Koniec? Jaki tam koniec

Marcin Jakimowicz, zdjęcia Jakub Szymczuk

publikacja 31.08.2008 15:05

To historia o „więźniu w Panu”, który trafił do mamra. O człowieku, który dla Jezusa stracił głowę.

Paweł wylądował na południu Italii. Odwołał się do sądu cezara, więc wysłano go do Rzymu. Maszerował na północ, do Wiecznego Miasta. Od dawna pragnął odwiedzić stolicę imperium. „Od kilku lat pragnę gorąco wybrać się do was, gdy będę podążał do Hiszpanii” – pisał do Rzymian (15.23). Około 50 kilometrów przed Rzymem spotkał tych, do których adresował list. Pierwsi rzymscy chrześcijanie wyszli mu naprzeciw. Kim byli? Prawdopodobnie Żydami, uczniami tych, którzy na własne oczy widzieli cud Pięćdziesiątnicy. W czasie gdy na zamkniętych na cztery spusty wystraszonych apostołów spadł ogień Ducha, w Jerozolimie przebywali „mieszkańcy Mezopotamii, Judei oraz Kapadocji, Pontu i Azji(…) i przybysze z Rzymu”. Ci anonimowi „przybysze z Rzymu” mogli zanieść światło Ewangelii do stolicy mocarstwa. „Tamtejsi bracia, dowiedziawszy się o nas, wyszli nam naprzeciw aż do Forum Appiusza i Trzech Gospód. Ujrzawszy ich, Paweł podziękował Bogu i nabrał otuchy” – notuje Łukasz w Dziejach Apostolskich.

Paweł spotkał pierwszych chrześcijan na drodze do Rzymu. Szedł starożytną drogą Via Appia. Czy zdawał sobie sprawę, że ta wędrówka przypomina uroczysty wjazd Jezusa do Jerozolimy? Że w mieście nad Tybrem spotka go śmierć? Nie bał się jej. Był maratończykiem, który zbliżał się do finiszu. Tęsknił za nagrodą, niewiędnącym wieńcem chwały. Co myślał, przekraczając potężne bramy miasta? Dziś mkną przez nie skutery. Kolorowe piaggia, vespy. Młodzi ludzie w koszulkach Romy czy Lazio pędzą po wyszlifowanych przez miliony stop kamieniach.

Głupota słowa

Paweł zamieszkał w Rzymie. „Pozwolono mu mieszkać prywatnie razem z żołnierzem, który go pilnował. Przez całe dwa lata pozostał w wynajętym przez siebie mieszkaniu i przyjmował wszystkich, którzy do niego przychodzili, głosząc królestwo Boże i nauczając o Panu Jezusie Chrystusie zupełnie swobodnie, bez przeszkód”.

To niezwykłe. Czasem o jednym krótkim epizodzie z życia Pawła znajdziemy w Dziejach Apostolskich dłuuuugie fragmenty. A o jego ostatnich latach? Jedynie kilka skromnych zdań. Reszta pozostaje domysłem.

Prawdopodobnie siedział w Więzieniu Mamertyńskim, prawdopodobnie jego szczątki przeniesiono na pewien czas do Katakumb św. Sebastiana. Prawdopodobnie. To słowo pada najczęściej. Pobyt Pawła w Wiecznym Mieście owiany jest legendą. Domyślamy się, jak wyglądały jego domowy areszt, proces, śmierć.

„Przez całe dwa lata pozostał w wynajętym przez siebie mieszkaniu i przyjmował wszystkich, którzy do niego przychodzili”. Jedno niewinne zdanie, a ileż skrytych emocji, cudów, cierpienia, płaczu, błogosławieństwa. Paweł przyjmował w mieszkaniu wszystkich. Od razu po przybyciu zaprosił swych braci, „najznakomitszych Żydów”. Nie owijali w bawełnę. Powiedzieli prosto z mostu: – Chcemy usłyszeć od ciebie, co myślisz, bo wiadomo nam o tym stronnictwie, że wszędzie spotyka się ze sprzeciwem. Gdy Paweł opowiedział im o spotkaniu Żywego Boga, o świetle, które oślepiło go pod Damaszkiem, ich serca zawrzały. „Poróżnieni między sobą zabierali się do odejścia. Wtedy Paweł powiedział: „Trafnie rzekł Duch Święty do ojców waszych przez proroka Izajasza: Idź do tego ludu i powiedz: Usłyszycie dobrze, ale nie zrozumiecie, i dobrze będziecie widzieć, a nie zobaczycie. Bo otępiało serce tego ludu (…). Wiedzcie więc, że to zbawienie Boże posłane jest do pogan, a oni będą słuchać”.

Poganie rzeczywiście zaczynali słuchać. W Rzymie jak grzyby po deszczu wyrastały nowe wspólnoty.

Przez długi czas krążymy po barwnych uliczkach Zatybrza, starając się odnaleźć miejsce, w którym Apostoł spędził dwa lata aresztu domowego. Wreszcie jest! W starej żydowskiej dzielnicy na miejscu domu, gdzie mieszkał więzień, stoi kościółek San Paolo alla Regola. Jest zamknięty na cztery spusty. Trwa remont. Świątynia otoczona jest knajpkami. Wino, włoska pizza, pasta. Powietrze pachnie świeżą bazylią i czosnkiem. Z otwartych na oścież okien nasze nosy kusi zapach espresso. Japońscy turyści pstrykają fotkę za fotką. Czy zdają sobie sprawę, że w tym miejscu pewien szaleniec Boży, który sam nazywał siebie „poronionym płodem”, zaraził swą wiarą tysiące ludzi? Chyba nie. Apostoł w mamrze

Co wiemy jeszcze o pobycie Pawła w Wiecznym Mieście? Został oskarżony i skazany. Wylądował w mamrze. Nie, nie, to nie kolokwializm. Pod rzymskim Kapitolem znajdowało się więzienie Mamertina. To od jego imienia zaczerpnięto popularną nazwę aresztu. Więzienie jest ukryte pod ziemią. Skazaniec wiedział, że będzie miał tylko jedną drogę wyjścia: w dniu swojej egzekucji.

Schodzę po stromych schodkach do tej ciemnej, wilgotnej piwnicy. Czytam napisy na solidnej kamiennej tablicy: „Przy kolumnie, do której przykuci byli, Piotr i Paweł nawrócili innych więźniów, późniejszych męczenników”. To jedynie przekaz tradycji. Wedle legendy, w tej ponurej celi nagle wytrysnęło źródełko, a Piotr i Paweł zaczerpnęli z niego wody, by ochrzcić świeżo upieczonych chrześcijan.

Skazany Paweł wie, co go czeka. „Albowiem krew moja już ma być wylana na ofiarę, a chwila mojej rozłąki nadeszła” (2 Tm 4,6). Zostaje skazany na śmierć. Jako obywatel rzymski ma prawo do wykonania wyroku przez ścięcie mieczem. Oszczędzono mu haniebnej śmierci na krzyżu. Energiczny Apostoł Narodów przeżywa w więzieniu dramatyczne chwile. Czuje się opuszczony. „W pierwszej mojej obronie nikt przy mnie nie stanął, ale mnie wszyscy opuścili: niech im to nie będzie policzone!” – woła. Jest sam jak palec. W tej beznadziejnej sytuacji doświadcza pomocy z góry. „Natomiast Pan stanął przy mnie i wzmocnił mnie" – pisze autor Listu do Tymoteusza. Opuszczony, zapomniany, notuje dwa najsmutniejsze zdania swoich listów: „Wszyscy mnie opuścili” i „Wszyscy mnie porzucili” (2 Tm 4,16).

Dwa miesiące temu pisałem pierwszą część opowieści o Pawle. Pisałem o młodziutkim faryzeuszu, który z wypiekami na twarzy chłonął każde słowo rabbiego Gamaliela, o rozpalonym młodym umyśle człowieka, który z wielką gorliwością prześladował Kościół. O spieczonych słońcem uliczkach Jerozolimy. Na kamienie Rzymu promienie słońca padają równie intensywnie. Wieczne Miasto przyjęło już jednak innego człowieka. Nowego człowieka. Gotowego za Jezusa oddać życie.

Śledztwo prawdopodobnie nie trwało długo. Wyrok śmierci wykonano – jak to było w zwyczaju – poza miastem. Według danych apokryficznych, ścięto Pawła w miejscowości zwanej wówczas Aquae Salviae. Poza miastem, na wysypisku śmieci, umierał ten, któremu Paweł zawierzył do końca. Teraz sam klęczał poza miastem. Runął miecz. Wedle legendy, głowa Pawła potoczyła się na ziemię, odbijając się od niej trzykrotnie. W tych miejscach wytrysnęły trzy źródła: z zimną, letnią i gorącą wodą. To od nich bierze nazwę to miejsce: Tre Fontane. Trzy źródła.

Nie wiemy, w którym roku zginął Paweł. „Jego stracenie nie przypada na czas rozpętanego przez Nerona prześladowania chrześcijan w roku 64, którego ofiarą, jak się tradycyjnie przyjmuje, padł Piotr, lecz miało miejsce kilka lat wcześniej” – uważa Joachim Gnilka. A zatem rok 56? Prawdopodobnie.
Najstarszym świadectwem ukazującym, że w tym miejscu Paweł został ścięty, jest dokument pochodzenia greckiego z V wieku „Akta Piotra i Pawła” i list Grzegorza Wielkiego, w którym papież ten przekonuje, że właśnie tu został ścięty Apostoł Narodów.

W kościele nie znajdujemy żywego ducha. Cisza jak makiem zasiał. Za oknem głośno śpiewają ptaki. Za to w pobliskim sklepiku zakonnym, w którym mnisi sprzedają swe specjały, kolejka. Turyści kupują cukierki miodowe, likier kawowy, zakonne herbatki. Biznes pełną parą.

Cała naprzód!

Spacerując po trawniku wokół kościoła, rozmyślam o ostatnich chwilach Bożego Szaleńca, gdy nagle dostrzegam mniszkę w niebieskim habicie. Przecieram oczy ze zdumienia. Siostra Zosia???? Tego się nie spodziewałem.

Już kiedyś w jakimś tekście żartowałem, że jeśli wybierzesz się w jakieś zapomniane, odległe miejsce, to bardzo prawdopodobne, że spotkasz tam Małe Siostry Jezusa. Jest ich niewiele, ale… są wszędzie.

Pamiętam, jak stałem w cerkwi w Kostomłotach. Nagle ktoś zdecydowanie otworzył drzwi, uderzając mnie lekko w plecy. – Przepraszam – uśmiechnęła się… Mała Siostra Jezusa. Co robiła tam, na końcu świata? Gdy nasi dziennikarze byli w Jerozolimie, nagle jak spod ziemi na ich drodze wyrosła siostra Zosia. Teraz spotykam ją w Tre Fontane. Nie wiedziałem, że Małe Siostry mają tu swój dom generalny. Zaczynamy rozmawiać. Siostra Zosia opowiada o Magdalenie, założycielce zgromadzenia, a ja mam wrażenie, że słyszę historię o „Pawle w spódnicy”. Apostoł wołał: „Moc doskonali się w słabości”, a Magdalena notowała: „Bóg mnie wybrał na narzędzie, ponieważ byłam bezsilna. Bez żadnej mocy. On pozwolił mi iść na miarę Jego łaski. Od pierwszego dnia nie robiłam nic innego, jak tylko szłam w długim i bolesnym tunelu z oczyma zamkniętymi, ponieważ od pierwszego dnia Pan dał mi tę szaloną wiarę”. Oboje chcieli zanieść Ewangelię na krańce świata. – Aby odpowiedzieć na nieskończoną miłość serca Jezusowego, trzeba być gotowym iść na koniec świata i wykrzyczeć Ewangelię nie tylko słowami, ale całym swoim życiem! – pisała Magdalena. – Z tym zdaniem miałyśmy różne przygody – śmieje się siostra Zosia – przychodzili biskupi i pytali: Czy to prawda, że Magdalena napisała, że macie być gotowe wykrzyczeć Ewangelię na końcu świata? – Prawda. – To zapraszamy na Grenlandię... – I jechałyście? – Jechałyśmy

Magdalena objechała cały świat. Chciała „objawiać światu czułość Chrystusa”, uczyła siostry, że miłość jest regułą ponad wszelkimi regułami. To zdanie żywcem wyjęte z Pawłowego Hymnu o miłości. Zmarła 19 lat temu. Siostry prowadzą mnie do małego ukrytego w skale grobowca. Tu wszystko jest małe, słabe. Błogosławione.

Na miejscu ścięcia Pawła spotkałem mniszki, które doskonale rozumieją jego słowa: „Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców, wybrał to, co niemocne, aby mocnych poniżyć”. Przerobiły je na własnej skórze.

Dwie kolumny

Szukam rzymskich śladów Apostoła Narodów. Zadzieram głowę do góry. Jestem w potężnej Bazylice św. Pawła za Murami przy drodze ostyjskiej. Cesarz Konstantyn zbudował tu w 324 r. potężną świątynię. Gdy chrześcijanie wyszli „z podziemia”, zaczęli wznosić bazyliki na grobach męczenników.

– Wedle tradycji, to tutaj przeniesiono ciało świętego. Pochowała je Lucyna, mieszkanka rzymska, która miała tu miejsce do pochówku – opowiada z błyskiem w oku nasz przewodnik, ks. Szymon Kiera, który w Rzymie przygotowuje doktorat – Niektóre tradycje wspominają, że w pochówku Pawła brał udział również jego uczeń Tymoteusz. To bardzo wczesna chrześcijańska tradycja. Św. Euzebiusz z Cezarei w swym dziele „Historie kościelne” cytuje pismo z III w. Prezbiter Gajusz pisał do Proklosa: „Ja zaś mogę wskazać ci trofea apostolskie. Wstąp na wzgórze Watykanu albo idź na drogę do Ostii, a znajdziesz tam trofea tych, którzy ten Kościół założyli”. Pisze o dwóch kolumnach kościoła: o Piotrze, którego ciało spoczywa na wzgórzu watykańskim, i o Pawle, pochowanym w tej monumentalnej bazylice.

To nie jedynie legenda. W czasie wykopalisk znaleziono tu szczątki starożytnego cmentarza, a najważniejszym znaleziskiem była marmurowa tablica z napisem: „Paweł Apostoł męczennik”.

Underground

Jedziemy do Katakumb św. Sebastiana. Schodzimy głęboko pod ziemię. – Gdy w 258 roku za cesarza Waleriana wybuchło wielkie prześladowanie chrześcijan, relikwie Piotra i Pawła przeniesiono na czterdzieści lat właśnie tutaj.

– Papież Damazy napisał o tym krótki poemat: „Ty, który przychodzisz szukać imion Piotra i Pawła, musisz wiedzieć, że również tutaj ci święci zamieszkiwali w przeszłości” – opowiada ks. Szymon Kiera. – Oczywiście to słowo „zamieszkiwali” musimy wziąć w cudzysłów. Papież pisze dalej: „Apostołów, których przysłał nam Wschód, z radością przyjmujemy tu, na Zachodzie”.

Potwierdzają to napisy wyryte w kamieniu przez pierwszych chrześcijan. Wiele z nich zawiera błędy ortograficzne. Widać, że pisali je prości ludzie. Długo wpatrujemy się w mały niewinny napis: „Piotrze i Pawle, módlcie się za Wiktora”. To znak, że na pewien czas przeniesiono tu ciała Piotra i Pawła. Jakiś chrześcijanin prosił ich o wstawiennictwo. To coś jak ówczesne graffiti. W ciemnych korytarzach mnóstwo kamiennych tablic. Odczytujemy symboliczne rysunki. Gołąb, palma męczeństwa, ryba.

Tu przez czterdzieści lat ludzie szturmowali niebo za wstawiennictwem Apostoła Narodów. Dziś padają na kolana w Bazylice św. Pawła za Murami. Kleczą przy grobie Świętego. Jakaś Włoszka z córeczką, kilku turystów. Cisza jak makiem zasiał. Klękam przy grobie Apostoła Narodów.

Niedawno rozpoczynaliśmy cykl o jego ewangelizacyjnych podróżach. Teraz stukam w klawiaturę, kończąc pisanie ostatniego odcinka. Klamra. Ostatnie cięcie. The final cut. Koniec? Czytam słowa Apostoła: „Dla mnie żyć to Chrystus, a umrzeć to zysk”. Jaki tam koniec…