Niebieska armia

Barbara Gruszka-Zych

GOSC.PL |

publikacja 23.06.2018 05:45

– Kiedyś naszemu podopiecznemu, panu Antoniemu, spadł poziom hemoglobiny i zabrano go do szpitala – opowiada Aneta Górniewicz, pracująca w hospicjum od początku. – Po powrocie do nas odetchnął z ulgą: „Nareszcie jestem w domu”.

Aneta Górniewicz często towarzyszy pacjentom  do końca. Aneta Górniewicz często towarzyszy pacjentom do końca.
Henryk Przondziono / Foto Gość

Tutaj sprzęty są śladami obecności: łóżka, kanapy, fotele, wózki inwalidzkie. Siadają na nich wciąż nowi goście i cienie tych, którzy jeszcze niedawno tu mieszkali. „Wszyscy jesteśmy gośćmi na tej ziemi” – mówią pozostałe po nieobecnych przedmioty w Hospicjum bł. ks. Sopoćki w Wilnie, przy ul. Rasu 4, pięć minut od Ostrej Bramy. Przez ponad pięć lat pod opieką tego jedynego na Litwie hospicjum odeszło ponad tysiąc chorych. Cała niebieska armia – jak ich nazywa s. Michaela Rak, założycielka i dyrektorka placówki. – Tu się żyje w stałej gotowości na śmierć – mówi. – A śmierć to największa nauczycielka życia.

Dlatego w każdej chwili w hospicjum starają się celebrować życie jak wielkie święto. W świetlicy w wazonach cieszą oczy szaleńczo kolorowe tulipany. Białe talerzyki zachęcają do nałożenia ciasta, a filiżanki i kubki – do nalania kawy albo litewskiego kwasu. Czasem znienacka ktoś z podopiecznych wpadnie na pomysł, żeby pojechać nad jeziora do Trok i łowić ryby. Albo dziewczyny smażą w kuchni kilka placków ziemniaczanych, bo komuś z chorych przyszła na nie ogromna ochota. Innym razem biegną do sklepu po lody, które są komuś potrzebne bardziej niż lekarstwo.

Przed życiem

W zeszłym roku w wileńskim hospicjum umierała moja przyjaciółka Henia. Kiedy odeszła 2 kwietnia, otrzymałam wiadomość od s. Michaeli Rak: „Dziś nad ranem Henryka doświadczyła pełni wieczności. Jej przypadek klinicznie był trudny, ale robiliśmy wszystko, aby wyeliminować objawy choroby. Uśmiechała się i do końca była dzielna, jej rodzina też”.

Przez kilka ostatnich miesięcy życia Heni często rozmawiałam z nią przez telefon. Opowiadała mi swoim młodym, mimo skończonej pięćdziesiątki, głosem, że gdyby wcześniej spotkała tak wierzących i kochających ludzi jak tutaj, gorliwiej modliłaby się i przyjmowała sakramenty święte. Kiedy zwierzałam się jej, że od czasu do czasu boję się śmierci, odpowiadała zdecydowanie, że nie ma takich obaw.

Rozmawiam z Henią/ jak na przesłuchaniu/ przed życiem/ które zaraz się zacznie/ bo umiera/ w wileńskim hospicjum/ patrzy słuchawce/ prosto w oczy i mówi/ – nie jestem piękna/ ale przyjdzie po mnie/ Najpiękniejszy a wtedy zakwitnę – zapisałam, ucząc się od niej wiary. Bo od podopiecznych hospicjum można uczyć się wiary i piękniejszego życia mimo przeciwności. Cierpienie i bezradność często wyzwalają w nich samych oraz ich bliskich męstwo i poświęcenie. Ubiegłego lata pracownicy hospicjum podprowadzali do odejścia chorą na raka krtani matkę niewidomego chłopca, którą w chorobie zostawił mąż. Ale wtedy jej syn zastąpił go i z oddaniem opiekował się matką. Godzinami towarzyszył jej, trzymając ją za rękę.

– Dorosły mężczyzna przestraszył się i uciekł, a mały chłopiec stał się dojrzały i zajmował się mamą – podkreśla Aneta Górniewicz, sekretarka szefowej hospicjum i koordynatorka hospicyjnych projektów.

Obrączki i tulipany

Pracownicy hospicjum są pod wrażeniem wydarzeń towarzyszących niedawnej śmierci 29-letniej Marzenki. Trafiła do szpitala z podejrzeniem zapalenia wyrostka, a okazało się, że w jej jelitach stwierdzono zaleganie mas nowotworowych. Na początku marca hospicjum objęło ją opieką domową, a kilka tygodni później, już mocno wymęczona chorobą, została przyjęta tutaj. Przy chorej czuwał Wiktor, jak się wszystkim wydawało – mąż, i ośmioletnia córeczka. Okazało się, że mężczyzna, chociaż nie jest ojcem małej, to zajmuje się z oddaniem i nią, i jej mamą, z którą od kilku lat żyją bez ślubu. Kiedy dotarło do niego, że szanse na wyzdrowienie Marzenki są nikłe, zaczął żałować, że nie zawarł z nią dotąd związku sakramentalnego. Zwierzył się, że chciałby, jak prawdziwy ojciec, zająć się jej córeczką.

– To była szybka akcja: w ciągu dwóch godzin nasz personel przygotował wszystko do ślubu – opowiada Aneta Górniewicz. – Dziewczyny upiekły ciasto, w sali chorych przystroiły weselny stół, kupiły ślubną suknię i pomogły się w nią ubrać pannie młodej. Zrobiły jej fryzurę i makijaż. Przyniosły tulipany ze świetlicy i ułożyły z nich bukiet, kupiły obrączki. Kiedy pan młody zorientował się, że nie ma garnituru, ekspresowo pożyczył mu go jeden z pracowników. Po wypełnieniu wszystkich dokumentów okazało się, że potrzebni są świadkowie, a że było nas niewielu, razem z naszym kierowcą zostaliśmy świadkami ślubu – wspomina.

Wieczorem córeczka Marzenki cieszyła się, że jej mama wreszcie pobrała się z Wiktorem. Kiedy mama w Wielki Wtorek zmarła, jak na dziecko przyjęła to z dużym spokojem. – Mama odeszła do nieba na chwilę, niedługo się spotkamy – tłumaczyła samej sobie wtulona w ramiona s. Michaeli. Wszyscy byli pod wrażeniem zachowania Wiktora, który w obliczu choroby Marzenki pokazał odwagę i konsekwencję. Przed śmiercią Marzenka poczuła, że w pełni są rodziną i że jej córeczka nie zostanie sama.

Otarta łza

– Zanim do Wilna przyjechała s. Michaela Rak, nie znano na Litwie słowa „hospicjum” – opowiada Aneta Górniewicz. Dziś mieszkańcy Wilna odmieniają je z wdzięcznością, opowiadając, ilu uratowało w krytycznej sytuacji. Siostra Michaela i jej zespół udzielają pomocy wszystkim mieszkającym w Wilnie nacjom: Litwinom, Polakom, Rosjanom, Ukraińcom, Białorusinom, Tatarom, Żydom. Robią to bez opłaty, niezależnie od ich wyznania i przekonań. Na piętrze sąsiadującego z budynkiem hospicjum domu mieszkał ks. Michał Sopoćko. Na parterze, gdzie dziś mieści się kaplica, Eugeniusz Kazimierowski malował obraz Jezusa Miłosiernego według wskazań s. Faustyny Kowalskiej. Któregoś dnia, kiedy siostra już wychodziła, na progu stanął przed nią Jezus i powiedział, żeby wróciła do spowiednika i przekazała mu, że tu musi powstać nowe zgromadzenie, które będzie głosiło i czyniło miłosierdzie. W 1984 roku s. Michaela – założycielka hospicjum, wstąpiła właśnie do niego.

Aneta Górniewicz wspomina, jak kiedyś wieszała ogłoszenia obok sali chorych i przez uchylone drzwi zobaczyła dwóch mężczyzn oglądających telewizję. Jeden powiedział: „Porozmawiamy o tym jutro”, drugi zaprotestował: „Dla mnie jutra może już nie być”. Okazało się, że w nocy zmarł. – Śmierć to moment przejścia przez próg z jednego świata do drugiego, w którym będzie otarta wszelka łza z naszej twarzy – mówi.

Pod Twoją obronę

Anetę Górniewicz przejmuje każda śmierć, zwłaszcza osób młodych tak jak ona. Kiedy w 2013 r. rodziło się hospicjum, skończyła właśnie studia – administrację publiczną – i szukała pracy. Siostra Michaela, którą spotkała w Ostrej Bramie, powiedziała jej: „Przyjdź do nas i spróbuj, a dowiesz się, czy się nadajesz”. Przyszła i zrozumiała, że to jej miejsce, w którym nieustannie odkrywa, jak ważna jest zgoda na to, co zaplanował Bóg. I że warto się starać o osiągnięcie wewnętrznego pokoju. Wie, że nie każdy, kto zgłasza się z prośbą o pomoc w chorobie terminalnej, jest skazany na rychłą śmierć. Kiedy to mówi, przychodzi jej na myśl pacjentka, którą przyniesiono na noszach. Wcześniej zdążyła pożegnać się z rodziną i zapisać jej swoje mieszkanie. Nie ukrywała, że czeka na śmierć, a tu nagle zaczęły jej wracać siły i na własnych nogach poszła podziękować Matce Boskiej Ostrobramskiej za wrócone zdrowie.

W każdej sali chorych wisi obraz Jezusa Miłosiernego. Jest pewna, że to za Jego sprawą wiele osób przyjęło chrzest, Komunię św., bierzmowanie. – Agonia trwa niekiedy nawet parę dni – opowiada s. Patrycja, szczególnie towarzysząca umierającym. – To moment walki duchowej, dlatego proszę o modlitwę rodzinę konającego, odmawiamy Koronkę do Bożego Miłosierdzia, bo ma moc uśmierzania gniewu Bożego. Jeśli chory ma trochę sił, staram się skierować jego spojrzenie na obraz Jezusa Miłosiernego, żeby w nim został, kiedy zamknie oczy – dodaje.

Dwa lata temu s. Michaela zaczęła starania o zgodę na budowę hospicjum dla dzieci, tuż obok budynku dla dorosłych. Mają już nawet jego makietę, ale brak pieniędzy na rozpoczęcie prac. Siostra otrzymała imię zakonne Michaela Maria od Matki Boskiej Ostrobramskiej. Dostała też hasło życiowe: „Pod Twoją obronę”. Teraz nie ma wątpliwości, do kogo ma się zwracać o pomoc. Ale wsparcie każdego z nas też jest bezcenne.

Wszyscy, którzy chcą wspomóc budowę hospicjum dziecięcego w Wilnie, mogą zaleźć informacje na stronie: www.hospisas.lt