Jestem w ciąży do końca życia

Przemysław Kucharczak, Marcin Jakimowicz

publikacja 14.10.2009 13:36

"Mój syn urodził się martwy w 32. tygodniu ciąży" – napisała nam pani Anna z Warszawy. Razem z innymi kobietami organizuje ona 15 października Dzień Dziecka Utraconego.

Jestem w ciąży do końca życia

Dlaczego cała uwaga Kościoła mówiącego o dzieciach nienarodzonych skupiona jest na aborcji, podczas gdy masowo umierają dzieci poronione i przedwcześnie narodzone?” – pisze Anna. – „Pragniemy, aby październik stał się miesiącem powszechnej modlitwy za dzieci zagrożone poronieniem, przedwczesnym lub martwym porodem oraz za ich rodziców” – dodaje. 50 do 60 procent ciąż kończy się poronieniami. Do większości z nich dochodzi w bardzo wczesnej ciąży i matki nawet ich nie zauważają. Jednak poronienie kończy też co dziesiątą już rozpoznaną przez lekarzy ciążę.

Do widzenia, Jacusiu
W majową niedzielę tego roku mąż zawiózł Edytę do szpitala w Katowicach. Nazajutrz miała umówiony termin cesarskiego cięcia. Lekarz robił jej USG. Edyta żartowała z pielęgniarką. – I wtedy lekarz wypowiedział słowa, które do dzisiaj słyszę: „Brak tętna płodu”. Nie rozumiałam, co on do mnie mówi. To brzmiało zupełnie bezpłciowo! Nie wierzyłam, że mój Jacuś nie żyje, i koniec! – wspomina.

Personel zawiózł ją na stół operacyjny. Lekarze wyjęli z Edyty martwego chłopca, miał 58 cm długości i ważył 3700 gramów.

Edyta wpadła w rozpacz. – Wieczorem lekarz przyszedł do mnie i przeprosił, że powiedział mi o śmierci Jacka w taki sposób. Powiedział, że jemu też nie było lekko mnie o tym poinformować. I wie pan, to było dla mnie miłe, że przyszedł. Dla dziewczyn po poronieniu jest ważne, jeśli ktoś umie zdobyć się na takie przeprosiny – wspomina.

Są jednak w Polsce też szpitale, gdzie kobiety po poronieniu są traktowane bez takiego wyczucia. Leżą na sali z dziewczynami, które właśnie odbyły szczęśliwy poród. Patrzą na niemowlaki przynoszone do karmienia. Wbijają zapłakane oczy w ścianę, gdy słyszą radosne szczebiotanie, że dziecko podobne do tatusia. I coraz głębiej wpadają w rozpacz. A właśnie w tej chwili potrzebują wsparcia innych ludzi.
Edyta leżała jednak w dobrym szpitalu. Po poronieniu położono ją na ginekologii, a nie na położnictwie. – Leżałam z dziewczynami z patologii ciąży. Jak słuchasz o ich dramatach, to nabierasz właściwego dystansu do własnego nieszczęścia – wyjaśnia.

Zbolały Michał, mąż Edyty, wrócił do mieszkania rozmontować dziecinne łóżeczko. I ze swoją równie nieszczęśliwą teściową poszedł przygotować pogrzeb Jacka. Ksiądz z wyczuciem złożył im kondolencje. Dalsze sprawy urzędowe załatwiała siostra zakonna. – A może się pani za mało modliła? – zagadnęła matkę Edyty. – Takie komentarze bolą. Cała nasza rodzina jest wierząca. Wszyscy się za Jacka modlili i na niego czekali. Tym bardziej że to miał być pierwszy wnuk moich rodziców – mówi Edyta.

Pamięć przestaje boleć
Monika Nagórko z Warszawy jest matematykiem i informatykiem, tworzy stronę internetową www.poronienie.pl. – TEGO nie da się zapomnieć. Kiedy patrzę na śpiące dzieci, zawsze myślę o tamtej mojej dwójce, Ani i Kubusiu, którzy zmarli przed urodzeniem – zwierza się. – Często mówię sobie, że ciągle jestem z Anią i Kubą w ciąży. W ciąży, która trwa nie dziewięć miesięcy, ale do końca życia. Ta ciąża skończy się w momencie mojej śmierci. Dopiero wtedy zobaczę się z Anią i Kubusiem twarzą w twarz – dodaje.

Ania umarła w 8. tygodniu w łonie Moniki. Dzięki badaniom wiadomo, że to dziewczynka. Kuba zmarł w 11. tygodniu ciąży. – Jego płeć nie jest potwierdzona badaniami. Jednak matki często takie rzeczy czują. Bywa, że nasze dzieci nam się śnią. Jednak to nie jest wiedza czerpana z rozumu, a wyłącznie z serca – wyjaśnia Monika.

Monika przebywa właśnie w domu na urlopie macierzyńskim. Ma dzisiaj trzyletniego synka Pawła i trzymiesięczną Julię. – I mam też dwoje dzieci po tamtej stronie, Anię i Kubusia – uśmiecha się. – Zawsze, kiedy przyjmuję Komunię, mam świadomość, że w tej chwili jesteśmy z Anią i Kubusiem najbliżej siebie – mówi.

Monika jest dziś znów radosną dziewczyną, choć przeorało ją cierpienie. – Mam dla rodziców, których dotknęły poronienia, jedną bardzo ważną radę: nie udawajcie. Jeśli jest wam źle, trzeba o tym mówić – przekonuje.

Zwłaszcza mężczyźni wewnętrznie bronią się przed mówieniem o tej tragedii. Uspokajają żony w taki sposób, żeby nie rozdrapywać rany. – Nie tędy droga! Żałoba jest potrzebna. Tylko dzięki żałobie pamięć o tragedii, która na was spadła, w przyszłości może przestać boleć. Ta strata, po przeżyciu pełnej żałoby, przynosi nawet nadzieję – mówi z przekonaniem Monika. Ubolewa, że przeżywanie tej żałoby często utrudnia otoczenie. – Ludzie mówią nam: „zapomnij!”, „nie mów o tym przy nas”. Chcieliby, żebyśmy ewentualnie cierpiały w naszych czterech ścianach, ale na zewnątrz miałybyśmy udawać, że nic się nie stało... W szpitalu usłyszysz: „to jeszcze nie dziecko”, „pani jest młoda, będzie pani miała jeszcze dzieci”. Ludzie bagatelizują cierpienie rodziców, których dotknęło poronienie. Chyba ze strachu. Jakby bali się ich cierpienia – wspomina. – Niestety, niektórzy rodzice, których dotknęło poronienie, ulegają tej presji otoczenia – dodaje.
Kobiety z brzuchami, nie kryjcie się
Więc jak mam zachować się wobec rodziców w takim nieszczęściu, żeby ich nie ranić? – Wystarczy zwykła obecność. Żeby ktoś potrzymał za rękę, pozwolił się kobiecie wypłakać. Żeby powiedział, że to normalne, kiedy rodzice po poronieniu nie mają ochoty patrzeć na małe dzieci – mówi Monika Nagórko.
Edyta z Katowic dodaje: – Ważne, żeby po poronieniu znajomi się nie odsunęli. Bo oni czasem boją się do nas dzwonić, boją się sprawić nam przykrość – mówi. – Niektórzy unikają w rozmowie z nami tematu poronienia, rozmowy o dzieciach, żeby nam nie było przykro. Tymczasem bardzo się cieszę, kiedy przyjaciele o naszym Jacku pamiętają. Przykłady? Pewna pani profesor przysłała nam maila, że w intencji naszej i Jacka modlą się jej znajomi misjonarze. Koleżanka wspomniała mi, że słyszała piosenkę Urszuli, która jakoś się jej skojarzyła z moim Jacusiem – dodaje.

Ostatnio koleżanka Edyty wybierała się na zabawę. Edyta zażartowała: „A wypij tam za to, żeby mój Jacek był dobrym aniołkiem!”. – I następnego dnia dostałam sms-a: „Impreza była taka, że Jacuś będzie miał najdłuższe skrzydła w całym niebie”. O Jacku nie trzeba z nami mówić ze śmiertelną powagą. Myślę, że Jackowi też jest miło, że tutaj tylu ludzi ciepło o nim myśli – mówi.

Kiedy Edyta wróciła ze szpitala, sąsiedzi schowali wózek, który stał przed drzwiami. – Mówię im, że nie trzeba mnie aż tak chronić. Muszę w końcu zmierzyć się z widokiem dzieci, muszę chodzić po mieście. A nie noszę na szyi karteczki: „Kobiety z brzuchami, kryjcie się, bo ja cierpię”. Muszę przeżyć tę żałobę – mówi.

12 tygodni Serafinka
– Czułam, że jestem w ciąży – opowiada Angelika Korszyńska-Górny, wokalistka z grupy 2 Tm 2,3. – Zbadał mnie mój tata, znany ukraiński chirurg, i stwierdził: twoje dziecko ma 12 tygodni. Niedługo potem niosłam w domu ogromną deskę pełną domowego makaronu i niechcący uderzyłam mocno brzuchem w futrynę drzwi. Zaczęłam się zwijać z bólu. Nastąpił krwotok.

Po czterech latach powiedziała mężowi: – Grzesiu, ja już nie mogę tak żyć! Zaczęli się modlić. – I wtedy przyszło światło, delikatne potwierdzenie naszych intuicji i diagnozy lekarskiej: mam w niebie synka. Nazwaliśmy go Serafinek. Otworzyło się nam też słowo z Biblii. Opowiadało o władcy, którego Pan umiłował tak bardzo, że zabrał do siebie po 12 miesiącach rządzenia. Dostaliśmy z nieba trzy sygnały: po pierwsze mężczyzna, tak jak czułam, po drugie symboliczne dwanaście miesięcy jak dwanaście tygodni naszego synka, a po trzecie i dla mnie najważniejsze: Pan zabrał go nie dlatego, by wyrządzić nam krzywdę, ale dlatego, że bardzo go umiłował i nie mógł się doczekać, aż spotka się z nim w niebie – mówi.

Odtąd w czasie różnych życiowych zawirowań rodzice często szturmują niebo za wstawiennictwem małego Serafina. Gdy kierowane przez Grzegorza Górnego pismo „Fronda” przeżywało trudne chwile, oboje klękali i prosili synka: pomóż. Pomagał. – Doświadczyliśmy wielu cudów – twierdzi Angelika. – Opowiem o jednym. Grzegorz przygotowywał dla telewizji programy „Frondy”. Miał przygotować kosztorys na cztery nowe programy. Wiadomo było jednak, że władzom telewizji nie podoba się formuła programu i chcą go usunąć z ramówki. Tylko cud mógłby nas uratować. Zaczęłam błagać „swojego człowieka” w niebie. I okazało się, że nieoczekiwanie przyszła zgoda nie na cztery, ale na... dwanaście programów. Gdy zadzwoniłam do redakcji „Frondy” i opowiedziałam o tym Grzegorzowi, wzruszył się, mimo że był otoczony kolegami. Dotknęła go liczba... dwanaście. Serafinek miał przecież dwanaście tygodni.

– Modlę się za wstawiennictwem nienarodzonego – opowiada Górny, dziś redaktor naczelny tygodnika „Ozon” – bo Pismo Święte mówi wyraźnie, że „wielką moc posiada wytrwała modlitwa sprawiedliwego”. A to przecież najbardziej niewinni z niewinnych. Wierzę, że nienarodzone dzieci mogą ofiarować Bogu swoje modlitwy. Nienarodzone dzieci też są częścią Kościoła, też są członkami Mistycznego Ciała Chrystusa. Pragną one wstawiać się u Boga za swoimi rodzicami i za całym światem. To wielka duchowa siła. Niestety, mało kto łączy się z nimi w modlitwie – mówi Grzegorz Górny.

Prawo do pogrzebu
Anna z Warszawy w liście do „Gościa” napisała o swoim dziecku: „Jego człowieczeństwo było dla mnie jasne już od pierwszej chwili jego życia we mnie. Nadaliśmy mu imię i czekaliśmy z niecierpliwością na spotkanie z nim po drugiej stronie brzucha”. Po poronieniu Ania zapytała szpitalnego kapelana, co zrobić z małym ciałkiem. Odpowiedział: „Nie wiem, ale dziecko nie było ochrzczone i nie może zostać pochowane zgodnie z formułą pogrzebu katolickiego”. I odszedł obojętnie – wspomina.

Czy rzeczywiście obojętnie, czy może zdruzgotana Anna tak to odebrała, nie wiadomo. Pewne jest jednak, że kapelan miał nieprecyzyjne informacje. Nieochrzczonemu dziecku można wyprawić katolicki pogrzeb. Księża nie zawsze wiedzą, że w Mszale jest nawet specjalny formularz Mszy św. pogrzebowej dla takiego dziecka. Nie ma żadnego znaczenia, w którym miesiącu życia płodowego maleństwo zmarło.
Prawa do pochowania szczątków dziecka odmawia rodzicom wielu lekarzy. Monika Nagórko po poronieniu Ani i Kubusia pytała o to, ale lekarze ją zbyli. – Dziewczyny, które chcą pochować dziecko, bywają skazane na walkę ze szpitalem. Najlepiej, kiedy o wydanie szczątków zmarłego dziecka zabiega mąż. Bo, niestety, mężczyzn lekarze lepiej słuchają. Nas, kobiety po poronieniu, często traktują jak histeryczki – mówi poważnie Monika.

Niektórzy lekarze powołują się na przepis, jakoby zwłok dziecka lżejszego niż 500 gramów nie wydawało się rodzicom. Okazuje się jednak, że taki przepis... nie istnieje. Na życzenie rodziców lekarz ma obowiązek wypisać „zaświadczenie o urodzeniu żywym lub martwym”, które pozwoli pochować dziecko. I to niezależnie od jego wieku i wagi. – Niektórzy lekarze bronią się przed wypisaniem po poronieniu tego zaświadczenia, bo nie chcą obciążyć statystyki szpitala – twierdzi prof. Bogdan Chazan, znany ginekolog i położnik. – Ale nie mają racji, bo to zaświadczenie wcale nie liczy się do statystyki! Zachęcam lekarzy, żeby przeczytali definicję urodzenia, zamieszczoną na każdym takim druku – dodaje profesor.