Na cały świat

Jakub Jałowiczor

publikacja 19.03.2018 11:39

Spędziła ćwierć wieku na Białorusi, w Kazachstanie i Rosji. María Ascensión Romero zastąpi zmarłą Carmen Hernández w ekipie odpowiedzialnych za Drogę Neokatechumenalną na świecie.

Na cały świat Camino Neocatecumenale

Prosta, mocnej wiary – tak o Maríi mówi Ángel Saenz Ojuel, który należał do tej samej wspólnoty co ona. Kiedy na spotkaniu we włoskim Porto San Giorgio przedstawiono ją zebranym, przywitała się tylko i stwierdziła, że zadanie ją przerasta, ale podejmuje je w duchu posłuszeństwa. Podczas pracy misyjnej głosiła katechezy, ale też opiekowała się dziećmi i uczyła języka hiszpańskiego. Przez 25 lat brała udział w misji, której owoców być może nigdy nie zobaczy.

Podróż na wschód

– Carmen nie da się zastąpić – mówił Kiko Argüello, przedstawiając Maríę Ascensión. Carmen Hernández obok Kiko była inicjatorką Drogi i razem z nim oraz o. Mario Pezzim należała do grupy odpowiedzialnych za tę kościelną rzeczywistość. Zmarła w lipcu 2016 r. Zgodnie ze statutem neokatechumenatu w jej miejsce należało wybrać nową osobę. Wskazano Maríę.

María Ascensión Romero ma 57 lat i pochodzi z Tudeli niedaleko Pampeluny w Hiszpanii. To rodzinne strony Carmen Hernández. María studiowała też teologię w tym samym instytucie co jej poprzedniczka. Jest osobą świecką żyjącą w celibacie. Jako młoda dziewczyna, zachęcona przez znajomych, wstąpiła do wspólnoty neokatechumenalnej w kościele La Mayor w miejscowości Soria.

W 1986 r. Jan Paweł II po raz pierwszy wysłał na misje rodziny z neokatechumenatu. Małżeństwa z dziećmi decydowały się zostawić dotychczasowe życie i pojechać w losowo wybrane miejsce na świecie. Ich zadaniem było wspieranie miejscowego Kościoła przez katechizację, pracę w parafii, a przede wszystkim przez życie wśród miejscowych i dzielenie ich losu. Celem są tradycyjne kraje misyjne, ale i państwa Zachodu, w których Kościół zanika. Po upadku żelaznej kurtyny misje zaczęto wysyłać na wschód. Wielodzietne na ogół rodziny potrzebowały pomocy, dlatego razem z nimi jeździły niezamężne kobiety. Na początku lat 90. María Ascensión zgłosiła gotowość do takiej posługi. Trafiła na Białoruś, a niedługo potem do Kazachstanu.

Orka na stepie

Zimą temperatura w Kazachstanie spada nawet do –40 stopni Celsjusza. Burze śnieżne zwane buranami to śmiertelne zagrożenie dla podróżujących między rozrzuconymi po stepie miejscowościami. Bieda rzucała się w oczy nawet tym, którzy znali postsowiecką Rosję. 70 proc. mieszkańców Kazachstanu stanowili sunniccy muzułmanie, co jednak nie przeszkodziło w rozwoju alkoholizmu w zniszczonym przez komunę społeczeństwie. W latach 90. zaczęły się rozpowszechniać najróżniejsze wspólnoty religijne. Chrześcijan, głównie prawosławnych, było ok. 25 proc. W praktyce jednak ludzie, niezależnie od formalnego wyznania, rzadko odwiedzali świątynie. Zdarzało się to natomiast służbom specjalnym, których praktyki wobec związków wyznaniowych przypominały minioną epokę.

Tak zastały Kazachstan dwie rodziny – polska i hiszpańska – które w 1995 r. rozpoczęły misję w Aktobe, 380-tysięcznym mieście znajdującym się na terenie administratury apostolskiej Atyrau, dwukrotnie większej od Polski i zamieszkanej przez 2 mln ludzi. Do kościoła chodzili niemal wyłącznie potomkowie zesłańców.

„Rzeczywistość Kościoła katolickiego to kilkanaście starszych parafianek niemieckiego pochodzenia, jedna Msza w tygodniu i ks. Guido Becker z Niemiec, emerytowany kapłan, który był proboszczem parafii. Wikariuszem był ks. Tadeusz Smereczyński z Polski” – opowiadał po latach na łamach „Życia Duchowego” Dariusz Regucki, ojciec rodziny z Polski, znany dziś jako reżyser.

Razem z rodzinami pojechała María Ascensión. Prowadziła dla pięciorga dzieci małżeństwa z Hiszpanii lekcje ojczystego języka, religii i historii. Uczestnicy misji wspominają w rozmowie z „Gościem”, że María była bardzo gorliwa. Pomagała księżom z niedawno utworzonej parafii Dobrego Pasterza m.in. w katechezach dla osób przygotowujących się do chrztu.

Zmiany, zmiany, zmiany...

Hiszpanka spędziła na misji 9 lat. Z pogodą ducha znosiła ubogie warunki i trudny do wytrzymania dla południowca klimat. Nauczyła się rosyjskiego i miejscowych pieśni, pokochała miejscową kulturę. W międzyczasie zmieniali się inni uczestnicy misji. Polska rodzina wróciła do kraju po 2 latach. W 2001 r. przyjechało za to włoskie małżeństwo z trojgiem dzieci. Z kolei małżeństwo z Hiszpanii zostało na miejscu i doczekało się jeszcze czworga pociech. Parafia rozbudowała się. Powstały m.in. dom ewangelizacyjny, stołówka Caritas oraz łaźnia i pralnia dla ubogich. Zmieniło się też miasto, korzystając na tym, że Kazachstan zaczął zarabiać na eksploatacji ropy naftowej. Nie oznacza to jednak, że warunki misji stały się komfortowe. Giorgio Burza, ojciec włoskiej rodziny w misji, mówił portalowi ilcrotonese.it, że nie miał szans na znalezienie na miejscu pracy w wyuczonym zawodzie architekta. Rodzina żyła z pensji żony, która jako nauczycielka zarabiała równowartość 20 euro miesięcznie i czasem jako posiłek musiała podawać sos z przegniłych pomidorów.

Kazachowie na ogół dobrze reagowali na obecność cudzoziemców. Włosi i Hiszpanie byli dla nich ciekawą egzotyką. Niektórzy z miejscowych przychodzili na darmowe lekcje języka hiszpańskiego prowadzone przez Maríę na terenie parafii. Zdarzały się jednak i sytuacje niebezpieczne.

„Byłem w domu sam z dziećmi – opowiadał o jednej z nich Giorgio Burza. – Nagle kierowca ciężarówki, muzułmanin, zaczął walić w drzwi metalowym prętem. W pewnym momencie, kiedy już przestał i odszedł od drzwi, uzbrojony w Ducha wyszedłem do niego. Był pijany. Nie wiem, skąd wziąłem odwagę, ale zacząłem mu głosić kerygmat. Gadałem jak zacięta płyta, dopóki nie zasnął. Po rosyjsku powtarzałem: Jezus cię kocha”.

Misja w Kazachstanie istnieje do dziś, ale María w 2005 r. została przeniesiona do Rosji. Parafię Dobrego Pasterza odwiedzało wtedy ok. 100 osób. Większość nowych wiernych to nawróceni ateiści albo osoby pochodzące z prawosławnych rodzin, ale od dawna niepraktykujące. Dołączyło także kilku byłych muzułmanów. Oprócz dwóch malutkich wspólnot neokatechumenalnych, które istniały, kiedy María przyjeżdżała do Aktobe, po 12 latach powstała trzecia. „Siejemy, ale nie zobaczymy owoców tej misji. I nie może być inaczej po 70 latach komunizmu” – uważa Giorgio Burza.

Polski ślad

W Rosji María Ascensión trafiła do Petersburga, do parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa. To dawny polski kościół, którego proboszczem był swego czasu bł. Teofil Matulionis, późniejszy arcybiskup i więzień łagrów. Świątynia do dziś nosi ślady ogromnej dewastacji dokonanej w czasach sowieckich. Próbują ją remontować franciszkanie – często polscy – którzy prowadzą parafię. Podobnie jak w Kazachstanie, misja w Petersburgu była orką na ugorze. Podczas jednego ze spotkań w 2005 r. Kiko Argüello przyznał, że na katechezy neokatechumenalne przychodziło po kilka osób. Niezbyt dobrze układały się relacje z Cerkwią prawosławną. Członkowie wspólnot brali czasem udział w spotkaniach ekumenicznych, ale też niekiedy słyszeli oskarżenia o podkradanie wiernych. María spędziła w Petersburgu 12 lat. Latem 2017 r. poproszono ją o pomoc przy redagowaniu zapisków o. Maria Pezziego. Jak się okazało, miała zostać z ekipą odpowiedzialnych za Drogę dłużej. Nie wiadomo, czy na stałe. Wybrano ją ad experimentum, czyli na próbę. Jednak jako jedna z odpowiedzialnych weźmie udział w zaplanowanych na maj obchodach 50-lecia istnienia neokatechumenatu. •