Nie obrażam się na nikogo

publikacja 14.05.2018 04:00

Z ks. Wojciechem Sabikiem i ks. Andrzejem Decem o pracy u podstaw, znaku krzyża i odpowiedzialności rozmawia Barbara Gruszka-Zych

Ks. Wojciech Sabik  – diecezjalny wizytator nauki religii, katecheta w I LO im. w Krośnie.   roman koszowski /foto gość Ks. Wojciech Sabik – diecezjalny wizytator nauki religii, katecheta w I LO im. w Krośnie.
Barbara Gruszka-Zych: Wkoło słychać narzekania na młodzież. Jest aż taka zła?

Ks. Wojciech Sabik: Nie, ale przez nadmiar bodźców, stały dostęp do netu ma zagłuszone pragnienie Pana Boga. To pragnienie jest w każdym, ale jeśli go nie pielęgnujemy, zanika. Problemem katechetów jest to, żeby przedrzeć się do młodych z nowiną, że Bóg działa w ich życiu.

Ks. Andrzej Dec: Dziś na czasie jest wyrażenie „praca u podstaw”. Moje pokolenie jest mocno zakorzenione w wierze, a ich – słabo. Musimy to zmieniać.

Przecież dzieli Was od uczniów tylko kilkanaście lat.

Ks. Andrzej Dec – katecheta w Miejskim Zespole Szkół nr 5 w Krośnie.   ROMAN KOSZOWSKI /FOTO GOŚĆ Ks. Andrzej Dec – katecheta w Miejskim Zespole Szkół nr 5 w Krośnie.
A.D.:
Tylko, a może – aż. Dzisiejsi młodzi są przyzwyczajeni do obrazków. Lubią, gdy im coś miga przed oczami. Zamiast wykładu wolą film, najlepiej oglądany na smartfonie.

Ale ich obgadujemy. A uczą się Księża czegoś od swoich uczniów?

A.D.: Nieustannie uczę się, jak do nich podchodzić. Każda lekcja jest inna. Jednego dnia są tak rozgadani, że trudno im przerwać, żeby się skupili. Drugiego dnia ta sama klasa jest mocno zainteresowana omawianym tematem.

W.S.: A ja się uczę od nich entuzjazmu. Przebywanie z młodzieżą daje radość. Święty papież Jan Paweł II swoją energię czerpał właśnie od młodych.

Zmieniały się epoki, a wciąż mówiono, że to już nie ta młodzież co dawniej, że jest z nią coraz gorzej.

W.S.: Bo młodość to trudny czas konfrontacji ze światem, z dojrzewaniem. Gdybym miał jednym słowem określić młodzież, powiedziałbym, że jest przede wszystkim poszukująca.

Czego?

W.S.: Sensu życia, wiary, pokoju. Młodzi mają mało oparcia w swoich często skłóconych rodzinach. Z rozmów z nimi dowiaduję się, że szukają kogoś, kto stworzy im poczucie bezpieczeństwa. Tylko niektórzy wiedzą, że to może dać jedynie Pan Bóg.

Jak im Ksiądz pomaga to odkryć?

W.S.: Staram się zapewnić im taki komfort, żeby w każdej chwili mogli ze mną porozmawiać. Łaska buduje na naturze. Przez to, że jestem z nimi, staram się budować ich wiarę.

A.D.: A ja odkrywam w nich ciepło. Wiem, że je mają. Kiedy się ich karci, podchodzi do nich szorstko, odreagowują to złym zachowaniem. Trzeba się starać ich zrozumieć.

Karci ich Ksiądz czasami?

A.D.: Kiedy w klasie jest głośno, najpierw mówię: „Nie gadajcie”. Upominam ich raz, drugi, piąty, a dopiero potem wpisuję uwagę w dzienniku.

W.S.: Kiedy mam podobne problemy, próbuję ich zainteresować czymś, co odwróci ich uwagę.

Był taki moment, że Księża bali się swoich uczniów?

A.D.: Tak, kiedy zaczynałem katechizować w budowlance. Ostrzegano mnie wtedy, że nie dam rady dogadać się z uczniami. Dostałem klasę, w której były chłopy większe ode mnie. Starałem się być sobą – i poskutkowało.

Do każdego trzeba mieć klucz?

W.S.: Niestety, nie wystarczy jeden. Nie każdego dnia do tej samej osoby trafi to samo. I nie zawsze trafi.

A.D.: Uczę w technikum i w zawodówce, więc staram się mówić językiem moich uczniów, bo najważniejsze to dotrzeć do nich przez rozmowę.

Jak Ksiądz do nich mówi?

A.D.: Bezpośrednio, w ich stylu: „Chłopy, panowie, słuchajcie, jest taka i taka sytuacja”. Na początku zajęć zwykle zaczynamy rozmawiać o ich sprawach. Słyszę: „A, proszę księdza, głowa mnie boli”; „A, wczoraj miałem mocny dzień, bo za dużo wypiłem”. Wtedy zaczynam im tłumaczyć, że warto zachować umiar, nie tylko w używaniu alkoholu. Potem przechodzę na przykład do opowieści o Drodze Krzyżowej. Najpierw protestują, że tyle razy już o niej słyszeli. No to pytam: „A co zapamiętałeś?”. Okazuje się, że niewiele, więc zaczynamy rozważania o męce Pańskiej. Drobnymi krokami przechodzimy do tematów, które mam w programie.

Te rozmowy o życiu działają?

A.D.: Nie tak dawno byłem świadkiem przemiany w życiu mojego ucznia uzależnionego od narkotyków i alkoholu. Kiedyś przyszedł do mnie i mówi: „Co mi ksiądz radzi, jak mam z tego wyjść?”. W miarę spotkań orientowałem się, że były mu one potrzebne, żeby mógł się wygadać. Opowiedział mi, że matka go zostawiła, że ojciec często wyjeżdżał i praktycznie wychowywała go babcia, która tak naprawdę nie miała na niego wpływu. Ta cała sytuacja doprowadziła do tego, że przestał chodzić do szkoły. Myślałem, że już całkiem się załamał, aż tu nagle w czerwcu znów się pojawił, żeby zaliczyć różne przedmioty i skończyć zawodówkę. Dałem mu wtedy książkę „Ocalony ćpun w Kościele” Andrzeja Sowy. Popatrzał na nią, powiedział obojętnie: „Dzięki”. Nie byłem pewny, czy do niej zajrzy. I nagle trzy miesiące temu pisze mi na Facebooku, że urodził mu się syn Nikodem i prosi, żebym go ochrzcił. Zapytałem, jak z piciem i narkotykami. A on na to, że książkę Sowy przeczytał trzy razy i już nie jest taki sam.

Pomogła?

A.D.: Rzucił narkotyki, jeszcze ma problemy z alkoholem.

Z tego, co Ksiądz mówi, wynika, że rodzice za mało rozmawiają ze swoimi dziećmi.

A.D.: Tak mi się wydaje. Nie wszyscy przychodzą na wywiadówki. Potem twierdzą, że złe wyniki dzieci to wina nauczycieli. Szczerze? Przez te kilka lat pracy w szkole średniej tylko jedna mama zadzwoniła do mnie, kiedy jej syn na mojej lekcji przekroczył granice dobrego zachowania. Opowiedziała mi o ich sytuacji rodzinnej, a ja odebrałem to jako wyraz jej troski o syna.

Jak Księża przekazują uczniom wiedzę religijną?

W.S.: Lekcje religii są wpisane w katechizację, która powinna się odbywać nie tylko w szkole, ale i w parafii. Trzeba wypośrodkować między przekazaniem wiedzy a podprowadzeniem młodych do doświadczenia Boga. Dlatego podczas lekcji modlimy się i czytamy Pismo Święte. Na początku zwracamy się do Ducha Świętego, a na koniec wybieramy modlitwę zależnie od potrzeby. Bywa, że ktoś przychodzi ze swoją sprawą, którą chce omodlić, i wtedy wszyscy się w to włączają. Ważne są lekcje pokazujące istotę sakramentów i życie nimi.

A.D.: Staram się moim uczniom pokazać Boga w codzienności. Powtarzam, że nie muszą odmawiać dwudziestu litanii dziennie, ale niech rano i wieczorem uczynią znak krzyża. Może na tym znaku zbudują głębszą relację z Bogiem. Nie mówię na lekcjach o wielkiej teologii, ale przekładam ją, jak to mówią, z polskiego na nasze.

Zniechęcacie się czasem do uczniów?

W.S.: Do nikogo nie mogę się zniechęcać. Nawet jeżeli ktoś robi świństwa, to zastanawiam się, z jakiego powodu. Bardzo często myślę, że to znak, że ten ktoś woła o zainteresowanie, że cierpi i nie potrafi sobie z tym poradzić. Czasem pomaga rozmowa, podczas której pytam wprost: „O co chodzi?”. Czasem uczeń mnie zbywa. Ale zdarza się, że odczytuje to jako wyraz troski i się otwiera. Bywa, że to przeradza się w spowiedź.

Nie obraża się Ksiądz na najdokuczliwszych uczniów?

W.S.: Nie, bo zdaję sobie sprawę, że często nie wiem, co jest źródłem takiej postawy. Sam przeszedłem przez doświadczenie cierpienia, za które Bogu dziękuję. Dwoje mojego rodzeństwa nie żyje. Ich choroba była olbrzymim zmaganiem dla całej rodziny, ale gdy patrzę na nie przed Panem Bogiem, to wiem, że zmieniło to moje podejście do drugiego. Wiem, że każdy człowiek ma wartość, ta zbuntowana młodzież też.

A.D.: Traktuję uczniów jak moje dzieci, przyjmuję za nich odpowiedzialność i modlę się za nich. Bardzo mi zależy na tym, żeby mieli zdrowy kręgosłup. Żeby stojąc na ziemi, patrzyli w górę. Z jednej strony dbam o to, żeby ugruntować ich wiedzę religijną. Z drugiej – staram się ich nauczyć człowieczeństwa. Powtarzam: „Najpierw jesteś człowiekiem, a później uczniem”. Dziś młodzi lubią zasłonić twarz kapturem, a wtedy widzą tylko ten kawałek ziemi, po którym idą. To mnie boli, chciałbym, żeby patrzyli też na innych.