła Dziecko. Józef, jej mąż, ma wątpliwości i wie, że nie on jest ojcem. Kto? Odpowiedź otrzymuje również przez anioła, a jako sprawca poczęcia wskazany zostaje Duch Święty (Mt 1, 18 - 20). Zstąpieniu Boga pomiędzy ludzi, gdy przychodzi jako Syn Maryi, a zarazem Syn Najwyższego, towarzyszy moc Ducha.

Ta sama moc towarzyszy Jezusowi - Synowi Bożemu, gdy ujawnia wobec ludzi swoje posłannictwo. Najpierw chrzest nad Jordanem, gdzie “Duch, jak gołębica” zstąpił na Niego (Mk 1, 10). Dlaczego właśnie taki znak obecności Ducha? Dla znających księgi święte Żydów był to symbol czytelny. Przecie nad wyłaniającym się z nicości światem “Duch Boży unosił się”, jak szybujący na ziemią ptak (Rdz 1, 2). Znad Jordanu Duch prowadzi Jezusa na pustynię, gdzie w poście i modlitwie będzie gotować się do walki ze złem (Mk 1, 12 - 13; por. Mt 4, 1 - 11). Gdy wrogowie Jezusa zarzucą Mu konszachty ze złym duchem, czyli szatanem, Jezus im odpowie, że mocą Ducha Bożego wyrzuca złe duchy (Mt 12, 24 - 28). Wszelako obecność owego Ducha jest w ewangeliach bardzo dyskretna, nieomalże niewidoczna. Na pierwszy plan wysuwa się Jezus. Ale właśnie Jezus, w przeddzień swej śmierci, kilkakroć wypowie ważną obietnicę: iż pośle na świat Ducha Prawdy, Pocieszyciela, Ducha Świętego - tak Go nazywa (J 14, 17. 26; 15, 26; 16, 13). W tych słowach, spisanych przez Jana Apostoła dopiero około roku 90. odbija się wtedy już w pełni wykrystalizowana świadomość odrębności Ojca, Bożego Syna (z jego ziemskim imieniem Jezusa) i Ducha Świętego. W czasie Ostatniej Wieczerzy Jezus powiedział też: “Duch Prawdy, który od Ojca pochodzi…” i w tym samym zdaniu: “Ja wam poślę od Ojca” (J 15, 26). Z tych słów wyrośnie starożytna formuła wyznania wiary chrześcijan, której interpretacja narobiła swego czasu wiele zamętu. Bo jedni mówili: Duch Święty, który od Ojca i Syna pochodzi. Inni, wprowadzając niewielką zmianę, wyznawali: od Ojca przez Syna pochodzi. Patrząc dziś na ten spór, gotowiśmy powiedzieć: o cóż się spierać! Tajemnicy Boga nie uchwycimy nieporadnymi ludzkimi pojęciami i słowami. A jednak spierano się - bo jak człowiek ma mówić o Bogu, jak nie swoimi nieporadnymi słowami?

Wreszcie nadszedł pięćdziesiąty dzień od zmartwychwstania Jezusa. Spełniły się słowa obietnicy Jezusa. Uwagę mieszkańców Jerozolimy przykuły znaki (bo jakżeż inaczej można dostrzec Niewidzialnego?) Jakby wicher, języki jakby z ognia. Dwunastu tchórzliwych i nie rozumiejących wielu spraw uczniów przemieniło się w Apostołów. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. A było to dotknięcie samego Boga - Ducha Świętego (Dz 2, 1 -41). Od tego dnia Jego obecność stale im towarzyszy. Zdają sobie z tego sprawę, świadomie wliczając tę obecność zarówno w swoje życie, jak i w rozwój dzieła zapoczątkowanego przez ich Mistrza. Czytając księgę Dziejów Apostolskich nie sposób oprzeć się wrażeniu, że bohaterowie tej opowieści przeżywają obecność Ducha żywiej i bardziej, aniżeli przeżywali obecność Jezusa. Nie, nie ma tu żadnego przeciwstawienia. Duch Święty towarzyszy Jezusowi od chwili poczęcia. Jezus Ducha zsyła na uczniów. To jedna i ta sama tajemnica obecności Boga w świecie. Dlatego dobrze napisał Łukasz: Duch Jezusa.

A dziś? Dziś, po dwóch tysiącach lat, obecność Ducha Bożego ciągle jest żywa. Więcej - uczniowie Jezusa tę obecność odkrywają u schyłku tysiąclecia na nowo, inaczej, głębiej. Przybywa wśród chrześcijan ludzi, którzy - jak za czasów apostolskich - tę obecność świadomie wliczają tak w swoje osobiste i rodzinne życie, jak i w rozwój Kościoła, a nawet szerzej - w rozwój całej ludzkiej społeczności. I są przekonani (jak im nie przyznać racji!), że w świecie rozdzieranym sprzecznościami tylko nowe przyjęcie obecności osoby Ducha Jezusa może stać się ratunkiem.
Katechizm Kościoła Katolickiego, 683 - 747.