Wysepki na laickim morzu

Grażyna Myślińska

publikacja 02.04.2018 04:45

Być praktykującym katolikiem we Francji znaczy należeć do mniejszości. To jest odważny i świadomy wybór, bo mniejszość ta jest często wyśmiewana przez laicką większość.

Nabożeństwo w kościele Notre Dame. Nabożeństwo w kościele Notre Dame.

Czy jednak sprawy zaszły tak daleko, że „po 40 latach masowej imigracji, islamskiego lobbingu oraz poprawności politycznej Francja znajduje się w trakcie przechodzenia od najstarszej córy Kościoła katolickiego do małej siostrzenicy islamu”, jak niedawno stwierdziła Marion Maréchal-Le Pen, siostrzenica liderki Frontu Narodowego Marine Le Pen? Wydaje się, że ta diagnoza jest przesadzona.

Gdzie jest Jezus…

Piątek, 10 lutego, południe, nabożeństwo w intencji chorych, kościół Notre Dame w Granville, Normandia. Gotycką nawę XV-wiecznej świątyni wypełniają wierni. Przeważają ludzie starsi, emeryci, ale są też młodzi, także rodzice z małymi dziećmi. Przy wejściu każdy otrzymuje świeczkę w lampioniku oraz kartkę z tekstami pieśni. Msza św. zaczyna się od procesji księży, diakonów i ministrantów przez kościelną nawę. – Nasza parafia ma wielkie szczęście, że jest w niej aż trzech księży – powie później Jean Lemonnier, lider grupy Espérance, który śpiewa i gra na gitarze „dla Boga”. Jean pamięta, że do 1998 r. były w Granville cztery parafie. Teraz została jedna. Dźwięk zabytkowych organów wzbija się pod sklepienie. Chór śpiewa zachwycająco. Jest nastrój, jest moc. Msza św. trwa niecałą godzinę i kończy się procesją wszystkich wiernych do kaplicy z figurką Matki Bożej. Legenda głosi, że od tej figurki wszystko się w Gran- ville zaczęło. Przed wiekami żeglarze wyłowili ją w sieciach, przynieśli na wysokie wzgórze i zbudowali kaplicę.

Obserwatora z Polski uderza to, że nikt się nie spowiada, ale wszyscy obecni na Mszy św. przystępują do Komunii, którą większość przyjmuje na dłonie. Nie ma też spowiedzi powszechnej, a przy podniesieniu klęka niewiele osób. Ci, którzy to robią, to ludzie starzy albo bardzo młodzi. Reszta skłania się, stojąc. Uderza też reakcja uczestników nabożeństwa, gdy przychodzi do przekazania sobie znaku pokoju. Uśmiechnięte twarze, jasne spojrzenie w oczy, szeroki krąg tych, do których się podchodzi, by uścisnąć dłoń. Po końcowym błogosławieństwie nikt nie spieszy się, by wyjść z kościoła. „Exceptionnel” (coś wyjątkowego) – mówi zwalisty, wyraźnie wzruszony mężczyzna i obejmuje mnie mocno. Na zdziwione spojrzenie odpowiada: „Gdzie jest Jezus, wszyscy są braćmi”. A gdy wychodzimy z kościoła i dowiaduje się, że jestem dziennikarką z Polski, z katolickiego tygodnika „Gość Niedzielny”, stwierdza, że muszę koniecznie poznać tutejszych ludzi, i w związku z tym zaprasza na obiad do swojego domu.

Módlcie się za Francję

Béatrix i Jean Lemonnierowie to jedna z takich nietypowych katolickich rodzin. Mieszkają z synem w zbudowanym 20 lat temu domu w Bréville-sur-Mer, nadmorskiej wsi pod Granville. Syn będzie w tym roku zdawał maturę. Zostanie dyplomowanym specjalistą wyposażenia statków. Augustyn jest ministrantem i skautem katolickim.

Claire, córka Jeana i Béatrix, zaczęła studia w Hiszpanii. Dwa lata temu była w Polsce na ŚDM. Wróciła zachwycona atmosferą tego wydarzenia i Krakowem. Jean jest emerytem. Do niedawna pracował w zakładach remontujących lokomotywy.

Béatrix pracuje w szpitalu w Granville. Pełni tam funkcję odpowiednika szpitalnego kapelana. – Zgodnie z francuskim prawem – wyjaśnia Béatrix – państwo nie może zatrudniać na etatach duchownych. – Ja przeszłam stosowne przeszkolenie, zostałam zatwierdzona przez biskupa i zostałam zatrudniona w szpitalu. Służę chorym wsparciem duchowym, modlę się z nimi, rozdaję Komunię Świętą. Gdy ktoś chce się wyspowiadać czy przyjąć sakrament namaszczenia chorych, wtedy wzywam księdza.

Jest Środa Popielcowa, obiad jest postny. Jean błogosławi potrawy, następuje chwila modlitwy. Zaczynamy od tartinek z tuńczykiem. Jemy i rozmawiamy. Z opowieści wyłania się historia małżeństwa Jeana i Béatrix oraz ich domu.

Poznali się prawie 30 lat temu, latem 1989 roku. Od lat 60. powstawały we Francji grupy odnowy katolickiej. Byli w jednej z nich. Gdy zdecydowali się iść razem przez resztę życia, poszli wspólnie na pielgrzymkę. – To był dla nas bardzo ważny czas – wspomina Jean. – Całą drogę modliłem się o nasze szczęście rodzinne – mówi. Gdy brali ślub, Jean miał 35 lat. Béatrix jest o rok młodsza. Po ślubie postanowili zamieszkać w Bréville-sur-Mer. Wybór miejsca nie był przypadkowy. – Przez naszą wieś wiedzie szlak pielgrzymek z Cherbourga do sławnego klasztoru Mont St. Michel – wyjaśnia Jean. – W ostatnich latach spotykamy coraz więcej pielgrzymów z Anglii. Wszystkim chcemy pomagać w ich drodze. Sami też zresztą co roku staramy się pójść na przynajmniej jedną pielgrzymkę.

Potężny Jean obdarzony jest pięknym głosem i świetnie gra na gitarze. Mówi, że wykorzystuje ten dar, by grać dla Boga. Robi to w czasie nabożeństw, w czasie pielgrzymek i gdy siada przy ognisku razem z pątnikami podążającymi do opactwa Mont St. Michel. Ciekaw jest polskich pieśni pielgrzymkowych. O dziwo do tej pory nie znał „Barki”. Melodia bardzo wpada mu w ucho, a gdy znajdujemy francuskie tłumaczenie tekstu, Jean orzeka, że od tej pory „Barka” będzie stałym punktem repertuaru grupy Espérance, której przewodzi.

Gdy ściskamy się w progu na pożegnanie, Jean żarliwie prosi: – Módlcie się w Polsce za Francję!

Jak latarnie morskie

Ksiądz Guillaume, wikariusz w parafii Saint Clément w Granville, jest duszpasterzem młodzieży i miłośnikiem chorałów gregoriańskich. Sam śpiewa w jednym z chórów. Ma 34 lata i Granville jest jego drugą parafią. Wcześniej przez trzy lata był wikariuszem w normandzkim miasteczku Valognes, położonym niedaleko słynnej z D-Day plaży. Mówi, że w tamtej parafii było więcej aktywnych katolików niż w Granville. Guillaume uważa, że katolicyzm w Granville często bywa powierzchowny. – To prawda, że tutejsi rybacy nie wypłyną w morze bez figurki Matki Bożej na pokładzie kutra – mówi. – Problem w tym, że gdy już są na stałym lądzie, rzadko przychodzą do kościoła.

Ksiądz Guillaume pracuje z dziećmi i młodzieżą. – Mamy ponad tysiąc dzieci z katolickich rodzin – mówi. – Z młodszych klas na niedzielne Msze i lekcje religii przychodzi mniej więcej sto. Gorzej jest w położonej niedaleko kościoła Notre Dame szkole państwowej. Uczy się tam ponad 700 dzieci, ale kontakt z Kościołem i religią ma zaledwie… siedmioro. Przyczyną jest postawa nauczycieli, którzy bardzo forsują państwową laickość, a z religii trochę się podśmiewają. Guillaume jest jednak optymistą. – To prawda, że jesteśmy w mniejszości, jednak ta mniejszość, nasze kościoły i klasztory są jak latarnie morskie, które wskazują właściwy kierunek. Przychodzą do nas ludzie, którzy zaczynają szukać sensu życia. Opieranie się na kulcie dobrobytu i seksualnej swobody nie daje ludziom szczęścia. Jedni szukają recept w młodzieżowych subkulturach, inni idą do wróżki, ale coraz więcej osób z niełatwymi pytaniami przychodzi do nas, duchownych. Moim zdaniem można zauważyć oznaki odrodzenia chrześcijaństwa we Francji. Może się to wydawać dziwne, bo dotyczy to bardziej miast niż wsi. W miastach ludzie mają do czynienia ze społecznościami wielokulturowymi, częściej więc zaczynają szukać własnych korzeni i tożsamości. A one są bez żadnej wątpliwości chrześcijańskie. Na wsiach z kolei miejsce tradycyjnych rolników zajęli producenci rolni, klasa średnia. Im na razie jest dobrze, sytuacja życiowa nie zmusza ich do egzystencjalnych poszukiwań.

Ksiądz Guillaume zauważa przy okazji, że demograficzna sytuacja francuskich katolików poprawia się, bo w katolickich rodzinach rodzi się znacznie więcej dzieci niż w laickich.

Polskie korzenie proboszcza Régisa

– Na terenie naszej parafii mieszka 20 tys. katolików – mówi ks. Régis Rolet, proboszcz parafii Saint Clément w Gran- ville. – W normalnym czasie w codziennych Mszach św. bierze udział około 500 wiernych, czyli 2,5 proc. Prawie dwa razy więcej ludzi przychodzi do kościoła w niedziele. Latem liczba ta wzrasta nawet do półtora tysiąca, ale wtedy mamy w okolicy wielu turystów, którzy podnoszą frekwencję. Najlepiej jest w Boże Narodzenie, wtedy nasze kościoły są wypełnione, aż przyjemnie popatrzeć – uśmiecha się proboszcz, ale zaraz dodaje, że coraz częściej tradycyjna nazwa świąt Bożego Narodzenia zastępowana jest dziwacznym określeniem „Święta Końcoworoczne”. Żeby przypomnieć, o jakie święta naprawdę chodzi, proboszcz wystawia w tym czasie bożonarodzeniową szopkę. Ekspozycja ustawiona jest obok kościoła św. Mikołaja na wprost sklepów, ogląda ją zatem większość mieszkańców.

Wspierany przez młodych wikariuszy proboszcz Régis nie ogranicza swej posługi do murów kościoła i katechetycznych sal. – W ubiegłym roku po raz pierwszy od lat poszliśmy po kolędzie – opowiada. – Zaskoczenie naszych parafian było ogromne. Niektórzy nigdy się z tym zwyczajem nie zetknęli, inni znali go tylko z opowiadań rodziców. W ogromnej większości mieszkań byliśmy ciepło przyjmowani. Rezultat był na tyle dobry, że chodzenie po kolędzie postanowiliśmy włączyć w stały kalendarz pracy naszej parafii. – Trzeba wychodzić z Bogiem do ludzi – mówi proboszcz i zastanawia się, czy nie odziedziczył tej odwagi po babci – Polce. – Pochodziła z Wielkopolski. Wyjechała do Francji po I wojnie. Wyszła za mąż za Francuza, górnika, zdeklarowanego komunistę, ale dobrego człowieka – opowiada ks. Régis. – Rezultat był taki, że w dni państwowych świąt na domu dziadków powiewały dwie flagi – katolicka, którą wywieszała babcia, i republikańska, świecka, którą z drugiej strony domu wywieszał dziadek. Ale chociaż od domu babci było daleko do kościoła, dziadek zawsze jej towarzyszył, nigdy nie szła sama.

Ksiądz Régis był raz w Polsce. – Miałem wrażenie, że Polacy modlą się z większą żarliwością niż Francuzi – dzieli się spostrzeżeniem. – I chciałbym dożyć dnia, kiedy nasze kościoły będą tak wypełnione wiernymi jak w Polsce.