Niewidomi wokół widzącego

ks. Tomasz Jaklewicz

publikacja 14.04.2018 04:45

„Dla niego Bóg jest TUTAJ”, „czuliśmy się jak niewidomi wokół widzącego” – mówią ci, którzy widzieli go przy ołtarzu. Ojciec Pio żył dla Mszy Świętej i żył Mszą Świętą. Czy Jego wiara w Eucharystię nie powinna być dla nas wyrzutem sumienia?

Niewidomi wokół widzącego ANSA FILES /STF/pap

Kto czyta relacje naocznych świadków Mszy św. sprawowanej przez o. Pio, dostaje gęsiej skórki. Może czuje także nutę zazdrości, myśląc: „szkoda, że ja nie widziałem go przy ołtarzu”. Czy jednak najważniejszym naszym odczuciem nie powinny być raczej wyrzuty sumienia? Mam na myśli zarówno nas, księży odprawiających Mszę św. tak często niedbale, w pośpiechu, bez skupienia, jak i świeckich, obecnych w kościele tylko ciałem, ale nieobecnych duchowo.

O co upomina się ojciec Pio?

Święci są nam dani po coś. Są apelem z nieba. Bóg nas przez nich upomina i wzywa do czegoś, o czym zapomnieliśmy albo czego nie chcemy pamiętać. Ojciec Pio, głębia jego przeżywania Eucharystii, prowokuje do pytań. Czy w posoborowym Kościele nie zagubiliśmy poczucia sacrum w liturgii? Czy nie przeakcentowaliśmy Mszy św. jako braterskiej uczy kosztem prawdy o Najświętszej Ofierze? Czy koncentrując się na uaktywnieniu ludu Bożego, nie zapomnieliśmy, że liturgia jest najpierw służbą Bogu, że ma nam otwierać oczy na Bożą obecność, że to Jemu mamy oddawać chwałę i wpatrywać się w Chrystusowy krzyż? Bywa, że nawet postawienie tego typu pytań prowokuje oskarżenia o lefebryzm i wstecznictwo. A przecież stawiał je odważnie Benedykt XVI, a dziś robi to kard. Sarah. Głęboka, mistyczna cześć, którą o. Pio żywił do Jezusa w Najświętszym Sakramencie, to coś więcej niż pytanie. To potężne wołanie o większą miłość do Eucharystii. To krzyk z miłości o miłość.

Jan Paweł II, odwiedzając San Giovanni Rotondo w 1987 r., mówił: „Któż nie wspomina zapału, z jakim o. Pio przeżywał we Mszy mękę Chrystusa? »We Mszy jest – mówił – cała Kalwaria«”. Tak, Eucharystia była dla o. Pio przede wszystkim uobecnieniem krzyża. Przy ołtarzu umierał razem z Jezusem. A gdzie jestem ja, gdy staję przy ołtarzu?

„Jezu, mój oddechu i moje życie, dziś, gdy z drżeniem Cię podnoszę w tajemnicy miłości, z Tobą niech będę dla świata drogą, prawdą, życiem i dla Ciebie świętym kapłanem, doskonałą ofiarą” – napisał na obrazku prymicyjnym. Pierwszą Mszę św. odprawił 14 sierpnia 1910 r. w Pietrelcinie, w kościele Matki Boskiej Anielskiej. Miał 23 lata.

Niebo przy ołtarzu

Ojciec Pio trafił do klasztoru San Giovanni Rotondo w 1916 r. i pozostał w nim aż do śmierci. Tam o poranku 20 września 1918 r., klęcząc na chórze w dziękczynieniu po Mszy św., otrzymał stygmaty. Dar niezwykły, ale dla niego oznaczający przede wszystkim cierpienie. Fizyczne i duchowe. Nosił widzialne znaki ukrzyżowanego Pana przez 50 lat, najdłużej ze znanych stygmatyków. Rany krwawiły, gdy odprawiał Eucharystię, powodując dotkliwy ból. Niewątpliwie to właśnie stygmaty przyciągały tłumy na Msze św., które sprawował. Kolejne dekrety Świętego Oficjum, nakładające na o. Pio różne ograniczenia, miały na celu zapobieżenie atmosferze sensacji. On przyjmował to w pokorze i ze zrozumieniem, bo sam nie szukał rozgłosu.

W masowym napływie ludzi pod ołtarz, przy którym święty kapucyn odprawiał Eucharystię, było coś więcej niż tylko pogoń za niezwykłością. Czyż nie wszyscy chcemy dotknąć Jezusa? Jak wątpiący Tomasz. Wielu z tych, którzy kierowali się początkowo samą ciekawością, odchodziło przemienionych wewnętrznie. Ojciec Pio nie był mistrzem słowa. Apostołował w konfesjonale i przy ołtarzu. Sam sposób celebrowania Mszy św. był głoszeniem Ewangelii. Ile nawróceń dokonało się właśnie podczas „jego” Mszy? Jeden Pan Bóg wie. Ale świadectw uzdrowień duszy, a także ciała, jest bez liku.

„Powoli zbliżył się do ołtarza i z twarzą pochyloną nad kielichem rozpoczął ofiarę Ciała i Krwi Chrystusa – opowiada włoski dziennikarz Ettore Bernabei. – Zdjął swoje do połowy obcięte czarne rękawice, które zakrywają rany dłoni, i rozkładając ramiona w żarliwej prośbie Orate fratres, ukazał czerwień świeżej krwi błyszczącej w migoczącym świetle świec. Od Konsekracji do Komunii po jego woskowej cerze spływały aż do kielicha duże łzy. Przy spożywaniu Komunii św. jego ciało wydawało się wzburzone nawałnicą szlochania. Gdy o. Pio ruszył w stronę zakrystii, nie zdawałem sobie sprawy z tego, że upłynęły prawie dwie godziny. Wszyscy ci, którzy byli ze mną w małym kościele Matki Bożej Łaskawej, w modlitwie towarzyszyli mu we wchodzeniu na Kalwarię i pozostali u stóp Krzyża, na nowo utwierdzając się w wierze i w nadziei”.

Paulin o. Jerzy Tomziński uczestniczył we Mszy św. odprawianej przez o. Pio w 1962 r. Wspomina zwłaszcza moment konsekracji: „Ojciec Pio zachowywał się tak, jakby widział Chrystusa. Oparł się na ołtarzu, ręce położył tak, jakby obejmował krzyż, i patrzył na Hostię. On widział Pana Jezusa, że cierpi, że umiera. Widział Go w Hostii – to się ujawniło w jego twarzy. To było coś nieprawdopodobnego... Nie widziałem kapłana celebrującego, ale Mękę Pana Jezusa na Golgocie. Widziałem, że Pan Jezus cierpi i umiera, że krew się leje. Widziałem i przeżywałem, dzięki o. Pio, niebo przy ołtarzu”.

Mircea Eliade wspomina w dzienniku rozmowę z francuskim poetą Henri Michaux. „Rozmawiał ze mną o padre Pio. Wielokrotnie był obecny na jego mszy. Niezwykłe wrażenie: padre Pio rozmawia z Bogiem, dla niego Bóg jest tutaj. Po trzech dniach wyjechał, bojąc się nawrócenia”.

Moje ciało ogarnia ogień

Czym dla samego o. Pio była Msza św.? Kiedyś jeden z księży zapytał go o to. „Mówi ci o tym ołtarz: wystarczy myśleć o tym, co dzieje się na ołtarzu” – usłyszał w odpowiedzi.

Stygmatyk z Pietrelciny próbował w listach opisać swoje mistyczne przeżycia związane z celebrowaniem Mszy św., ale brakowało mu słów. „Powiem ci tylko – zwierza się w liście – że uderzenia serca, zwłaszcza wtedy, gdy jestem razem z Jezusem utajonym w Najświętszym Sakramencie, są bardzo mocne. Niekiedy wydaje mi się, że ono wprost chce wyskoczyć z piersi. Niekiedy, będąc przy ołtarzu, odczuwam, że całe moje ciało, całą moją osobę ogarnia jakiś ogień. Tego żadną miarą nie mogę opisać. Widzę wyraźnie, że cały idę wprost do ognia”. W innym liście pisze: „Wczoraj, w uroczystość św. Józefa, doświadczyłem tak wielkich duchowych rozkoszy, że tylko Bóg o nich wie. Choć największe ich natężenie było po Mszy św., to jednak jeszcze je odczuwam. Głowa i serce płonęły jakimś niezwykłym żarem; ten ogień sprawiał mi przyjemność. W ustach czułem niezwykłą słodycz tego niepokalanego Ciała Syna Bożego”.

Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że Msza św. była dla o. Pio tylko doświadczeniem radości i pociechy. Nieraz toczył walkę z nawracającym poczuciem niegodności i grzeszności. „Tak smutny, oblężony i znudzony duchem staję przy ołtarzu, mając uczucie niesmaku i odrazy. Powoduje to bardzo namiętne przeżycia, które mi towarzyszą z całą potwornością i brutalnością. Tego, co w tak przerażającym czasie zachodzi, nie potrafię przedstawić i wyrazić, ponieważ choć dusza to odczuwa, jednak nie potrafi zrozumieć” – skarży się kierownikowi duchowemu, a w jakimś sensie także samemu Panu Bogu. „Było wiele takich dni, w których zaczynałem odprawiać Mszę św. z uczuciem niemocy. Mam nadzieję, że Jezus nie zechce pozbawić mnie tego jedynego umocnienia, które mi zostało” – pisze.

Jezus płacze

W zachowanej korespondencji o. Pio pojawiają się także słowa ubolewania z powodu braku czci wobec Najświętszego Sakramentu czy wręcz świętokradztwa. Ojciec Pio w mistyczny sposób odczuwał ból Jezusa skarżącego się na obojętność, zwłaszcza księży. „Moje serce – mówi Jezus – jest zapomniane. Nikt już nie dba i nie pamięta o mojej miłości. Jestem stale zasmucany. Mój dom dla wielu zamienił się w teatr, w dom rozrywkowy. Zasmucają mnie także i moi słudzy, których otaczałem szczególną miłością, których umiłowałem jak źrenicę oka. To oni powinni pocieszyć moje Serce napełnione goryczą. To oni powinni mi pomóc w dziele zbawiania dusz. Jeśli tego nie czynią, to kto może uwierzyć? To właśnie przez nich doznaję niewdzięczności i jestem u ludzi zapomniany”.

Ojciec Pio słyszy na modlitwie głos Jezusa, który żali się, że są księża, którzy „udając po faryzejsku, zdradzają mnie przez świętokradzkie Komunie św., tłumią i gaszą pochodnie światła i lekceważą moce, które im dałem”. Kapucyn relacjonuje mistyczną wizję: po policzkach Jezusa płyną łzy, a ich powodem jest „wielka rzesza kapłanów, wśród nich także i kościelnych dostojników”, którzy lekceważąco odprawiają Mszę św. „Jezus oddalił się od owej rzeszy kapłanów z uczuciem ogromnego niezadowolenia, które wyraził na swym obliczu i zawołał: »Rzeźnicy! Mordercy!«. A skierowując się do mnie, rzekł: »Synu mój, nie wierz w to, że moja agonia trwała tylko trzy godziny. Ja ze względu na dusze szczególnie przez mnie umiłowane i uprzywilejowane, będę przeżywał agonię aż do końca świata. Podczas mej agonii, mój synu, nie wypada spać. Otóż dusza moja nieustannie czeka, choćby tylko na kropelkę ludzkiej litości. (…) Niewdzięczność i spanie moich sług jeszcze bardziej pomnażają ból mej agonii i konania«”. Ten opis przejmującej skargi Chrystusa o. Pio kończy zdaniem: „Uważam, że Jezus słusznie ubolewa nad naszą niewdzięcznością”.

Czy te pełne bólu słowa Jezusa przestały być aktualne? Czy Jezus dziś nie płacze, widząc kościoły przerobione na puby, sklepy czy teatry, widząc konfesjonały pokryte pajęczynami? Ile innych spraw przesłoniło nam w Kościele Eucharystię? Czym ona jest dla mnie, dla nas? Obawiam się, że Chrystusowi nie brak powodów do smutku i łez, gdy spogląda na swój Kościół.

Jeszcze podczas trwania Soboru Watykańskiego II, 17 lutego 1965 r., o. Pio otrzymał dyspensę, pozwalającą mu na pozostanie przy „starej” formie Mszy Świętej. Pod koniec życia ze względu na stan zdrowia celebrował na siedząco, zwrócony twarzą do ludzi. W 1968 r. przypadła 50. rocznica otrzymania stygmatów. O poranku 22 września odprawił z tej okazji Mszę św. dla uczestników zjazdu grup modlitewnych. Okazało się, że była to jego ostatnia Eucharystia. Zmarł nad ranem następnego dnia z różańcem w ręku, w 57. roku kapłaństwa.

Kiedyś jeden z braci zapytał go: „Kto nam po twojej śmierci będzie służył takim wzorem?”. Ojciec Pio odpowiedział: „Pójdziecie pod tabernakulum, tam spotkacie Jezusa, a z Nim także i mnie”.