Narodzone dla nieba

Magdalena Kozieł

publikacja 14.10.2009 14:11

Dzieci utracone. 15 października przywołujemy pamięć o każdym z nich, nawet tym najmniejszym. Pamiętamy też o rodzicach zmagających się z bólem po stracie.

Narodzone dla nieba

Mała biała trumienka stojąca na katafalku w kaplicy cmentarnej w Zielonej Górze kryje ciałka kilkunastu dzieci. Niektóre z nich miały kilka tygodni, inne kilkanaście. „Przynoszono Jezusowi dzieci, aby ich dotknął…” – czytane słowa Ewangelii brzmią tutaj inaczej niż zawsze.

Ostatnia droga
Jest sobotnie wrześniowe południe. Trwa właśnie kolejny pochówek dzieci zmarłych przed narodzeniem. W modlitwie różańcowej powierzani są rodzice, którzy przeżywają ból i smutek z powodu utraty dziecka. Rozpoczyna się liturgia pogrzebowa.

– Chcemy dzisiaj te poczęte istoty ludzkie, które chciały być kochane, kierując się Bożą zasadą i troską, godnie pochować, oddać im cześć i złożyć na wieczny spoczynek – mówi w czasie nabożeństwa ks. Tadeusz Kulczyk, proboszcz zielonogórskiej parafii pw. Miłosierdzia Bożego.

Żałobny kondukt wyrusza w ostatnią drogę. Żegnamy dzieci, które były wyczekiwane i które nigdy nie zajmą miejsca w ramionach swoich rodziców. Narodziły się tylko dla nieba. Wraz z białą trumną w grobowcu pogrzebane zostają marzenia o przytuleniu, o uśmiechu na twarzy, o pierwszych krokach…

Nasza Józefinka
Joanna i Arkadiusz z Zielonej Góry na swoje dziecko czekali z wielką radością. W ósmym tygodniu ciąży Joanna trafiła do szpitala z krwotokiem. – Okazało się, że nasze dziecko nie żyje – opowiada Joanna. – Pytaliśmy Boga dlaczego? Był płacz, ból, żal i poczucie odtrącenia od Boga, niesprawiedliwości i poczucia krzywdy. Tak wyglądały nasze pierwsze dni i tygodnie. To był czas przeżywania normalnej żałoby jak po każdej bliskiej osobie – dodaje. Przełomowym momentem w tym doświadczeniu straty dla Arka i Joanny było spotkanie z dominikańską zakonnicą. – Ona powiedziała nam, że powinniśmy nadać temu utraconemu dziecku imię. Że to nie był żaden aniołek, tylko konkretna osoba. Wtedy przyznałam się przed sobą i mężem, że od dawna w swoim sercu miałam przekonanie, że to była córka i że nazywałam ją w myślach Józefinką – wspomina Joanna.

Od tego wydarzenia minęły trzy lata. W świadomości małżonków Józefinka jest cały czas obecna. – Prosimy ją o wstawiennictwo u Boga. Pamiętamy o niej także 14 sierpnia, w dniu, w którym dowiedzieliśmy się, że umarła, ale narodziła się dla nieba – mówi Joanna. Podkreśla, że ważnym miejscem jest dla nich pomnik dzieci utraconych na zielonogórskim cmentarzu komunalnym. – Zawsze na Wszystkich Świętych właśnie tutaj zapalamy znicz, pamiętając o naszym dziecku – mówi.

Miejsce szczególne
Grobowiec dzieci utraconych przed narodzeniem stanął na cmentarzu komunalnym w Zielonej Górze w 2007 r. z inicjatywy Magdaleny Napierały i Małgorzaty Witkowskiej z Komitetu Ochrony Praw Dziecka. Od tego czasu zorganizowanych zostało pięć pochówków.

– W sumie pochowaliśmy już ponad sto pięćdziesiąt dzieci – wylicza Małgorzata Witkowska. Komitet Ochrony Praw Dziecka ma podpisaną umowę ze Szpitalem Wojewódzkim w Zielonej Górze i Nowej Soli. – Szpitale przekazują ciała dzieci zmarłych przed 21. tygodniem życia Komunalnemu Zakładowi Pogrzebowemu w Zielonej Górze, a my jako komitet organizujemy ich pochówek – wyjaśnia M. Witkowska. – Zarząd cmentarza jest dla nas bardzo życzliwy. To oni dbają o porządek przy grobowcu. Miasto zaś finansuje pochówki – dodaje.

Na każdym pogrzebie są rodziny, które straciły swoje dziecko. – Dziękują nam za tę możliwość i za grobowiec – mówi M. Witkowska i dodaje: – Bardzo mnie poruszyła pewna starsza 80-letnia kobieta, która pięćdziesiąt lat temu straciła trójkę swoich dzieci. Powiedziała mi, że pamięta o tym do tej pory i postawienie tego grobowca spowodowało, że będzie jej łatwiej, bo w końcu ma gdzie postawić znicz i pomodlić się. Na grobowcu każdego stawiane są świeże kwiaty i małe figurki aniołków. Ponad tysiąc zniczy zapłonęło tutaj podczas ubiegłorocznego dnia Wszystkich Świętych.

Dla osieroconych rodziców potrzebny jest także czas dobrze przeżytej żałoby. Choć dla Arkadiusza i Joanny doświadczenie śmierci ich dziecka jest nadal tajemnicą, to jednak dzięki swoim przeżyciom mogą służyć innym. – Zetknęliśmy się z dziesiątkami małżeństw czy kobiet, które przeżyły utratę swojego dziecka. Okazało się, że środowisko wielu z nich nie pozwoliło na przeżycie żałoby. Dopiero w trakcie rozmowy z nami, kiedy mówiliśmy im, że mogą płakać po swoich dzieciach, pojawiały się łzy, pierwsze po siedmiu czy nawet dziesięciu latach – tłumaczy Joanna.